Zawsze przegapiam

Ale mimo to warto odnotować: wczoraj minęła 16. rocznica wybuchu ludobójstwa w Rwandzie.

0

Skąd koncerny muzyczne wiedzą, że to właśnie twoja wina?

Raz na jakiś czas słychać w mediach, że jakaś osoba została skazana na olbrzymią grzywnę za udostępnianie plików muzycznych w sieci. Zastanawialiście się skąd koncerny muzyczne wiedzą, że dana piosenka czy film pierwotnie wyciekła od ciebie?

Tak wygląda plik muzyczny pobrany z sieci p2p otworzony nie odtwarzaczem muzycznym, a notatnikiem:

Jak widać w zawartości pliku wyraźnie widać imię i nazwisko. Zgodnie z tym co pisze Techcrunch, mechanizm jest następujący: w momencie gdy kupujemy plik legalnie w sklepie internetowym zostaje on w ten sposób podpisany z wykorzystaniem danych jakie podaliśmy płacąc (np z naszej karty kredytowej). Teraz wystarczy mała chwila słabości i udostępnienie tego pliku choć przez chwilę w internecie, a wszystkie kolejne pobrane kopie będą nosić nasze znamię.

Jak dla mnie jest to kolejny argument by za pliki nie płacić. Jeśli zapłacisz raz, zapłacisz kiedyś ponownie i to o wiele więcej 😉

0

Ah te muzułmanki zakryte od stóp do głów

Dziś trochę ciekawostka. Gdybym nie dał spojlera w temacie, zapewne nie zgadlibyście kim jest ta kobieta ze zdjęcia poniżej:

Tak ta kobieta z całkiem niezłą figurą w całkiem seksownej sukni to naprawdę muzułmanka. I nie jakaś muzułmanka mieszkająca z daleka od świata islamu, ale mieszkająca właśnie w islamskim kraju, wielokrotnie oskarżanym przez USA o wspieranie terroryzmu (moim zdaniem niesłusznie, bo jedyna wina tego kraju póki co to dobre stosunki z Iranem). Kobieta jest Syryjką. Choć urodzona w Londynie, obecnie jest żoną prezydenta tego kraju, Bashara al-Assada. Kobieta ma na imię Asma al-Assad (swoją drogą bardzo ładne imię, znam jedną białostoczankę o takim samym imieniu i od razu mi się spodobało).

Syria wbrew pozorom nie  jest krajem twardogłowych ajatollahów i jest jednym z moich marzeń podróżniczych (mam nadzieję, że uda mi się je spełnić jeszcze w tym roku). Ponoć jest to kraj pełen otwartych na innych ludzi, a to bardzo cenię we wszystkich podróżach (dlatego tak bardzo spodobała mi się Rwanda).

Na koniec jeszcze jedno zdjęcie by udowodnić, że 35-letnia pani Asma  ma piękną nie tylko figurę 😉

0

Polityk wyleciał z pracy przez Farmville

Ha ha 🙂 Brzmi jak prima aprilisowy żart, ale to raczej prawda: radny z miasta Plovdiv w Bułgarii wyleciał z rady miejskiej bo za dużo czasu spędzał grając w Farmville.

Przyznam się, że i ja miałem chwilową (no dobra, dwa tygodnie grałem) fazę na zabawę w Farmville w Facebooku. “Szybko” jednak codzienne zaglądanie czy mi już zboże urosło i przesadzanie drzewek znudziło mi się i już mi przeszło. Na pewno jednak nie wciągnęło mnie to tak jak rzeczonego radnego Dimitara Kerina.

Gość się tak zaangażował w koszenie papryczek, że robił to także w czasie posiedzeń rady miejskiej. W końcu doszło do głosowania nad jego problemem, w czasie którego został odwołany ze swojej funkcji.

Ponoć miał ciekawą linię obrony. Mianowicie bezzasadność próby jego odwołania argumentował tak, że w Farmville doszedł dopiero do 40 poziomu (i tu się właśnie okazuje, że faktycznie byłem przy nim cienki bolek, nie dobiłem chyba nawet do 20.) podczas gdy ktoś inny z tej samej rady miał już poziom 46. i skoro mają go odwołać, to niech odwołają obu.

Pracę stracił jednak tylko on.

Ha ha 🙂 A swoją drogą, jaka gra wciągnęła Was najbardziej w całym Waszym życiu?

0

Nie było żadnych zamachów w moskiewskim metrze

Takie przynajmniej przeświadczenie może mieć przeciętny mieszkaniec Rosji.

Gdy dziś rano usłyszałem w TVN24, że doszło do dwóch wybuchów w moskiewskim metrze, odruchowo przełączyłem na kanał PTP Planeta (czyt. RTR Planeta). To rosyjska publiczna stacja, coć w rodzaju naszego TVP. Skąd więc, jak nie stamtąd mógłbym mieć wiadomości o zamachu z pierwszej ręki.

Przełączyłem, a tam telewizja śniadaniowa jak co dzień.

OK, że Rosjanie są już przyzwyczajeni do zamachów i nie robi to na nich większego wrażenia (ale podejrzewam, że gdyby coś takiego zdarzyło się w Polsce nawet nasz TVP1 przerwałby zapewne normalną ramówkę, a przynajmniej dodał czerwony pasek na dole ekranu).

Jakkolwiek, przynajmniej w wiadomościach na PTP powinni coś na ten temat powiedzieć. Co rano co godzinę są na tym kanale dwa rodzaje wiadomości: o pełnych godzinach wiadomości (Vesti), co się dzieje na świecie i w kraju i po 5 minutach zaczyna się Vesti Moskva tylko o wydarzeniach w stolicy kraju.

Zaczęły się normalne wiadomości: dowiedziałem się, że gdzieś w Rosji jest powódź (informacja została podana jako pierwsza, więc chyba jest najważniejsza), potem relacja z jakiejś budowy, potem jak zwykle prezydent (to taki rosyjski folklor: tam nie ma wydania wiadomości, w których by nie pokazali wodza narodu; co więcej około 18.30 jest całe wydanie dedykowane tylko jemu, nic dziwnego, że ma tak duże poparcie), potem kilka innych informacji. O zamachu w metrze nic, choć minęły od niego już ponad dwie godziny, a polskie TVN24 i TVP.INFO nie mówią o niczym innym jak właśnie o nim.

Jeszcze bardziej zdumiewające było dla mnie to, że Vesti Moskva w ogóle nie zostały wyemitowane. A to przecież serwis informacyjny o tym co właśnie dzieje, się w stolicy.

Teraz leci jakiś program o cerkwiach. Cenzura jak nic. Ciekaw jestem tylko dlaczego. Albo zdecydowano by nic o tym nie mówić, ze względu na skutek polityczny i ryzyko spadku poparcia dla rządu, albo… Rosjanie zdają sobie sprawę, że terrorystom zależy na stworzeniu grozy także za pośrednictwem mediów i zdecydowano, że przynajmniej w ten sposób zmniejszą ich sukces.

Aktualizacja: właśnie zaczęło się główne wydanie Vesti i w nim już o zamachach mówią. Ale refleks mają dość słaby, minęło 5 godzin od wybuchów.

0

Spece od usability a Wykop.pl

Zawsze miałem podejście do wszelkiej maści specjalistów od usability, mniej więcej takie, że są po prostu niepotrzebni 🙂 Ignorancja moja wynikała z tego, że serwisy internetowe jakie używam są dla mnie po prostu proste w tym używaniu. A jak jakaś strona prosta nie jest, to jej po prostu nie używam. Oba fakty sprowadzają się do właśnie do tego, że błędnie uważałem, że coś takiego jak un-usability nie istnieje, ja tego nie widzę 🙂

Jednak okazuje się, że wystarczy redesign strony, którą często używam, by przekonać się jak bardzo się myliłem.

Chodzi mi tutaj o wykop.pl. Używam go od dawna i działał dla mnie świetnie. Wiedziałem co gdzie jest, miał swoje oczywiście braki, ale spełniał podstawową funkcję: codziennie oglądałem listę stron polecanych przez innych i polecałem je innym, dodawałem komentarz. I tyle.

A teraz? Nie widziałem nikogo, kto by zrobił wow na widok nowej odsłony tego serwisu. Pomijając błędy programistyczne, których jest tam niemożebnie dużo (właściciele chyba umarli bo błędy istnieją bez zmian do dziś i nikt ich nie rusza) to cały interfejs wygląda jakby robiono go z myślą przewodnią “utrudnijmy użytkownikom przeglądanie serwisu tak mocno jak to jest możliwe”. Wprowadzono kompletnie nieprzemyślane grupy (sam pomysł jest OK, ale jego prezentacja do dupy), wszelkie zakładki mają swoje własne zakładki (np zakładka Wykopalisko ma jeszcze cztery kolejne, nie wiem po co i nie mam zamiaru spędzać choć minuty by to rozgryzać), dodano jakiś Mój Wykop (kolejny stream – nie, dziękuję), który zasłania mi coś co lubiłem czyli ostatnie komentarze w obserwowanych.

Do bani. Wykop.pl imo był jednym z ważniejszych serwisów w polskim internecie,, subiektywnie chyba nawet najważniejszym. Dzięki Wykopowi, Diggowi etc uświadomiłem sobie, że dawne Onety, WP i Interie to już jedynie śpiew przeszłości (co same potwierdzają próbując albo wykop skopiować albo poddając się w tym i promując się na nim). Tak ważny serwis, jeśli wprowadza zmiany, powinien robić je z głową, i – niech Wam będzie – radząc się specjalistów od użyteczności, badając rozwiązania na testowej próbie, a nie na wszystkich użytkownikach. Tutaj jednak wygląda to tak, jakby autor serwisu postanowił z jednej strony zrobić jakieś własne widzimisie bez sprawdzenia czy faktycznie ludzie na to czekają, a z drugiej po prostu kopiując bezmyślnie Digga.

Wyszła kupa.

0

Jestem w najnowszym numerze magazynu Malemen

Informacja o mnie (i o tym co robiłem w Rwandzie) oraz zdjęcie nie zajmują wiele miejsca, raptem kawałek 89. strony magazynu Malemen, jednak tradycyjnie zamieszczam na blogu wszelkie lanserskie 😉 informacje tego typu 🙂 Jeśli ktoś jest zainteresowany, Malemen-a można już dostać na przykład w Empikach.

W artykule opisania są także inni wolontariusze, między innymi mój znajomy, Fabian, mąż Karoliny, która było w mojej grupie ludzi rozsyłanych przez MSZ po świecie.

0

W Rwandzie znów wybuchły granaty (aktualizacja)

Nadal twierdzę, że Rwanda obecnie jest bardzo bezpiecznym krajem, ale muszę przyznać, że nie wiem czy w tym roku nadal jest tak samo.

4 marca 2010 w podobnym czasie, około godziny 20:00 wybuchły w różnych częściach Kigali dwa granaty, oznacza to więc że musiała to być jako tako zorganizowana akcja. Nic nie wiadomo o ofiarach, ale ambasada USA w Kigali apeluje do wszystkich Amerykanów przebywających w Rwandzie o rejestrację “na wszelki wypadek”.

Rok temu jak pisałem tutaj także wybuchł jeden granat. Przypominam, że 6 kwietnia przypada rocznica rozpoczęcia ludobójstwa w Rwandzie, więc jest to zawsze okres bardziej narażony na takie incydenty.

Dodatkowo latem tego roku odbędą się w Rwandzie wybory prezydenckie. Pamiętacie jak opisywałem wybory parlamentarne jakich byłem świadkiem w tym kraju? Były bardzo kolorowe, wesołe i na maksa bezpieczne (wszędzie roiło się od międzynarodowych obserwatorów).

Wybory prezydenckie jednak uważane są za okres podwyższonego ryzyka. To dopiero drugie takie wybory od czasu ludobójstwa, z więzień właśnie powoli wychodzą skazani, więc nikt do końca nie wie  jak to wszystko się odbędzie. Ale raczej nie przewiduje się dużego niebezpieczeństwa, co najwyżej incydenty jak ten sprzed kilku dni.

Aktualizacja: W wyniku wybuchu granatów sprzed tygodnia zostało rannych 16 osób, aresztowano już podejrzanego.

0

Czy ktoś sabotuje TVP?

Czy tam po prostu trafiają niedołęgi?

Wczoraj – zapewne z okazji gali rozdania Oskarów – na TVP1 mogliśmy obejrzeć świetny, nowy  film (zresztą też laureat Oskarów) “Aż poleje się krew”. Gdyby to był TVN (czy nawet Polsat) film zostałby nadany nie w niedzielę po 22:00, a w sobotę o 20 przy największej oglądalności i zapewne przez miesiąc przed pokazem zapowiedź filmu byśmy widzieli w każdym bloczku reklamowo-zapowiedziowym.

Jak było na TVP1? Zero zapowiedzi. Na film trafiłem przypadkiem i chętnie obejrzałem, mimo tego, że już widziałem dwa razy.

Dziś o 23:45 na TVP INFO zostanie pokazany “Królik po berlińsku” czyli nasz kandydat do oskara z wczoraj. Nagrody nie wygrał, ale to chyba nie jest powód, by puszczać film o północy, bez większych zapowiedzi i to w kanale o małej oglądalności.

W TVP albo pracują kołki, albo ktoś specjalnie sabotuje marketing tej spółki. Drogie (zapewne) filmy puszczane są w taki sposób aby nikt ich nie obejrzał, a stacja zanotowała straty. Obstawiam mimo wszystko kołki, bo praktyka taka trwa w tej stacji już od bardzo dawna.

0

Uważajcie na Skarbnicę Narodową

Uwaga: czytając ten wpis, weź pod uwagę, że został napisany w 2010 roku i nie wszystko musi być wciąż aktualne.

Nie mogę, muszę to napisać. O Skarbnicy Narodowej wiem już od dłuższego czasu od ich klientów, którym się wydaje, że są zadowoleni z ich usług. Teraz Skarbnica Narodowa zaczęła się reklamować w telewizji. Czuję więc, że muszę napisać co nieco o nich. Przynajmniej tą część, której nie mówią w reklamie.

W skrócie dla tych którzy nie będą chcieli czytać całości: Skarbnica Narodowa nie robi nic nielegalnego, ale według mnie to co robią powinno być nielegalne. Metodami socjotechnicznymi stwarzają wrażenie, że kupione u nich monety i pseudomonety mają dużą wartość kolekcjonerską, podczas gdy ich wartość de facto jest często kilka  razy niższa niż po jakiej są sprzedawane. I wartość ta nie wzrośnie.

Już wyjaśniam o co chodzi.

W Polsce od jakiegoś czasu jest mniejszy lub większy boom na kolekcjonowanie monet. Pod NBP ustawiały się długie nocne kolejki by kupić nowe okazy i nawet już za chwilę sprzedać dwa razy drożej. Nic dziwnego, że wiele firm chce wykorzystać tą okazję i zarobić na tym.

Bo tak, po pierwsze Skarbnica Narodowa jest firmą. Nie jest to żadna instytucja emitująca monety. Nazwa ma jednak sugerować co innego. Brzmi prawie jak skarbiec narodowy. Narodowy, więc na pewno rządowy. Nie. To po prostu firma, która tak się nazwała. Ty też możesz założyć firmę o podobnie brzmiącej nazwie i możesz zrobić to legalnie. Jak chcesz nazwij się nawet Narodowy Departament Obrony i zacznij sprzedawać gaz pieprzowy na straganie. Będziesz działać analogicznie do firmy Skarbnica Narodowa Sp z o. o. (tak brzmi ich pełna nazwa).

Po drugie firma Skarbnica Narodowa nie emituje monet. Żadna firma nie ma prawa emitować monet, mogą to robić tylko Narodowy Bank Polski i jego odpowiedniki w innych krajach, czyli instytucje rządowe odpowiedzialne za emisję środków płatniczych.

Firma Skarbnica Narodowa emituje medale, a nie monety. Prywatne firmy jeśli wyprodukują coś, co wygląda jak moneta, nie mogą nazwać tego monetą, więc nazywają to medalami (co brzmi też nieco profesjonalnie ale nie daje żadnej wartości) albo często po prostu przemilczają nazwę. W telewizji lub broszurkach pokazywane są złote lub srebrne krążki i pada tylko zwrot typu unikalna kolekcja lub limitowany nakład/emisja. Nie mówi się czego. A jest to po prostu unikalna kolekcja złotych krążków. Choć nie jestem tego taki pewien, że unikalna, skoro medale tłoczone są często w milionowych nakładach.

Firma Skarbnica Narodowa sprzedaje także monety, ale po znacznie zawyżonej cenie. Tak, w ofercie Skarbnicy Narodowej znajdują się także złote i srebrne monety innych banków, ale nie mają one wartości większej niż kruszec z jakiego są zrobione i nie są monetami kolekcjonerskimi. Dwa przykłady:

Moneta banku Nauru, 10 dolarów australisjkich. Link Jak można szybko wyszukać w sieci Nauru to państewko wyspiarskie w okolicach australii, którego narodowy bank jest niewypłacalny. Nie wiem, może jednak ma to jakąś więc wartości kolekcjonerską (może ktoś chce mieć monetę banku, który upadł jako rarytas). Ale na stronie firmybrak informacji o wielkości emisji  (być może firma Skarbnica Narodowa próbuje sprzedać zwykłą monetę płatniczą; coś jakby ktoś z Was próbował sprzedać za kilkaset dolarów 10 zwykłych polskich złotych w papierku).

Ile jest więc warta ta moneta? Według ekonomii, tyle ile ludzie są skłonni za nią zapłacić. Według firmy Skarbnica Narodowa te 10 dolarów australisjkich jest warte 219 złotych. Moneta jest ze złota i waży 1,24 grama, więc jeśli by wziąć pod uwagę jedynie wartość kruszca, moneta jest warta 124 zlote (kurs ceny złota gdy to pisze wynosi około 100zł za gram). Czyli Skarbnica Narodowa próbuje sprzedać tą monetę za prawie 100 złotych więcej niż jest kruszcowo warta. Jeśli ktoś z Was się wybiera do Nauru, może rozważyć zakup, ale chyba lepiej kupić je po prostu na miejscu w kantorze za dolary 😉

Idźmy dalej. Firma Skarbnica Narodowa ma w  swojej ofercie także złote krugerrandy za 900 złotych sztuka. Jak można wyczytać w sieci krugerrandy to monety bulionowe czyli monety bez wartości kolekcjonerskiej (ok, wartość kolekcjonerską mogą mieć też majtki Twoich wszystkich byłych dziewczyn, więc zdecyduj się czy nie lepiej je właśnie kolekcjonować) a są po prostu lokatą kapitału w złoto. Jeśli kogoś nie stać na całą sztabkę złota, może sobie kupić złotą monetę po cenie kruszca i jak zloto zdrożeje, sprzedać ją z zyskiem. Tyle, że kruszcowa wartość tego krugerranda to około 350 złotych, czyli prawie trzy razy mniejsza niż w Skarbnicy Narodowej. Czy na pewno chcesz kupić tą monetę i czekać aż złoto podrożeje o 300% by sprzedać ją z zyskiem? Niestety będziesz musiał.

No właśnie, bo jak wygląda wtórny rynek monet i pseudomonet ze Skarbnicy Narodowej? Najlepiej zobacz sam na Allegro. Nie będę podawał linków. Wejdź na stronę Skarbnicy Narodowej, zachwyć się jaka to wspaniała “moneta” (wybierz jakąś) za 300 złotych sztuka, a potem zobacz ile osób na Allegro próbuje ją sprzedać bezskutecznie za 30  złotych (link nie jest do monety akurat z Skarbnicy Narodowej, ale zobacz ile kosztuje podobna właśnie u nich). To by właściwie wszystko tłumaczyło czy warto od nich kupować monety i medale z zamiarem sprzedania kiedyś z zyskiem.

Na koniec chce jeszcze raz podkreślić, że firma Skarbnica Narodowa nie robi nic nielegalnego. Ot, po prostu wynajduje ludzi (dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy kogo znam, którzy kupili od nich krążki to osoby starsze, bywalcy prezentacji koców z super wełny, które wypełniły za ciastko i kawę zgodę na udostępnienie ich danych kolejnym podmiotom), którzy są skłonni wydać wielką kasę za niewiele warte rzeczy, wierząc, że kiedyś sprzedadzą je z zyskiem. Obawiam się jednak, że tak długo nie będą żyli.

I na już zupełny koniec ciekawostka: jest wiele firm (na przykład ta) gdzie możecie za kilkanaście/kilkadziesiąt dolarów zaprojektować i zamówić swoje własne pseudomonety. Teraz pozostaje już tylko założyć firmę Skarbnica Państwowa Sp z o.o. i zbijać grubą kasę. Model biznesowy mamy już sprawdzony 😉

11

Gdzie się podziała jakość?

Laptop który kupiłem, po niecałym miesiącu musiałem odesłać do reklamacji. Gdy go się wyłączyło, trzeba było odczekać 20 minut zanim dało się go znów włączyć. Wysłałbym go jeszcze raz, bo teraz jak zamknę go, po otworzeniu ekran miga i muszę nim poruszać zanim zacznie działać normalnie. Niestety to jedyny komputer jaki teraz mam, a bez komputera nie mogę zarabiać. Muszę więc się męczyć (a tak naprawdę jak jestem w domu po prostu nie zamykam laptopa).

Miesiąc temu odebrałem w promocji za złotówkę telefon Samsung Delphi z dotykowym ekranem i wysuwaną klawiaturą QWERTY. Wsunięcie klawiatury z powrotem w 3 na 10 przypadków zawiesza telefon. Radio się losowo wyłącza (mniej więcej po 2-3 minutach słuchania).

Trzecią elektroniczną rzecz jaką kupiłem pod rząd był router wifi Pentagram. Gdy przyniosłem go wczoraj do domu, musiałem jechać od razu ponownie do sklepu by wymienić na działający.

Czy ja mam takiego pecha, czy już nikt naprawdę nie dba o jakość?

0

Premier posłuchał internautów, czy premier nie posłuchał internautów?

Właśnie media opiewają sukces internautów (czasami zwanych obywatelami), bo premier Donald Tusk pod ich wpływem ugiął się i wyrzucił  z ustawy hazardowej zapisy dotyczące rejestru usług i stron niedozwolonych.

Najpierw wyjaśnię o co chodzi, bo jak się okazuje spora część ludzi nie ma pojęcia co się rozgrywa mniej więcej od miesiąca lub nieco dłużej. Wiem, że tego bloga czyta całkiem sporo czytelników, których owe wydarzenia nieźle rozgrzewały na Wykopie, różnych forach czy własnych blogach, ale uwierzcie, że większość obywateli (czasami zwanych internautami) nie ma zielonego pojęcia o czym jest ten wpis, który się właśnie zaczyna. Przykładowo jakbym teraz zadzwonił do mojej mamy i powiedział, że “strony nie będą blokowane po adresach IP na polecenie sądu” prawdopodobnie by nie odpowiedziała, bo nie wiedziała by o czym ja w ogóle mówię. Ale nie tylko moja mama, także wielu moich rówieśników.

No więc wyjaśniam jak krowie na rowie. Jak ślepej kurze ziarno. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.

O aferze hazardowej słyszał chyba każdy z Was, więc od tego zacznijmy. Powołano komisję, która ma za zadanie aferę wyjaśnić, ale równocześnie premier zapowiedział, że hazard trzeba wyplenić. Tak więc zdelegalizował automaty do gier hazardowych, ale i też – o czym mniej osób wie – zdelegalizował hazard w internecie (którego jest całkiem sporo), a jak już to zrobił, postanowił, że trzeba jakoś go kompletnie wyciąć w pień.

Dlatego do ustawy antyhazardowej wpisano zapis o rejestrze usług i stron niedozwolonych. Chodzi o to, że sąd (pierwotnie rząd, ale to zmieniono w czasie prac nad ustawą) mógłby powiedzieć “ta strona jest nielegalna i wszyscy operatorzy internetowi muszą odciąć w Polsce do niej dostęp”.

Założenie było takie, że sąd nakazywałby blokowanie stron z treściami hazardowymi i pedofilskimi, co powierzchownie na pewno brzmi szczytnie, ale gdy się wgłębi w sprawę, tak kolorowo już nie jest.

Po pierwsze nie mamy gwarancji, że faktycznie blokowana będzie tylko pedofilia i hazard w internecie. Mamy długie tradycje w kwestii rządowej cenzury, zawsze nam mówiono, że to dla dobra obywateli, a jak było za komuny, wie każdy. Dlatego też nagle wszystkim pomysł PO skojarzył się z PRLem bis. Chyba słusznie.

Po drugie, nawet jeśli sąd faktycznie blokowałby tylko hazard i pedofilską pornografię, to jak rozpoznawałby która witryna ma takie treści? Co jeśli ktoś w komentarzu na jakimś forum, czy na jakimś blogu wrzuciłby anonimowo link do obrazka z rozebranym dzieckiem? A zapewne, gdyby strony stricte pedo-pornograficzne byłyby blokowane, takie akcje trollowania zaczęłyby się zdarzać często.

I po trzecie: w internecie nie da się zablokować dostępu do stron. Naprawdę się nie da. Póki strona istnieje faktycznie w sieci, nawet jak mi operator zablokuje do niej dostęp, obejście tej blokady zajmie mi góra minutę. A obejście to nazywa się proxy, słowo być może nie jest jeszcze znane wszystkim, ale po wprowadzeniu cenzury, na pewno zyskałoby na popularności.

To tyle jeśli chodzi o absurdalność pomysłu blokowania przez państwo jakichkolwiek stron.

Oczywiście w sieci z powodu pomysłu było bardzo gorąco, szczególnie z uwagi na fakt, że cenzury, nawet nieskutecznej, nikt tak naprawdę nie lubi. A tym bardziej jeśli próbuję ją wprowadzać partia, która nazywa się liberalną i która sporo głosów wyborców zyskała dzięki poparciu osób zaangażowanych kiedyś w walkę o polską niepodległość (Wałęsa, Bartoszewski…).

No więc premier zorganizował debatę z internautami, wysłuchał ich zdania i zapis o cenzurze wycofał. To słyszymy gdzieniegdzie od wczoraj.

A jak było naprawdę? Prześledźmy to, o czym media nie pisały (a przynajmniej nie wczoraj).

Po kolei.

Na niecałe dwa tygodnie przed debatą (która nie została jeszcze wymyślona) biuro analiz rządowych informuje nieoficjalnie premiera, że zapis o cenzurze prewencyjnej jest sprzeczny z konstytucją. Jeśli więc premier wpisze go w ustawę antyhazardową, trybunał konstytucyjny odrzuci całą ustawę (tak to działa: jeśli trybunał uzna, że jakiś element ustawy jest nielegalny, skreślana jest cała ustawa). A więc za sprawą tego zapisu może się okazać, że cały zakaz hazardu, zakaz grania na automatach może zostać skasowany przez trybunał.

Co robi premier? Według mnie to, co właśnie zrobił było jak do tej pory jego najlepszym posunięciem PRowym. Premier wie, że zapis musi zostać usunięty oraz wie, że obywatele internauci zapisowi się sprzeciwiają i przez to traci poparcie. Premier więc zapowiada, że zorganizuje debatę z internautami, na której wysłucha ich czule i jeszcze raz przemyśli czy wprowadzać tą całą cenzurę czy nie.  Według mnie jednak (zresztą nie tylko mnie) cała heca polega na tym, że ogłaszając debatę premier już wiedział jaki będzie jej wynik: niby pod wypływem głosu internautów (a tak naprawdę pod wypływem biura analiz rządowych) cenzurę z ustawy hazardowej skreśli.

Przebieg debaty (oglądałem w całości) tylko utwierdził mnie  w tym przekonaniu. Debata nie okazała się debatą (co zapewne było nieco nie na rekę premierowi, bo przez to o wiele sztuczniej wyglądało jego nagłe przejrzenie na oczy), premier siedział wyraźnie znudzony, praktycznie nie zabierał głosu, bo zabrać się nie dało. Cierpliwie udawał, że słucha jak dwudziesta osoba powtarza to, co powiedziało 19 osób przed nią. Różnice w wypowiedziach sprowadzały się tylko do podania różnych adresów stron, na których prelegent się udziela i które reprezentuje. Nawiasem mówiąc oglądając debatę uświadomiłem sobie na premiera ja się nie nadaję. Podziwiam faceta, że nie wstał i nie strzelił z liścia nastego prelegenta, który mówi to samo. Ja bym wstał i strzelił albo wyszedł. Tymczasem Tusk siedział twardo i choć na twarzy momentami widać było wkurwienie typu gościu weź już skończ to zaciskał zęby i siedział cicho.

Dopiero na koniec niczym deus ex machina premier (a właściwie jeśli dobrze pamiętam Rostowski) nagle wystrzelił z tekstem “Wiecie co? Macie rację, a ja jestem niezłym lamusem, wycofujemy cenzurę z ustawy”.

Uwierzcie, że te nagłe olśnienie polityków było ni przypiął, ni wypiął do całej debaty. Czterdziestu gości najpierw nudzi tak, że nikt ich nie słucha, a na koniec bez praktycznie żadnej dyskusji słyszymy oświadczenie, że wasze głosy zostały wysłuchane, poznajcie litość pana.

Co się wydarzyło po debacie?

Tydzień później biuro analiz rządowych oficjalnie podaje do wiadomości, że zapis o cenzurze byłby sprzeczny z konstytucją.

Dwa tygodnie po debacie media donoszą, że rząd posłuchał internautów i wycofał z ustawy zapis o cenzurze. Według internautów premier znów jest OK, a opozycja nie może zarzucić Platformie, że pod postacią ustawy antyhazardowej przygotowała bubla prawnego odrzucanego przez trybunał konstytucyjny.

Tak oto drogie dzieci piecze się dwie pieczenie na jednym ogniu.

0

Okradnij mi chatę

Nie mi 🙂 Ja właśnie w niej siedzę i nie zamierzam nigdzie z niej wychodzić przez najbliższe sto lat 😉

Ale powstał właśnie kontrowersyjny i jednak fajny serwis Please Rob Me. Wpisz nazwę miejscowości (dobrze działa na miastach z USA), a zobaczysz kto właśnie wyszedł ze swojego mieszkania, przeczytasz też czasem jak długo nie będzie wracał.

Całość opiera  się na danych, jakie publicznie zamieszczamy w sieci, głównie na Twitterze.

0

Mam swojego sobowtóra :)

W ten weekend odkryłem przypadkiem swojego sobowtóra; nie z wyglądu, a z głosu.

Jest nim Bartek Filipiuk, który prowadzi stronę o Drupalu i zamieszcza tam filmy pokazujące jak używać tego softu. Jak włączyłem sobie taki filmik, normalnie poczułem się jakbym sam go nagrał 🙂

Przykład głosu Bartka: ten film

Przykład mojego głosu: nagranie dla radia

Wiem, że nie jest to idealnie to samo, ale innych nagrań publicznie dostępnych nie mam. Na innych wypadam bardziej podobnie do tego głosu z filmu.

Nie wiedziałem, że można mieć sobowtóra fonicznego, a tym bardziej nie spodziewałem się, że mi to się przydarzy 🙂 A może mi się wydaje?

0

Największy wyciek danych w historii Google

Jak czytam takie teksty, zastanawiam się czy nie tak właśnie powinniśmy nazwać uruchomienie przez Google nowej usługi pod nazwą Buzz. Nagle wszystkie rzeczy (a przynajmniej spora ich część) świadczące o naszej obecności w sieci, nasze komentarze w Google Readerze, nasz status w gTalku, osoby, do których napisaliśmy kiedykolwiek maila stały się jawnie dostępne dla praktycznie wszystkich w sieci. Nie dziwię się, że niektórzy mogą być nieźle wkurzeni.

Wyobraź sobie, że właśnie Twój szef zauważył, że wśród Twoich followersów na Buzzie wypatrzył kogoś w domenie zawierającej “HR” i kilka nicków “rekrutacja” w domenach konkurencyjnych firm wobec Twojej. Nigdy tak naprawdę nie miałeś zamiaru zmieniać pracy, tylko sondowałeś jakie  masz w tej kwestii szanse, ale Twoim zapewnieniem, że jesteś lojalny wobec firmy i nigdzie by ci się nie pracowało tak dobrze jak firmie szefa, ten może sobie już co najwyżej podetrzeć tyłek. Zapomnij o podwyżce, nie zapomnij, że zapewnił Ci to Google.

0

Sikorski wygrywa w plebiscycie, Szmajdziński największym przegranym

OK, minęło właśnie południe, więc zgodnie z obietnicą kończę nasze mini głosowanie i publikuję wyniki. W zabawie wzięły udział 83 osoby. Czy to dużo czy mało? Nie wiem. Zdecydowanie za mało żeby uznać te wyniki za jakkolwiek reprezentacyjne, zdecydowanie dużo, jeśli wziąć pod uwagę, że badanie trwało tylko 24 godziny i miało raczej skromną promocję.

Oto sumaryczne wyniki badania:

lJak widać na załączonym obrazku największym wygranym wśród Was okazał się Radek Sikorski osiągając wynik 20%. Na drugim miejscu znaleźli się ex equo kandydaci abstrakcyjni: jeden abstrakcyjny Włodzimierz Cimowszewicz (abstrakcyjny, bo choć szanse na wygraną ma duże, upiera się, że startować nie będzie) i drugi abstrakcyjny Korwin-Mikke (abstrakcyjny bo jak zwykle przoduje we wszelkich rankingach internetowych, a jak przychodzi co do czego nikt praktycznie na niego nie głosuje, poza tym pamiętam, że już pare lat temu zadeklarował się, że w żadnych wyborach więcej nie weźmie udziału).

Kto jest największym przegranym? Według mnie Jerzy Szmajdziński. Dlaczego on, choć także Pawlak nie dostał od Was żadnego głosu? Ano dlatego, że Szmajdziński już jest oficjalnym kandydatem na prezydenta, dobrze pamiętam jak ogłaszano to w telewizji na jakimś spędzie SLD, a jego współpartyjniacy nawet nie potrafili udawać, że wierzą w jakiekolwiek szanse na jego wygraną. Waldemar Pawlak natomiast o ile wiem póki co nie zgłosił swojej chęci startowania w wyborach. Szkoda, bo już nie mogę doczekać się jak znów charyzmatycznie wykrzykuje swoje “Wojnaaaa! Idziemy naaa wojneee…” 😉

Kim są tajemniczy Others? Pozwoliłem Wam na wpisywanie własnych preferencji, gdybym o kimś zapomniał. I byli to:

  • Adam Zygadlewicz (1 głos)  🙂 Na pewno domyślacie się, że głosujący przyszedł na ankietę z Flakera (Adam jest twórcą Flakera)
  • Lech Wałęsa (1 głos)
  • inny (1 głos)
  • Jacek Majchrowski (1 głos)
  • Krzysztof Kononowicz (1 głos, jak żem mógł o nim zapomnieć?)
  • Roman Kluska (1 głos)
  • Ryszard Kalisz (1 głos, btw, jak coś przypominam wszystkim, że Rysiek w 2006 roku na antenie trójki za kadencji PiS zapowiedział, że jest to jego ostatnia kadencja i nie wystartuje już w kolejnych wyborach parlamentarnych; kadencja PiS się skończyła, Rysiu dalej jest)
  • żaden z powyższych (1 głos)

A kto głosował? Oto wykres:

Jak widać, choć ankiety nie wykopywaliście to i tak stamtąd najczęściej na nia trafialiście. Na drugim miejscu jest Flaker, a na trzecim, choć nie do końca jestem pewien czy nie powinien być na drugim opcja “jakiś blog internetowy” (bowiem w others najczęściej wpisywaliście adres mojego bloga)

Miałem zamiar sprawdzić czy preferencje Wasze różnią się jakoś ze względu na Wasze internetowe pochodzenie. Próba jest mała, ale zobaczmy przynajmniej Flakera i Wykop.

I tak Wykop głosował:

Jak widać wyniki właściwie nie odbiegają od ogólnych, przynajmniej jeśli chodzi o czołówkę. Wykres pomija tych kandydatów, którzy z danego źródła nie otrzymali ani jednego głosu.

A na Flakerze:

Tu jak widać wyniki są znacznie inne, ale według mnie głównie z uwagi na małą ilość osób głosujących z Flakera. Ciekawy jest brak głosów na Radka Sikorskiego

I jeszcze link do pełnego arkusza danych, gdyby ktoś chciał sam zrobić jakieś zestawienie.

Po co zrobiłem te badanie? Zastanawiałem się czy to ja jestem nienormalny, że uważam za pomyłkę próbę wystawienia Komorowskiego jako kandydata na prezydenta, czy jednak i inni tak sądzą. Okazało się więc jednak, że chyba ze mną wszystko OK, także tylko dla jednej osoby spośród Was człowiek ów wydał się sensownym kandydatem w wyborach 🙂

p.s. co sądzicie o zabawie? Jeśli podobało się Wam, jeśli przyjemnie się Wam czytało powyższe wyniki, mogę taką zabawę organizować częściej, choć polityka nie jest moim głównym zainteresowaniem

0

Jak wyłączyć Google Buzz?

U mnie też już uaktywnił się w skrzynce pocztowej Google Buzz, czyli gulgowski odpowiednik Twittera (czy raczej Flakera, jeśli wziąć pod uwagę dostępne funkcjonalności czy sposób odpowiadania).

Osobiście mam zamiar dać Buzzowi kilka dni testowania, bo nie wiem czy mi się podoba czy nie 🙂 Odruchowo oczywiście się nie podoba, ale zobaczymy. Coraz częściej jednak ludzie pytają jak wyłączyć Buzza.

Otóż wyłączyć jest go bardzo prosto, spójrzcie na stopkę webmaila Gmail i uważnie przyjrzyjcie się rozjaśnionemu przeze mnie elementowi:

Dziękuję za uwagę 😉

0

Na kogo zagłosujesz w wyborach?

Nikt dotąd nie dzwonił do Ciebie z pytaniem na kogo zagłosujesz w wyborach prezydenckich? Do mnie też nie 😉

Dlatego postanowiłem wszystkim chętnym dać okazję do podzielenia się informacją na temat swoich preferencji wyborczych. Proszę, oczywiście jeśli chcesz, o wypełnienie tej krótkiej, dwupytaniowej ankietki:

http://bit.ly/bIU2Po

“Badanie” trwa do czwartku do godziny 12:00. Wtedy też opublikuje wyniki.

Jeśli chcesz pomóc:

0

Tak Nigeria rozprawia się z islamskim fundamentalizmem

Al Jazeera właśnie zamieściła na YouTube materiał wideo, w którym możemy zobaczyć jak umundurowani policjanci najpierw każą złapanym ludziom położyć się na ulicy twarzą do ziemi, a następnie strzelają każdemu w plecy lub tył głowy. Wśród ofiar są między innymi ludzie o kulach. Oficer policji krzyczy w pewnym momencie do jednego z egzekutorów: “Nie strzelaj mu w głowę, podoba mi się  jego czapka”.

O co chodzi w filmie? To znaczy o co chodzi w filmie widać wyraźnie, jakie jednak są wcześniejsze zdarzenia w tym kraju, które doprowadziły do takiej sytuacji?

Od 2002 roku w Nigeri działa islamska fundamentalistyczna organizacja Boko Haram. Nawołuje ona do przestrzegania zasad szariatu. W 2009 roku dopuściła się licznych aktów partyzanckich, głównie polegających na atakach na posterunki nigeryjskiej policji.  Obecne działania policji są zemstą za tamte wydarzenia, choć oczywiście z pominięciem sądów.

Nigeria jest krajem religijnie podzielonym. Chrześcijanie stanowią mniej więcej połowę społeczeństwa i zamieszkują południową część kraju podczas gdy północ zdominowana jest przez islam (w północnych prowincjach szariat został już wprowadzony). Oto kolejne, choć raczej nie goszczące w mediach pole walki między zachodnią cywilizacją a muzułmanami.

0

Kiedy już zapanowaliśmy nad spamem, wymyślono Web 2.0

Natura nie znosi próżni, nawet jeśli chodzi o spam. (więcej…)

0

Hazard w Twoim domu jest ok

Nawet mnie trochę ucieszyło w tej całej nagonce na hazard, że mają zostać zakazane wideogry. Okazało się jednak, że ucieszyło mnie to tylko pozornie, bo tak naprawdę nie wiedziałem czym są owe wideogry. (więcej…)

0

Jest sobie taki kraj w środku Afryki

Jest sobie taki kraj w środku Afryki, w którym co prawda dzieci biegają boso po podwórkach przed nierzadko glinianymi chatkami, gdzie tygodniowy brak prądu nie jest żadnym powodem by robić z tego jakieś halo, ale i tak od tego kraju możemy wiele się nauczyć, wiele mu zazdrościć, a już zwłaszcza podejścia rządu tego kraju do kwestii informatyzacji i internetu.

Takie właśnie przemyślenie, zresztą nie pierwszy raz, naszło mnie przed chwilą, gdy odkryłem, że na Twitterze można już śledzić co ma światu do powiedzenia rwandyjski rząd. Sprawdźcie sami: twitter.com/RwandaGov

0

Diigo, lepsza wersja delicious

Mówię to szczerze: naprawdę lepsza.

Diigo.com to serwis pozwalający na przechowywanie naszych zakładek online, tak jak to wielu z nas zapewne zna z serwisu del.icio.us. Fun jednak z Diigo jest według mnie o wiele większy niż z jego pierwowzoru i postaram się wyjaśnić dlaczego. Nie będę opisywał podstawowych funkcji, które są wspólne dla obu serwisów, bo zakładam, że wszyscy, którzy z delicji korzystają, je znają (a jeśli ktoś nie korzysta niech wie, że dzięki gromadzeniu zakładek online, a nie bezpośrednio w przeglądarce, mamy do nich dostęp z każdego miejsca na świecie, możemy je tagować, dzięki czemu łatwo jest zrobić kolekcję stron związanych z jakimś tematem, dzielić się nimi z innymi i przeglądać co nasi znajomi właśnie dodali do zakładek [jeśli nie zachowali tego jako zakładkę prywatną] i co jest teraz top trendy czyli jakie strony na dany tag czy też ogólnie ludzie najczęściej zapisują [czyli coś a’la wykop]). Opiszę tylko te, których w Delicious nie spotkamy (chyba, bo może coś przegapiam).

Pierwszy duży plus to… integracja Diigo z Del.icio.us. I to w obie strony. Po pierwsze możemy sobie do Diigo zaimportować nasze zakładki z delicji (i kilku innych serwisów), zatem nic nie tracimy. Nie ma też ryzyka, że jak nam sie Diigo nie spodoba to zakładki w nim zgromadzone stracimy: w Diigo jest opcja aby każdą zapisaną zakładkę od razu serwis ten zapisywał także w naszych zakładkach w Delicjach, zatem z obu serwisów możemy korzystać cały czas naprzemiennie. Wypróbowując więc Diigo nic nie tracimy, nawet jeśli nam sie nie spodoba.

Drugi plus to coś co nazwę lepszą społecznowością Diigo niż Delicious. Tutaj zakładki są bardziej społeczne. Kiedy otwieramy jakąś zakładkę, otwiera się ona w ramce z dodatkowymi elementami z Diigo na górze i na dole. Można od razu zobaczyć kto dodał tą stronę do swoich zakładek, jaki komentarz do niej dodał i tak dalej. Dodatkowo Diigo pozwala nam tworzyć własne grupy zainteresowań i zapraszać do nich współzakładkowiczów. Czyli jeśli ktoś jest maniakiem kotów może stworzyć taką grupę lub do niej dołączyć i wspólnie z innymi osobami gromadzić informacje na ich temat. Może się przydać.

I na koniec coś co sprawia, że chce się powiedzieć wow (ale tak naprawdę nie korzystałem z tego póki co w sposób praktyczny): możemy sobie (znów wspólnie z innymi osobami) mazać po dowolnej stronie w internecie. Zobaczcie zrzut ekranu:

Możemy niby markerem zaznaczyć interesujące nas fragmenty, możemy w dowolnym miejscu przypiąć do strony notatkę, możemy zobaczyć jakie notatki przypieli inni (jeśli nie oznaczą ich jako private). Wygląda to bardzo fajnie, działa dobrze, ale przyznam, że jeszcze z tego nie korzystałem poza sprawdzeniem jak działa.

Oczywiście Diigo podobnie jak Delicious  oferuje wtyczki do popularnych przeglądarek ułatwiające korzystanie z wyżej wymienionych funkcji. Dodam, że wtyczka Diigo do Chrome jest o wiele lepsza niż ta delicjowa i to chyba było języczkiem u wagi, który sprawił, że przeszedłem na ten nowy serwis.

Diigo ma oczywiście też wady.

Diigo jest tylko po angielsku. Dla mnie nie jest to wada, ale uprzedzam Was, bo może część z Was nie zna tego języka.

Diigo ma mało użytkowników, więc póki co najczęściej dodawane do zakładek strony mają góra kilkadziesiąt punktów, a nie tak jak w Delicious kilkadziesiąt tysięcy. Co więcej chyba Diigo jest bardzo popularne wśród amerykańskich nauczycieli, bo najczęściej dodawane do zakładek strony to różne wpisy na temat oświaty w USA. Na szczęście jednak jak dodałem tam kilka stron odnośnie WordPressa i tworzenia stron, to od razu znalazło sie kilkanaście/kilkadziesiąt ich współzakładkowiczów.

Więcej wad na razie nie stwierdziłem i mam nadzieję, że  nie stwierdzę, a wada w postaci braku użytkowników szybko zacznie się rozpływać. 🙂 Jeśli przekonałem Was do zarejestrowania się w tym serwisie mam prośbę: kliknijcie “follow me” przy moim profilu. Nie żebym zbierał followersów, nie interesuje mnie to (chyba), ale po prostu chce zobaczyć czy przekonać się kogoś mi udało 🙂

0

Na co się zaszczepić przed wyjazdem do Afryki?

Ostatnio nieco postraszyłem Was, że jak do tej pory nie ma szczepionki przeciw malarii (co jest niestety prawdą), choć badania trwają i przynoszą dobre prognozy. Musicie jednak pamiętać – i podejrzewam, że większość z Was o tym wie – że malaria nie jest jedyną chorobą jaka nam w Afryce grozi, jednak na większość z nich na szczęście szczepionki istnieją.

Przed wyjazdem do Afryki musimy (to znaczy nie musimy, ale o tym niżej) zaszczepić na szereg chorób. Dokładnej listy nie potrafię Wam podać, bo jest ona na pewno specyficzna dla konkretnego regionu geograficznego. Po raz kolejny polecam tutaj stronę Centrum Informacji Medycyny Podróży, a szczególnie ich dział Pytań i Odpowiedzi.

Na pewno wśród szczepień, które warto wykonać będzie szczepienie przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby typu A (WZW A). Choroba ta jest bardzo częsta w obszarach okołorównikowych i ryzyko jej zarażeniem jest duże. Pamiętajcie też o innych chorobach zaliczanych wraz z WZW A do grupy tak zwanych chorób brudnych rąk (łączy je właśnie fakt, że można zarazić się nimi wskutek spożywania posiłków w warunkach odbiegających od standardów sanitarnych), jak na przykład dur brzuszny.

Istotne jest także szczepienie przeciw żółtej febrze. Do wielu afrykańskich krajów nie można wjechać (a mówiąc ściślej: z nich wyjechać) nie mając potwierdzenia, że jesteśmy przeciw tej chorobie zaszczepieni, jest to wymóg WHO.

I jeszcze kilka niuansów, o których warto pamiętać.

Na pewno spotkacie się z informacjami, że należy się zaszczepić na choroby, przeciw którym już przecież byliście szczepieni (jak na przykład wymieniony wyżej dur brzuszny czy polio). Niestety muszę Was rozczarować, ale w dzieciństwie nie powiedziano nam całej prawdy: szczepieni przeciw tym chorobom byliśmy faktycznie, ale szczepienia te nie dają odporności na całe życie. Większość z czytających to osób z pewnością już od dawna ponownie jest podatnych na zakażenie, dlatego przed wyjazdem do Afryki tak naprawdę wiele szczepień po prostu odnawiamy.

I kolejna kwestia: musimy się szczepić, czy nie musimy? Poza wspomnianą żółtą febrą wszystkie inne szczepienia są zalecane. Jednak postarajcie się tego zalecenia nie zignorować: jeśli jedziecie choćby nawet do Egiptu czy Tunezji tak naprawdę wjeżdżacie do zupełnie innego obszaru z innymi chorobami niż w Polsce i – co gorsze – innymi warunkami leczenia. Na choroby brudnych rąk jest bardzo łatwo zachorować, więc lepiej dmuchać na zimne. Zwłaszcza, że nawet jeśli się zaszczepimy, to i tak pozostaje cała lista innych badziewi, na które nadal będziemy narażeni 🙁

Jeśli ktoś z Was przypadkiem wybiera się Rwandy to polecam mój wpis na starym blogu odnośnie przygotowań do takiego wyjazdu.

0

Wykop.pl ma już pierwszą ofiarę śmiertelną na swoim koncie

Niestety dobrze przeczuwałem. Prawie dobrze, bo podejrzewałem, że zabije się nagrana dziewczynka – zabił się jej chłopak.

Zaraz po pojawieniu się materiału na Wykopie napisałem, krótki tekst. Tekst znajduje się tutaj, ale też go zacytuję:

jesteśmy (nie napiszę jesteście, bo nie chcę w żaden sposób się wyróżniać) hipokrytami większymi, niż Gazeta, która nabiera się na pomylke TVN o blackoucie, a potem sie z TVN smieje.

tydzien temy wykopalismy na glowna link o cybermprzemocy

http://www.wykop.pl/link/283346/cyberbullying-internetowa-przemoc

dzis wykopalismy link do cyberprzemocy

http://www.wykop.pl/link/285793/ach-ta-dzisiejsza-mlodziez

Pomylka Gazet jest smieszna, ale jest jedynie smieszna. Redaktora nie zwolnią, za kilka dni nikt nie bedzie pamietal.

Nasza pomylka byc moze skonczy sie czyjąś tragedią osobistą.

I nie chrzancie mi w komentarzach, ze za glupote sie placi i ze lepiej to wykopac zeby nigdy wiecej juz cos sie takiego nie powtorzylo. Kilka lat temu w Gdansku powiesila sie dziewczynka dreczona filmikiem puszczonym na sieci. Wtedy tez mowiono, ze moze dzieki temu nigdy wiecej sie to nie powtorzy. Prawda jest taka, ze to jedynie pocieszenie dla tych, ktorzy smieją się patrząc na czyjąś tragedię.

I tyle, mozemy to sobie tlumaczyc jeszcze na milion słów. Sumienia ie zagluszymy. Jesli ktos nie widzi problemu, znaczy ze sumienia zwyczajnie nie ma.

Nie chce sobie przypisywać żadnych zasług (tym bardziej, że dziś cała historia nie kończy się happy endem), ale po tym tekście i dodaniu go na wykopalisko wykopów filmiku jakby zaczęło ubywać, a ilość zakopów niemal dorównała wykopom. Zauważyli to na pewno administratorzy strony, bo wykop zwyczajnie usunęli ze strony. Dobrze, ale za późno.

Dziś pojawiła się informacja, że opisywany na filmie chłopak się powiesił.

I tyle. Możemy sobie pogratulować, zwłaszcza Ci, którzy materiał wykopali. Ale oczywiście o wiele łatwiej będzie spychać winę na innych i mówić, że to nie my kręciliśmy film, nie my go umieściliśmy ww internecie więc nie my jesteśmy mordercami. Prawda jest jednak według mnie taka, że niezależnie od tego czy ktoś inny popełnił tu większą głupotę od nas, nie sprawia to, że my jesteśmy zupełnie bez winy. Ale nikogo przekonywać nie będę, bo to nie jest łatwe uwierzyć, że zamiast wykazać się kiedyś w życiu bohaterską postawą, może kiedyś kogoś uratować, póki co na koncie mamy radosne współdoprowadzenie do samobójstwa.

* * *

Adminów Wykopu o nic nie obwiniam, bo nie jest łatwe zapanowanie nad jakąkolwiek chołotą. Mam jednak nadzieję, że problem nie pozostanie bez żadnych wyciągniętych wniosków. Póki co na Wykopie i w wielu innych serwisach jest tak łatwo kogoś zabić, bo wszystko, co pozwala zidentyfikować każdego wykopującego to nic. Totalna anonimowość.

0

Facebook nie zrobi rewolucji

Jeśli zastanawiasz się właśnie nad założeniem sobie na Facebooku, bo chcesz uczestniczyć w najlepszym serwisie społecznościowym, prawdopodobnie już się spóźniłeś. Facebook nie zrobi rewolucji; jeśli myśleć o tej stronie jako o czymś rewolucyjnym, to według mnie już tylko w kategoriach czasu przeszłego.

Najbardziej wpływowe rzeczy w dziedzinie nowych technologii, które mi przychodzą do głowy to wypuszczenie przez Microsoft systemu “dla ludu” czyli Windowsa, stworzenie wyszukiwarki przez Google i sprawienie, że techniczne zabawki mogą być cool przez Apple. Wszystkim tym innowacjom towarzyszył zachwyt użytkowników. Facebook, tego nie miał, przynajmniej nie na taką skalę.

Więcej: obecnie Facebook jest chyba bardziej krytykowany niż chwalony, a właściciel nawet nie ma zamiaru nic z tym zrobić i tylko dolewa oliwy do ognia dziwnymi wypowiedziami, że ochrona danych osobowych to fikcja i nasze dane nie należą do nas. Facebook porównywany jest do hipermarketu, gdzie co prawda wszyscy chodzą, ale nikt tak naprawdę z niego nie jest zadowolony (i mowa tu zarówno o klientach jak i dostawcach towaru). Facebook jest przykry, ale trzeba z niego korzystać bo wszyscy korzystają. I godzić się na warunki, jakie nam narzuca, nawet na to, że wszyscy nasi znajomi na Facebooku tak naprawdę są znajomymi Facebooka.

I co najważniejsze i co różni Facebook od Windows, Google i iPoda: Facebook jest cholernie niewygodny i nieintuicyjny w użyciu. Jest już tak rozrośnięty, że wall przypomina bardziej śmietnik niż miejsce kontaktu ze znajomymi. Można na nim przeczytać, że Marta właśnie nakarmiła rybkę, ja mam kolejny level w Cafe World, ktoś inny zaznaczył mnie na zdjęciu “ludzie, którzy przypominają leśne stworzenia”, a Czarek właśnie wziął udział w teście “jakim kawałkiem zgniłego mięsa jesteś” (i wyszło mu, że jest trzydniowym, spleśniałym udźcem baranim). Nic z tych rzeczy mnie nie interesuje i za bardzo nie wiem gdzie z tej ściany sobie pójść.

0

Bill Gates: szczepionka przeciw malarii gotowa w trzy lata

Ciekaw jestem na ile jest to wishfull thinking, a na ile prawda. Bill Gates (oczywiście, że jako zagorzały linuksiarz gościa nienawidzę)  w wywiadzie dla BBC oświadczył, że szczepionka przeciw malarii powinna być gotowa w trzy lata, a kolejna jej generacja, zapewniająca pełną odporność w 5 do 10 lat.

Coś może być jednak na rzeczy. Bill po wycofaniu się z prac dla Microsoft zaangażował się w badania nad szczepionką w ramach Fundacji Billa i Mellisy Gates, więc na pewno śledzi informacje, a być może wie też więcej niż wiemy my. Co chwila serwisy informacyjne donoszą o nowych odkryciach w tej dziedzinie, ale ostatnie sprzed kilku dni jest dość interesujące. Okazało się, że ludzie są zdolni do wytwarzania przeciwciał, które wyssane przez komara z naszych ciał spowodują, że możliwość przekazania zarodźca przez takiego komara następnej osobie będzie zablokowana.

Co więcej inny rodzaj szczepionki testowany jest już na ludziach (zabrzmiało okropnie więc napiszę innymi słowami: prace nad szczepionką są już tak zaawansowane i przeszły pomyślnie testy na zwierzętach, że dopuszczono ją do testów w warunkach klinicznych) od wakacji ostatniego roku.

To dobre informacje, szczególnie, jeśli by zestawić je z szokującymi statystykami. Ponad 125 milionów kobiet narażonych jest rocznie na zarażenie malarią, na malarię umiera 2000 dzieci  dziennie.

W Polsce oczywiście problem malarii brzmi jak abstrakcja z księżyca, jednak i my jesteśmy zagrożeni tą chorobą niemal przy każdym wyjeździe  do ciepłych krajów (a wakacje coraz bliżej). Pisałem o tym już wcześniej informując jak przeciw malarii można się zabezpieczyć i gdzie można dowiedzieć się więcej o profilaktyce antymalarycznej. Bo fakt, że szczepionki jeszcze nie ma wcale nie oznacza, że choroby tej nie można się ustrzec. Podstawowym sposobem jest profilaktyczne stosowanie leków przeciwmalarycznych (różnych w zależności od regionu, w który jedziemy). Więcej informacji na ten temat można znaleźć na stronach Centrum Informacji Medycyny Podróży, na stronie Malaria.com.pl czy w gabinetach lekarskich lekarzy specjalistów medycyny tropikalnej (listę poradni można znaleźć pod wyżej wymienionymi adresami)

0

Politikal fikszyn

Wszystko zaczęło się od tego, jak Kacper w krzakach czyścił swój obrudzony psim łajnem but. Ciemno już było i nie zobaczył na chodniku psiego placka, ale to co zobaczył grzebiąc byle jakim patykiem w bierzniku podeszwy jego trampka, było o wiele bardziej ciekawe. Nie zobaczył tego jednak na swoim bucie, ale po drugiej stronie ogrodzenia, o które opierał się teraz swoją lewą ręką.

Z ulicy ogrodzenie z powodu krzaków nie było widoczne, a tym bardziej nikt nie mógł dostrzec co tak naprawdę znajduje się jeszcze dalej. To właściwie przypadek sprawił, że Kacper znalazł się tutaj, gdzie się teraz znalazł i widział, to co właśnie widział.

Pod białym eleganckim budynkiem zaparkowany już był sznur jeszcze bardziej eleganckich limuzyn, ale z jednej z nich wysiadły właśnie – jeśli Kacper mógł wierzyć swoim oczom – dwie dobrze znane mu osoby. Osoby z pierwszych stron gazet, stąd Kacper ich znał. Konkretnie (podkreślam: jeśli Kacper nie miał teraz halucynacji) był to były premier i redaktor jednego z najpoczytniejszych dzienników w Polsce. Niezłe jaja

Co więcej, obaj chyba mieli mycki na głowach. Ciemno już było, ale tak się przynajmniej mu wydawało, że na ich siwych włosach było małe, okrągłe, lekko szare przykrycie. Ale pewien być nie mógł.

Chwilę później premier i redaktor zniknęli we wnętrzu budynku. Widać było, że o czymś wesoło rozmawiają, redaktor naczelny trzymał rękę na rammieniu byłego premiera i mówił dość żywym, lekko jąkjącym się głosem. Za obydwoma vipami w budynku zniknęło kilku rosłych mężczyzn, którzy musieli być ich, lub któregoś z nich ochroniarzami i na podjeździe zrobiło się zupełnie pusto.

Ale niezłe jaja! Więc oni naprawdę są żydami! Nikt mi nie uwierzy, kurde – myślał sobie Kacper, a jak tak myślał to sobie uświadomił, że faktycznie ma rację: nikt mu nie uwierzy. Stado świrów w internecie wypisuje paszkwile na tyle sławanych osób, że są sterowani przez żydowskie lobby i jedyne z czym się oni spotykają to właśnie opinia świra chorego na urojenia. Szczerze mówiąc Kacper nie chciał skończyć na równi z bojownikami z toruńskiej rozgłośni, których sam osobiście też uważał za pokręconych, radiowo sterowanych dziadków, a teorię, że żydzi rządzą Polską kwitował uśmiechem.

No ale, kurcze były premier w mycce na głowie?

Na podjeździe nadal nikogo nie było więc Kacper postanowił przeskoczyć przez ogrodzenie i podejść bliżej budynku. Nie było to łatwe, bo ogrodzenie było diabelnie wysokie, ale się udało. Okna były umieszczone stosunkowo nisko nad ziemią, w środku pailiło się światło, więc zajrzał bez większego problemu.

Okazało się, że nie był to zwykły budynek. Kacper dobrze wiedział jak wygląda synagoga, był kiedyś ze szkolną wycieczką w jednej z nich i dobrze wiedział, że może ten budynek z zewnątrz wyglądał zywczajnie, ale w środku było to na sto procent synagoga. Po środku coś w rodzaju drewnianej altanki, obok ubrany w liturgiczne szaty pejsaty człowiek trzymający Torę. Dookoła mnóstwo ludzi, to musi być właśnie nabożeństwo. Kacper wyciągnął swój telefon i zaczął filmować to co się dzieje w środku, a przy okazji szukał wzrokiem premiera i redaktora.

Niewiele czasu potrzebował aby dostrzec coś jeszcze bardziej zdumiewającego niż noszący żydowską myckę, uczestniczący w żydowskim nabożeństwie premier chrześcijańskiego kraju. Otóż bowiem ani premier, ani redaktor naczelny bardzo dużego dziennika nie byli jedynymi znanymi zarówno Kacprowi jak i generalnie społeczeństwu osobami w środku tej potajemnej synagogi. Wyglądało to trochę jakby Kacper właśnie oglądał telewizję, a w niej jakiś benefis, na który zaproszeni zostali wszyscy, lub prawie wszyscy liczący się ludzie w tym kraju. Byli właściciele obu największych pryatnych stacji telewizyjnych, siedzący tuż obok siebie i z zadumą wpatrujący się w przemawiającego rabina. Był także facet, którego nazwiska Kacper nie mógł sobie przypomnieć, ale kojarzył, że jest to ważna szycha w telewizji publicznej; zresztą obok siedziała pani redaktor prowadząca główne wydanie serwisu informacyjnego w tej telewizji. No w ogóle mnóstwo ludzi, których się na co dzień widzi w telewizji lub słyszy w radio

O fak 🙂 Przecież w pierwszym rzędzie siedzi były prezydent! Kacper sobie przypomniał jak na Wikipedii kiedyś trafił na jakieś takie byle jakie info, że kiedyś prezydent ten nosił inne nazwisko, brzmiące żydowsko i zrobił teraz zbliżenie na jego twarz. A jakże, także w jarmułce.

* * *

W domu pierwsze co mu przyszło do głowy to wrzucić ten filmik z telefonu na Youtube, co też szybko zrobił. Zwyczajnie ze swojego konta, rozeesłał też linki do filmu swoim znajomym z gadu gadu (Mariusz odpisał, że już dawno mówił, że oni wszyscy to pierdolone nosy) i po godzinie sam się zdziwił jak link do swojego filmu, nie mógł dodać do Wykopu, bo formularz zgłosił mu, że taki link istnieje już w bazie.

Znalazł i faktycznie, prawie dwieście wykopów i pewnie byłoby już na głównej, gdyby nie niemal tyle samo zakopów. Zajrzał, przeważnie powód jako informacja nieprawdziwa. Szybki rzut oka na komentarze i zauważył, że ludzie co chwila pytają czy ma ktoś mirror. Co do chole… kliknął w znaczek play na filmie: “Film który próbujesz odtworzyć został usunięty z serwisu YouTube lub odnośnik jest nieprawidłowy”.

Przeszedł więc na Youtube, szybki login, hasło (dziwne, bo przecież się nie wylogowywał) – podana nazwa użytkownika lub hasło są nieprawidłowe. Jeszcze raz: to samo. Jeszcze raz… Kurde, zablokowali mi konto?

Wrócił na Wykop. Zakopów było już prawie cztery razy więcej niż wykopów. Kliknął w mirror w linkach powiązanych ale ten prowadził tylko do rządowej strony inormującej o zablokowaniu dostępu w myśl rozporządzenia sprzed pół roku o Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych. Co jest?

* * *

Zaczęła mu przychodzić do głowy pewna myśl, ale równocześnie myśl ta kłóciła się z zastanowieniem czy przypadkiem nie wpada w paranoję. Przez głowę przelatywały mu urywki zdań z for internetowych, telewizji, czy zasłyszanych. Że Ameryka trzymana jest przez Żydów, którzy uciekli tam z Europy po drugiej wojnie światowej. Paranoiczna myśl kazała mu skojarzyć ten absurd (ale czy na pewno?) w łańcuch powiązań. Żydowscy emigranci z Polski pracujący w Youtube, w rządzie USA, żydowski były premier i prezydent Polski… Ale ściema. Na pewno nie. Ale z drugiej strony chora myśl nie dawała mu spokoju.

Jak nie Youtube to inny serwis. Dailymotion, LiveLeak, Wrzuta… jest tego mnóstwo. Co prawda myśl o powiązaniu absurdalnego lobby żydowskiego z mediami w Polsce czy USA, zarówno tymi tradycyjnymi jak i nowoczesnymi, internetowymi to według Kacpra nadal absurd i nawet wstyd tak pomyśleć, ale na wszelki wypadek lepiej umieścić filmik gdzieś, gdzie owo lobby nie miało by dostępu. Był przecież jakiś serwis w Turcji gdzie już wiele razy jak coś zniknęło z YouTube to tam się uchowało już niemal na zawsze (niemal, bo dawno już tam nie zaglądał). Kacper nadal nie wierzył w tą całą żydowską niby ustawkę, ale Turcja to przecież kraj muzułmański, więc wrzucając tam przynajmniej rozwije jak nie swoje, to cudze wątpliwości. Adres sobie ledwo przypomniał, ale przypomniał.

* * *

Strona załadowała się bardzo szybko, ale nie było to to, czego oczekiwał: Już kilka razy spotkany, także kilka minut temu rządowy komunikat o prewencyjnej blokadzie w myśl rozporządzenia o Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych. Godło państwowe, mały druczek “uprzejmie zawiadamiamy, że wszelkie próby połączenia się ze zneutralizowanymi adresami stron są logowane i monitorowane”… Z pokoju obok mama zawołała, że do drzwi pukają jacyś mundurowi, za chwilę cały pokój Kacpra zostanie przeszukany, telefon i komputer skonfiskowane, a Kacper spędzi kilkanaście następnych długich godzin na przesłuchaniu w burym budynku, tym samy który stoi naprzeciwko tajemniczego żywopłotu, za którym znajduje się tajemniczy, niepozorny i elegancki biały budynek…

* * *

*** A teraz coś ode mnie *** disklajmer, znaczy się * * *

Po przeczytaniu powyższego pewnie wielu Was zastanaowi się czy ja przypadkiem nie zbzikowałem lub czy też nie byłem zbzikowany już od dawna i po cichu w duchu wierzę, że Żydzi, masoni, cykliści i do tego jeszcze kosmici rządzą Polską 🙂 Odpowiem szczerze: niespecjalnie mnie to interesuje i nawet nie mam zamiaru się zastanawiać, czy jest możliwie aby pokątem premier dogadywał się z mediami co mają i jak pisać i czy faktycznie prezydent mógłby kiedykolwiek nosić nazwisko podobne do Rubinsteina 😉 Tekst powyższy napisałem, bo smuci mnie wprowadzenie w Polsce tylnymi drzwiami Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych. Póki jeszcze mogę piszę sobie co chcę, także takie filozofije jak ta wyżej. Równie dobrze przypowiastkę mógłbym oprzeć na podejrzeniu przez Kacpra premiera całującego się z ministrem finansów, itp itd.

Szkoda tylko (ale nie tylko, bo nieszczęść związanym z owym rozporządzeniem jest o wiele więcej), że od teraz wszyscy wyznawcy teorii zrodzonych pod mocherowym beretem będą mieli kolejny argument za tym, że ich teorie są jedynymi słusznymi, bo skorumpowane i zmanipulowane przez “wiadomo kogo” państwo broni nam dostępu do stron, na których wyjawiona jest prawda, a ten mój wpis stanie się dla nich zapewne dowodem słuszności swoich podejrzeń (a raczej pewnie stałby się, gdyby nie ów disklejmer, który wy kończycie właśnie czytać, ja właśnie kończe pisać, więc do widzenia 🙂 )

0

Zieloni chyba nie lubią dzieci z Afryki

Pamięta tu jeszcze ktoś jak prawie dwa lata temu załamywałem ręce nad protestami “ekologów” przeciw nowemu pomysłowi na walkę z malarią? Ja pamiętam. Okazuje się, że zieloni nadal nie robią nic, by zaprzeczyć powszechnemu twierdzeniu, że zwierzę jest dla nich ważniejsze niż człowiek. Tak jak się obawiano na światowym szaleństwie pod tytułem “globalne ocieplenie” ucierpiała w dużej mierze Afryka i walka z malarią, która jest tam problemem o kilka rzędów wielkości większym niż nasza nieśmiała (bo jakaś schowana, ja do tej pory jej nie widziałem) świńska grypa.

Zaczęło się może niewinnie, choć według mnie instrumentalnie: w słynnym czwartym raporcie IPCC na temat zmian globalnego klimatu straszono nas, że jednym ze skutków globalnego ocieplenia będzie zawędrowanie malarii i innych chorób tropikalnych także do Europy (co ciekawe jednym z takich skutków miał być też wzrost prostytucji, ale nie pytajcie mnie jak to wydedukowano). Tak to eksperci z IPCC (a raczej “eksperci”, bo jak wiadomo wyciekły ostatnio informacje na temat tego, jak ów raport powstawał) postanowili skupić na swoim klimatycznym problemie także ludzi zaangażowanych w przedsięwzięcia medyczne jak i religijne (zapewne po to by organizacje katolicke spojrzały przychylniejszym wzrokiem na problem globalnego ocieplenia, umieszczono w owym raporcie nieszczęsne prostytutki).

Powyższe być może i by brzmiało jak jak moje przesadne wieszanie psów na zielonych, ale mam prawo być nieco wkurzony 🙁 Informacjom o zwiększonym ryzyku zachorowań na malarię w Europie zaprzeczył ostatnio sam szef IPCC – Rejendra Kumar Pachauri (nomen omen, kolejarz z wykształcenia) – zwlaszcza gdy został przyparty do muru, po tym jak rypła się cała sprawa z naginaniem faktów podczas tworzenia raportu.

I tak oto na kolejnym polu zieloni wyciągnęli dla siebie jeszcze więcej, nie bacząc na konsekwencje. Problem malarii został potraktowany instrumentalnie jako straszak, a cała heca dla zwalczania malarii zamiast pomóc – zaszkodziła. W ostatnio opublikowanym dorocznym liście Billa Gatesa (jako prezesa Fundacji, a nie Microsoftu) zauważył on, że zwiększone nakłady na finansowanie akcji ekologicznych udały się właśnie dzięki zmniejszeniu finansowania inicjatyw zdrowotnych, w tym badań nad szczepionką przeciw malarii. Krótka kołderka okazała się zbyt krótko, co zresztą było do przewidzenia: w większości krajów (jeśli nie we wszystkich, na pewno tak jest w Polsce) finansowanie wszelkich akcji pomocowych i rozwojowych, czy to ekologicznych czy też zdrowotnych odbywa się z tej samej puli pieniędzy w budżecie. Idę o zakład, że w ubiegłym roku drastycznie wzrosła w Polskiej Pomocy ilość wniosków o dofinansowanie akcji związanych z walką z globalnym ociepleniem.

I co dalej? I nic. Ekolodzy nadal będą twierdzić, że robi się coraz cieplej (co zresztą jest chyba prawdą, bo dziś w nocy było -33 stopnie, a teraz jest już tylko -21, a jutro ma być jeszcze “cieplej”), będą robić dobrą minę do złej gry. Badania nad szczepionką przeciw malarii na pewno zostały spowolnione i tyle. Bez pośredni związek między ekologiczną farsą a owym spowolnieniem jest trudny do udowodnienia, zatem ekolodzy będą spać spokojnie. Fakt faktem, że w Afryce nadal statystycznie co 30 sekund umiera jedna osoba na malarię. Szkoda.

* * *

To nie jest mój pierwszy wpis o malarii i jeśli ktoś chce o niej poczytać więcej, zapraszam do lektury artykułu niemalże pod tytułem “wszystko co wiem o malarii”. Lub też na stronę Centrum Informacji Medycyny Podróży, zwłaszcza jeśli ktoś już teraz planuje wyjazd na wakacje do ciepłych krajów. Malaria w Polsce nam nie grozi (choć… ale może o tym innym razem), jednak jeśli ktoś wybiera się do ciepłych (pamiętajcie: coraz bardziej ciepłych) krajów, już teraz powinien myśleć i szczepieniach przeciw chorobom tropikalnym i lekach antymalarycznych (szczepionki przeciw malarii jak wyżej wspomniałem nie ma i jeszcze jakiś czas nie będzie, ale można stosować inną profilaktykę: tabletki, repelenty, moskitiery czy odpowiednie zachowanie minimalizujące ryzyko zachorowania na malarię).

0

Jak wstawać wcześnie rano, gdy nikt nas do tego nie zmusza?

Ludzie zazdroszczą freelancerom: pracują gdzie chcą, kiedy chcą i jak chcą. Nikt nie stoi nad nimi z batem; najważniejsze aby ze zleceniem wyrobili się w ustalonym z klientem terminie.

A więc ludzie na etacie: uwierzcie, że przychodzi w życiu freelancera taki moment, że zaczyna zazdrościć on także Wam 🙂 Wielka swoboda w pracy podobać się może przez jakiś czas, potem i my zaczynamy tęsknić za pracą od 8 do 16, za kimś kto by nad nami stał i nas opierdzielał i za kontaktami z innymi współpracownikami. (Dlatego między innymi powstała i świetnie kwtnie idea coworkingu, czyli spotykania się freelancerów w jednym biurze celem wspólnej pracy, ale nad różnymi zleceniami). Może nie jest to wielki głód pańskiego bata, ale jakaś nostalgia zawsze.

Pomyślałem sobie, że mogę raz na jakiś napiszę jak sam sobie radzę (a może nie radzę) z problemami typowymi dla kogoś, kto pracuje w domu. Dziś na tapetę wezmę poranne wstawanie.

Jestem typem sowy. Nie jest dla mnie problemem przesiedzenie całej nocy i pójście spać o 7 rano. Mój zyciowy rekord ustanowiłem jeszcze na studiach, kiedy to obudziłem się któregoś zimowego poranka w poniedziałek i poszedłem spać w piątek około 22:00. Praktycznie nie spałem prawie pięć dni, jeśli nie liczyć 15-40 minutowych drzemek co drugi dzień popołudniami.

Niestety nie potrafię pracować wieczorami. Na pewno nie pracować umysłowo, a programowanie jest takim rodzajem pracy. Najlepiej mi się myśli od porannej kawy, tak przez kilka kolejnych godzin. Potem jest ciężej, ale staram się aby na tym myśleniu dziennie spędzić mimo wszystko co najmniej te 7- 8 godzin. Dla tych, którzy nigdy nie programowali i wydaje im się, że nic w tym trudnego przesiedzieć przed komputerem 8 godzin, podpowiem, żeby spróbowali – jeśli nie umieją programować – grali non stop 8 godzin dziennie w szachy. Uwierzcie, to naprawdę boli 🙂

Niestety poza problemami z zasypianiem mam także problemy ze wstawaniem. Mógłbym przespać 12 godzin na dobę i więcej. Dlatego ciężko jest mi podnieść się tak by już od 8 rano siedzieć “w pracy”. Mam jednak kilka metod, które mi to ułatwiają.

Po pierwsze melatonina. To środek nasenny (de facto hormon, który naturalnie w dużych ilościach występuje u małych dzieci, dlatego śpią tak długo) dostępny w aptekach bez recepty. Kosztuje całkiem sporo (opakowanie 5mg x 30 tabletek po około 30 złotych), jednak warto w niego zainwestować. Zwłaszcza, że jak twierdzi producent nie powoduje żadnych efektów ubocznych (a ja twierdzę, że powoduje lekki ból głowy migrenowy rano), więc można go brać codziennie. Melatoninę oczywiście bierzemy by wcześniej zasnąć. Jak wiadomo im wcześniej zaśniemy, tym większa szansa, że o 7 rano będziemy wyspani. Staram się już od 22:00 nie dotykać komputera. Jem kolację, łykam pół tabletki (odkryłem, że tyle mi wystarczy) i zasypiam przed północą.

Po drugie budzik. Ustawiam go o wiele wcześniej niż potrzebuje wstać, mniej więcej od 6 rano. Bo po prostu lubię sobie jeszcze pospać bo pierwszym budziku 🙂 Budzik powinniśmy ustawić oczywiście na kilkukrotne budzenie. Podpowiem, że odkryłem, że opcja drzemki, w którą wyposażone są chyba wszystkie już komórkowe budziki działa kiepsko. Interwał 9 minut się nie sprawdza. Jest za krótki i nie wiem dlaczego, ale na mnie nie działa. Nie staję się coraz bardziej obudzony.

Metodą prób i błędów odkryłem, że pomiędzy kolejnymi budzikami potrzebuje co najmniej 20 minut (przy czym zazwyczaj już przy drugim wstaję). Ważne jest też aby telefon leżał daleko od łóżka i pod żadnym pozorem po pierwszym budziku nie wolno go zabierać do łóżka! Bo wtedy to już klops.

Z budzikiem mieszam kawę, przy czym do niej przygotowuję się już poprzedniego dnia. Mamw domu ekspres. Aby zrobić w nim kawę muszę 1) wsypać kawę do zbiorniczka 2) wlać wodę do ekspresu 3) podstawić kubek z wsypanym cukrem (lub jak wolę: miodem) i wlanym mlekiem 4) włączyć podgrzewanie wody i odczekać około 20 minut 5) nalać kawę.

Pierwsze trzy punkty przygotowuję więc dzień wcześniej przed pójściem spać. Ekspres więc czeka na mnie z wodą, wsypaną kawą i kubkiem podstawionym pod nim. Bardzo długo miałem wielki problem z punktami czwartym i piątym.

O ile pierwszy budzik sprawiał, że w rozpędzie szedłem do kuchni i wciskałem przycisk podgrzewania wody, wracałem do łóżka i czekałem aż woda się podgrzeje to piąty punkt był już niemożliwy do wykonania.

Z nalaniem kawy wzlekałem tak długo, jak tylko mogłem. Po pierwsze nalwanie kawy trwa o wiele dłużej niż pstryknięcie przycisku podgrzewania wody. Ta świadomość sprawiała, że nie chciałem znów się dźwigać w łóżka i iść do kuchni. Lepiej sobie pospać, zamiast stać i liczyć sekundy aż ta wredna lura w końcu się naleje 🙂

Po drugie pierwszy spacer do kuchni uświadamiał mi jak jest cholernie zimno i już drugi raz za nic w świecie nie chciałem wyłazić na ten domowy chłód.

Rozwiązanie jakie znalazłem pewnie zabrzmi dla Was bardzo prosto i powiecie, że jest tak oczywiste, że sami byście na to wpadli w 5 sekund, ale mi zajęło kilka miesięcy 🙂 Po prostu może myślę zbyt konwencjonalnie i ciężko mi jest zachować się niestandardowo.

Otóż: kto powiedział, że ekspres do kawy musi stać w kuchni? 🙂

Tak więc od kilku dni co wieczór taszczę go by postawić koło łóżka. Co rano budzony budzikiem przemierzam cały pokój by budzik przestawić, wracając włączam ekspres i po 20 minutach znów idę przez cały pokój by wyłączyć budzik i wracając nalewam sobie kawy 🙂 Banalnie proste i już po chwili opatulony kołderką piję sobie powoli, jeszcze lekko drzemiąc kawę z mlekiem i gryczanym miodem (jestem zdania, że miód gryczany został stworzony przez pszczoły właśnie po to byśmy mogli dodawać go do kawy; ten lekko gorzki smak idealnie do niej pasuje).

Kolejna rzecz: laptop. O wiele łatwiej jest zabrać się do pracy, jeśli można ją zacząć nie przy domowym biurku, a jeszcze w ciepłej pościeli 🙂 Tak więc co rano taszczę (wcale na nie tak dużą odległość) komputer ze stołu do łóżka i mogę brać się do pracy.

I tyle. Te metody działają na mnie bardzo dobrze. Jeśli ktoś z Was nie ma ekspresu do kawy, polecam inwestycję w czajnik bezprzewodowy. Go też można postawić przy łóżku i jeszcze pół śpiąc zalać sobie kawkę 🙂

Stosowałem też inne rozwiązania, ale nie działały. Najdłużej działała umowa z moją dziewczyną, że co rano dzwoniła do mnie z pracy i rozmawiała tak długo, aż z jednej strony się rozbudziłem, a z drugiej udowodniłem jej, że nie wrócę już spać. Zrezygnowaliśmy z niej bo rozmowy kosztowały za dużo, a poza tym gdy tylko zapomniała do mnie zadzwonić perfidnie to wykorzystywałem jako wymówkę aby spać do południa 🙂

0