Co zrobić gdy w laptopie pękła ramka wokół ekranu (wszystko działa ok, ale brzydko to wygląda), nowa kosztuje ponad 200 złotych, a wentylator procesora zaczyna hałasować tak, że wiesz, że to już jego ostatnie dni, a nowy kosztuje ponad 100 złotych?
Większość by pewnie rozglądała się za nowym sprzętem. Mój ma już 7 lat! To faktycznie dużo. Ale jako, że nie lubię tworzenia śmieci i ni gonię za nowinkami póki coś jest nadal wydajne (a to wciąż rakieta, zresztą pewnie wiecie, że teraz wszystko co ma dysk SSD to rakieta), ja zrobiłem to:
Po lewej mój laptop, po prawej właśnie kupiony
Znalazłem na Allegro, że taki sam laptop z już nieco popsutą klawiaturą (znam ten ból, w swoim wymieniałem już dwa razy) kosztuje 450zł.
Więc zamiast kupować wentylator i ramkę za około 350 złotych, dołożyłem stówkę i mam rezerwuar części na następne lata.
Irytuje mnie, że gdy “straszy” się kogoś globalnym ociepleniem, to się mówi jedynie, że będzie cieplej (albo zimniej) i na tym koniec przedstawiania skutków. Nie każdy jest fizykiem, biologiem czy chemikiem by rozumieć co stanie się dalej i wg mnie trzeba to też jasno komunikować.
Dlatego postanowiłem zrobić ten krótki wpis. Wypunktuję co nas czeka około 2050 roku. Jako źródło danych podam teraz ten wywiad, ale podobne informację widywałem już wcześniej w innych miejscach. I perspektywa przyszłości jest spójna.
Wskutek wzrostu temperatur zmniejsza się ilość miejsc, gdzie można uprawiać rolę
W efekcie ceny żywności idą w górę. Ale co bardziej ważne: rosną one, bo żywności na świecie jest mniej. Obszary nie nadające się pod uprawę będą pojawiać się na całym świecie, ale głównie w miejscach bliżej równika, a więc:
Rozpoczynają się migracje ludności na masową skalę
Obecne migracje to pikuś w porównaniu z tym co nas czeka. Żaden mieszkaniec Pakistanu, Nigerii, Etiopii czy nawet Egiptu zwyczajnie nie zostanie w swoim kraju jeśli nie będzie tam jedzenia. Ruszą na północ czyli do Europy, Azji i Ameryki Północnej (ruszą też oczywiście na południe, oby dalej od równika). Dotrą do naszych krajów, w których też będzie już mniej żywności, więc:
Dochodzi do wojen o żywność
Wojen, lokalnych pogromów, eksterminacji. Nie będzie to oczywiście agresja jednostronna: my europejczycy będzie starali się pozbyć przybyszów, a przybysze nie mając dokąd wrócić nie będą z założonymi rękoma czekać na śmierć. Nie chcę sobie wyobrażać jak dokładnie będzie wyglądała Europa, ale jeśli już teraz mamy taki problem z imigrantami… to raczej europejska prawica i nacjonaliści powinni przejmować się już teraz globalnym ociepleniem, a paradoksalnie to tzw lewacy biją na alarm.
Zaczyna brakować wody
Wyższa temperatura to coraz dłuższe susze. Już teraz miewamy z tym coraz większy problem ale czeka nas tylko zmiana w jednym kierunku: susze będą dłuższe i częstsze. Im wyższa temperatura, tym dłuższe i tym częstsze.
Zaczyna brakować najpierw deszczów do podlewania pól, potem do chłodzenia elektrowni węglowych. Zatem:
Następują wyłączenia prądu
Tak, także w Polsce. I wszystko staje: nie ma światła, nie ma internetu, nie działają pompy paliwowe na stacjach benzynowych, więc nie ma transportu.
Tornada
Wyższa temperatura to zwiększenie obszaru na świecie, na którym dochodzi do ekstremalnych warunków pogodowych: tornad, tajfunów. Także w Polsce fruwać będą domy, a uciec nie będzie jak z powodu braku transportu.
Wymieramy
Niestety. W krajach bliższych równikowi temperatura i wilgotność jest tak duża, że przekroczony jest próg po którym nie chłodzi nas już pocenie się (pocić się możemy tylko poniżej tzw temperatury mokrego termometru), organizm się przegrzewa i umiera. Więc jeśli ktoś jeszcze nie wyemigrował, nie przeżyje.
Jeśli ktoś wyemigrował zginie lub zabije kogoś w walce o żywność w “chłodniejszych” krajach.
Jeśli ktoś przeżyje w tej wojnie, zginie nie mając jedzenia, nie mogąc dojechać do miejsca w którym wciąż jest jedzenie lub nie mogąc uzyskać pomocy medycznej w nieczynnych, pozbawionych leków i prądu szpitalach.
Wszystko to będzie następować stopniowo
Żebyśmy się dobrze zrozumieli: to wszystko nie stanie się z dnia na dzień. Nie będzie tak, że w ciągu miesiąca zabraknie żywności i prądu, Afryka zmieni się w piekarnik i wybuchnie globalna wojna. To będzie następować… wróć: już się zaczęło i będzie zwiększać się stopniowo. Już w tym roku pietruszka kosztowała grubą kasę, bo mieliśmy suszę w tym i poprzednim roku. Coraz częściej i coraz więcej produktów spożywczych będzie coraz mniej. Już z 10 lat temu doszło do olbrzymich zamieszek w Indiach z powodu braku cebuli (w tym kraju cebulę się je tak jak u nas ziemniaki) i takich konfliktów będzie coraz więcej w coraz większej ilości miejsc na świecie. Co miesiąc obszar zdatny do zamieszkania czy uprawy zmniejszy się niezauważalnie, ale się zmniejszy. Będzie tylko gorzej.
Naukowcy mówią, że:
Wyginie około 80% ludzkości
To bardzo dużo, 6 miliardów ludzi i oznacza to koniec obecnej cywilizacji.
Obecny kłopot, to że każdemu się wydaje, że on lub jego dzieci załapią się do tych 20% któremu się uda, więc pozostają bierni.
W 10 minut dobrze wytłumaczone. TL;DR: to nie są de facto pożary lasów, a wypalanie traw w miejscach wykarczowanych pod uprawy rolne. Ilość wypalań jest taka sama jak w ubiegłych latach, a temat został sztucznie rozdmuchany (po co, to zobaczcie już w filmie). I kilka innych kwestii związanych ze znaczeniem lasów amazońskich dla planety.
Pan powyżej to właśnie Clair Patterson, nawet wikimedia nie mają lepszej jakości jego zdjęcia niż ta miniaturka. Nigdy nie dostał Nobla i nie uzyskał sławy poza światem naukowym (a i w nim jest też mało znany, gdy Nature publikował o nim artykuł, napisano o nim she myśląc, że skoro Clair to musi być kobieta).
Ktoś z was pamięta jeszcze paliwa ołowiowe? To właśnie ten pan stoczył samotną walkę, wbrew koncernom i z kłodami rzucanymi mu pod nogi przez świat naukowy by pozbyć się ołowiu z paliw.
Ołów zaczął być dodawany w latach dwudziestych do paliwa gdy odkryto, że pozytywnie wpływa na redukcję stuków w tłokach. Przy okazji jego produkcji od wdychania oparów ludzie ginęli w liczbie po kilku dziennie, a jeszcze więcej stawała się warzywami po nieodwracalnym uszkodzeniu układu nerwowego.
Problem z ołowiem jest bowiem taki, że akumuluje się w naszych organizmach (w ogóle nie jest wydalany), a większe ilości powodują właśnie silne skutki neurologiczne. Ogólnie mówiąc, nasz układ sterowania jakim są neurony po kontakcie z ołowiem odmawia posłuszeństwa z losowymi skutkami: w zależności gdzie akurat “uderzy” albo dostaniemy zawrotów głowy, albo zatrzyma się serce, albo zmienimy się właśnie w warzywo.
Produkcja dodatku etylowego na bazie ołowiu to jednak duży biznes, więc firmy robiły to w najlepsze cały czas zaprzeczając jakimkolwiek problemom. Było to na tyle cyniczne i wyrachowane, że nijaki Thomas Midglet, odkrywca korzyści z etylenu dla silników spalinowych, choć sam uległ zatruciu ołowiem i dobrze wiedział, że niemal nie przepłacił tego życiem, nadal zapewniał, że wszystko jest ok. Był bowiem równocześnie szefem firmy Ethyl – największego producenta ołowiowego dodatku do paliwa.
Midglet zasługuje tu na dygresję: pewnego dnia postanowił po cichu wymiksować się z ołowiu wiedząc jak fatalny jest to pierwiastek i zaczął pracować nad czymś innym. I… wynalazł freon, który rozwalił nam warstwę ozonową. Jeśli jeszcze nie uważacie, że Midglet to partacz wszechczasów, to wiedzcie, że wynalazł on też dźwignię do podnoszenia się z łóżka, w której linki się zaplątał i udusił.
Firma Ethyl nadal istniała i truła nam środowisko, ludzie nadal wdychali ołów ze spalin i akumulowali go w swoich organizmach i wtedy przyjrzał się mu Patterson. Dość późno, bo dopiero po 40 latach od wynalezienia etylu (dokładniej: czteroetylku ołowiu ale w skrócie nazywa się go właśnie etylem a paliwo z jego zawartością etyliną) ktoś na serio zaczął badać jakie są jego skutki działania. Wcześniej wszystkie prace były finansowane przez koncerny paliwowe i wychodziło z takich badań, że jest to związek super fajny.
Patterson się z tym nie zgadzał. Badał szkodliwość i naciskał by wycofano go z paliwa. Koncerny paliwowe to jednak wielkie ryby i dość szybko rządowe instytucje dziwnym zbiegiem okoliczności przestawały finansować jego badania. W tym także instytucje mające stać na straży zdrowia obywateli. Pojawiały się naciski i próby przekupstwa by Patterson stracił swoją posadę na uniwersytecie. To się nigdy nie stało, ale choć miał wielki dorobek naukowy w badaniach nad ołowiem, tracił posady w kolejnych państwowych komisjach zajmujących się przemysłem i zdrowiem.
Ostatecznie mu się udało i od lat 90tych nie produkuje się paliw z ołowiem, nieco później wycofano go także z farb i puszek na żywność. Ale czy ktoś z was słyszał o tym człowieku?
(To przy okazji ten sam facet, który ostatecznie określił wiek ziemi i do dziś jego obliczenia przez 50 lat nie zostały podważone).
Źródło: książka “Krótka historia prawie wszystkiego”, rewelacyjna, polecam.
O kurcze, jakie to jest dobre. Tłumaczenie wygenerowane przez ten serwis wygląda właściwie jak język naturalny, zresztą sprawdźcie sami. Poniżej wkleję też tłumaczenie tego, co właśnie tutaj piszę.
https://www.deepl.com/Translator
Oh, man, that’s good. The translation generated by this website looks like a natural language, check it out for yourself. Below I will paste the translation of what I am writing here. 1
To jest wpis sprawozdawczy z wakacyjnego wyjazdu na Korfu, z którego właśnie wróciłem. Jeśli komuś nie chce czytać, to w skrócie: to był najlepszy wyjazd wypoczynkowy jak do tej pory i już siedzę i sprawdzam opcję jak tam wrócić. Jeśli ktoś szuka miejsca na wakacje z dziećmi i chciałby uniknąć ogromu turystów, zdecydowanie polecam. Dziękuję za uwagę. 😉
Dlaczego tam
Wyjazdy wakacyjne dzielę na dwa rodzaje: wyprawy i wypoczynkowe. Wyprawą jest wypad do Gruzji czy Iranu gdzie jedziesz głównie zwiedzać, a w czasie wyjazdów wypoczynkowych spędzasz czas opalając się i ewentualnie raz na jakiś czas zwiedzając okolice. Wyjazd na grecką wyspę Korfu był wyjazdem wypoczynkowym.
Rok temu byliśmy w chorwackim Splicie i siłą rzeczy pojawią się tu porównania z nim. Tym razem z żoną i znajomymi zrobiliśmy sobie głosowanie gdzie chcemy jechać (każdy mógł podać dowolną liczbę miejsc gdzie by chciał i zwyciężało te miejsce, które miało najwięcej głosów) i wypadło na Grecję. Był to dla mnie pierwotny wybór na zasadzie “może być”, a dopiero na miejscu się ogromnie pozytywnie zaskoczyłem. Dlaczego Korfu a nie jakieś inne miejsce w tym wielkim kraju z tysiącem wysp, już nie pamiętam. Chyba zdecydował relatywnie tani i bezpośredni lot.
Sugerowałem też znajomym by tym razem spróbować może gotowy wyjazd z biura, ale wszyscy byli przeciw. Jak zwykle na mnie spadło zorganizowanie większości spraw, ale ja to nawet lubię 🙂
Samolot
Na Korfu z Warszawy lata LOT i Wizzair. LOT jest tańszy od Wizza jeśli chce się lecieć z bagażami (a to jedyna opcja jak się leci na dwa tygodnie i z dziećmi). Za bilet zapłaciliśmy około 900 złotych w obie strony. Samolot lata w niedzielę.
Moje lifehacki związane z LOTem:
Lifehack numer jeden: jeśli kupujesz 2 bilety dla dorosłych i 2 dla dzieci, dorosłym kup bilet bez bagażu (jest tańszy) a dzieciom z bagażami (jest tańszy bo dla dzieci, a bagaż ma wliczony za darmo albo w niższej cenie niż dla dorosłych, teraz już nie pamiętam)
Lifehack numer dwa: takie jak wyżej kombinowane kupowanie nie jest możliwe na stronie (wszystkie bilety musisz kupić takie same) więc trzeba dzwonić na infolinię i tak kupować. Za kupowanie przez infolinię jest dopłata, ale wystarczy powiedzieć, że dzwonisz bo strona nie działa i wtedy nie ma tej opłaty. Ja akurat dzwoniłem bo faktycznie nie działała, ale po kilku miesiącach widzę, że to jest po prostu norma: nawet dziś nie udało mi się sprawdzić cen biletów bo co chwila wyświetlała, że “sesja wygasła”. Tak więc możecie śmiało dzwonić i mówić, że nie działa (pracownicy po drugiej stronie słuchawki są już chyba do tego przyzwyczajeni), albo jak chcecie byś super uczciwi, poczekajcie kilka chwil i strona padnie i można z czystym sumieniem dzwonić 😉
Miejscowość i nocleg
Większość turystyki na Korfu koncentruje się na północnej części wyspy, ale my wybraliśmy skrajne południe. Przypadkiem, po prostu szukałem na AirBnb jakiejś fajnej chaty dla sporej grupy osób (6 dorosłych i dwójka dzieci). I znaleźliśmy po prostu miejsce arcyrewelacyjne.
W polu, nieco na nadmorskich mokradłach, a nieco na zarośniętych nieużytkach, w połowie drogi między między umiarkowanie turystycznym Lefkimmi, a umiarkowanie turystyczną plażą stoi ten oto dom:
Różowy domek jak z bajki. Lewa część zamieszkana jest przez teściów właściciela, prawa to parter plus dwa piętra do wynajęcia.
Bardzo ładny, zadbany i przemyślany dom z mnóstwem zacienionych miejsc chroniących przed greckim słońcem, udogodnieniami i zabawami dla dzieci (łóżeczka, huśtawki, ślizgawka, dużo zabawek po dzieciach gospodarza…). Nocowałem w wielu miejscach z Airbnb i te jest naj-le-psze. Jeśli wrócę na Korfu (a na pewno wrócę), to do tego właśnie domu.
Nagrałem krótki film prezentujący dom. Nie wszystko udało się pokazać, bo np w pokojach akurat ktoś był albo łazienka na piętrze była zajęta, ale proszę:
Myślicie, że kiepsko jest mieszkać z jakimiś tam teściami za ścianą? Otóż wręcz przeciwnie! Rewelacyjni ludzie. Nic im nie przeszkadzało, a biegające dzieci były dla nich atutem, bo sami mają wnuki, za którymi tęsknią. Bawili się z nimi nieco, nauczyli kilku słówek po grecku. Nam z kolei co chwila przynosili greckie jedzenie. Tacy dobrzy sąsiedzi co na koniec płakali ze wzruszenia jak wyjeżdżaliśmy! Serio!
Wady domu? Nie zauważyliśmy.
Plaża
Tak wygląda:
Nazywa się Bouka i ma bar:
I cała zastawiona jest leżakami:
W skrócie:
plaża piaszczysta w całości (na plaży i pod wodą)
woda oczywiście przezroczysta
fale małe, jedynie od przepływających statków
zejście łagodne, dorosła osoba może spokojnie dojść po dnie na jakieś 150 metrów w dal
pod wodą niestety brak widoków poza przepływającymi rybkami, więc pływanie z rurką i maską jest nieco nudne
leżaki są za zamówienie czegoś w barze, ale bar nie zwraca uwagi jak dużo zamawiasz (w ekstremalnym przypadku można nawet przesiedzieć cały dzień pijąc jeden soczek za 2,5 euro)
bar nie zwraca na to uwagi, bo nie ma tam za dużo turystów i zawsze jakieś leżaki są wolne. Głownie lokalni turyści mówiący po grecku, widoczna grupa turystów z innymi językami, Polaków spotkaliśmy tam może 3 razy w ciągu 2 tygodni
bar ma świetne jedzenie, więc na pewno na jednym soczku za 2,5 euro nie skończysz
obok plaży wypływa rzeka, oddzielona falochronem. Niestety raz jak wiał od niej wiatr, było dość mocno śmierdząco
Porównując do Splitu, poza gorszym widokiem pod wodą, wszystko na plus. Nie trzeba męczyć się na kamieniach, ceny w barze niższe, a leżaki za darmo (tam albo leżaków nie było, albo trzeba było za kilkadziesiąt zł wypożyczyć na cały dzień)
Dodam jeszcze, że do plaży od domu można dojść w 5-9 minut.
Transport
Choć jest jakiś autobus między stolicą Korfu (która też się nazywa Korfu) a Lefkimmi, to jednak trzeba wynająć samochód. Koszt to 900 złotych na dwa tygodnie za najmniejszego Fiata Pandę czy Nissana Micra (wynajeliśmy te dwa właśnie). O dziwo można tam się zmieścić z dwoma fotelikami (trzeba dopłacić 140 euro za wynajęcie), dwoma walizkami i nawet wózkiem.
Dom znajduje się za miastem, a do samego Lidla jest ponad 4 km. Nie da się więc ogarnąć codziennych zakupów bez takiego transportu, a i czasem trzeba coś pozwiedzać.
Zwiedzanie
Na samym Korfu nie ma zbyt wiele zabytków, a na pewno nie ma nic monumentalnego. Miejsca, które zwiedziliśmy:
Angelokastro – zamek na wzgórzu nad bardzo ładnymi plażami. Jeśli ktoś lubi nurkować z rurką to polecam właśnie tam w jednej z zatoczek. Ale uprzedzam, że trafiła się nam wtedy wyjątkowo lodowata woda
Widok z Angelokastro na zatoczki
Miasto Korfu – starówka bardzo przypominała mi Split, nawet tłumy te same
Zamek Gardiki – trochę lepiej zachowany zamek od Angelokastro i nie trzeba wspinać się na górę. Do tego obok znajduje się laguna, która też jest jakąś atrakcją
wejście na zamek
Wyspy Paxos i Antipaxos – całodniowa wycieczka statkiem z wpłynięciami w morskie jaskinie, kąpielą z pokładu statku i zwiedzaniem na własną rękę miasta na Paksos.
Albania – Korfu leży przy granicy tego kraju, więc musieliśmy się wybrać. Okazało się, że najtaniej będzie wykupić wycieczkę, która autokarem dowiezie do portu, wsadzi na statek, na miejscu zwiedzanie na własną rękę. Zobaczyliśmy w ten sposób miasto Saranda i pobliski park Butrintit z zabytkami z czasów rzymskich. Kraj bardzo fajny, ale jakość gastronomii fatalna.
Samo Lefkimmi to jak wspomniałem dość mała miejscowość bez widocznych w dzień turystów, położona nad rzeką. O dziwo wieczorami wszystkie 4 knajpki nadrzeczne były zapełnione.
Jeśli komuś znudzi się sielanka, obok Lefkimmi jest mega turystyczne Kavos. Nie mam żadnych zdjęć, bo nie ma tam nic do fotografowania: jedna długa ulica przeładowana straganami z pamiątkami i dziesiątkami barów i dyskotek, zatłoczona pijaną młodzieżą, głównie z Wielkiej Brytanii.
Kuchnia grecka
Kolejne bardzo pozytywne zaskoczenie. Choć z greckiej kuchni już prze wyjazdem lubiłem ich Suvlaki po tym jak odkryłem, że to przecież dokładnie to samo co rwandyjskie szaszłyki, które tam ciągle jadłem, odkryłem teraz, że z tej kuchni mi wszystko smakuje! Jestem fanem. Saganaki, moussaka, tzatziki (nie uwierzycie, ale nie próbowałem do tej pory)… Co nie spróbowałem, to super!
Jak ktoś wie, gdzie w Białymstoku znajdę sklep z pitą (pieczywem takim), dajcie znać w komentarzu.
Ceny
Na koniec jeszcze ceny. Jest taniej niż z Chorwacji, powiedziałbym, że są zbliżone do cen polskich. Oczywiście w turystycznych barach i restauracjach jest nieco drożej, ale tylko nieco. W Lidlu właściwie tak samo, a wino taniej.
wino w Lidlu po 2,6 euro za 1,5 litra (czyli jakby dwie butelki za jakieś 15 złotych łącznie)
suvlaki po 2 euro za szaszłyka w barze na plaży
sok pomarańczowy, ice coffee po 2,5 euro podane do leżaka na plaży
wino na plaży po 3 euro za “kieliszek” (plastikowy kubek)
piwo w barach po 2-3 euro za przeważnie 330 ml
piwo w Lidlu po 1,8 euro za 0,5 puszkę
Ceny w restauracjach
Oto kilka zdjęć kart z różnych restauracji, ceny oczywiście w euro:
Minusy
Były też pomniejsze wady i półwady.
Na pewno wadą jest ogromna ilość os. Latają wszędzie i przeszkadzają w jedzeniu. Dowiedzieliśmy się, że to pora roku na nie ale też nauczono nas sztuczki: trzeba podpalić trochę zmielonej kawy i osy uciekają, bo nie lubią tego zapachu.
Półwadą jest południowa bylejakość. Śmieci składowane są ogromnych hałdach przy drogach (ale są zbierane przez śmieciarki i wywożone). W domach, barach itp śmieci się w ogóle nie segreguje. To wkurzało, bo podczas gdy cała Polska zmieniła domowe kuchnie w mini punkty segregacji śmieci (kosz pod zlewem na zwykłe śmieci, jakaś skrzynka na papierowe, reklamówka na klamce na plastiki i jeszcze jakiś kubełek na bio) i powiedziano nam, że to temu, że Unia wymaga, no to halo: Grecja też jest w Unii i tam nikt tego nie robi.
Ta byle jakość jest półwadą, bo objawia się też w stylu jazdy. Jeździsz jak chcesz, parkujesz gdzie chcesz. Mi to się podobało, bo nie ma żadnej spiny. Nikt na nikogo nie krzyczy jak człowiek zatarasuje całą drogę zostawiając samochód na środku i idąc do kiosku pić gazetę. Wszyscy czekają i nikt nie trąbi 🙂
Podsumowanie
Napisałem, że będę porównywać ze Splitem, a właściwie nie porównywałem, więc może zrobię to w podsumowaniu:
mieszkanie było nieziemskie. W Splicie też z Airbnb właścicielka wysyłała nam smsy byśmy nie szurali krzesłami, bo ona mieszka na dole, a tu nikomu nic nie przeszkadzało, łącznie z przesiadywaniem na podwórku do 3 w nocy. Do tego w każdym pokoju klimatyzacja (w Splicie tylko w salonie, a sypialniach sauna)
woda w morzu codziennie ciepła, przezroczysta. Dno lepsze niż w Chorwacji bo bez kamieni. Widoki podwodne jednak gorsze
Ceny niższe niż chorwackie
Ludzie super mili. Wystarczyło, że na chwilę w Korfu zatrzymaliśmy się z dziećmi czekając na znajomych, a z budynku poczty wyszedł Pan i powiedział nam, żebyśmy weszli do środka schować się przed upałem lub, że przyniesie nam wodę.
Brak turystycznych tłumów jakie były normą z Splicie (oczywiście to porównanie wioseczki w Grecki z wielkim miastem, ale fakt jest faktem)
Od właściciela domu wziąłem namiary by zarezerwować w przyszłości dom bez pośrednictwa Airbnb i na pewno tam wrócę!
Na Youtube właśnie pojawił się ostatni odcinek minicyklu opisującego jak to się stało że niegdyś najbogatszy kraj Ameryki Południowej stoczył się do poziomu trzeciego świata i naprawdę szczerze polecam.
Część pierwsza…
…druga…
…i trzecia.
Kanał dodany do subskrybowanych a jak tylko uda mi się przebić przez błędy Patronite, na pewno rzucę kilkoma złotymi. Widać, że filmy są zrobione solidnie, więc warto wspierać.
Tak mi się przypomniało coś, co wiem od dawna, ale akurat temat jakby wraca. Wczoraj Polski rząd podpisał umowy na zbrojenie zakup sprzętu z USA i już czuję, że za jakiś czas będzie z tego jakaś chryja (chyba, że jak to co niżej zostanie to wyciszone).
Pamięta ktoś zakup F16 i że rząd SLD trąbił, że to sukces, bo cała kasa wróci do nas w ramach offsetu, czyli amerykańskich inwestycji w polski przemysł? Nie wróciła, a na pewno nie cała.
W tym samym czasie Polska jarała się niebieskim laserem i jak będziemy mieli z tego miliardy, bo trafi to do każdego odtwarzacza płyt. BlueRay DVD już powoli przechodzą do lamusa, a jakoś nic nie słychać abyśmy z tego coś mieli, prawda? 🙂
Zapraszam do lektury wpisu wiceprezesa firmy pracującej wtedy nad tym laserem. Najpierw Lockheed-Martin ogłosił, że dofinansuje rozwój kwotą 500mln USD z czego ostatecznie okazało się, że chcą zrobić cztery wideokonferencje, w czasie których polska strona będzie zadawać pytania a L-M będzie odpowiadać. Koszt jednej wideokonferencji wg L-M to 24 mln USD. Firma się nie zgodziła i ostatecznie z 500 mln nie dostali kompletnie nic.
A gdzie polski BlueRay? Ci sami Amerykanie w ramach offsetu odkupili od nas patenty na jego produkcję i tak oto offset zrealizowali. A my o miliardowych dochodach możemy tylko pomarzyć. 0
…coś wspominają, że Joch Wick, albo, że Matrix chcę tylko przypomnieć – a raczej poinformować, bo pewnie młodzi jesteście i nie wiecie, że taki film był – o Johnnym Mnemonicku.
Keanu biegał tam jako kurier przenoszący dane w czipie wbudowanym w głowę i ganiali go bandyci. Jeśli nie do tego nawiązał CD Project zapraszając Keanu do wystąpienia w grze, w której koleś biega jako kurier przenoszący dane na czipie wbudowanym w głowę, to ja nie wiem. 0
W latach 1942-1949 do środkowowschodniej Afryki uciekło około 19 tysięcy Polaków. Obie strony, zarówno Afrykańczycy jak i polscy uchodźcy zapamiętali to bardzo miło.
Klaruje się nowa strategia Alphabet (Google) i zarazem koniec przyjemnych czasów dla internautów. Wszyscy już pewnie zauważyli, że od niedawna można pozbyć się reklam z mobilnej wersji Youtube płacąc za Youtube Premium (a przy okazji w darmowej wersji reklamy zrobiły się nieco bardziej uciążliwe: do tej pory niepomijalne reklamy trwały maksymalnie 5 sekund, teraz jest to trzy razy dłużej).
I dziś kolejny symptom nowej strategii. Jakiś czas temu Google już zapowiedziało, że blokery reklam w Chrome będą działać znacznie gorzej (teraz reklamę można zablokować jeszcze zanim pobrana zostanie z sieci, więc nie są wykonywane zbędne połączenia i zużywany transfer) ale już niedługo to nie będzie możliwe. Dziś uzupełnili tę informację: będzie to działać po staremu, ale tylko w przypadku “enterprise” użytkowników Chrome (czyli firm płacących Googlowi za support).
Nie oceniam czy to dobrze czy źle. Mieliśmy fajne czasy, ale się one powoli kończą wraz z rosnącym monopolem Google. Fajne czasy za to zaczynają się dla branży reklamowej.
No chyba, że ktoś używa Firefoksa. W nim nadal będzie można blokować reklamy po staremu. Zatem instalujcie bo to też może ostatni fajny moment otwartej sieci – prędzej czy później Google zacznie użytkownikom innych przeglądarek niż googlowy Chrome serwować gorsze wersje stron czy w ogóle blokować.
Gdy logujesz się do kantora Alior hasło musisz wpisywać w ten sposób:
(to nie jest mój prawdziwy adres email)
Jest to strasznie niewygodne i dość łatwo się pomylić przepisując z zapamiętanego hasła odpowiednie literki. Właśnie dziś się kolejny raz pomyliłem.
Przemek podpowiedział mi, że on sobie odpala konsole ruby, wpisuje hasło jako zmienną i potem pobiera odpowiednie znaki ze zmiennej i wpisuje je ręcznie na stronie.
Bardzo dobry pomysł, który natchnął mnie by zrobić to jeszcze prościej. I tak w pół godziny stworzyłem rozszerzenie do Firefoksa, które na stronie logowania wyświetla okienko na podanie całego hasła i samo uzupełnia odpowiednie pola:
Rozszerzenie dla Chrome i pochodnych (jeszcze nie ma, chodź kod jest ten sam; po prostu nie chce mi się publikować na razie. Napisz mi w komentarzu jeśli potrzebujesz, a może zmotywuje mnie to do publikacji w odpowiedniej bazie 🙂 )
Kod źródłowy, tego typu rozszerzenia są potencjalnie niebezpieczne bo bawią się hasłami i to w dodatku do platform gdzie trzymacie pieniądze. Dlatego też przejrzyj ów kod sam by się przekonać, że wpisane hasło nie trafia nigdzie indziej niż do odpowiednich krateczek na stronie Aliora. To tylko 10 linijek kodu. Oczywiście jeśli nadal się boisz, nie używaj 🙂 Zrobiłem te rozszerzenie głównie dla siebie.
Właściwie często to nie sama praca sprawia, że po wróceniu do domu czujecie się zmęczeni, ale fakt, że przez kilkanaście minut po niej musicie wgapiać się w bijące po oczach światła hamulca w samochodzie stojącym przed wami w korku.
Mój pomysł dla producentów samochodów. A gdyby tak wykorzystać fakt, że większość nowych samochodów ma z tyłu czujniki zbliżeniowe i gdy podjedzie pod tylny zderzak kolejny samochód, przygasić te światła odrobinę?
Niestety nie jest to czynnik, który w pierwszej kolejności decyduje o zakupie samochodu (bo to ułatwienie nie dla właściciela, a tego “wroga ulicznego”, który za nim stoi), ale czy na pewno? Ja gdybym zobaczył, że jakaś marka myśli także o mnie, na pewno postrzegałbym ją lepiej niż inne. Lubię takie little big details.
Każdy zna mapkę “widać zabory” na której także każdy błędnie widzi, że Polska wschodnia głosuje na PiS, a zachodnia na PO / Koalicję Europejską.
źródło: TVN24.pl
Części ludzi na widok tej mapy skacze tak ciśnienie, że rozwiązanie podzielonej Polski widzi w wywaleniu wschodniej części kraju do jakiegoś innego bytu, oczywiście gorszego. I wtedy w tej lepszej Polsce będzie się żyć już naprawdę OK.
Moi drodzy znajomi i nieznajomi, którzy wpadacie na takie pomysły: jak się mocno przypatrzycie, to na tej mapce w żadnym z niebieskich województw nie jest napisane, że PiS dostał 100% głosów.
Tam jest napisane, że PiS w okręgu podlasko-warmińskim ma o mniej więcej 10% więcej głosów niż na przykład w okręgu wielkopolskim. I tylko tyle jest na tej mapce.
Chcecie wyrzucić z Polski na przykład Białystok, bo nie lubicie PiS? Oto wyniki z Białegostoku:
Bum. Właśnie pozbyliście się ludzi, którzy zagłosowali głównie na PO/KO.
(swoją drogą, zwróćcie uwagę jaka jest różnica w ilości głosów; niech ktoś teraz powie, że nie warto głosować bo jeden głos i tak nic nie zmieni)
Chcecie zostawić na przykład gminę Rakoniewice, bo jest w Wielkopolsce, którą autor infografiki pomalował na pasujący wam kolor?
Wyniki głosowania w wielkopolskich Rakoniewicach źródło
Bum, właśnie jako radykalni przeciwnicy PiS zostawiliście sobie PiS w swojej nowej lepszej Polsce 🙂
Także podsumowując, postarajcie się nie proponować takich radykalnych rozwiązań, ok? 😉 Osobiście mnie lekko denerwuję jak słyszę, że ktoś mnie chce wyrzucić z kraju, mimo, że nigdy nie głosowałem i nie mam zamiaru głosować na PiS. Tu na wschodzie też są zwolennicy innych opcji, jest nas jedynie ciut mniej niż “u was”. Ale tylko ciut!
Trwają obecnie reperkusje po filmie Sekielskiego o pedofilii wśród księży, ale wiecie gdzie teraz jesteście, co nie? 🙂 Na blogu Konrada, który był kiedyś w Rwandzie. No więc samym filmem się nie zajmę, ale coś przypomnę.
W czasie ludobójstwa w Rwandzie w 1994 roku, w którym zginęło prawie milion ludzi w ciągu 100 dni swój udział mieli też księża, w tym bardzo często udział negatywny. W najlżejszych przypadkach przed ludobójstwem z kościelnych ambon podjudzali Hutu by ci rozprawili się z karaluchami Tutsi. Tamtejsi hierarchowie kościelni na pewno wiedzieli o planowanym ludobójstwie i byli silnie powiązani z władzami wywodzącymi się z Hutu. Gdy ludobójstwo się już rozpoczęło, księża odmawiali schronienia w kościołach, gdy Tutsi się schronili, często szli do bojówek Hutu by poinformować gdzie są jeszcze ludzie do zabicia lub sami zabijali. W ekstremalnym przypadku dwóch księży katolickich zburzyło kościół tym samym zabijając 2000 (dwa tysiące) ukrytych tam osób.
Ja wiem: jeśli ktoś po raz pierwszy trafia na te informację, to ma teraz spory WTF. Zatem jeśli chcecie nadgonić z faktami zapraszam do mojego długiego wpisu na ten temat oraz do literatury na dole tego wpisu, który teraz czytacie.
Ludobójstwo skończyło się po stu dniach i co stało się z “grzesznymi” księżmi? Nie ma niespodzianki, bo zdradziłem to już w tytule wpisu. Znaleźli schronienie w innych parafiach, głównie w Europie (Francja, Belgia, Włochy).
Po ludobójstwie, w którym Tutsi ostatecznie dało odpór Hutu, nastąpił eksodus sprawców. Każdy uciekał gdzie mógł. Większość uciekła na własnych nogach do Kongo, ale kler stać na bilet na samolot. I tak oto znaleźli się w Europie (czy Kanadzie, Stanach…).
Co działo się dalej? W pierwszej kolejności głos zabrał nasz papież Jan Paweł II, który w liście do władz Rwandy domagających się wzięcia instytucjonalnej odpowiedzialności za ludobójcze czyny katolickich księży odpowiedział, że… no oczywiście, że nie. Kościół umywa od tego ręce, a grzeszni księża zostaną rozliczeni przez Boga. Tak, arcybiskup kościoła katolickiego w Rwandzie omawia ze swoim kolegą szefem rządu Rwandy (wywodzącym się z Hutu) możliwe sposoby na pozbycie się Tutsi, które kilka lat wcześniej wróciły do kraju, księża z ambon podczas katolickich mszy kościelnych, w katolickich kościołach podczas katolickich kazań wzywają do wyplenienia karaluchów Tutsi, księża nasyłają morderców na chroniące się w kościołach dzieci, kobiety i mężczyzn, księża sami zabijają ale czy Kościół Katolicki powinien coś z tym zrobić? Witaj w nowej parafii, tylko postaraj się już nikogo nie zabić, ok?
Instytucjonalnie do tej sprawy odniósł się papież Benedykt XVI. Zdarzyło się, że jedna z rocznic ludobójstwa wypadła w Wielką Sobotę. Papież napisał więc list do rwandyjskich katolików zezwalający im obchodzić te święto w innym dniu by nie konfliktować z tym smutnym dla reszty Rwandyjczyków dniem (tak, w Rwandzie już prawie nie ma katolików, ale to chyba zrozumiałe).
Dopiero w 2017 roku, 23 lata po ludobójstwie papież Franciszek najpierw namówił rwandyjskich biskupów do przeproszenia za ludobójstwo, a potem sam przeprosił podczas pielgrzymki do tego kraju.
Prezydent Rwandy, Paul Kagame i papież Franciszek (BBC)
W wymiarze prawnym wielu księży trafiło jednak przed rwandyjski sąd lub międzynarodowy trybunał karny do sprawy ludobójstwa w Rwandzie (mieszczący się w Tanzanii). Wspomniani wyżej księża, którzy zabili 2 tys. osób zostali skazani na karę śmierci przez sąd w stolicy Rwandy, Kigali. Stało się to jednak dlatego, że nie uciekli z kraju i zostali zatrzymani na miejscu. Nie wiem jaki jest stan na dziś, ale gdy 10 lat temu byłem w Rwandzie, słyszałem jedynie, że jeśli jakiś ksiądz zbiegł do Europy, to był nie do ruszenia i ani władze danego kraju, ani władze kościelne nie spieszyły się z odesłaniem go do Rwandy czy Tanzanii (jak ktoś wie coś więcej o aktualnej sytuacji, zapraszam do komentowania).
Aby być obiektywnym, trzeba też dodać, przypadek w drugą stronę: holenderski ksiądz był sądzony w Rwandzie za udział w ludobójstwie, ale po negocjacjach na szczeblu rządowym z władzami Holandii, został odesłany do Holandii i tam stanął przed sądem. Raz, że był obywatelem Holandii, więc jest to jakoś zrozumiałe, a dwa, że winą księdza było opisywanie zbrodni “w drugą stronę”: opublikował artykuły mówiące o mordach dokonanych przez Tutsi na Hutu. Tutsi po dojściu do władzy chciało go za to sądzić (w Rwandzie pomimo wielu zalet tego kraju, nie ma wolności prasy).
No i tyle. Taki mały dodatek do obecnej dyskusji, jeśli ktoś się zastanawiał co jeszcze może ci ujść płazem, jeśli nosisz sutannę.
Linkoliteratura, bo ktoś może oczywiście powiedzieć, że to tylko blog, pewnie uprzedzonego fanatyka:
Wyciąg z raportu z obserwacji Planety Ziemia w galaktyce Drogi Mlecznej, 7. maja 2019 czasu ziemskiego. Raport sporządził starszy inspektor z planety Mun w galaktyce In Don Tyh przebywający z układzie słonecznym z misją obserwacyjną.
“Zauważono znaczące zmiany w podejściu do wierzeń wśród osobników zamieszkujących Polskę (północna hemisfera, Europa Środkowa). Poprzednie raporty wskazują, że zdecydowana większość osobników identyfikuje się z wyznaniem katolickim (religie postjudaistyczne, chrześcijańskie). Najnowsze obserwacje wskazują na dryf wierzeń.
Osobniki zamieszkujące Polskę według obserwacji rozwieszają w miejscach większych osiedleń zdjęcia martwych płodów gatunku Homo sapiens. Płody wydają się poaborcyjne, widoczna jest krew i limfa ludzka. Zdjęcia takie prezentowane są przez okres długotrwały z wydawać się może czcią. Osobniki gromadzą się w ich okolicach, co może wskazywać na rytuały religijne.
Obrazy nie są usuwane, co wskazuje na co najmniej akceptację działania. Jednakże w ostatnich dniach wydaje się, że próbowano dać opór dryfowi i zawrócić ku katolickim podstawom. W jednej z osad wywieszono wizerunek Maryi, z którym wciąż identyfikuje się najwidoczniej pewna część społeczeństwa.
Siły porządkowe aresztowały osobnika, który dopuścił się wywieszenia wizerunku Maryi, a władze poinformowały o sukcesie. Wskazywać to może na dryf także na szczeblach najwyższych.
Podsumowując, obserwacje wskazują na dryf religijny w kierunku satanizmowi (religie postjudaistyczne, chrześcijańskie). Dalsze obserwacje będą prowadzone. Ryzyko wzrostu agresji na razie nieustalone.”0
Powoli już wszyscy zapominamy o sprawię poćwiartowania żywcem dziennikarza w ambasadzie Arabii Saudyjskiej, ale sama Arabia przychodzi nam z pomocą i nie daje zapomnieć czym jest.
Właśnie ścięto głowę 37 osobom, w tym ex-dziecku (dokładniej, miał on szesnaście lat gdy rażąc go prądem wymuszono na nim przyznanie się, że to on rozsyłał te wiadomości, po czym odmówiono adwokata i na tym proces właściwie się skończył).
Zyskujący ostatnio popularność – głównie chyba za sprawą dużych promocji i kampanii afiliacyjnej – serwis NordVPN okazuje się zapisywać do lokalnego pliku lokalizację użytkownika.
Prawdopodobnie sprawa okaże się wydmuszką, już niektórzy sugerują, że robi to po to by umieć znaleźć najbliższy serwer i nic więcej, ale i tak się dzielę informacją.
…to amerykańska kongresmenka, która zdobywa ostatnio dużą popularność (jest najmłodsza chyba kobietą zajmująca to stanowisko). Sukces zawdzięcza serwisom społecznościowym, w tym głównie Facebookowi.
Mimo to teraz ogłosiła, że opuszcza FB dla zdrowia psychicznego.
W kontekście budowy obwodnic śródmiejskich (w Białymstoku domyka się właśnie pełen ring takiej obwodnicy, ostatni odcinek będzie przechodził bezpośrednio pod balkonami dwóch białostockich osiedli)
Dziś jest globalna akcja #WorkFromHomeDay gdzie podobno wszyscy pracujący z domu wrzucają na Instagrama swoje zdjęcie jak pracują. Nie mam instagrama, a ponadto chce wam opisać przy tej okazji coś innego.
Z domu – albo inaczej: nie z biura – pracuję już… od kiedy wróciłem z Rwandy, czyli będzie już ponad 10 lat. Przez ten czas wyprowadziłem się z pracą z faktycznego domu, gdy urodziły się dzieci, wynajmowałem lokal w którym wcześniej był fryzjer (co chwila ktoś wchodził z przyzwyczajenia by się ostrzyc i dziwił się widokiem, przepraszał i wychodził), potem bardziej formalne biuro, a jeszcze potem wróciłem do domu, ale domu rodziców.
Dodatkowo przez ten czas, siedząc 10 lat dzień w dzień 8 godzin przed laptopem, dorobiłem się potężnego bólu pleców.
Dodatkowo w ciągu ostatnich kilku miesięcy widziałem kilka razy informację, że podobno siedzący tryb życia jest bardziej niezdrowy niż palenie papierosów. A patrząc na siebie po tych dziesięciu latach, mogę to tylko potwierdzić.
Co więc robić? Już rok temu kupiłem biurko podnoszone do pozycji stojącej, ale nie sprawdza się. Chyba nie lubię stać więc i tak większość czasu po prostu siedzę przy nim i cierpię.
Od lat za to wiem, że na przykład Linus Torvalds (twórca Linuksa) w swoim domu ma “biurko do chodzenia”. Oto jak to wygląda:
Na jednym z naszych ostatnich WordUpów Sebastian opowiadał jak to fajnie jest pracować chodząc. Chodząc przyspieszamy krążenie krwii, mózg jest lepiej dotleniony i pracuje się nam efektywniej.
Też tak pewnie macie, że czasem w czasie spaceru wpadacie na genialne rozwiązanie problemu, co nie? Ja sam już tak robię od lat, że jak utknę z kodowaniem na jakimś problemie, biorę psa i idę na spacer. Albo do sklepu. Zawsze wtedy wpadam na rozwiązanie i aż się dziwie jakie ono jest proste.
Postanowiłem więc, że też będę miał takie biurko do chodzenia.
Współpracownicy podpowiedzieli mi jednak bym się wstrzymał. Co jeśli podobnie jak biurko do stania, okaże się, że to nie dla mnie? Będę miał wielki grat zawalający pół pokoju.
Nie głupie przemyślenie. Do tego takie biurko kosztuje od 700 złotych (sama bieżnia wkładana pod biurko napędzana jedynie mechanicznie siłą naszych mięśni) po 700 dolarów (bieżnia elektryczna) czy nawet jeszcze drożej.
Więc trzeba było się przejść na siłownię. Problemem jest jednak to, że żadna siłownia nie ma bieżni z blatem, na którym można by postawić laptop. Wszystkie mają te mniej lub bardziej ustawne panele z przyciskami.
Trzeba się było więc przygotować. Kojarzycie z podstawówki takie woreczki z grochem do ćwiczeń? No więc ja uszyłem taki, tylko wymiarów ryzy papieru (4,5 kg grochou!), od góry z kupionej w sklepie budowlanym wycieraczki domowej nakleiłem butaprenem gumowe łaty by laptop się nie zsuwał. Worek taki idealnie się dopasowuje do nierówności blatu bieżni, na górę stawiam laptop i chodząc pracuję. Tak to wygląda:
Pracuję tak już od końca lutego i przeszedłem w ten sposób już 97 kilometrów. Wiem to, bo bardzo dokładnie sobie notuję dzień po dniu ile przeszedłem, z jaką prędkością.
Nawet żeby się zmobilizować do chodzenia, rysuję sobie trasę na mapce gdzie hipotetycznie bym doszedł (idę w kierunku pewnego celu, o którym może wspomnę przy okazji innego wpisu)
Jestem już na Białorusi
Nie chodzę tak codziennie ale staram się by to były co najmniej trzy dni w tygodniu. I nie chodzę tak cały dzień: rano zaczynam pracę normalnie przy biurku, potem lecę na siłownię, po 2-3 godzinach bateria spada do prawie do zera więc wracam do pracy za biurko. Ale to i tak jest lepiej niż cały dzień za biurkiem.
Plecy czują się już lepiej. Właśnie potwierdzam ten efekt w drugą stronę: od tygodnia jestem przeziębiony więc nie chodzę na bieżnię i ból pleców wraca. Więc faktycznie to przez bieżnię/ruszenie się zza biurka choć na trochę.
Jak się pracuje? O wiele lepiej niż siedząco. Raz, że jak wspomniałem wyżej, gdy się ruszamy na mózg pracuje inaczej, więc i nasza praca biegnie dynamiczniej. Dwa, że będąc wśród ludzi na siłowni trudniej jest mi sie obijać. Nie wchodzę więc wtedy na żadne strony rozpraszające uwagę i odrywające od pracy tylko koduję, odpowiadam na maile i robię wszystko to, za co mi płacą. Tak, na bieżni jestem bardziej wydajny niż w domu.
Czy ludzie się śmieją? To kolejne pytanie, które słyszę jak komuś mówię jak pracuję. Przede wszystkim założyłem sobie, że mam to gdzieś co ludzie powiedzą. Jednak odpowiadając na pytanie: nie. Idę sobie na bieżni z laptopem, a obok mnie idzie kilka osób, z których część idąc gapi się w ekrany swoich smartfonów. Widzę, że czasem zerkają na mnie, szczególnie jak układam się tym grochowym workiem i potem laptopem na nim, ale jest luzik. Nie wiem co o mnie myślą, bo ani mi tego nie mówią, ani ich nie pytam 🙂 Myślę, że prawdziwy WTF to by był jakby ktoś na taką bieżnie wbił ze swoim pecetem, monitorem, klawiaturą… 😉
Czy sobie kupię bieżnię do domu? Nie. Odkryłem, że na siłowni mam ten dodatkowy mobilizator do pracy – mniej chętnie wchodzę na portale ze śmiesznymi obrazkami i lubię tę wartość dodaną. Więc zostaję na siłowni.
Historia jest taka, że nauczyciel zarabiając aż nadto postanowił nadwyżkę zainwestować. Założył firmę turystyczną i wciąż mając jeszcze pieniądze odnalazł zniszczony stary dworek na skraju puszczy białowieskiej, kupił go, wynajął ludzi, którzy przez kilka lat remontowali go (miesiąc w miesiąc wypłacając im pensje) i teraz każdy może tam spędzić trochę czasu.
Historię znam od mojego znajomego, który ów dwór remontował. Nie jest zmyślona.
WTF, zapytacie? Więc jak to, że strajkują, że mało zarabiają?
W Szwajcarii w edukacji w ogóle jest inaczej niż w Polsce. Raz, że nie ma tam jednego systemu edukacyjnego, a chyba 27 (każdy kanton ma swoje własne, kompletnie odrębne zasady). Przez to tworzy się konkurencja. Nauczyciel będąc niezadowolonym ze swojej pensji może się przenieść o kilkadziesiąt kilometrów i zarabiać więcej.
Dwa, to pozycja nauczyciela. W Szwajcarii by zostać nauczycielem nie wystarczy nie znaleźć innej, lepiej płatnej pracy. Absolwenci studiów przechodzą drogę do bycia nauczycielem porównywalną z drogą do zawodu lekarza. Muszą skończyć studia wyższe, muszę skończyć kolejne studia dydaktyczne/pedagogiczne, zdać egzaminy państwowe (kantonowe?) i pokonać innych konkurentów do wakatu. Gdy już się to uda, stają się przedstawicielami szanowanego zawodu, w wolnym czasie nie udzielają korepetycji, a jeżdżą sobie po świecie i nie zawsze wiedzą co robić z nadwyżką zarobionych pieniędzy.
To tyle, jeśli chodzi o cegiełkę ode mnie w sprawie strajku nauczycieli 🙂 Może jeszcze dodam, że sam kiedyś byłem nauczycielem, zaraz po studiach zarabiałem 400 złotych miesięcznie (nie dostałem pełnego etatu), rok później zrobiłem awans na nauczyciela kontraktowego, co podniosło moją podstawę pensji, ale znów skrócono mi liczbę godzin i zarabiałem 200 złotych.
Pod koniec drugiego roku dyrektor szkoły zapowiedziała, że być może będą redukować etaty nauczycieli biologii, na co od razu odpowiedziałem, że mogą śmiało wyrzucać mnie w pierwszej kolejności. Byłem tak odważny, bo zarabiając 200 złotych miesięcznie musiałem złapać się innych źródeł finansowych. Widziałem już jak duża jest przepaść między zarobkami nauczyciela, a zarobkami w innych zawodach i rozstaliśmy się ze szkołą polubownie 🙂 Bardzo dobrze na tym wyszedłem.
Jeśli to czyta jakiś nauczyciel, który teraz co chwila słyszy “za mało? zmień zawód!” i myśli, że to może faktycznie dobry pomysł, no to ja mówię, że tak. Choć oczywiście wiem, że to zawsze jest indywidualna decyzja.
Stało się (czy też jak to teraz jest modne, zakrzyknę: mamy to!). Postanowiłem nie używać Facebooka i zobaczyć co się stanie.
Jako datę początkową wybrałem sobie 1 kwietnia i zrobiłem to po cichu (dopiero teraz, po tygodniu, mówię to głośno pierwszy raz). W tym wpisie opiszę powody, jak się do tego przygotowałem, jak mi idzie i kilka innych spraw organizacyjnych.
Rozwód nie jest zupełny. Nazwałbym to miękkim rozstaniem. Nie skasowałem konta, wciąż używam Messengera (w wersji Lite na telefon, a na laptopie przez stronę messenger.com). Tam wciąż są moi znajomi i nie będę ich dla eksperymentu poświęcał.
Powody
Nie zacznę od prywatności. Najważniejszym powodem jest to, że lubię sobie robić takie eksperymenty na sobie: czy potrafię odstawić jakąś używkę, czy to jednak ona trzyma mnie w szachmacie? Robię tak z różnymi aspektami życia, poczynając od kawy, przez sposób pracy po spędzanie wolnego czasu i surfowanie po sieci. Teraz przyszła pora by sprawdzić czy dam radę nie tracić czasu na sprawdzanie 15 razy na dobę czy ktoś dodał jakieś nowe zdjęcie czy wpis (nope, nie dodał, 15ty raz widzę ten sam wpis o polityku/wakacjach/gejach/aborcji/szkole/… ale to nie przeszkodzi mi wejść kolejne 10 razy by zobaczyć znów to samo).
Tak oto przeszliśmy gładko nad drugim powodem – marnowaniem czasu na rzeczy, które będę na starość żałował, że zmarnowałem na nie czas – i można już przejść do trzeciego powodu:
Właśnie prywatności. Są dwie wielkie firmy żrące nasze dane, zwyczaje, zachowania, to co lubimy, a czego nie, z kim się całujemy, a z kim lepiej nie i jak moglibyśmy to byśmy mu w mordę dali. Ale z tych dwóch firm to właśnie Facebook jest arcy-do-szpiku-wierutnie chujem.
Tą pierwszą firmą jest oczywiście Google. I Facebook, i Google zapuścili wszędzie gdzie tylko mogą swoje macki. Oczywiście chcą wiedzieć o nas jak najwięcej, nie po to by nas zniszczyć przy jakiejś okazji, a “jedynie” by lepiej nas sprzedać reklamodawcom i dlatego panoszą się gdzie tylko mogliby nas zastać i podejrzeć: przyciski “lubię to” na stronach węszące po cichu gdzie przesuneliśmy myszkę, system operacyjny na telefon uczący się czy bardziej jesteśmy wierni żonie/mężowi w książce telefonicznej czy kochance/kochankowi w tinderze (żono, jeśli to czytasz, nie mam tindera, jak nie wierzysz, zapytaj google-a) i tak dalej, i tak wszędziej.
Podczas gdy Google to wszystko robi, daje nam w zamian całą masę narzędzi za darmo (tzn za naszą prywatność, a nie za faktyczne pieniądze): dobry system operacyjny na telefony, bardzo dobrą wyszukiwarkę, dobrą pocztę elektroniczną, kalendarz, przeglądarkę, pakiet biurowy, statystyki stron, serwery CDN, DNS, mapy i dokłada do tego swoją wartość dodaną, której nie otrzymamy korzystając z tych wszystkich usług osobno, ale od różnych dostawców: wykorzystuje nasze dane nie tylko by sprzedać nas reklamodawcom, ale i by uczynić swój ekosystem inteligentniejszym. Gdy szukasz trasę w mapach do Warszawy, Google wie skąd wyruszasz. Gdy szukasz “post” w internecie, wie że jesteś programistą i wyniki odnośnie HTTP requests będą wyżej od wielkanocy.
To wszystko nadal jest złe i niewygodne, ale to jest jednak jakiś tradeoff: oddaj nam swoją prywatność, a dostaniesz coś w zamian. Ja się na to godzę lub nie.
A co daje nam Facebook? No właśnie, co? 🙂 Wall do scrollowania gdy nie masz nic ciekawszego do roboty. Wielki mi dzięki za wielkie mi coś.
Daje ci dostęp do znajomych? O nie, wręcz przeciwnie. Znajomych, mój drogi i moja droga, to Facebook trzyma jako zakładników byś nigdy nie skasował tam konta. Przekonasz się o tym, gdy spróbujesz to zrobić.
Zobaczysz wtedy, że jest to niemożliwe. Nie zmusisz się do skasowania konta i poświęcenia tych dziesiątek kontaktów, wśród których są tacy, do których piszesz codziennie i tych, których dodałeś bo pamiętasz go/ją z podstawówki i na tym wasza interakcja się skończyła.
Facebook nie daje nic. Wysysa z ciebie twoją prywatność, podsyła ci fake newsy, angażuje w troll-dyskusje, szturcha, że może ziemia faktycznie jest płaska i szkraba lepiej nie szczep, bo i tak twoje dziecko umrze, co za różnica czy na starość czy przed ząbkowaniem i ponad to wszystko dzieli nas wszystkich na wielu możliwych płaszczyznach. Znacie to uczucie, że poznajecie kogoś fajnego, rozmawiacie jak całkiem dobrzy kumple, któregoś dnia dodajcie się do znajomych na fejsie i przypał, bo dopiero wtedy się dowiadujesz, że on/ona jest socjalistycznym lewakiem albo prawicowym debilem szerującym memy wyśmiewające innych? Choć wolałbym aby ludzie tego nie robili (po co?!) to jako, że nie mogę tego sprawić, opuszczając Facebook przynajmniej nie będę tego oglądał. Od razu robi się słoneczniej.
Jak się do tego przygotowałem
Albo nie. Wiecie co, ten wpis już jest za długi 🙂 Więc podzielę go na serię wpisów i tu na razie skończę.
Jak was zaciekawiło co i jak piszę, to jakoś zacznijcie obserwować mój blog (dodajcie do czytnika RSS, do zakładek w przeglądarce,… w sumie to zaraz wrzucę link do tego na – o zgrozo, ale tam wciąż jesteście, a nie tu – fejsa i będę wrzucał do kolejnych wpisów).
W kolejnym wpisie/wpisach opiszę jak się pozbyć pamięci palców (po odstawieniu serwisu odruchowo na niego się wraca klepiąc “face” w pasek adresu i przyciskając enter) i co jeszcze zrobić by się nie chciało wracać.
Acha, pod wpisem jest takie serduszko co można kliknąć. To taki lokalny odpowiednik polajkowania, z tym że bez tracenia danych czy prywatności (nawet nie będę wiedział kto kliknął, będę wiedział tylko ile osób). Jest też formularz, w którym można komentując porozmawiać ze mną.
Na facebooku tego wpisu nie komentujcie. To znaczy: róbcie jak chcecie, ale tam waszego komentarza jednak nie przeczytam 😉
Złożony system który działa, to system, który wyewoluował z prostego systemu. Złożony system zaprojektowany od samego początku jako złożony i stworzony od razu w całości nigdy nie będzie działał i poprawianie go nic nie da, trzeba go stworzyć ponownie jako system najpierw prosty
Musiałem to sobie gdzieś zapisać, więc wrzucam na bloga. To niedokładne tłumaczenie, ale mam nadzieję że zrozumiałe.
Gdy tworzysz jakiś program, stronę, usługę, cokolwiek, im szybciej przejdziesz od wymyślania kolejnych jego cech i funkcji do faktycznego zrobienia działającej wersji z pierwszą podstawową funkcją, tym lepiej dla ciebie i twojego pomysłu.
WordPress ma wbudowany mechanizm komentowania wpisów (i tu zachęcam do wypróbowania go pod tym wpisem 😉 ). Tymczasem ludzie, jak ślepe stado owiec instalują zewnętrzne systemy komentarzy – czy to z Disqus-a czy (jeszcze gorzej) Facebooka. “Inni zainstalowali, więc i ja zainstaluję”. Bez analizowania czy są z tego jakieś korzyści.
Korzyści nie ma. Disqus nie daje nic, czego nie miałby WordPress + wtyczki. Za to gdy używasz Disqusa:
– sprzedajesz swoich czytelników jakiejś zewnętrznej firmie, która przetwarza ich jako wkład do big data. Kiedy to się stało gdy “dziękuję za skomentowanie mojego wpisu” zamieniliśmy na “skomentowałeś, więc zapraszam do sprofilowania cię w dziesiątkach sieci reklamowych”?
– dokładasz 1,5-2 MB oraz aż 140-180 requestów do każdej podstrony na twoim blogu. Nie będę pokazywał palcami, ale znam takie osoby, które dość ostro wypowiadają się o innych stronach, że mają słaby performance (np przez site buildery, z czym się zgadzam), a jednocześnie na swoich blogach odwalają Disqusa 🙂
– nigdy nie otrzymasz komentarza ode mnie i innych osób nie godzących się na udostępnianie swoich danych komukolwiek tylko temu, że “pozwoliłeś” mi na skomentowanie. No dzięki, ale nie. W przeglądarce mam blockery skryptów śledzących i ja formularzy Disqusa i tym podobnych nie widzę. I prawdę mówiąc jak widzę, że nie mogę komentować, na taki blog już nie wracam (albo wracam rzadziej).1