Emigrant to nie imigrant! (tak jakby)

Każdy ma jakiegoś bzika językowego, coś co go niezmiernie drażni, gdy słyszy w telewizji, lub czyta w internecie, gdy nieprawidłowo ktoś inny używa jakiegoś słowa. Wiele osób nie potrafi znieść gdy myli się słowo bynajmniej z przynajmniej.

Moim bzikiem jest mylenie imigranta z emigrantem. Tak, to jedna i ta sama osoba, jednak trzeba uważać jak się ją nazywa. Bo to czy nazwiemy ją emigrantem, czy imigrantem zależy od kontekstu.

Przed chwilą w Wiadomościach TVP usłyszałem, że “jednym z wyzwań polskiej prezydencji w Unii będzie poradzenie sobie z falą emigrantów”.

A ja się pytam: któż to tak bardzo chce emigrować z tej Unii Eurpejskiej? Dokąd? Prawdę mówiąc jakoś sobie nie potrafię wyobrazić by kiedykolwiek miał nastąpić masowy exodus ludzi z Europy. Przynajmniej w najbliższej przyszłości.

Dziennikarz chciał bowiem powiedzieć, że “jednym z wyzwań polskiej prezydencji w Unii będzie poradzenie sobie z falą imigrantów”.

Wyjaśnijmy sobie tę różnicę:

  • o emigracji i emigrantach mówimy w sytuacji gdy ktoś skądś wyjeżdża. Podczas drugiej wojny światowej wielu Polaków wyemigrowało do Wielkiej Brytanii.
  • o imigracji i imigrantach mówimy, gdy ktoś gdzieś przyjeżdża. Podczas drugiej wojny światowej w Wielkiej Brytanii nastąpiła wielka imigracja ludzi ze wschodniej Europy.

Tak więc: obecnie Unia Europejska ma wielki problem z imigracją ludzi z Afryki Północnej. Ludzie ci emigrują głównie z Libii i Tunezji. Dziennikarz głównego serwisu informacyjnego TVP powinien o tym wiedzieć.

Też macie jakieś bziki językowe? 🙂

3

Literówki na blogach? Znalazłem świetną wtyczkę

Kto nie popełnia literówek podczas pisania wpisów na blogu, niech pierwszy rzuci kamień. Jedni mniej, inni więcej, ale każdemu się zdarza. Piszesz coś na szybko, nie czytasz przed kliknięciem “Opublikuj”, ale oczywiście za chwilę i tak otwierasz swój wpis i czytasz z wypiekami, jakiż to wspaniały tekst udało ci się wysmarować 😉

A tu – literówka.

Psia mać. I teraz trzeba wrócić do edycji, zaczekać aż się załaduje, znaleźć błąd, “Aktualizuj”… Przyznam, że wiele razy w takiej sytuacji po prostu machnąłem ręką.

Na szczęście znalazłem świetną wtyczkę do tego. Nazywa się Front End Editor i jest tak prosta, że aż genialna. Po instalacji, gdy czytasz swój blog będąc zalogowanym, każdy wpis można edytować niemal na bieżąco. Myszka nad błędny tekst, klik w edit obok niego, poprawiamy błąd i klik w zielony ptaszek by zatwierdzić zmianę. Czy może to być prostsze? (Owszem może, ale i tak jest ślicznie).

Polecam wszystkim zdecydowanie. Wtyczka potrafi nieco więcej (edycja nie tylko tekstów, ale i tytułów, wstawianie zdjęć a nawet edycja istniejących, zmiana ikon wpisu…) jednak i dla samego poprawiania treści warto ją mieć.

P.S. W tym wpisie już poprawiłem trzy błędy w ten sposób. A te post scriptum także jest dopisywane już po opublikowaniu 🙂

0

To jak to jest z tą stabilnością?

Obecne wydania Google Chrome z gałęzi dev (najbardziej niestabilna z niestabilnych, żeby nie było) przynajmniej raz na dzień wykładają mi Linuksa. Gdy otwieram nową kartę, nagle znika wszystko, pojawia się na chwilę czarny ekran z napisami konsolowymi i po chwili ekran logowania do systemu. Czyli wykłada się nie tylko Chrome, a całe Gnome i zapewne także tak zwane “iksy”.

Z jednej strony fakt: korzystam z dev, więc nie mogę mieć pretensji.

Z drugiej jednak strony: cały czas pamiętam komiks, jaki się pojawił wraz z debiutem tej przeglądarki. Wyjaśniano tam, że każda karta to oddzielny sandbox i jeśli nawet na jakieś stronie zdarzy się awaria, cała przeglądarka nadal działa i inne strony są niezagrożone. Tutaj jednak widać, że tak nie jest. I przy okazji użytkownicy wersji stabilnej chyba nie zaprzeczą, że nigdy tak nie było: jak padała jedna zakładka (pojawiał się obrazek smutnej karty), padały wszystkie, choć sam Chrome nadal chodził.

I co dla mnie ważniejsze: gdzie ta legendarna stabilność samego Linuksa? Pamiętam, że faktycznie kiedyś tak było: jak jakiś program ulegał awarii, wszystko inne nadal działało jak należy. Teraz awaria przeglądarki pociąga awarię całego środowiska graficznego, a z punktu widzenia zwykłego użytkownika, jest to awaria całego systemu. Bo czym się różni takie wyjście z “iksów” od legendarnego niebieskiego ekranu z Windows? Z punktu widzenia stabilności: niczym. I w tym i w tym wypadku wszystko, czego nie zapisałem w programach ma utracone.

Rozumiem, że przez owe kilka lat Linux bardzo się zmienił. Iksy to już nie X11, a x.org. Do całego Gnome dochodzi tu także Compiz i wszystko – muszę to przyznać – lśni i wprawia w zachwyt. Nie jestem jednak pewien, czy godzę się tutaj na ten cały blask kosztem niestabilności.

0

Wychodzi na to, że BBC jest najszybsze

Mogę się mylić, ale póki co okazuje się dla mnie, że to właśnie w tamtym radio chyba są najlepiej poinformowani.

Jakiś czas temu już zauważyłem, że polskie media są odtwórcze i to nawet odtwórcze nie tylko po zachodnich, ale i internecie. Co było na Wykopie, czy co przeleciało przez GG, potem widziałem w TV.

Od miesiąca zasypiając słucham sobie BBC World Radio. I nie ma dnia, by się nie sprawdziła zasada: co usłyszę dziś wieczorem, jutro będzie w Wiadomościach czy Faktach 🙂

Sprawdźcie sobie sami 🙂

0

Ogórek

Stałem dziś na przystanku i czekałem na autobus. Upał jak nie wiem. Obok żul w pełnym garniturze grzebał w przyprzastankowym śmietniku. Wyjął kilka puszek, znalazł na w pół wypitego szejka (widać komuś wcześniej właśnie podjechał autobus). Żul otworzył szejka, wyciągnął słomkę i wypił jednym chałstem tę roztopioną breję.

Mniej więcej w tym samym czasie w słuchawkach w uszach usłyszałem, że coraz  więcej ludzi nie kupuje warzyw bo boi się, że mogą się czymś zarazić.

0

+1 od Googla już dostępne także na stronach

Nie jest to na pewno żadne zaskoczenie, a naturalny ruch. +1 od Google (usługa działająca niemal tak samo jak “like” od Facebooka) po pojawieniu się przy wynikach wyszukiwania, pojawiła się teraz także w postaci przycisku na stronach www. Każdy może sobie dodać do swojego bloga czy witryny. Wystarczy skopiować kod z tej strony.

Czy warto? Myślę, że tak. Jeśli komuś zależy na lepszej pozycji w wynikach wyszukiwania Google, +1 jest dla niego. Zasada bowiem jest taka, że osoby wyszukujące treści przez Google, jako pierwsze wyniki będą widzieć te, które zostaną “zaplusowane” (rekomendowane) przez jego znajomych. Z przyciskiem na stronie szansa na taką rekomendację jest bezsprzecznie większa.

Na wordpress.org nie ma jeszcze wtyczki dodającej taki przycisk do naszych WordPressów, ale myślę, że to kwestia godzin 🙂 Przyznam, że  korciło mnie by na szybko napisać taką (tak jak to zrobiłem z Uznaj.pl). Tym razem pozwolę się wykazać innym 😉 Podpowiem tylko, że ten mój mały tutorial na pewno się przyda. Tam wyjaśniałem jak dodać przycisk Wykopu, na pewno uda Wam się to interpolować na nową usługę od G.

0

Opieranie się na chmurze coraz bardziej płatne

Dość ciekawa, ale i nieprzyjemna wiadomość: Google zamyka niektóre swoje API, inne będą płatne w niektórych okolicznościach. Na przykład jeśli stworzyłeś fajną aplikację do tłumaczenia tekstów opierającą się na Google Translate, od grudnia przestanie ona działać. Jeśli na stronie masz mapę Google i olbrzymi ruch – od października będziesz musiał za to płacić.

Nikt nie obiecywał, że życie w chmurze będzie darmowe, ale niesmak jakiś i tak jest. Czy warto bowiem rzucić się na jakieś kolejne cool API od Googla mając świadomość, że za jakiś czas stworzony przez ciebie program może przestać działać?

0

Film o Rwandzie dziś w TVP1

Dziś (a może już jutro bo 10 minut po północy) w programie pierwszym TVP będzie można obejrzeć film Pieska Śmierć (Shooting Dogs). Film opowiada o wydarzeniach, jakie rozegrały się w czasie ludobójstwa w Rwandzie (ale nie jest oparty na faktach, choć o ile pamiętam osoby, które w nim zagrały to między innymi prawdziwi świadkowie tamtych wydarzeń).

Film już widziałem. Filmów o Rwandzie jak wiecie widziałem dużo, a ten właśnie uważam za jeden z lepszych (jeśli nie najlepszy). Dlatego polecam i sam też chętnie ponownie obejrzę.

0

e-duchy

Ty razem będzie nieco weselej, choć znów o anomaliach komputerowych. Co więcej – o anomaliach nie z tego świata. Próbując je rozgryźć czuję się tak, jak chyba czują się osoby, przed którymi nagle talerzyk zaczyna się obracać i które nagle widzą ślady stóp demona odciśnięte w talku rozsypanym na schodach (o tak, widziałem obie części “Paranormal Activity”) 🙂

Po zainstalowaniu Unity zauważyłem dziwną przypadłość: gdy korzystałem z przeglądarki Google Chrome czasem nie działało mi scrollowanie stron rolką myszki. Szybko zauważyłem, że wystarczy przesunąć myszkę w inną pozycję i przewijanie działało jak należy.

Wkrótce zauważyłem też, że  także w niektórych miejscach nie dało się kliknąć w odnośniki na stronie. Przewinięcie strony tak by odnośnik był już w innym punkcie x/y ekranu sprawiało że jednak był klikalny.

Co więcej zauważyłem, że nieklikalność nie dotyczy tylko stron internetowych, ale generalnie ekranu. Nie mogłem kliknąć różnych przycisków w innych programach, ale przesunięcie okna programu odblokowywało tę funkcję.

Oczywiście szyderczo się ucieszyłem bo tak oto znalazłem kolejny dowód na to, że Unity jest do bani 😉 (nie kończcie jednak czytania wpisu w tym miejscu)

Po restarcie komputera, albo po ponownym zalogowaniu się wszystko było OK. Prawdę mówiąc wadę tę zauważyłem ledwo kilka razy przez ostatni tydzień, przeważnie po długim siedzeniu przed komputerem.

Dziś przed chwilą znów mnie to dopadło. Najpierw uruchomiłem monitor zadań by zabijać w nim aplikację po aplikacji aż dojdę, która to tak broi. Szybko jednak wpadłem inny pomysł.

Które dokładnie obszary ekranu są nieklikalne? I czy układają się w jakiś logiczny wzór?

Uruchomiłem Gimpa, rozpostarłem “płótno” na jak największy obszar ekranu, chwyciłem za pędzel i zacząłem klikać. Klik, robi się plamka. Przesuwam myszkę i znów klik – kolejna czarna kropa. Przesuwam i klik -jest! Nic się nie pojawiło. Mamy martwy punkt.

Klikanie trochę potrwało i tak oto wytropiłem całkiem duży, poziomy obszar bez kropek:

Krawędzie są nierówne, bo kliknięcie i przypadkowe przesunięcie myszy powodowało, że jednak w martwym obszarze udawało się narysować coś  (ważne było aby zacząć rysować poza martwym polem).

U góry widzicie mniejsze kropki. Zlokalizowałem tam bowiem mniejszy obszar nieklikalny, jednak tak mały, że duży pędzel w całości go by przykrył. Na ekranie było zresztą więcej takich miejsc, jednak zabrakło mi cierpliwości by je “wypaćkać” 🙂

Cóż to za duch w komputerze i czy próbuje mi coś przekazać? 😉 Czyżby z zaświatów stara, odinstalowana wersja Ubuntu próbowała mnie ostrzec przed używaniem nowej?

Postanowiłem wrócić do pierwotnego pomysłu i wyłączać program po programie. I sprawdzać czy problem nadal występuje. Dość szybko w ten sposób namierzyłem winnego: gdy wyłączyłem Google Chrome, wszystko zaczęło działać jak należy.

Używam Chrome z gałęzi dev (czyli bardziej rozwojowa niż beta). Ma ktoś pomysł co oni tam kombinują? 🙂 Może faktycznie jakieś przesłanie? Czy po prostu nowe funkcje, które póki co szkodzą, a nie działają? Czekam na pomysły w komentarzach!

0

Jak wyłączyć wkurzające powiadomienia?

Piętro wyżej trwa jak co dzień od rana libacja, za ścianą szczeka znowu pies sąsiadów, na podwórku dzieciaki kopią piłkę, a ja zamiast pracować wciąż to słyszę. Cóż, takie już uroki pracy w domu. Mam na to dawno wypracowaną choć banalną metodę: słuchawki w uszy, włączyć odtwarzacz muzyki i w nim puścić którąś ze stacji radiowych. Najlepiej jakiś ambient, chillout czy choćby muzyka klasyczna. Ważne by grało cicho i nie rozpraszało.

Włączam więc w nowym 11.04 dostarczony wraz z systemem odtwarzacz Banshee. Klikam na radio – lista jest pusta. Hmm, w poprzedniej wersji było sporo predefiniowanych stacji (ale wtedy to był Rhythmbox a nie jakiś Bunshee). Da się przeżyć, poszukałem w sieci jakichś stacji i już gra muzyka.

Wyskakuje mi powiadomienie systemowe o tytule i wykonawcy. Do niczego mi to nie jest potrzebne, ale ok. Znika.

Dziesięć sekund później znów wyskakuje to samo powiadomienie. Ten sam wykonawca, ten sam utwór. Zgrzytam zębami, ale wracam wzrokiem do edytora stron.

Po kolejnych dziesięciu sekundach znów wiem kto i co mi gra. No co jest do licha?

Nie napisałem jeszcze ani jednej linijki kodu i zamiast tego wchodzę na google i wpisuje ‘ubuntu unity how to remove desktop notifications’. Nic nie ma na ten temat.

Dziesięć minut przeklikuję się przez ustawienia Banshee. Jeśli dobrze pamiętam w Rhythmbox była opcja wyłączenia tej chmurki. Tutaj – nie ma.

Dziesięć minut przeklikuje się przez ustawienia Unity i przez CompizConfig. Też nic nie widzę.

Ostateczna desperacja: włączam pomoc systemu. Wpisuję ‘notifications’ (gdyby pomoc systemu Windows była po angielsku, wszyscy by zakrzyczeli Microsoft na śmierć, tutaj jednak muszę potulnie przyjąć to do wiadomości – w końcu nie płacę, nie mogę czepiać się takich drobiazgów). I znajduję jeden rozdział na ten temat:

Małe jednozdaniowe powiadomienie na dole ekranu? Jak kliknę w nie pojawi się większy opis? Chyba czytam opis nie tego, o co mi chodziło. Już pomijam fakt, że nie ma tu ani słowa o tym jak się tego pozbyć.

Chwila. Czy mi się to przypadkiem z czymś nie kojarzy? Ach tak: choć używam Ubuntu z Unity, to instrukcje pozostawiono dla Ubuntu z Gnome Shell 🙂 Ślicznie, Mark, więc jednak Shell jest lepszy? 😉

No nic, wracam do pracy, bo Rhythmbox zdążył mi się już zainstalować i gra tak jak tego oczekuję. I ma od razu listę stacji. Mark, kolejny raz pokazujesz mi, że chyba nie używasz systemu, który sam tworzysz. Po co wkładasz do niego oprogramowanie, które działa jak klocek? Czy naprawdę usunięcie rozpraszającego elementu musi być niemożliwe?

(Uwaga: powyższe to jest opis tylko jednej niedogodności w tylko jednym programie. Jeśli mnie sprowokujecie, wypiszę tutaj całą litanię na temat niedociągnięć każdego piksela tego interfejsu graficznego i zestawu aplikacji out-of-the-box 😉 )

0

Ubuntu 11.04 – to już nie jest Linux

Minął tydzień od kiedy używam najnowszego Ubuntu (z numerkiem 11.04). Jest to jedyny system jaki używam na co dzień, co więcej używam do bardzo intensywnie. Popracowałem, obejrzałem filmy, Banshee umilał mi muzyką czas spędzony przed ekranem. Mogę więc śmiało pozwolić sobie na recenzję tego systemu. I podejrzewam, że będzie o wiele lepsza niż to, co ludzi pisali o jedenastce tuż po zainstalowaniu.

Nie opisze bowiem tego co widziałem, ale tego jak mi się z tym systemem koegzystowało. Jakie są odczucia i jakie mam przemyślenia.

Przyznam, że na 11.04 i nowy rewolucyjny interfejs czekałem z niecierpliwością. Jakiś miesiąc temu obejrzałem sobie przez kilka godzin Gnome 3 z interfejsem Shell. Nowy Ubuntu też korzysta z Gnome, jednak tu zamiast Shell mamy bardzo podobny Unity. Nieważne – jak napisałem poużywałem Shella i spodobał mi się całkiem mocno. Pomyślałem więc, że Unity też mi się spodoba.

W czasie tygodniowej pracy odczucia mi się zmieniały diametralnie. Od początkowego zachwytu, przez potężny kryzys po – nadal trwające – pogodzenie się z tym, jakie Ubuntu teraz jest. Z jego wszystkimi wadami i zaletami.

Mark zapowiedział, że nowy interfejs Ubuntu stawia przede wszystkim na prostotę i wygodę użytkowania. Teraz stwierdzam, że był to zwykły marketingowy bełkot, mający na celu jedynie przykryć to o co twórcy Ubuntu tak naprawdę chodzi. Mark zachwycił się Apple. Wróć: Mark zachwycił się Stevem Jobsem i postanowił dać linuksowemu światu swój własny iSystem. “Nieważne co ludzie chcą, będą chcieli moje nowe Ubuntu”. Ma być ładne, ma błyszczeć, nie musi być za bardzo funkcjonalne.

Dziesięć lat temu, gdy przesiadałem się na Linuksa (wtedy jeszcze Mandrake) komputerowy świat był dość wyraźnie opisany. Windows to był system od wirusów. Maki to były komputery bardzo proste w obsłudze ale kosmicznie drogie. Linux był trudny w obsłudze, ale stabilny.

I miał to coś ulotnego: Dawał wybór. Pierwszym wyborem było przejście z płatnego/pirackiego Windows na darmową alternatywę. Można w nim było wybrać czy chcemy używać KDE, czy Gnome. Można było wybrać jakim programem sprawdzamy pocztę, a jakim przeglądamy strony internetowe, w jakim edytorze piszemy nasze CV. Konfigurowalność pulpitu była tym, czym w każdej dyskusji o wyższości jednego systemu nad drugim można było pokonać dowolnego windziarza czy makówkarza. Na każdym brzegu ekranu można było dodać pasek (ba, można było tych pasków dodać wiele), na każdym z nich umieścić dowolny aplet, dowolnie rozmieścić ikony uruchomiania ulubionych programów, od razu zerknąć na obciążenie procesora, szybkim ruchem myszy do lewego dolnego rogu ekranu zminimalizować wszystkie okna.

Ostatecznie kończyło się to setkami brzydkich screenshotów wykonanych przez kolejnych użytkowników systemu. Co drugi pulpit wyglądał jak panel sterowania statku kosmicznego w kiczowatym filmie S-F. Ale taki był Linux. Jeśli ktoś chciał mieć go niczym malucha po wiejskim tuningu, mógł mieć.

A jak jest w Unity? Paski są dwa i nie może być ich ani mniej, ani więcej. Ulubione programy można umieścić tylko na pasku lewym i nigdzie indziej. Pod nimi mamy ikony otwartych programów i nie ma znaczenia, że każdy odruchowo szukałby ich na dole ekranu.

Górny pasek – chcesz tego czy nie – jest kompletnie poza twoją kontrolą. Od prawej: wyłącz system, spójrz na swoje imię, zobacz godzinę, kopertkę, głośniczek i tyle. Choćbyś klikał prawym klawiszem myszy w nieskończoność, Unity będzie miało to gdzieś.

Do tego konfigurowalność wszystkiego, dosłownie wszystkiego jest mikroskopijna. Zachwycasz się ładną przezroczystością pod dokiem szybkiego wybierania programów? Good for you. Jeśli jednak któregoś dnia zdasz sobie sprawę, że ta przezroczystość bardziej przeszkadza (zwłaszcza jeśli pod spodem masz inne ikony) niż zachwyca, to sorry batory. Nie masz szans już tego zmienić.

Szybkość korzystania z systemu? Kilka przykładów.

Jeśli chcesz zobaczyć pulpit by szybko otworzyć jakiś plik znajdujący się na nim, musisz zapomnieć o słowie szybko. Minimalizuj wszystkie okna jedno po drugim. Jeśli masz ich otwartych kilkanaście, oznacza to, że pulpit zobaczysz po jakiejś połowie minuty.

(A bardzo łatwo jest dojść w Unity do *nastu otwartych programów. Boczny panel z listą otwartych okien domyślnie się chowa, a wraz ze sobą chowa informacje o tym jakie programy masz po głównym oknem. W ciągu ostatniego tygodnia kilka razy zdarzyło mi się otworzyć ten sam folder kilka razy bo zapomniałem, że pod spodem przecież już mam otwarty ten sam katalog)

Spójrz na zrzut ekranu. Wyobraź sobie, że chcesz szybko zamknąć okno znajdujące się w tle. Kiedyś po prostu kliknąłbyś w |x| je zamykający. Teraz musisz kliknąć najpierw na oknie, a potem je zamknąć. Drobiazg, ale po tygodniu sprawia ze zamykasz z trzaskiem pokrywę laptopa i idziesz na spacer bo masz już dość Marka i jego ‘wiem od ciebie lepiej jak powinieneś pracować na własnym komputerze’. Poważnie wczoraj miałem taki kryzys, że musiałem po prostu wyjść na powietrze by nie roztrzaskać komputera o ścianę.

O tym jak genialne dotychczas było potrójne menu w Ubuntu człowiek się przekonuje dopiero, gdy już go nie ma. Wszystko było ładnie jak na dłoni. Od razu wiedziałeś jakie masz programy zainstalowane, pogrupowane w szybko dostępne grupy programów. Teraz zdarzyło się, że dwa razy instalowałem Gimpa, bo zapomniałem, że już jest zainstalowany. Nigdzie nie widać co tak naprawdę jest już w systemie, a czego nie ma (ok, widać, ale sposób przeglądania tego jest tragiczny).

Czy jednak Unity ma przed sobą jakąś przyszłość? Niestety muszę stwierdzić, że tak. W sieci widzę sporo wciąż pozytywnych o nim opinii, więc nie jest aż takie zapewne złe. Dla mnie jest kiepskie, cienkie, wydłuża czas mojej pracy z komputerem, jednak będę go nadal używać.

Ale to już nie jest Linux, jaki wybrałem na początku.

0

2011 miał być rokiem urządzeń mobilnych. Według mnie nie będzie.

W czasie WordCampu, jaki zorganizowaliśmy w grudniu ubiegłego roku ktoś z prowadzących prezentacje powiedział, że rok 2011 ma być rokiem przełomowym dla urządzeń mobilnych. Jakaś ważna instytucja (przepraszam za ogólniki, ale nie pamiętam na kogo się wtedy powołano) prognozowała, że w tym roku liczba wejść na strony z urządzeń z małym ekranem ma być większa niż liczba wejść z tradycyjnych PC-tów czy laptopów.

Wszyscy się wtedy tym przejęliśmy. Brzmiało to wielce. I kłopotliwie zarazem bo prawdę mówiąc wielu z nas do tamtej pory nawet nie sprawdzało jak nasze strony wyglądają na komórkach.

Za chwilę mamy maj, za dłuższą chwilę minie pół owego przełomowego roku. Postanowiłem więc zajrzeć do statystyk moich stron. Nie są to na pewno do końca wiarygodne dane – nie odwiedza mnie na pewno tak bardzo statystyczny czytelnik jak na przykład czytelnik onetu czy demotywatorów – jednak stron mam kilka i na wszystkich wynik jest zadziwiająco podobny.

Na stu odwiedzających, zaledwie jedna osoba (w porywach do półtorej) łączyła się z urządzenia mobilnego (komórki lub tabletu). A z nich tylko 10% użytkowników podłączyło owe komórki i tablety do sieci za pośrednictwem ery, plusa, playa czy orange.

Gdzie tu jest więc mobilność? Jedna osoba na tysiąc pod koniec kwietnia łączy się z siecią spoza domu i przegląda strony na małym, dotykowym ekranie. W życiu nie uwierzę, że jeszcze w tym roku liczba ta wzrośnie 500-krotnie.

Czyżby kolejna bańka spekulacyjna? Domyślam się, że taka zapowiedź, jaką usłyszeliśmy w grudniu podziałała nie tylko na nas – twórców stron – ale także naszych klientów. Wielu z nich na pewno słysząc podobne słowa zdecydowało się wydać dodatkowe kwoty, tylko po to by nie przegapić tych potencjalnych 50% klientów własnych, którzy będą szukać ich usług mobilnie.

Jak widać – nie będą.

Ale może się mylę. Jak u Was wyglądają statystyki odnośnie odwiedzin mobilnych?

0

Jest już Ubuntu 11.04, a ja już je mam

To nie będzie na razie żadna recenzja. Ot takie krótkie info, że Ubuntu 11.04 już jest i udało mi się je zainstalować. Nie czuję potrzeby by pędzić z pisaniem recenzji, niech sobie piszą inni.

Ja też napiszę, ale jak poużywam dłużej niż kilka dni. Na razie od trzech godzin klikam, sprawdzam, doinstalowuję. Nowy interfejs jest uciążliwy, ale nie sądzę by sprawił, że zrezygnuję z tej dystrybucji. Do kilku rzeczy albo się przyzwyczaję, albo znajdę jakieś zastępniki.

0

Zrobiłem sobie nową skórkę

Od jakiegoś czasu zachwycam się jednokolumnowymi, prostymi w wyglądzie blogami. Przez cały czas w wolnych chwilach rysuję sobie w Gimpie kolejne pomysły na design. Zawsze mi to wychodziło fatalnie, więc nigdy nie wyszło poza konceptualny plik graficzny.

Tym razem jednak pomyślałem, że to może się udać. W sobotę rano zacząłem rysować, dokończyłem już w HTMLu i CSS. W sobotę wieczór zmieniłem w wordpressowy szablon, dziś trochę go jeszcze dopieściłem i oto jest. Jak Wam się podoba?

Miało być skromnie i jest skromnie. Wiem jednak, że wielu rzeczy jeszcze brakuje. Na głównej stronie z listą wpisów przydałby się na końcu treści link do skomentowania. Coś jeszcze, biorąc pod uwagę, że ma być niezbyt kolorowo i pstrokato?

Sama skórka ma zdefiniowanych aż 7 obszarów do wyświetlania widgetów – na wszelki wypadek. Teraz wykorzystuję dwa, jeden widzicie, czy ktoś z Was zgadnie, gdzie jest drugi? 😉

0

Czy z WordPress 3.1 zniknęły Własne Pola (Custom Fields)?

Dzieje się w sieci, to czego się spodziewałem: od czasu wydania WordPressa w wersji 3.1 na różnych forach trafiam na pytanie “gdzie się podziały “Własne Pola”?”. Czy zostały usunięte?

Odpowiedź brzmi: nie, zostały jedynie ukryte. Oto szybka instrukcja jak je ponownie pokazać.

Będąc w trakcie edycji wpisu lub strony spójrz w prawy górny róg ekranu. Zobaczysz tam odnośnik “Opcje ekranu” (Screen Options). Kliknij w nią i zobaczysz specjalne menu, w którym można wybrać co chcemy aby wyświetlało się, a co nie. Włącz w tym miejscu “Własne pola”, a znów pojawią się pod polem dodawania treści wpisu.

Obrazkowo wygląda to tak:

Jak włączyć własne pola w WordPressie?

Jak włączyć własne pola w WordPressie?

Wraz z WordPressem 3.1 ekrany edycji wpisów zostały uproszczone. Zniknęły (zostały ukryte, bowiem tak naprawdę nadal istnieją i działają) nie tylko owe własne pola, ale i Wypis (Excerpt) i kilka innych rzeczy. Choć moje wtyczki silnie wykorzystują custom fields, to jednak jestem zwolennikiem ich ukrycia.

Przeciętnemu użytkownikowi nie są do niczego potrzebne, a jedynie sprawiają wrażenie, że WP jest trudny. Dopiero dzięki wtyczkom je wykorzystujemy. Tu właśnie pojawia się zgrzyt w postaci coraz częstszych pytań jak mam sobie włączyć te pola / wtyczka nie działa bo ich nie ma. Jednak wierzę, że twórcy wtyczek z czasem dostosują się do nowych warunków.

Jak? Wykorzystując tak zwane ‘custom meta box’. Tu możecie sobie o tym poczytać, a ja się przygotowuję powoli do opisania jak to zrobić szybciej, wygodniej i ładniej.

0

Nadszedł ten dzień: zostałem spiracony :)

Jak to było? “Naśladowanie jest najwyższą formą uznania”? Czy jakoś tak.

Wiecie wszyscy dobrze, że jestem autorem wtyczki WP-Sprzedawca, right? Wiecie o tym, że pomysł na wtyczkę narodził się na wordpressowym forum GoldenLine? Najwidoczniej przynajmniej jedna osoba o tym nie wiedziała. I teraz będzie miała problemy 😉

Wszedłem sobie dziś jak co dzień na owe forum, tam zajrzałem do jednego z wątków i oto co zobaczyłem:

Pomyślałem sobie: shit, mam konkurencję. Ktoś zrobił dokładnie taką samą wtyczkę jak ja, też można zablokować dostęp do treści. Też można kazać zapłacić za pobranie pliku. Też wykorzystuje Dotpay jako kanał płatności…

Zaraz, czy ten opis mi czegoś nie przypomina? Jakbym go gdzieś już czytał… Szybki rzut okiem na opis mojej wtyczki:

Przypadek? 🙂 Niby przecież “gdyby tysiąc małp przez tysiąc lat… i tak dalej”. Czy jednak nasz freelancer Artur jest małpą?

Teraz się zastanawiam co zrobić z panem Arturem. W komentarzach zbieram Wasze pomysły jakby tu pogratulować naszemu młodemu przedsiębiorcy. Najfajniejszy pomysł jeśli nie zastosuję, to na pewno jakoś nagrodzę 🙂 Wymyślcie coś z jajem.

Ja tymczasem idę sobie kupić na Allegro moją wtyczkę i postaram się wynegocjować od sprzedawcy obniżenie ceny do zera 😉

A jeśli ktoś z Was naprawdę chce mieć taką wtyczkę i to taniej (biznesman Artur sprzedaje ją za dwie dychy, podczas  gdy u mnie jest za 15 PLN) i do tego chce mieć do niej wsparcie techniczne (ciekaw jestem co zrobi Artur, syn Bębenkowskiego gdy ktoś zgłosi mu jakiś problem techniczny) to zapraszam do zakupu 🙂

Innych potencjalnych piratów informuję, że mam jeszcze jedną wtyczkę, którą można by opchnąć za jeszcze większą kwotę na Allegro. TradeMatik to bowiem taka wtyka, że pójdzie spokojnie za 100 złotych za sztukę, a na sam jej widok kobiety mdleją i rzucają się na szyję jej twórcy (true story)

 

P.S. Na początek pomóżcie zrobić szum i wykopcie to 🙂

0

Po 24 godzinach używania Firefoksa 4

Że Chrome jest moją podstawową przeglądarką, wiecie już chyba dobrze. Postanowiłem jednak zrobić całkiem gruntowny test najnowszego Firefoksa spędzając z nim cały dzień w sieci. Niestety, wszystko o czym się przekonałem to to, jak naprawdę dobrym produktem jest program od Google.

Firefox 4 nie jest zły. Firefox stał się nagle zły gdy pojawiła się rzeczona chromowana konkurencja. Bardzo szybko przeglądarka, bardzo szybko startująca. Włączasz i używasz. Tymczasem lisek przez kilka kolejnych lat potrzebował na obudzenie się kilkunastu (co najmniej sekund).

Najnowsza jego wersja nie ma już tej wady. Od kliknięcia w ikonę do pełnego uruchomienia programu mijają dwie niezauważalne sekundy. Pomyślałem sobie: skoro naprawili, to na co narzekałem, może dać mu kolejną szansę? Spędzę na nim 24 godziny i zobaczę czy to jest to, czego potrzebuję.

Cały dzień jednak spędziłem na dostrzeganiu kolejnych rzeczy, których Firefox nie ma. Przede wszystkim nie miał zakładek przeniesionych na pasek tytułu okna przeglądarki, tak jak ma to Chrome (mówię tu o wersji dla systemu Linux Ubuntu). Niby drobny szczegół, jednak sprawił, że cały czas dostrzegałem ten niepotrzebnie zajmowany obszar ekranu, kosztem którego jest mniej miejsca na stronę. Na szczęście udało się dzięki googlaniu, dwóm rozszerzeniom i kilkunastu minutom ustawień sprawić, że Firefox wygląda pod tym względem jak Chrome.

Kolejna rzecz, na którą niestety nie znalazłem rozwiązania to autouzupełnianie paska adresu. Gdy w Firefoksie wpisałem ‘gm’ i wcisnąłem enter, trafiałem na stronę wyników wyszukiwania frazy ‘gm’. Nie o to mi chodziło. 4 lata używania Chrome nauczyły mnie, że w pasku adresu wpisane ‘gm’ są automatycznie uzupełniane do ‘gmail.com’ i po wciśnięciu enter jestem w swojej skrzynce pocztowej. W Firefoksie muszę nadal starym sposobem wpisać ‘gm’, wcisnąć strzałkę w dół by wybrać opcję z listy podpowiedzi i dopiero wtedy enter. Wiem, że chwila, ale automatyczny odruch sprawia, że zapominam o tej strzałce. I tak samo wiele razy dziś zamiast na flaker.pl lądowałem na stronie wyszukiwania frazy ‘fl’, zamiast na google.com/reader, lądowałem na wynikach dla frazy ‘goo’. Strata czasu. Niestety nie znalazłem wtyczki, która by to naprawiła.

Całkiem nieźle się zdziwiłem, gdy zobaczyłem, że nie działają animacje flash. Musiałem nieźle się naszukać i nagimnastykować by pojawiła się ta wtyczka w tym Firefoksie (w starszej wersji 3.6 była) i nawet gdy już ją mam, działa fatalnie. Animacje znikają, pojawiają się po kawałku, zatrzymują się… Poczułem się jakbym używał jakiejś bety, a nie wersji stabilnej przeglądarki. I nie sądzę by to była wina flasha – Chrome jak i Firefox 3.6 korzystają z dokładnie tej samej instalacji.

Mógłbym się jeszcze długo rozpisywać o rzeczach, których Firefoksowi brakuje w porównaniu z Chrome. O braku historii odwiedzonych stron w pasku adresu, o nadal wyskakującym i wkurzającym oknie pobranych plików (a gdy kliknę w nim w pobrany plik .txt Firefox pyta mnie jakim programem chcę go otworzyć – takie rzeczy nie powinny mieć miejsca!). O braku suwaczka do ukrywania ikon rozszerzeń.

Firefox po prostu mi uświadomił jak ważne są te małe detale, na które nigdy nie zwracałem uwagi, a bez których nie mogę teraz żyć. Twierdziłem do tej pory, że jedyną przewagą Chrome nad lisem jest prędkość działania i uruchamiani. Gdy Mozilla Team to poprawiło, dopiero teraz widzę, że jednak to nie jest wszystko. Firefox niestety został bardzo, bardzo daleko w tyle.

Wiem, że zaplanowany jest nowy, szybszy cykl wydań. To dobrze, mam nadzieję, że sprawi to, że jeszcze kiedyś zafunduję sobie kolejne 24 godziny z tą przeglądarką. Na razie jednak odstawiam ją na bok i wracam do Chrome.

0

To już niemal pewne: w Syrii rozpoczęła się rewolucja

Informacja o tym nie przedostaje się za bardzo do światowych mediów, a tym bardziej polskich (w sumie nie dziwię się temu, bo przykrywa ją właśnie rozpoczęta zbrojna interwencja w Libii), jednak jako, że obserwuję co w Syrii się dzieje, gdzieniegdzie trafiam na kolejne relacje o zamieszkach w Syrii. Na ulicach są już tłumy, w ostatnim proteście wzięło udział nawet 20 tysięcy osób. Ludność wykrzykuje treści antyprezydenckie oskarżając go i jego otoczenie o korupcje, wykrzykuje swoją frustrację spowodowaną biedą; są też pierwsze ofiary śmiertelne. Zacznijmy jednak nieco od początku.

Jeszcze miesiąc temu podczas ulicznego protestu nic  nie zapowiadało, że tłum obróci się przeciw władzy. Ludzie w Damaszku wyszli na ulice po tym jak policjant pobił chłopaka (zauważcie jak często w różnych krajach magrebu właśnie od nadużycia władzy przez policję wszystko się zaczyna). Szybko jednak zjawia się minister syryjskiego MSW i obiecuje ukaranie policjanta. Protest się kończy i ludzie wracają do domów. Podczas samego protestu tłum wykrzykuje “Bashar, nasze serca i nasze dusze są z tobą”. Bashar to imię prezydenta Syrii Bashara al-Assada, o którym już wspominałem gdy wychwalałem urodę jego żony.

W ostatni piątek scenariusz ten już się nie sprawdził. Znów zaczęło się od policji, która  aresztowała w Daraa grupkę młodzieży w wieku szkolnej za to, że wypisywała na murach hasła cytowane z rewolucji w Egipcie i Tunezji. To znów wyprowadziło około 200 ludzi na ulice (także i w innych miastach), jednak tym razem skończyło się tragicznie. Policja otworzyła ogień do demonstrantów, w skutek czego trzy osoby poniosły śmierć na miejscu, a dwie kolejne zmarły po przewiezieniu do szpitala.

Pogrzeby demonstrantów zgromadziły kilkutysięczne tłumy, a całość szybko zmieniła się w wiece antyrządowe i antyprezydenckie. Policja rozpędzała tłumy stosując naboje gumowe i gaz łzawiący. Jest już więc bardzo gorąco.

Co dalej? Nie wiem, ale sytuacja na pewno nie będzie się rozwijać podobnie do tej, jaką znamy z Afryki północnej. Po pierwsze prezydent al-Assad nie jest wieloletnim dyktatorem, a rządzi tym krajem dopiero drugą kadencję. Przyznać jednak trzeba, że jego ojciec, po którym przejął władzę pasował już do wizerunku krwawego despoty. Z drugiej strony para prezydencka stara się rządzić krajem w sposób – na ile to możliwe w Syrii – zachodni. Zanim prezydent został prezydentem był okulistą w jednym z Londyńskich szpitali, a jego żona jest urodzoną Brytyjką (islamskiego pochodzenia). Dobrze więc znają standardy zachodnie i starają się je skonfrontować ze światem muzułmańskim (sam Bashar nie jest muzułmaninem, a alawitą). Podobnie jak Mubarak w Egipcie próbuje dobrze się układać z Izraelem (w czasie pogrzebu Jana Pawła II podał rękę prezydentowi Kacawowi, czym wywołał niemał sensację, wycofał także wojska z Libanu), z drugiej jednak znowu strony przez USA cały czas uznawany jest za wspierającego terroryzm.

0

Internet Explorer 9 już za 4 dni. No wielkie k* dzięki :/

Microsoft się chwali, że już 14 marca zostanie wydana najnowsza wersja przeglądarki Internet Explorer czyli IE9. A ja się jakoś z tego nie cieszę.

Dziewiątka od dawna była zapowiadana jako ta wersja, która w końcu dogoni konkurencję. Która w końcu nie tylko w pełni obsłuży CSS2 (standard tworzenia stron internetowych stworzony 13 lat temu!) ale także zacznie prawidłowo podchodzić do przynajmniej podstawowych rzeczy z trzeciej wersji tego języka. Tak, obiecano nam – webmasterom koniec z wyrywaniem sobie włosów podczas tworzenia stron. Bo do tej pory jest tak, że gdy tworzysz stronę piszesz jeden kod pod Google Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Safari i wszystko inne co wyświetla stronę, a potem piszesz drugi kod dla Internet Explorera. Wraz z IE9 miało się to skończyć.

Czy się skończy? Spójrzcie na tę stronę. Wersja beta dziewiątki obsługuje jak na dzień dzisiejszy 59% standardów.

Czy ktoś wierzy, że w te 4 dni wszystko to, czego nie potrafili poprawić przez kilkanaście lat rozwoju IE poprawią? Skończy się jak zwykle to się kończy w Microsofcie: wielkie obietnice, a na koniec byle co.

Na koniec nie  śmieszny obrazek

Na koniec nie śmieszny obrazek

 

0

Czwartek, 0.10 tvp.info: reportaż o Rwandzie

Własnie widzałem w telewizji zapowiedz. Tvp.info w czwartek 10 minut po połnocy nada reportaż pt “Umurange – pamięc o ludobojstwie”.
Film ten już widziałem kilka miesięcy temu. Polecam wszystkim.

0

Ale wypaśna promocja LOT-u!

No kurde, już wszystkim tym, którzy dziś kupią bilet do Tbilisi zazdroszczę. Zazdroszczę, bo ja go w cenie promocyjnej kupowałem za 520zł (normalna cena to około 1200zł), a dziś (i tylko dziś) kosztuje on 328zł. W obie strony.

Informuje o tym fly4free. Jest więcej lotów w takiej cenie. Coś czuję, że to właśnie dziś będzie dzień, w którym kupię bilet do Damaszku w Syrii (dziś za 627zł, normalna cena to ok. 1300zł).

0

Dziś w Wyborczej jak zostać wolontariuszem

Usłyszałem w radio reklamę, więc przekazuję: dziś w Gazecie Wyborczej jest jakiś dodatek z opisem jak zostać wolontariuszem w Afryce.

Nie czytałem, więc nie wiem co w nim jest 🙂 Informuję, bo wiem, że wiele osób czytających tego bloga pewnie też by chciało przejechać się gdzieś w świat by pomagać. Marzec to jest mniej więcej ten miesiąc, w którym MSZ rozpisuje konkursy na projekty wolontariackie, więc strzelam w ciemno, że poradnik powstał z mniejszym lub większym udziałem Departamentu Współpracy Rozwojowej tego urzędu.

Jeśli ktoś kupił i chce coś więcej dodać, zapraszam do komentarzy.

0

Eli Barbur jest “fajny”

Od chyba już roku czytam bloga znanego w Polsce korespondenta z Izraela Eli Barbura. Czytam, bo wpisy jakie tam zamieszcza pokazują kompletnie inne jego oblicze niż te, które znamy z mediów.

Dziś zamieścił kolejny typowy dla siebie wpis ze swoją reakcją na choćby najmniejszy (no w tym wypadku nie najmniejszy, ale zawsze tak jest) przejaw antysemityzmu czy zwykłej krytyki Izraela.

Kurcze, pewnie też gdybym był sławny i kiedykolwiek wypowiedziałbym się źle o Izraelczykach*, dowiedziałbym się od razu, że moja babcia straszyła mnie Żydami i opowiadała opowieści o piciu przez nich krwi 🙂

Ten człowiek wyraźnie się już zestarzał. Kojarzy mi się z takim izraelskim odpowiednikiem mohera, który przywiązuje się do krzyża/menory na jerozolimskim odpowiedniku Krakowskiego Przedmieścia i sam wie najlepiej czym jest “prawda”.

____

*) I tu się poczułem w obowiązku by wyjaśnić jaki jest mój stosunek do Żydów czy Izraelczyków. Otóż: nie wiem. Kiedyś sobie wymyśliłem, że nie będę ani lubił, ani uprzedzał się do ludzi, których w życiu nie spotkałem. (Co prawda w Gruzji spotkałem całkiem sporo Izraelczyków, ale nie zrobili na mnie żadnego wrażenia: cisi, spokojni, ciężko z nimi rozpocząć rozmowę, ale się da). A nawet jak już spotkam, nie będę raczej na bazie tego doświadczenia budował sobie opinii o całym narodzie.

0

Według mnie Google specjalnie opóźnia wydanie Chrome OS

Są już dobre trzy miesiące (przynajmniej) od planowanej premiery systemu Chrome OS i jakoś nic się nie zanosi na to, by Google podało przynajmniej szacunkową datę prawdziwej premiery. Co prawda rozesłał do testerów swoje laptopy z tym systemem ale na tym się skończyło. I znów mamy ciszę.

Wydaje mi się, że system jest gotowy, ale Google specjalnie opóźnia jego premierę by nie stał się  niewypałem.

Żeby jakiś produkt stał się hitem nie wystarczy go wprowadzić na rynek. Rynek musi być na niego gotowy. Android nie jest pierwszym systemem operacyjnym na telefony komórkowe, a mimo to to dopiero on odniósł sukces. iPod nie był pierwszym odtwarzaczem muzyki.

Tak samo Chrome OS nie jest pierwszym systemem operacyjnym, który pracuje w niemal stu procentach w internecie. Od pięciu lat mamy już przecież Ulteo. I nikt Ulteo nie używa. Google nie chce bym ich OS skończył podobnie.

Kluczowym elementem, jaki jest potrzebny, aby chmurowy system odniósł sukces jest oczywiście internet. Musi być szybki, musi być tani, a najlepiej darmowy i musi być wszędzie. Teraz internet taki nie jest. Wszystko idzie w kierunku popularyzacji darmowego internetu Wi Fi w miastach, jednak nadal takiej sieci jest wciąż za mało. Według mnie Google czeka aż ta sytuacja się zmieni i wtedy wprowadzi na rynek swój produkt.

Bo wyobraźcie sobie, że w grudniu 2010 pojawił się Chrome OS. Czy kupilibyście laptop, z którego korzystać możecie tylko w domu (bo tu macie internet), a gdy ruszycie się z nim gdzieś dalej i chcecie otworzyć jakiś plik, albo nerwowo musicie szukać hotspota, albo łączycie się przez modem G4? Kto chciałby aby operator komórkowy pobierał od nas opłatę za to, że musimy szybko sprawdzić jakiś nasz arkusz kalkulacyjny? Pakiety komórkowe są wciąż za skromne na takie korzystanie z komputera.

Jeśli by uwierzyć w to co wyżej napisałem (bo wcale nie muszę mieć racji) zupełnie inaczej wygląda wpadka Google sprzed jakiegoś czasu, gdy okazało się, że ich samochody Google Maps skanowały eter w poszukiwaniu otwartych sieci radiowych. Może to  był research w jak wielu miejscach internet jest, a w jak wielu go wciąż nie ma?

0

Restart

W grach komputerowych jest tak, że jeśli ci nie idzie, po prostu robisz restart. I zaczynasz wszystko od nowa.

W serwisach społecznościowych już tak nie jest. Kompletnie mi nie idzie na twitterze i w fejsbuku. Na twitterze obserwuję ludzi, których tak naprawdę nie chcę obserwować, bo nie piszą nic, co by mnie interesowało. Na fejsbuku z kolei jestem na tyle wyoffowany, że nawet jeśli coś napiszę, nie trafia to na niczyj wall. Jakoś bym chciał wykasować wszystko, zrobić restart i zacząć od nowa.

Ale się nie da.

0

Wykres miesiąca

Popatrzcie na ten wykres:

Jest to wykres przedstawiający notowania funduszu Noble Fund Africa za ostatnie pół roku. Wszystko ładnie rosło aż do zamieszek w Tunezji. Potem lekkie odbicie, jednak gdy w Egipcie ludzie wyszli na ulicę, już było po zabawie.

Szkoda, że z uwagi na paraliż giełdy w Kairze fundusz ten teraz nie  jest notowany. Szkoda, bo bardzo chętnie bym go sobie kupił.

Tak, wiem, że dla większości z Was powyższy akapit brzmi kuriozalnie, ale tak to właśnie jest. Panikarze dziś najchętniej wyprzedali by wszystkie posiadane aktywa, tracąc na tym spore pieniądze. Prawda jest jednak taka, że gdy wszyscy wyprzedają coś za bezcen, to trzeba to kupować. I spokojnie czekać gdy znów wykres z pójdzie w górę.

Bo pójdzie.

0

Jestem już chyba w księgarniach :)

Na Flakerze pojawiło się takie oto zdjęcie:

KS Ekspert

KS Ekspert

Ale fajnie 🙂 Nie wiem skąd ono, czy z redakcji, czy już z półki w księgarni. Jeśli z półki to lecę zobaczyć 🙂 Najpierw się jednak dopytam, bo jestem przeziębiony i wolę niepotrzebnie z domu nie wychodzić 🙂

0

Sentymenty

Różne ścieżki zaprowadziły mnie właśnie na mój stary blog o Rwandzie i tam trafiłem na swój wpis, w którym rozpaczam, że z Rwandy będę musiał wrócić. Zupełnie nie pamiętałem tego wpisu, tak jakby pisał go ktoś inny. Ale to wszystko co w nim jest to prawda, choć o niej zapomniałem.

Przeczytałem w całości i jakoś się smutno znów zrobiło. I jeszcze ten fakt, że o tylu rzeczach się najzwyczajniej zapomina. Taki cytat:

“…w bucie znów musi uwierać mnie niewygodny, laterytowy, brązowo ? czerwony, cieplutki, szorstki kamyk.”

Faktycznie, milion razy potrząsałem wtedy nogą by ten kamień wyrzucić, a teraz go nawet nie pamiętam 😐

0

Nadal się zachwycam Diigo

Mój zachwyt na Diigo, o którym już pisałem ani trochę nie opada. Bardzo, ale to bardzo mi się podoba, że ile razy tam nie zajrzę, widzę nowe funkcję tego serwisu grupującego zakładki. I za każdym razem pierwsze co przychodzi mi do głowy to “rewelacja, aż dziwne, że wcześniej nikt na to nie wpadł”.

Problem z serwisem zakładkowym jest jednak taki, że prawdę mówiąc rzadko się do niego wraca by coś znaleźć. Nawet jeśli znajdę w sieci jakiś rewelacyjny tutorial i dodam go do Diigo, to gdy chcę znów do niego zajrzeć, nie szukam go w Diigo a ponownie w Google.

I temu dziś jestem w takim rewelacyjnym nastroju 🙂 Zauważyłem, że jeśli coś guglam, Diigo po cichu sprawdza czy mam to już dodane do zakładek i wyświetla mi o tym informację na stronie Google:

Rewelacja 🙂

Żeby uzyskać taki efekt, musisz mieć konto w Diigo i musisz mieć dodatek “zakładkujący” tego serwisu. Nie wiem jak jest z przeglądarkami, ale na pewno działa w Chrome.

0

Wszystko, co chcecie wiedzieć o tłumaczeniu wtyczek w WordPressie

Ile razy nie przysiadam do internacjonalizacji wtyczek zrobionych przeze mnie, zawsze musze grzebać w zakładkach jak to się robiło. Część rzeczy pamiętam, część muszę przeczytać jeszcze raz. Jak na złość nie ma strony, która gromadzi te wszystkie informacje w jednym miejscu. O poEdit gdzie indziej, o load_plugin_textdomain gdzie indziej…

Już dawno chciałem spisać to sobie wszystko w jedną całość i tak właśnie zrobiłem. Przygotowałem PDF z wszystkimi wskazówkami dotyczącymi tłumaczenia. I od razu pomyślałem, dlaczego by się tym z innymi nie podzielić? 🙂

Zapraszam do chyżego ściągania.

[download id=”1″]

Plik PDF jest za darmo. Myślę, że można go potraktować jako kolejną część mojego tutorialu o tworzeniu wtyczek w WordPress

0