Kategoria: Muzungu skomputeryzowany

Wielka kasa w świecie open source

Używam tylko i wyłącznie Linuksa i robię tak już od chyba 8 lat, ale kilka lat temu przestałem tym systemem się pasjonować. Teraz to tylko narzędzie. Wygodne, praktycznie niezawodne i dostępne za darmo.

Kryzys był jednak, gdy sobie uświadomiłem, że wszystko potrzebuje pieniędzy. Linux bez wielkiej kasy, nawet gdyby był wielokroć  lepszy od Windowsa nigdy nie zdobędzie rynku. I nie mówię tu tylko o pieniądzach na marketing, ale przede wszystkim o pieniądzach na specjalistów innych niż programiści. Od programistów się zaczyna, ale to nie oni sprzedają produkt i nie oni opiekują się nim na dziesiątki innych sposobów. Mniej więcej to właśnie zostało opisane jakiś czas temu w tym tłumaczonym na język polski wpisie.

Dwa, trzy (szit, już cztery właściwie) lata temu gdy przyszło mi nauczać obsługi komputerów osoby, które nigdy nie miały z nim do czynienia, robiliśmy to z użyciem systemu i programów od firmy Microsoft. I co ważniejsze, Microsoft dostarczył nam mnóstwo świetnych materiałów edukacyjnych. Nie tylko o swoich produktach, ale o komputerach ogólnie. Osoba, która  nigdy nie trzymała w ręku myszki komputerowej mogła z nich bardzo łatwo dowiedzieć się czym jest to pudło pod biurkiem, co to za podłużny przycisk na dole klawiatury i na koniec kursu uczyła jak wypełnia się formularze internetowe, o lata świetlne oddalone od tych, jakie do tej pory znała z okienka urzędu skarbowego czy poczty.

Uczyła się komputerów jako komputerów, a przy okazji w tle cały czas przewijały się nazwy programów firmy Microsoft. W ten delikatny sposób Microsoft zrobił sobie kolejnych klientów, którzy jeśli kiedyś kupią jakieś oprogramowanie, będą wiedzieli do jakiego producenta powinni się po nie zgłosić.

Nawet nam do głowy nie przyszło uczyć tych osób obsługi komputerów na bazie systemu Linux. Właśnie dlatego, że właśnie  kompletnie brakowało wartościowych materiałów szkoleniowych. Linux ma man-y, how-to i F1 w programach, ale w większości z nich się dowie jak coś wygrepować, a nie wyszukać, jak coś wylistować, a nie wyświetlić zawartość katalogu. Wszelkie podręczniki na Linuksa zawsze zakładają, że nowy użytkownik tego systemu spędził już sporo czasu przed komputerem i na pewno zna już jakiś inny system operacyjny (oczywiście Windows). Nawet Linuksowcy żyją w świecie monopolu Microsoft i nie starają się tego zmienić. Nikt nie chciał napisać dobrego podręcznika do obsługi komputera zaopatrzonego w system Windows i także żadna firma nie chciała zasponsorować takiego działania, bo przecież nic by na tym nie zarobiła. Świat open source jest zakazany dla emerytów i kompletnych laików technologicznych.

Piszę o tym wszystkim, bo właśnie zauważam, że to wszystko zaczyna się zmieniać. Linux jest już coraz popularniejszy i trafia na coraz więcej urządzeń. Najpopularniejszym systemem operacyjnym na telefony komórkowe jest Android o otwartych źródłach. A wszystko nie dlatego, że jest dobry (zapewne jest), ale dlatego, że po raz pierwszy za open source  stanęła wielka firma z wielką kasą.

Google nie tylko rozwija produkty open source. Google także wspiera finansowo całą otoczkę okołoproduktową. Gdy wydano Google Chrome, firma ta nie przygotowała do niego tylko stron manuali, ale całość wsparła komiksem i dziesiątkami wirusowych filmików na YouTube.

Dziś właśnie spełniło się trochę moje marzenie. Google – zapewne przygotowując grunt pod swój nowy system operacyjny dla nie-telefonów – umieściło w sieci przewodnik po komputerach o jakim dawno marzyłem. Opis jak się korzysta z sieci zaprezentowany w postaci ilustrowanej książeczki dla dzieci. Nie ma tam co prawda wyjaśnienia czym jest procesor i z jakich elementów składa się komputer, ale materiał jest wyraźnie przygotowany pod wprowadzenie Chrome OS. Komputer tam to przeglądarka. Programy to aplikacje w jej oknie, a dane trzyma się w chmurze, a nie na dysku twardym.

Wielkie brawa ode mnie dla Google!

0

Ogłoszenie z tupetem :)

Sposobów na znalezienie frajera do wykonania  portalu internetowego jest wiele. Dziś jednak ktoś osiągnął w tym mistrzostwo.

Jeśli chcesz aby zbudowano ci (zapewne) złożoną stronę internetową za przysłowiową miskę ryżu, zorganizuj zawody. Kilkadziesiąt osób będzie w prawdziwym wyścigu programować ci serwis, a na koniec zwycięzcy wręczysz statuetkę 🙂

Nie wierzycie, że ktoś może być tak głupi by spróbować tej metody? No to zobaczcie to ogłoszenie.

0

WPzlecenia.pl idzie w komercję ;)

Pisałem już Wam o moim serwisie wpzlecenia.pl, w którym każdy będzie mógł dodać za darmo zlecenie związane z WordPressem i każdy za darmo takie zlecenie będzie mógł przeczytać? Serwis działa, moje podejście do darmowości w nim się nie zmienia, jednak chce spróbować zarobić w nim przynajmniej na utrzymanie i motywację do dalszego rozwoju 🙂

Przygotowałem ofertę reklamową na WPzlecenia. Każdy kto chce wesprzeć tę stronę, a przy okazji wypromować się nieco może kupić jedno z trzech miejsc reklamowych (jedno z nich już zostało sprzedane). Zapraszam 🙂

0

Siedemdziesiąt najlepszych gier na Linuksa

Mam Was! Złapaliście się na kolejny chwytliwy tytuł w stylu “liczebnik – słowo ‘najlepszych’ – dopełnienie” (“40 najlepszych tapet na pulpit”, “30 najlepszych skórek do telefonu” i tak dalej). Skoro już się złapaliście, to czytajcie dalej, ale z góry uprzedzam, że nie ma żadnej dobrej gry na Linuksa. A już na pewno nie ma ich siedemdziesiąt.

Ten wpis będzie o jednej grze i na dodatek, nie na Linuksa, nie na Windowsa, ani inną konkretną platformę. Bo gra Warlight, o której tutaj mowa, jest grą przeglądarkową.

Czym jest Warlight? To taka gra, że jak raz usiądziesz, to się nagle orientujesz, że grasz w nią już dwunastą godzinę, nie przejmujesz się tym i grasz dalej, a gdy w końcu ją wyłączasz, padasz do łóżka i odchorowujesz to przez kilka dni. Prawdę mówiąc nie jestem pewien, czy to właśnie akurat przez grę wylądowałem w sierpniu tego roku gorączkowałem i nie potrafiłem się zebrać od wtorku do piątku, ale tak to sobie wmawiam i postanowiłem nigdy więcej do niej nie wrócić.

Niestety – właśnie wróciłem.

Być może część z Was widziała już tę grę w innych wersjach. Zasady są dość proste. Warlight to szybka, strategoczna gra turowa. Twoim zadaniem jest opanowanie całego świata. Początkowo zajmujesz na planszy kilka krajów, ostatecznie musisz zająć całą planszę pokonując tym samym wszystkich przeciwników.

Każda runda składa się z dwóch tur. W pierwszej turze na zajmowanych przez siebie już polach rozmieszczasz dodatkowe jednostki (im więcej planszy już opanowałeś, tym więcej dostajesz nowych jednostek na turę). W drugiej turze przemieszczamy jednostki pomiędzy polami: albo pomiędzy swoimi już posiadanymi terenami, albo próbujemy zaatakować miejsca należące do przeciwnika. Jeśli nam się to drugie uda, zwiększamy swoje terytorium. I tak aż będziemy władać całym światem.

Brzmi prosto, banalnie, jednak szybko się przekonacie, że zwycięstwo wymaga nieco strategicznego myślenia i przewidywania posunięć przeciwnika (nigdy nie wiemy czy pole, które będziemy atakować chwilę przed atakiem nie zostanie wzmocnione przez jednostki przeciwnika). Jeśli jednak w którejść chwili stwierdzimy, że osiągnęliśmy już mistrzostwo w tej grze, zawsze można zacząć od nowa ze zmodyfikowanymi zasadami. Gry są bowiem – szczególnie w trybie treningu – kompletnie modyfikowalne. Możemy ustalić nie tylko ilość przeciwników, ale także grupować ich w drużyny, zmieniać widoczność pól przeciwnika (tak zwana “mgła”) na kilka sposobów czy modyfikować przebieg samych tur (na przykład zmieniając ilość tur ataku w rundzie). Dododatkowo szybko zauważycie, że wcale nie trzeba grać na domyślnych planszach przedstawiających cały świat, Europę lub USA. W grze dostępnych jest obecnie około pięćdziesięciu plansz (w tym plansze przedstawiające Polskę, Warszawę czy Gdańsk), a jeśli ktoś się naprawdę wciągnie może dodać kolejne w formacie SVG. Sam nawet zacząłem tworzyć mapkę Białegostoku 🙂

Warlight z planszą przedstawiającą Warszawę w trakcie jednej z pierwszych tur gry

Warlight z planszą przedstawiającą Warszawę w trakcie jednej z pierwszych tur gry

Wady? Poza pewnymi wadami interfejsu, nie wpływającymi jednak na grywalność, jest jedna (poza powodowaniem zawrotów głowy, gorączki, potów i uzależnienia 😉 ). Mianowicie kompletnie nieudany tryb multiplayer. Zaplanowano go z myślą o graczach, którzy nad jedną partią chcą spędzić kilka dni. Każda runda trwa dobę, dopiero po tym czasie możemy przystąpić znów do gry. Jak dotąd nie udało mi się z nikim w ten sposób zagrać, bo każdy kto odkrywa, że nie jest to gra “na żywo”, a raczej korespondencyjnie, rezygnuje z wyzwania. I przyznam, że nie dziwię się takiemu zachowaniu.

Czy już wspomniałem o kosztach? Słusznie, wisienkę z tortu warto zostawić na sam koniec. Gra jest bowiem kompletnie darmowa. Nawet rejestracja nie jest konieczna (ale warto to zrobić jeśli ktoś chce zachować swoje wyniki by móc przejść do kolejnych etapów). Co więcej w grze nie ma także płatnych ułatwiaczy, jakie często spotykamy w grach przeglądarkowych.

Podsumowując z pewną delikatną obawą o Wasze zdrowie, wszystkim z Was grę szczerze polecam. 🙂 Napiszcie co o niej sądzicie i czy udało Wam się choć raz wygrać w trybie Insane (pojawia się gdy gramy zalogowani w module Challenge Levels po pokonaniu trybów ‘Europe’ i ‘Crazy’). U mnie to już ostatnia rzecz, której nie potrafię przejść.

0

Zapomniałem powiedzieć, będzie pierwszy polski WordCamp

No tak, to się jakoś mieści w ramach powiedzeń typu szewc bez butów chodzi.

11 i 12 grudnia 2010 w Łodzi odbędzie się WordCamp – spotkanie osób, które w jakiś sposób mają coś wspólnego z WordPressem. Jeśli masz bloga opartego o tę platformę, jeśli tworzysz takie blogi czy strony, jeśli chcesz poznać inne osoby zainteresowane WordPressem a przy okazji dowiedzieć się czegoś nowego, zapraszam 🙂

Tak się składa, że jestem współorganizatorem tego wydarzenia, udzielę także dwóch krótkich wykładów. Tym bardziej wstyd, że choć całość się już organizuje od dawna, to nadal o tym nie napisałem na swoim blogu 🙂

Zatem: widzimy się w Łodzi? 😉

0

Jak dodać widgety do WordPressa z klasą

Pisałem już o tym – nic tak nie wstrzykuje do żył dopaminy jak znalezienie po wielu godzinach szukania rozwiązania jakiegoś problemu 🙂 Zatem właśnie znów jestem pełen dopaminy 😉

Tworząc kolejny WordPressowy plugin postanowiłem zrobić tym razem coś nieco inaczej niż zazwyczaj. Zamiast do tworzenia widgetów użyć wyraźnie oznaczonej jako przestarzała funkcji register_sidebar_widget, postanowiłem zrobić to obecnie polecanym sposobem, czyli przez rozszerzenie klasy WP_Widget.

Znalazłem na sieci tutorial, który niestety jak się okazało nie działa. Dodanie wywołania funkcji register_widget powodowało czystą stronę w oknie przeglądarki. Co ciekawe strona na kodeksie też podaje błędne (jak się okazuje rozwiązanie).

A jakie jest rozwiązanie prawidłowe? Banalne, ale musiałem nieźle się naszukać 🙂 Zamiast wywoływać register_widget() bezpośrednio pakujemy ją w haka akcyjnego ‘widgets_init’. Czyli – zakladając, że nasza klasa widgeta nazywa się ‘NaszWidget’, aktywujemy ją w ten sposób:

add_action('widgets_init', 'NaszInit');
function NaszInit() {
register_widget('NaszWidget');
}
0

Google rozwija Afrykę?

Właśnie trafiłem na informację, że Google zorganizowało serię konferencji prowadzonych w różnych krajach Afryki przez pracowników tej firmy. Informuje na nich o swoich produktach, ale uczy także tamtejszych studentów jak tworzyć oprogramowanie (w tym także na Androida) i wykorzystywać googlowe serwisy we własnych produktach.

Zdarzyło się to już w Ghanie, Nairobi, Kenii i Ugandzie.

Podoba mi się to. Jestem za wszystkimi inicjatywami rozwojowymi, zwłaszcza w branży IT 🙂

0

Grzech śmiertelny każdego blogera

A więc  zainstalowałeś/łaś WordPressa, piszesz na nim już dziesiąty wpis i dziwisz się, że nikt nie chce komentować tego co napisałeś? Nie dziw się, zapomniałeś o jednej rzeczy.

Ja bardzo lubię komentować wpisy. Jest to jakiś tam rodzaj podziękowania za pisanie dobrych tekstów, a jako bloger wiem jak bardzo mobilizująco do pisania działa czytanie kilkunastu komentarzy pod jednym wpisem.

Tyle, że ostatnio coraz częściej odpuszczam sobie zostawianie komentarzy na cudzych blogach. Demobilizująco działa na mnie brak pola “Powiadom mnie o odpowiedziach na moje komentarze”.

Dziennie odwiedzam kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt blogów. Jeśli miałbym choćby pod pięcioma zostawić komentarz, to w żadnym wypadku nie zapamiętam pod którymi to zrobiłem i na  100% nie wrócę na nie by sprawdzić czy ktoś skomentował mój komentarz. Po co więc mam włączać się do jakiejś dyskusji, jeśli zaraz sobie z niej pójdę? Zostawianie komentarza pod wpisem bez możliwości śledzenia odpowiedzi wygląda trochę jak zostawienie karteczki wsuniętej za wycieraczkę samochodu. Nie  bawi mnie to.

Natomiast jeśli gdzieś widzę pole “Powiadom o komentarzach” aż chce się włączyć do dyskusji.

Przyznam, że funkcja ta powinna być automatycznie zintegrowana z WordPressem i dziwię się, że jeszcze tak się nie stało. Na szczęście bardzo łatwo jest osiągnąć tę funkcjonalność:

I to wszystko. Pięć, dziesięć minut roboty, a zobaczysz, że nagle ludzie zaczną chętniej komentować Twoje wpisy, a jeśli pojawi się pierwszy komentarz, jest spora szansa, że posypią się kolejne.

0

Wykluczenie strony z menu – WordPress

Chyba będę raz na jakiś czas wrzucał tutaj tip&tricks do zastosowania przy zabawach z api WordPressa. Blogów na ten temat jest wiele i nie mam zamiaru z nimi konkurować. Dlatego kryterium wrzucania będzie takie: jeśli długo szukałem jakiegoś rozwiązania i nie mogłem znaleźć, jeśli znalazłem, czuję, że mi się jeszcze przyda, a boję się, że szybko to zapomnę – wyląduje to tutaj. Taki publiczny notes ze snippetami, który być może pomoże i części z Was.

Pracuję obecnie nad pluginem do tworzenia sklepów internetowych. Wiem, że mam już WP Sprzedawcę. Ten plugin będzie sobie istniał, ale jako właśnie taki skromny, do szczególnych zastosowań. Równolegle mam zamiar wydać duży plugin, który pozwoli tworzyć sklepy internetowe na bazie WordPressa, dostosowany do polskich realiów. Ale do rzeczy.

Plugin instalując się tworzy specjalne strony: na koszyk, na wprowadzenie danych odnośnie wysyłki przez klienta… Tej ostatniej lepiej, żeby nie było w menu na stronie. Jak tego dokonać?

Domyślnie menu jest produkowane przez funkcje wp_list_pages() umieszczoną w skórce. Można do niej przekazać parametr exclude=3 co wykluczy z menu stronę o ID równym ‘3’. Czy jest jednak sposób by wp_list_pages() zawsze wykluczało jakąś stronę, tak byśmy w instrukcji instalacji naszego plugina nie musieli pisać “po zainstalowaniu otwórz wszystkie pliki skórki i zamień każde wystąpienie funkcji wp_list_pages() na …”? Takie podejście trzeba przyznać nie byłoby rzeczą wspaniałą, nie zmuszajmy użytkownika systemu CMS do grzebania w jego kodzie!

Długo szukałem i znalazłem. Niestety nie ma żadnego filter haka czy action haka na tę funkcję. wp_list_pages korzysta jednak do pobrania listy stron z funkcji get_pages(), którą już z kolei filtrować możemy.

Zatem wszystko co musimy zrobić to przefiltrować funkcję get_pages() i ze zwracanej przez nią tablicy wyciąć ten element, który zawiera obiekt o ID równym ‘3’ (brzmi złożonie, ale przeczytajcie opis funkcji, aby zrozumieć jaki rodzaj danych zwraca; jest to tablica obiektów, każdy obiekt ma pola odpowiadające nazwom kolumn z tabeli stron w bazie danych).

Na nasze nieszczęście (ale niewielkie) funkcja get_pages() używana jest nie tylko przy tworzeniu menu stron, ale na przykład także w panelu admina. Szkoda by było jakby także tam zniknęła nam nasza strona. Zatem musimy do naszej funkcji, zanim jeszcze tablica pozbawiana wykluczanej strony, dodać warunek aby pozbawianie to nie odbywało się, jeśli funkcja wywoływana jest w panelu administracyjnym WordPressa.

OK, wiemy już wszystko.

Najpierw dodajemy filtr.

add_filter('get_pages', 'usun_strone');

Następnie tworzymy naszą funkcję usun_strone(), która jako parametr otrzymuje tablice stron.

function usun_strone($pages) {

}

W bloku funkcji wstawiamy najpierw warunek sprawdzający czy to panel administracyjny i jeśli tak – przerywamy działanie funkcji zwracając tablicę stron z powrotem w niezmienionej postaci.

$to_wp_admin = ( ( defined( 'WP_ADMIN' ) && WP_ADMIN == true ) 
|| ( strpos( $_SERVER[ 'PHP_SELF' ], 'wp-admin' ) !== false ) );
if ( $to_wp_admin ) return $pages;

Jeśli jednak nie jest to Kokpit, zróbmy pętle na tablicy stron, sprawdźmy czy ID jest równe trzy i jeśli nie, dodajmy element tablicy do nowej tablicy, a potem ją zwróćmy.

$new_pages = array();
foreach ($pages as $page) {
 if ($page->ID == '3') {
  continue;
  }
 else {
  $new_pages[] = $page;
  }
 }

return $new_pages;

To wszystko.

Przy okazji mam pytanie do Was: czy jest jakiś sposób aby w bloku funkcji sprawdzić przez jaką funkcję jest dana funkcja wywołana? Ja niestety nie znam takiego, ale pomyślałem, że fajnie by było, gdyby taka możliwość była. W powyższym kodzie nie musielibyśmy sprawdzać czy get_pages() jest wywoływane w panelu admina, czy jeszcze jakoś inaczej, a zrobilibyśmy warunek “jeśli funkcja ta jest wywoływana przez wp_list_pages(), tylko wtedy usuń stronę o ID równym 3”.

Zna ktoś taki sposób? Czekam na Wasze komentarze.

0

Miażdży mnie ten magazyn

Kanał RSS Smashing Magazine – bo o nim tu mowa – zasubskrybowałem już dawno temu.. Tym samym dołączyłem do miażdżącej liczby ponad 200 tysięcy innych subskrybentów.

Coraz bardziej jednak uważam, że trzymanie tego w RSSach, a tym bardziej czytanie to szkoda czasu 🙂 Podejrzewam, że panowie z magazynu mają niezłą bekę wymyślając kolejne rewelacyjne porady w stylu ‘jak być guru web designu czerpiąc inspirację we wszystkim o co się potkniemy. Dzisiejszy artykuł doszukujący się analogii pomiędzy tworzeniem strony www, a szachownicą tylko to chyba potwierdza i sprawia, że chce mi się zrobić facepalm 🙂

Poczytajcie, a dowiecie się, jak pionek szachowy sprawi, że zawsze będziecie w swojej pracy iść naprzód, goniec natchnie was wiarą w wasze umiejętności, a królowa zmusi do ciągłego patrzenia na swój własny potencjał.

Smashing Magazine wpisuje na listę serwisów humorystycznych, tworzonych pod wpływem środków psychoaktywnych 😉

0

Dwa lata Google Chrome

Dziś mijają równe dwa lata od kiedy Google wypuściło swoją własną przeglądarkę o nazwie Google Chrome. Przyznam, że korzystam z niej od samego początku. Gdy pojawiła się pierwsza jej wersja, ściągałem ją – jeszcze pod Windows – przez całą noc 🙂 Brzmi dziwnie, ale pamiętajcie, że dwa lata temu byłem w Rwandzie, gdzie ściągnięcie jednej piosenki też trwało całą noc 🙂 Google Chrome bardzo mi się wtedy przydał, bo był szybki na leciwym laptopie, jaki wtedy miałem ze sobą.

Przy okazji mała pobudka: system operacyjny Google Chrome OS zapowiedziany był rok temu na drugą połowę 2010 roku, czyli właśnie jakoś teraz. Czy ktoś coś słyszał jak wyglądają prace nad nim? IMO powinno być już mnóstwo marketingu szeptanego na ten temat w sieci. A do mnie nic nie dotarło.

Na koniec zrzut z pierwszego wydania Google Chrome. Ktoś to pamięta? 🙂 Z jednej strony niby niewiele się zmieniło, z drugiej te boksy po prawej już trącą myszką, nawet jeśli to tylko dwa lata 😉

0

Blog Day 2010

Kolejny Blog Day, czyli dzień, w którym blogerzy wymieniają na swoim blogu pięć innych blogów, które czytają i polecają. Zatem lecimy:

  • Blizny Świata – coś z kręgu moich zainteresowań. Blog pisze o konfliktach, głównie w krajach trzeciego świata. Doceniam wysoką wartość merytoryczną
  • Jak Żyć – mam wrażenie, że tego bloga nie muszę opisywać, bo jest już popularny 🙂 Kawał dobrego humoru w formie poradnika dla ludzi, którzy nie potrafią żyć bez poradników
  • Vontrompka – w RSSach mam od kilku lat. Abstrakcyjny,  sarkascytyczny, czasem nawet śmieszny
  • Minakowski.pl – prywatny blog człowieka, który bardzo fajnie pisze o socjologii internetu
  • Prologos – czasem można się co nieco dowiedzieć o sprawach związanych z gospodarką.

I tyle 🙂 Poklikajcie, poczytajcie. To także dobra okazja do rozszerzenia sobie czytnika RSS o nowe pozycje.

0

Niemcy atakują Polskę

Tym razem jednak może się to skończyć dla nas dobrze, bo atak odbywa się po prostu na polski rynek hostingowy.

Pojawiła się właśnie w Polsce ponoć (ponoć, bo dowiedziałem się o tym dopiero jak się pojawiła) największa firma hostingowa – 1and1.pl. I żeby było o niej głośno przygotowała nie byle jaką promocję. Każdy kto założy konto hostingowe otrzyma 10GB miejsca na pliki, 3000 GB transferu miesięcznego i jedną domenę z końcówką .pl. I co najważniejsze: wszystko to dostajemy za darmo na dwa lata.

Wszystkim od razu pojawiło się w głowie pytanie: gdzie jest haczyk. Wygląda jednak na to, że haczyka nie ma. Rozdawanie za darmo tak szczodrych kont to po prostu forma reklamy, tak aby o firmie było głośno. Jak widać reklama działa, bo od wczoraj czytałem o tej promocji już w kilku miejscach, sam wysłałem info mailem do kilku osób i teraz – a jakże – piszę o tym na blogu, a Wy to czytacie (skorzystacie, powiecie dalej…).

Z promocji oczywiście skorzystałem. Najwyżej za dwa lata z firmą się pożegnam. “Wykupiony” hosting od wczoraj intensywnie testuje i już widzę, że idealny on nie jest (co wcale nie znaczy od razu, że jest zły).

  1. Podczas rejestracji trzeba podać swój numer telefonu, a pole na to wymaga podania numeru kierunkowego. Podanie telefonu jest konieczne i trzeba podać numer prawdziwy, bo w przeciągu godziny dzwoni do nas automat w celu sprawdzenia czy my to my. Jeśli ktoś jednak nie ma telefonu stacjonarnego, nic nie jest jeszcze stracone: w pole numeru kierunkowego trzeba podać trzy pierwsze cyfry naszej komórki, a w dalsze pole pozostałe cyfry.
  2. Serwer nie będzie automatycznie robił kopii zapasowej naszej strony. Musimy dbać o to sami.
  3. Firma kiepsko nas informuje o naszej usłudze. Kompletnie nigdzie – ani w mailu otrzymanym po rejestracji ani w panelu – nie ma informacji o tym, jaki jest adres ftp do naszego serwera. Na  szczęście intuicyjne zgadywanie działa (adres jest taki sam, jak adres www, bez żadnych prefiksów).
  4. Dla firmy jesteśmy numerkiem, a właściwie numerkami. O ile we wszystkich chyba innych firmach wszędzie (do panelu, do ftp, do bazy) loguje się wybranym przez siebie loginem, to w 1and1.pl loginem jest z góry przydzielony numer. Bardzo długi i co najgorsze numer jest inny do panelu, inny do ftp inny do mysql. Fatalne rozwiązanie. Nazwa bazy danych też jest jakimś dziwnym długim zbitkiem znaków.
  5. O ile hosting daje nam 10GB miejsca, to na bazę danych przeznaczone jest tylko 100MB. Malusieńko i czuje, że za dwa lata będzie to już mocno przeszkadzało.
  6. Obejrzałem jak wygląda 1&1 w innych krajach: ceny nie powalają, więc można się spodziewać, że za dwa lata za przedłużenie będziemy sporo płacić. Mam jednak nadzieję, że to tylko zmobilizuje mnie do rozwinięcia w dwa lata postawionego tam serwisu tak, że opłata za  hosting i tak będzie dla mnie niezauważalna 😉
  7. Strona 1and1.pl działa kiepsko. Jeszcze wczoraj nie działała w ogóle, jeśli przed adresem nie dałem prefiksu ‘www.’. Po zalogowaniu do panelu administracyjnego za każdym razem dostaję informację, że wspierają jedynie przeglądarkę Firefox. Tymczasem już od ponad roku używam Google Chrome (i mimo informacji jaką serwuje mi strona, Chrome bardzo dobrze sobie z panelem chyba radzi).
  8. I co najważniejsze! Na mapie siedzib firmy 1and1 Warszawa zaznaczona jest jako Warschau! 😉 Niemcy znów atakują Polskę 😉
0

Nieświadomi klienci to potężny rynek

#1

Kilka lat temu w moim fordzie escorcie wysiadło oświetlenie stacyjki i tylne światła samochodu. Z miejsca bym pojechał do elektryka samochodowego do którego jeździłem od lat, ale akurat z kasą się nie przelewało. Postanowiłem, że naprawię to sam i zapytałem na jednym z forów co się mogło stać i jak to naprawić.

Wszyscy zgodnie odpowiedzieli, że to przełącznik zespolony (a po ludzku – ta wajcha, którą się włącza światła, kierunkowskazy…) i że to częsta przypadłość escortów. Wszystko co muszę zrobić to rozebrać to, podgiąć blaszki stykowe i złożyć. Ponoć pięć minut roboty, a że dostałem też odnośnik do fotogalerii jak to zrobić, powinienem sobie poradzić.

Koniec końców, z powodu braku narzędzi do rozkręcenia kierownicy oraz myśląc “skoro pięć minut to nie będzie drogo kosztować” pojechałem jednak do elektryka. Powiedziałem jakie są objawy i że wiem, że to kwestia podgięcia blaszek w przełączniku zespolonym (ale się poczułem jak ekspert!).

W odpowiedzi usłyszałem, że przełącznika się nie naprawia, że trzeba wymienić, że kosztuje on 300 złotych i 80 kolejnych za robociznę.

I to jest moment, w którym – nie wiedząc co już wiedziałem – normalnie bym się zgodził i zabulił owe 380 złotych. Tyle, że chwilę temu czytałem, że to 5 minut i kwestia regulacji, z którą poradziłby sobie każdy amator.

Wyszedłem więc od elektryka i zadzwoniłem do Wojtka z pytaniem gdzie on jeździ z takimi problemami. Dostałem adres i pojechałem.

Powiedziałem kolejny raz jakie są objawy, powiedziałem, że to przełącznik, a elektryk nic nie mówiąc zabrał się za rozkręcanie kolumny kierownicy.

“Tylko ja nie chce wymieniać, a naprawić” – upewniłem się.

Mechanik nawet na mnie nie spoglądając odpowiedział: “Tu nie ma co wymieniać”. Po chwili miał już przełącznik w rękach, zniknął na chwilę na zapleczu i faktycznie wrócił po około 5 minutach.

Przełącznik działał. Zapytałem ile płacę.

“Dziesięć złotych. Ale gwarancji nie dajemy, bo to ci się zaraz znów popsuje, escorty już tak mają”.

Od tamtej pory elektryk przy ulicy Przytorowej w Białymstoku (mniej więcej tutaj, taki ciąg garażów) jest moim elektrykiem. Natomiast do elektryka przy ulicy Gajowej już nigdy nie wróciłem (a powinienem choćby po to by powiedzieć ile ktoś inny wziął za to, co chcieli zrobić za prawie 400 złotych).

#2

Strony jakimi się zajmuję u różnych ludzi są na różnych hostingach. Najczęściej jest to home.pl (niestety), ale od strony ftp poznałem  już chyba wszystkie liczące się w Polsce firmy. Dlatego zaciekawił mnie hosting, na którym jest jedna ze stron, które ostatnio trafiły pod moje skrzydła. Pierwszy raz o nim usłyszałem, więc zajrzałem na stronę. Design wyraźnie z lat 90-tych, “przedsiębiorstwo handlowo usługowe w Łomży…”.

Cennik jednak mnie zdumiał.

Czterysta złotych rocznie. I teraz uwaga: pojemność konta – 140 megabajty. Do tego brak jakiegokolwiek cpanelu, a prędkość działania fatalna.

Podejrzewam, że tekst ten czyta wielu z Was, którzy nie wiedzą jakie są ceny obecnie  na rynku. Więc powiem, że ja na przykład za swój hosting płacę 120 złotych za rok i do dyspozycji mam 2 gigabajty przestrzeni (jest to cena z górnej granicy średniego przedziału). Właścicielka strony w tym dziwnym hostingu płaci więc prawie cztery razy więcej niż ja, a dostaje około 14 razy mniej.

#3

Mimo wszystko uważam, że mistrzostwo świata w kategorii nieświadomego klienta należy się człowiekowi, jakiego poznałem jakiś miesiąc temu w barze. Od słowa do słowa temat rozmowy zszedł na komputery i człowiek ów pochwalił mi się, że jego biuro architektoczniczne ma swoją stronę internetową i strona ta jest pozycjonowana przez jakąś zewnętrzną firmę na hasło “architekt białystok” (czy jakoś tak).

Efekt pozycjonowania jest taki, że strona owego człowieka znajduje się na czwartej podstronie wyników wyszukiwania google (kto z Was szukając architekta doklikałby się do czwartej podstrony?).

Człowiek ów za ten rarytas płaci firmie pozycjonującej cztery tysiące złotych miesięcznie.

* * *

A może tak rzucić te całe benedyktyńskie pisanie stron, znaleźć sobie jakiegoś frajera i “wypozycjonować” mu stronę? 4 tysiące miesięcznie za nic nie robienie brzmi bardzo atrakcyjnie.

0

Przygody z Thematic cz. 2 – przenosimy menu

Czas opisać kolejne rzeczy, które możemy zrobić z skórką-szablonem jakim jest Thematic. Dziś napiszemy bardzo mało kodu (czyż to nie wspaniale?), ale nieco się rozpiszę, po to, by wyjaśnić Wam dlaczego właśnie robi się to tak, a nie inaczej.

Domyślnie w Thematicu menu znajduje się pod tytułem bloga i jego jednozdaniowym opisem. Ja jednak postanowiłem sobie, że owo menu chce mieć na samej górze strony, tak jak to teraz widzicie na blogu. Jako, że blog będzie się zmieniał, a artykuł ten ktoś może przeczytać, gdy wygląd już będzie zupełnie inny, oto dwie ilustracje.

Tak wygląda blog przed zmianami:

Menu położone pod nagłówkiem

Menu położone pod nagłówkiem

A tak będzie wyglądał na koniec:

Menu położone nad nagłówkiem

Menu położone nad nagłówkiem

Teraz chyba wszystko jest jasne, co chcemy osiągnąć. A oto opis jak to zrobić.

Firebugiem sprawdziłem w jakim miejscu kodu HTML znajduje się menu. Wynik: jest to element wewnątrz diva o id “header” i jest ostatnim elementem w tym divie (jako element rozumiem zbiór tagów HTML tworzących te menu).

Intuicja mi podpowiedziała by zajrzeć do pliku header.php Thematica. Wszystko co tam znalazłem objęte divem “header” to ten fragment:

<div id="header">
 <?php
        // action hook creating the theme header
        thematic_header();
 ?>
</div><!-- #header-->

Jak widać wiele tam nie ma. Jedna php-owa funkcja thematic_header(), która w efekcie działania tworzy wszystkie elementy wewnątrz diva. Musimy więc znaleźć tę funkcję i zobaczyć jak wygląda.

Już wcześniej przejrzałem sobie strukturę plików i katalogów thematica i wiem, że wszystkie funkcje znajdują się w plikach zawartych w katalogu /library/extensions. Akurat pliki w tym katalogu są dość logicznie nazwane i wystarczy szybki rzut okiem by domyśleć się, że funkcje pliku skórki header.php znajdują się w wyżej wymienionym katalogu w pliku header-extensions.php. Po otworzeniu pliku okazuje się, że mam rację, definicja funkcji thematic_header() wygląda następująco:

// Used to hook in the HTML and PHP that creates the content of div id="header">
function thematic_header() {
    do_action('thematic_header');
} // end thematic_header

Króciutkie i na pierwszy rzut oka może nam niewiele mówić. Trzeba więc grzebać dalej. Przyznam, że to jest moment, w którym przychodzi do głowy aby chrzanić rozgrzebywanie tego i po prostu w naszej nowej skórce ‘szkicownik’ utworzyć własny plik header.php i napisać w nim wszystko od nowa.

Takie rozwiązanie byłoby jednak okropne. Po pierwsze musielibyśmy napisać cały kod typowy dla plików header.php od nowa. Wszystkie tagi HTML, wszystkie tagi PHP, wszystkie template tagi WordPressa. Kłóci się to kompletnie z ideą instalowania Thematica – zainstalowaliśmy go bowiem po to, by uniknąć właśnie pisania kodu.

Po drugie wyobraźmy sobie, że twórcy Thematica dodają w swojej skórce jakieś ulepszenie w pliku header.php. Jeśli stworzymy własny plik header.php z owego ulepszenia nie skorzystamy. Musielibyśmy w przyszłości śledzić zmiany w skórce thematic, analizować czy dane zmiany są istotne dla naszej skórki potomnej i ręcznie nanosić je (lub nie) w nadpisanych przez nas plikach. To niepotrzebna praca. Jeśli mamy tylko jeden blog to pół biedy. Jeśli jednak jesteśmy developerami stron opartych na WP i mamy ich wiele opartych na na Thematicu, będziemy musieli poświęcić naprawdę sporo czasu na wprowadzanie poprawek, na których raczej nie zarobimy (chyba, że ciężar wprowadzania poprawek w umowie przeniesiemy na klienta, ale wg mnie jest to rozwiązanie nieuczciwe).

OK, zatem skoro już korzystamy z Thematica korzystajmy z niego prawidłowo. Spójrzmy jeszcze raz na kod powyżej.

Co robi ta funkcja? Jej działanie można sprowadzić do takiego opisu:

“Odnajdź w kodzie skórki (oraz w kodzie skórki potomnej) wszystkie wywołania add_action odwołujących się do haka o nazwie ‘thematic_header’ i wykonaj je w tym miejscu”

Innymi słowy, jeśli w kodzie thematica lub skórki potomnej występuje przykładowo kod:

add_action('thematic_header', 'nasza_funkcja');

Zostanie w tym momencie wykonana funkcja nasza_funkcja() (którą musimy gdzieś zdefiniować, jeśli jeszcze takiej definicji nie ma).

Zatem kod z pliku header.php tak naprawdę wykonuje wszystkie znalezione akcje (add_action) odwołujące się do haka “thematic_header”. Wykona akcje zdefiniowane w samym thematicu, ale także akcje jakie samemu zdefiniujemy w naszej skórce potomnej w pliku functions.php (co ciekawe zostaną także przeskanowane aktywne pluginy w poszukiwaniu odwołania do tego haka, ale tym na razie się nie przejmujmy; nadmieniam to tylko aby dać znać, że także przez pluginy możemy modyfikować skórki).

Okej, znajdźmy więc akcję, która powoduje wykonanie funkcji tworzącej menu. Dalej w tym samym pliku header-extensions.php możemy znaleźć szereg linijek powodujących wykonanie kolejnych akcji skojarzonych z hakiem ‘thematic_header’, na interesuje ta, która powoduje stworzenie elementu HTML o id “access” (czyli naszego menu):

// Create #access
// In the header div
function thematic_access() { ?>
<div id="access">
<div class="skip-link"><a href="#content" title="<?php _e('Skip navigation to the content', 'thematic'); ?>"><?php _e('Skip to content', 'thematic'); ?></a></div>
<?php wp_page_menu('sort_column=menu_order') ?>
</div><!-- #access -->
<?php }
add_action('thematic_header','thematic_access',9);

Co tu mamy? Najpierw jest definicja funkcji thematic_access(), która w ostatniej linijce jest “podhaczana” za pomocą add_action do dobrze nam już znanego haka “thematic_header”. Dziewiątka na końcu oznacza, że akcja ta ma się wykonać jako dziewiąta: jeśli gdzieś są akcje odwołujące się do “thematic_header” o niższych liczbach (a są, przejrzyjcie plik header-extensions.php), mają się one wykonać najpierw.

Jak obejrzycie plik header-extensions.php, zobaczycie, że przed wyżej zacytowanym przeze mnie fragmentem kodu są inne funkcje podhaczone w ten sposób: jest funkcja powodująca dodanie tytuły bloga, opisu bloga, kilka pomniejszych…

OK, oglądanie kodu w tym momencie możemy uznać za zakończone. Wiemy już wszystko co powinniśmy wiedzieć. Jak teraz jednak dzięki tej wiedzy dodać menu nad tytułem bloga i jak usunąć menu pod tytułem bloga?

Pierwsze co przychodzi do głowy to pliku tym po prostu zmienić cyfrę ‘9’ na mniejszą, tak aby tworzenie menu wykonało się jeszcze przed stworzeniem innych elementów (w tym tytułu naszego bloga). Kusi naprawdę, aż się chce zmienić cyferkę na ‘1’.

Jednak nie. Znów przez to zepsulibyśmy ideę Thematica: gdy w przyszłości twórcy tej skórki wydadzą jej nowszą wersję, nasza zmiana zostałaby nadpisana. Po to właśnie stworzyliśmy w poprzedniej lekcji skórkę potomną, by właśnie w niej robić zmiany bez obawy o nadpisanie ich.

Otwórzmy więc katalog naszej skórki i utwórzmy tam plik functions.php. Wewnątrz dodajmy następujacy kod:

<?php
add_action('thematic_header', 'thematic_access',1);

Banalnie proste, prawda? Spowodowaliśmy, że funkcja thematic_access() tworząca menu wykona się jako pierwsza w ramach haka ‘thematic_header’.

Odśwież teraz stronę bloga. Zobaczysz taki widok:

Menu nad nagłówkiem oraz pod nim

Menu nad nagłówkiem oraz pod nim

To nie do końca to, co chcieliśmy osiągnąć. Co prawda menu pojawiło się nad nagłówkiem, ale wciąż znajduje się także pod nim. Dzieje się tak dlatego, że akcja z pliku header-extensions.php (ta z dziewiątką) nadal się wykonuje. Musimy ją więc odwołać, a robi się to za pomocą “antyhaka” remove_action(). Dodajemy następujący kod do naszego pliku functions.php:

add_action('init', 'usun_standardowe_menu');
function usun_standardowe_menu() {
 remove_action('thematic_header','thematic_access',9);
}

Za pomocą akcji ‘init’ wywołujemy własną funkcję usun_standardowe_menu(). Funkcja ta natomiast odwołuje wszystkie akcje ‘thematic_access’ odwołujące się do haka ‘thematic_header’ z priorytetem ‘9’. W ten oto sposób powiedzieliśmy wordpresowi aby zignorował odpowiednią akcję z pliku header-extensions.php.

Proste? Oceńcie sami. Opis jaki zamieściłem jest bardzo długi, ale zauważcie, że ostatecznie piszemy tylko 4-5 linijek w naszym pliku functions.php. Najwięcej czasu zajmuje ustalenie “co gdzie i jak” jest robione w Thematicu, ale jeśli dobrze się pozna tę skórkę, w przyszłości zmiany takie jak wyżej zajmą nie więcej niż kilka minut.

0

Przygody z Thematic cz. 1 – instalacja i tworzenie tematu potomnego

Jak widzicie, tak jak zapowiedziałem kilka dni temu, zniknął temat graficzny jaki był do tej pory na tym blogu i zastąpiłem go tematem-frameworkiem o nazwie Thematic. Mam zamiar go rozbudowywać dzięki tematowi potomnemu, co już powoli się dzieje. Oto pierwszy z  wpisów opowiadających o moich przygodach podczas rozwoju skórki na bazie Thematica.

Odnośnie instalacji Thematica nie mam żadnych zastrzeżeń. Przebiegła bez problemu, jak zresztą każdej innej skórki.

Założeniem Thematica jest aby skórki tej nigdy bezpośrednio nie edytować. Jeśli chcemy zmienić wygląd naszego bloga, tworzymy nowy katalog i w nim umieszczamy pliki, które będą zmieniać zachowanie i wygląd  Thematica. W takim układzie Thematic nazywany jest tematem-rodzicem (parent theme) natomiast nasza skórka modyfikująca tematem potomnym/dzieckiem (child theme). Oto jak stworzyłem temat potomny.

W katalogu ze skórkami wp-content/themes utworzyłem nowy katalog i nazwałem go ‘szkicownik’ – taką bowiem na szybko wymyśliłem nazwę dla mojej skórki.

W katalogu tworzymy plik style.css, który rozpoczyna się od komentarza informacyjnego:

/* 
Plugin Name: Szkicownik
Template: thematic
*/

Komentarz ten jak widać zawiera tylko dwie informacje (można oczywiście dodać więcej jak w zwykłej skórce):

Plugin Name – czyli informację o nazwie naszej skórki
Template – nazwę tematu rodzica. Tu ważna uwaga: pomimo tego co pisze w tutorialach w sieci, nazwa musi być podana z małej litery (a właściwie prawdopodobnie musi być taka sama jak nazwa katalogu, w którym temat-rodzic się znajduje).

Jeśli teraz włączymy naszą skórkę ‘szkicownik’, wyświetli nam się strona kompletnie bez stylów. Prawidłowo. Od tej pory WordPress wszystkie pliki szkieletu strony (index.php, header.php, sidebar.php, footer.php) bierze z katalogu skórki Thematic, natomiast style z katalogu skórki Szkicownik. Jako, że plik style.css w katalogu ‘szkicownik’ nie zawiera żadnych definicji, strona wyświetla się goła.

Możemy w tym momencie zacząć albo samemu definiować nowe style dla strony od początku, możemy także zaimportować style z katalogu Thematica i potem je modyfikować. Wybrałem to drugie rozwiązanie, tak aby bazować na gotowym, jako tako ładnym, choć bardzo skromnym wyglądzie.

Style importujemy przez CSSowe polecenie @import url(‘sciezka’). Thematic swoje style ma rozbite na wiele plików, każdy odpowiedzialny za co innego. Co więcej wiele plików jest w kilku wariantach i to my sami decydujemy, który z nich zechcemy użyć. Przykładowo w katalogu z Thematikiem znajdziemy plik layouts/2c-r-fixed.css, który daje nam layout z dwoma kolumnami, z których prawa ma określoną na sztywno szerokość, zaraz obok jest plik layouts/2c-l-fixed.css, który daje układ podobny, tyle, że sidebar o stałej szerokości znajduje się po stronie lewej. Sami wybieramy, który z tych (jak i kilku innych) layoutów wybierzemy.

Oto jakie pliki postanowiłem sobie zaimportować na początek:

@import url('../thematic/library/styles/reset.css');

Plik zawierający tak zwany ‘reset css’. Kto tworzy strony już zna tę metodę tworzenia CSS, a kto jeszcze nie zna, prędzej czy później pozna. Pliki reset css służą wykasowaniu wszystkich specyficznych ustawień, różnych dla różnych przeglądarek. Przykłądowo Opera inaczej niż inne przeglądarki podchodzi do problemu marginesów i paddingów elementu BODY. Zazwyczaj pisanie CSS zaczynało się właśnie od podania takiej definicji dla Opery, jak dla innych przeglądarek. I właśnie takie niwelacje przeglądarkowych niuansów gromadzi plik reset.css.

Warto tu jeszcze zwrócić uwagę na ścieżkę do pliku. Aby dostać się do katalogu Thematica, najpierw musimy wyjść z naszego katalogu ‘szkicowanik’, w którym znajduje się nasz plik style.css (stąd te dwie kropki, kłania się lekcja DOSu; ale chyba nikomu czytającemu ten tekst nie muszę tego tłumaczyć).

Kolejne importujące linijki:

@import url('../thematic/library/styles/typography.css');

Plik powyższy zawiera definicje czcionek.

@import url('../thematic/library/layouts/2c-r-fixed.css');

O tym pliku już było wyżej. To nasz dwukolumnowy layout.

@import url('../thematic/library/styles/images.css');

Plik dba o prawidłowe wyświetlanie się obrazków wstawionych do tekstu wpisu.

@import url('../thematic/library/styles/default.css');

Mało wyjaśniająca nazwa, więc wyjaśnię sam: w pliku tym mamy informacje o schemacie kolorystycznym naszej strony (czyli taki szaro-czarno-biały).

@import url('../thematic/library/styles/plugins.css');

I to plik z kilkoma definicjami stylów dla elementów HTML tworzonych najczęściej przez pluginy (np w widgetach).

I to tyle. Po dodaniu tych kilku linijek nasz temat potomny Szkicownik wygląda identycznie jak Thematic. Nic więc jeszcze tak naprawdę nie osignąlieśmy. Przygotowaliśmy jedynie szkielet tak aby w następnych krokach móc zacząć go modyfikować.

Ale o tym w kolejnych wpisach.

0

No to sobie pochorowałem :)

Ale mnie trzepło 🙂

W poniedziałek z wielką ulgą wysłałem maila, że skończyłem stronę nad którą głowiłem się przez ostatnie ponad dwa miesiące i – choć wcześniej nic a nic na to nie wskazywało – w zaledwie trzy godziny wylądowałem w łóżku trzęsąc się i oblewając potem. Zdecydowanie choroba była odpychana koniecznością skończenia zadania, a gdy te zostało już skończone, zupełnie jakby ktoś przekłuł balon. Bum i leżę.

We wtorek jedyne co mi się udało to dodreptać (wciąż trzęsąc się) do sklepu spożywczego i apteki i wrócić do łóżka. Musiałem dziwnie wyglądać, bo w sklepie ekspedientki równie dziwnie na mnie patrzyły.

Dopiero w środę dreszcze i poty w miarę ustąpiły i zacząłem widzieć na oczy. Do teraz została mi lekka gorączka i kaszel i już będzie ok 🙂

* * *

Wam też, jak czytacie o tych moich dreszczach przyszła na myśl, że to może być malaria? 😉 Przyznam się, że we wtorek w nocy zacząłem sobie liczyć ile to czasu minęło od mojego ostatniego dnia w Afryce. Wyszło mi coś koło półtorej roku. Granicą ryzyka jest rok. Ale dlaczego nie miałbym być wyjątkiem? Objawy wypisz wymaluj jakby pasują. W łazience nawet sam sobie zajrzałem za powieki. Niestety lub stety nic nie zauważyłem. Nawet nie wiem czego miałemm szukać 🙂

A nawet jak nie malaria z Afryki to – nie wiem czy wspominałem – na malarię można zachorować także w Polsce. Ryzyko jest mikroskopijne ale jest. Lekarze uznają, że obszary zagrożone to te w promieniu 100km od lotnisk międzynarodowych. Do Warszawy mam 200km, ale dlaczego znowu nie miałbym być wyjątkiem? Gdzie ja trzymam te ciągle nie “zjedzone” malarone? Jak to było? Profilaktycznie jedna tabletka, a gdy jesteś chory – dwie?

* * *

Oczywiście pomimo tych wszystkich podejrzeń dobrze wiedziałem, że się sam wkręcam. Dopadło mnie jakieś zwykłe przeziębienie, ponoć jakiś wirus szaleje. To jak z totolotkiem: wiesz, że na wygraną masz mikroskopijne szanse, ale im dłużej o tym myślisz, tym bardziej wierzysz, że to możesz być właśnie ty. Ja piszę co chwila o malarii i polecam strony o malarii, im dłużej o tym myślę, zaczynam się rozglądać czy w Polsce na pewno jestem bezpieczny 🙂 Jestem, ale… 😉

* * *

Dobra, wracam do siebie, oczywiście kilkudniowe leżenie zaowocowało zapchaną skrzynką mailową i nagromadzeniem roboty, więc trzeba będzie to jakoś rozładować. W międzyczasie jednak jak obiecałem wyrzuce ten design i zainstaluje thematica.

p.s. stroną zrobioną się jeszcze nie chwalę, ale przyjdzie na to czas 🙂

0

Ten zarąbisty design niedługo zniknie

Obecna skórka na moim blogu – Paper – nie ma jeszcze roku, a już postanęowiłem ją zmienić. Już jakiś czas temu dostrzegłem to, co wyście dostrzegli już dawno, mianowicie, że najładniejsza ona nie jest 🙂 Opatrzyła mi się.

Próbowałem od kilku miesięcy zrobić coś innego, projektowałem kilka skórek, kilka nawet pociąłem wstępnie ale nawał pracy nie pozwolił mi ich skończyć. Skórkę jednak chcę zmienić; wpadłem zatem na inny pomysł.

Postanowiłem, że zainstaluję sobie czystego Thematica i będę go dzień po dniu, po kawałeczku w wolnych chwilach rozwijał. Thematic bowiem jest tak zwaną “skórką frameworkiem” – daje po zainstalowaniu bardzo prosty wygląd, ale dzięki tematom potomnym można go dowolnie przerabiać – do tego właśnie został stworzony.

Zatem – jeśli nikt z Was  mnie nie powstrzyma – za kilka dni usunę obecną skórkę, zastąpi ją coś co będzie zwykłym czarnym tekstem na białym tle i będzie na Waszych oczach rozwijać się w kierunku jakiegoś designu. Jakiego  – jeszcze nie wiem, będzie to podróż w nieznane i ciekawi mnie co z tego może wyjść 🙂

Co Wy na to? Naprawdę bardzo proszę o wyrażenie swojego zdania w komentarzach o takim pomyśle. Jeśli wszyscy się skrzynką, że ta skórka ma zostać – zostawię. Z drugiej strony – choć bardzo chcę zrobić ten eksperyment – trochę mi brakuje odwagi, więc także słowa wsparcia są bardzo mile widziane 🙂

Wczoraj zapytałem o to samo na flakerze robiąc tam ankietę. 91% osób powiedziało, że to bardzo dobry pomysł, 9% że skórkę powinienem zmienić, ale na jakąś ostateczną, a calutkie 0 (zero) osób stwierdziło, że obecna skórka im się podoba 🙂 To jednak Wy jesteście czytelnikami tego bloga, więc chcę wysłuchać Waszej opinii 🙂

0

O kurczaki, mój blog nie jest mój!

To będzie wpis o tym, że jak instalujesz mnóstwo pluginów i skórek do WordPressa, któregoś dnia może się okazać, że zostałeś zhakowany.

Niewiele osób wie jak wiele może zrobić twórca skórek czy pluginów do WordPressa (ale od razu mówię – ten tekst mógłby być o dowolnym systemie CMS), w tym także jak wiele złych rzeczy może zrobić.

Wyobraź sobie, że znajdujesz w sieci rewelacyjny plugin, który sprawi, że – wymyślam na poczekaniu – pod twoimi wpisami będą pojawiać się wpisy z nim powiązane. Instalujesz go i faktycznie – pod każdym wpisem pojawiają się odnośniki do innych wpisów z Twojego bloga. Plugin więc spełnia swoje działanie.

Tymczasem jednak twoja strona z dnia na dzień zostaje wyrzucona z indeksu Googla. Osoby, które zamieściły kiedykolwiek komentarz na Twoim blogu (a więc także podały swój adres email) codziennie z Twojej domeny dostają dziesiątki spamów. Któregoś dnia nie możesz zalogować się do panelu administracyjnego, a za kilka kolejnych dni znikają Twoje wszystkie wpisy, a zamiast nich blog jest pełen reklam viagry i podrabianych roleksów. Twój blog nie jest już twój.

Brzmi nieprawdopodobnie? Uwierzcie mi, że jest to jak najbardziej możliwe, a co więcej właściciel sam jest sobie winien doprowadzenia do takiej sytuacji. I to niezależnie od tego czy korzystamy z WordPressa, Joomli, Drupala czy czegokolwiek innego. Ja akurat piszę o WordPressie, bo nim się zajmuję.

Częścią z moich zadań jest właśnie ratowanie blogów z podobnych opresji jak te opisane wyżej. Widziałem już w kodach pluginów, skórek (skórka to tak naprawdę z grubsza także plugin) czy też innych dodatków wiele mniej lub bardziej zaevalowanych instrukcji, które mają za zadanie po cichu zrobić krzywdę właścicielowi strony (a właściwie raczej przynieść korzyść twórcy dodatku kosztem właściciela strony).

Dowolny plugin czy skórka poza robieniem tego, do czego zostały stworzone według opisu na stronie dodatku może w ukryciu robić dosłownie wszystko z Twoją stroną. Najczęściej ogranicza to się do z pozoru niewinnego dodawania odnośników pozycjonujących w stopce strony, jednak i takie działanie czasami może dla nas źle się skończyć – Google potrafi wyrzucić ze swojego indeksu takie strony, zwłaszcza jeśli inne odnośniki w  stopce są serwowane dla czytelników strony, a inne dla robota google. Czy tak się właśnie dzieje, przeciętny użytkownik wordpressa jednak wiedzieć nie może.

Na szczęście jest kilka mniej lub bardziej prostych sposobów aby ustrzec się przed zhakowaniem naszej strony w ten sposób. Oto one.

  • Nie instaluj wszystkiego co znajdziesz w sieci! Jeśli tak robisz, aż się prosisz o kłopoty. Ja jeśli znajduję jakiś nowy plugin najczęściej czytam jego kod aby zobaczyć co mniej więcej robi, potem instaluje na wordpressie testowym i dopiero wtedy – jeśli zdecyduje, że jego funkcjonalności są mi przydatne – ląduje on na muzungu.pl
  • Jeśli szukasz pluginów lub skórek, szukaj ich w pierwszej kolejności w repozytorium WordPressa. Teoretycznie zanim autor wtyczki/pluginu doda go do owego repozytorium, administrator serwera przegląda jego kod w poszukiwaniu niebezpiecznych jego fragmentów, a zatem jesteśmy nieco bezpieczniejsi. (Niestety nie jest to zabezpieczenie doskonałe, bo złośliwy kod i w takiej sytuacji da się przemycić)
  • Jeśli już musisz zainstalować coś spoza repozytorium, wybieraj skórki i pluginy bardziej popularne, których autor jawnie podpisuje się pod swoim dziełem. Taka osoba raczej nie odważy się na próbę wstrzyknięcia złośliwego kodu i utratę reputacji.
  • Przynajmniej pobieżnie obejrzyj kod wszystkich plików składających się na skórkę lub plugin. Otwórz je przed instalacją choćby zwykłym notatnikiem i wyszukaj frazy ‘eval’ i ‘base64_decode’. Jeśli je znajdziesz, zrezygnuj z instalacji (jednak ich obecność nie musi oczywiście od razu oznaczać złych intencji twórcy).

Nie byłbym sobą, jeśli nie pozwoliłbym bym sobie na małą reklamę 🙂 Jeśli nie jesteś pewien czy twoja skórka i zainstalowane już pluginy są bezpieczne, napisz do mnie a za opłatą zajmę się takim audytem. Jeśli nie chcesz mi tego zlecać, proponuję dodać takie ogłoszenie na WPzlecenia.pl – na pewno ktoś się tym zajmie.

W jednym z kolejnych wpisów opiszę w jaki sposób ratować wordpressa gdy został już zarażony. Nie  jest to zadanie proste, jednak wykonalne. Nie zapomnij dodać do swojego czytnika mojego kanału RSS aby nie przegapić tego zapowiadanego wpisu 🙂

0

Przypadkiem uruchomiłem WPzlecenia.pl

Dwie rzeczy sprawiły, że wystartował w poniedziałek serwisik (a przyszłości – ogromny portal freelancerski) pod zdradzającym funkcję tytułem Wpzlecenia.pl.

Pierwsza rzecz to mój wpis sprzed tygodnia, w którym radziłem Wam, gdzie freelancer może szukać zleceń związanych z WordPressem. Zacząłem się po nim zastanawiać dlaczego nie ma jeszcze takiego serwisu jak Wpquestions.com, ale dla osób, które wolą wszystko robić w granicach Polski; przynajmniej w językowych granicach.

Druga rzecz to coponiedziałkowy natłok maili na skrzynce. Powoli wychodzę już z fazy freelancingu, w której freelancer rzuca się na każde zlecenie, robi ich 4-5 równocześnie i w efekcie zawala terminy i część zleceń – co tu ukrywać – jednak robi tak, że potem poprawki zajmują więcej czasu niż samo zlecenie. Dlatego postanowiłem sobie, że nie więcej niż jedno duże zlecenie na raz. Szkoda nerwów.

W poniedziałek więc odpisywałem ludziom, że jeśli chcą to i owszem, mogę się zająć ich zleceniem ale najwcześniej gdzieś w okolicach końca czerwca. Wtedy właśnie przyszła mi myśl: może czas na polski serwis wp-lancerski? (właśnie wymyśliłem to słówko, fajne, nie?)

I tak oto po kilku godzinach (najwięcej zajęło dodanie formularza dodawania zleceń) działa: wpzlecenia.pl. Zapraszam, oczywiście całość za darmo i nie planuję zarabiać na tym póki co. Jest już nawet pierwsze zlecenie (prawdę mówiąc myślałem, że z 2 tygodnie będzie tam pusto), ale z tego co wiem, wykonawca już się znalazł po kilku godzinach.

Aha, mam do Was prośbę. Czy możecie mi pomóc w wypromowaniu tego serwisu? Jak wspomniałem całość działa za free dla użytkowników, więc fajnie by było jakby ktoś to docenił. Jak możecie pomóc?

Jeśli masz stronę wu wu wu: wklej proszę gdzieś ten krótki kod html:

<a href=”http://wpzlecenia.pl” title=”Wordpress zlecenia”>WPzlecenia.pl – płatne wsparcie dla WordPress</a>

Jeśli macie jakiegoś bloga, szczególnie na WordPressie, może choć krótko wspomnicie, że jest taka strona jak Wpzlecenia.pl? Nie zapomnijcie w tekst wpleść takich zwrotów “jak rewolucja w polskim internecie”, “najlepszy startup 2010 roku”, “miażdżący pomysł” itp itd 😉 A tak poważnie, napiszcie cokolwiek.

Jeśli macie konto na facebooku, można zostać lubisiem tej strony. Tutaj.

I przede wszystkim: dodawajcie tam zlecenia lub zaglądajcie sprawdzając czy są nowe 🙂

0

Gdzie freelancer może znaleźć zlecenia związane z WordPressem?

Postanowiłem choć trochę i przez chwilę nie być psem ogrodnika i podzielę się z Wami informacjami, gdzie w sieci są dedykowane miejsca, w których każdy, kto zna WordPressa choć trochę bardziej niż na poziomie dodawania do niego wpisów i zmieniania opcji w Kokpicie, może zarobić trochę grosza. Niestety miejsc takich nie jest dużo (a może po prostu ja nie znam więcej?)

Jobs.Wordpress.net

To chyba najpopularniejsze miejsce. Codziennie pojawia się około 10 ogłoszeń ze zleceniami, których charakter jest naprawdę różny. Od prostych próśb o modyfikację stylów, po zlecenia stworzenia zaawansowanych serwisów społecznościowych w oparciu o BuddyPress. Przy ogłoszeniach nie są publikowane budżety, jakie zleceniodawcy są w stanie nam zaoferować, więc odpisując na ogłoszenie sami musimy napisać ile sobie za naszą pracę liczymy (ja także dodaje termin wykonania prac). Dodatkowym plusem jest to, że w serwisie nie musimy sie rejestrować. To zwyczajna tablica ogłoszeń, na którą każdy może wysłać ogłoszenie podając dane kontaktowe (email) i my te dane widzimy od razu.

Mniej więcej rok temu dość intensywnie korzystałem z tego serwisu i przyznam, że niektóre ogłoszenia udało mi się przechwycić. Dużym utrapieniem jest jednak spora liczba ogłoszeń od ludzi – pośredników. Wiele bowiem osób wyłapuje lepiej płatne zlecenia odnośnie wordpressa w serwisach ogólno-freelancerskich (jak np elance.com) udając, że się zna na WordPressie, a gdy takie ogłoszenie mu się dostanie, wtedy szuka podwykonawcy  na jobs.wordpress. Komunikacja w takim wypadku jest fatalna, ostatecznie zlecenie okazuje się dotyczyć czegoś zupełnie innego niż pierwotnie i szczerze nigdy nie udało mi się go sfinalizować. Tak więc z miejsca odradzam przyjmować zlecenia z jobs.wordpress od osób, których nazwisko lub email wskazują, że są hindusami (przepraszam  za ten nacjonalizm, ale każda lepiej zorientowana osoba, wie jaka jest rola hindusów w informatycznym outsourcingu: to zleceniobiorcy, a nie zleceniodawcy).

Obecnie ze strony nie korzystam już w ogóle, bo jestem w tej komfortowej sytuacji, że (odpukać) nie muszę szukać klientów, a to klienci sami mnie znajdują.

WP Questions

Strona mniej popularna, ale musze przyznać, że ogłoszeń jest tam już coraz więcej. Kiedyś jak startowała było jedno ogłoszenie na kilka dni, obecnie jest już nawet kilka dziennie.

Strona działa zupełnie inaczej niż poprzednia. Trzeba się zarejestrować (zarówno zleceniodawcy jak i -biorcy), zleceniodawca dodając pytanie od razu wyznacza ile chce zapłacić temu, kto mu pomoże. Następnie wszyscy mogą w określonym czasie zamieszczać (jawnie w postaci komentarzy) swoje odpowiedzi na pytanie i na koniec zleceniodawca decyduje komu zapłaci (a zapłacić komuś musi, bo zadając pytanie dokonuje przedpłaty na konto WP Questions, serwis ten zresztą pobiera swoją prowizję).

Czy jest to skuteczne, nie wiem 🙂 Zawsze gdy tam zajrzę jest już tyle odpowiedzi na pytanie, że nie chce mi się dopisywać kolejnej. Widziałem, że Wojtek czasem udziela tam odpowiedzi, więc może wypowie się czy udało mu się coś w ten sposób zarobić 🙂

* * *

To wszystkie mi znane serwisy. Bierzcie i korzystajcie, albowiem jak napisałem, ja już z nich nie korzystam, nie muszę.

A może ktoś zna inne miejsca gdzie wordpressową wiedzę można realnie spieniężyć? Oczywiście wszystkie większe strony freelancerskie mają dział odnośnie wordpressa (jak wspomniany przeze mnie wyżej Elance), ale jeśli ktoś ma jeszcze coś do dodania, zapraszam do podzielenia się tym w komentarzach!

0

Read-ability czyli czytaj strony w spokoju

Już od dłuższego czasu używam w swojej przeglądarce prostego przycisku, który strasznie ułatwia czytanie stron. Najwyższa pora pochwalić się tym dla Was 😉 (więcej…)

0

Jak zrobić żałobne obrazki na stronie?

W sieci zapanowała szarość. Jeśli jesteś webmasterem i też chcesz okazać szacunek wobec zmarłych na swojej stronie, jednak nie chcesz na stałe zmieniać wszystkich obrazków na stronie na odcienie szarości, znalazłem dwulinijkowy sposób w javascript pozwalający na żywo zamienić wszystkie obrazki ze znacznika <img> tak aby były pozbawione kolorów.

Po kolei.

Wchodzimy na stronę pixastic i pobieramy skrypt. Na stronie jest fajny konfigurator, który pozwala pobrać tylko co nam potrzebne. Jako, że niemal każdy chyba na wordpressie ma aukatywnione jQuery, polecam zaznaczyć opcje ‘Pixastic Core’, ‘jQuery plugin’ i ‘Desaturate’.

Pobrany plik umieść na serwerze i w nagłówku strony podlinkuj go (zakładam, że masz podłączone także jQuery).

W stopce strony dodaj skrypt js:

$d = jQuery.noConflict; 
$d("img").pixastic("desaturate");

I to wszystko.

Oczywiście skrypt nie załatwia wszystkiego. Nadal pozostaną kolory czcionek czy tła zdefiniowane w CSS, także obrazki tła nie zostaną podmienione.

Jak działa skrypt możecie zobaczyć na stronie HR Standard

0

Skąd koncerny muzyczne wiedzą, że to właśnie twoja wina?

Raz na jakiś czas słychać w mediach, że jakaś osoba została skazana na olbrzymią grzywnę za udostępnianie plików muzycznych w sieci. Zastanawialiście się skąd koncerny muzyczne wiedzą, że dana piosenka czy film pierwotnie wyciekła od ciebie?

Tak wygląda plik muzyczny pobrany z sieci p2p otworzony nie odtwarzaczem muzycznym, a notatnikiem:

Jak widać w zawartości pliku wyraźnie widać imię i nazwisko. Zgodnie z tym co pisze Techcrunch, mechanizm jest następujący: w momencie gdy kupujemy plik legalnie w sklepie internetowym zostaje on w ten sposób podpisany z wykorzystaniem danych jakie podaliśmy płacąc (np z naszej karty kredytowej). Teraz wystarczy mała chwila słabości i udostępnienie tego pliku choć przez chwilę w internecie, a wszystkie kolejne pobrane kopie będą nosić nasze znamię.

Jak dla mnie jest to kolejny argument by za pliki nie płacić. Jeśli zapłacisz raz, zapłacisz kiedyś ponownie i to o wiele więcej 😉

0

Polityk wyleciał z pracy przez Farmville

Ha ha 🙂 Brzmi jak prima aprilisowy żart, ale to raczej prawda: radny z miasta Plovdiv w Bułgarii wyleciał z rady miejskiej bo za dużo czasu spędzał grając w Farmville.

Przyznam się, że i ja miałem chwilową (no dobra, dwa tygodnie grałem) fazę na zabawę w Farmville w Facebooku. “Szybko” jednak codzienne zaglądanie czy mi już zboże urosło i przesadzanie drzewek znudziło mi się i już mi przeszło. Na pewno jednak nie wciągnęło mnie to tak jak rzeczonego radnego Dimitara Kerina.

Gość się tak zaangażował w koszenie papryczek, że robił to także w czasie posiedzeń rady miejskiej. W końcu doszło do głosowania nad jego problemem, w czasie którego został odwołany ze swojej funkcji.

Ponoć miał ciekawą linię obrony. Mianowicie bezzasadność próby jego odwołania argumentował tak, że w Farmville doszedł dopiero do 40 poziomu (i tu się właśnie okazuje, że faktycznie byłem przy nim cienki bolek, nie dobiłem chyba nawet do 20.) podczas gdy ktoś inny z tej samej rady miał już poziom 46. i skoro mają go odwołać, to niech odwołają obu.

Pracę stracił jednak tylko on.

Ha ha 🙂 A swoją drogą, jaka gra wciągnęła Was najbardziej w całym Waszym życiu?

0

Gdzie się podziała jakość?

Laptop który kupiłem, po niecałym miesiącu musiałem odesłać do reklamacji. Gdy go się wyłączyło, trzeba było odczekać 20 minut zanim dało się go znów włączyć. Wysłałbym go jeszcze raz, bo teraz jak zamknę go, po otworzeniu ekran miga i muszę nim poruszać zanim zacznie działać normalnie. Niestety to jedyny komputer jaki teraz mam, a bez komputera nie mogę zarabiać. Muszę więc się męczyć (a tak naprawdę jak jestem w domu po prostu nie zamykam laptopa).

Miesiąc temu odebrałem w promocji za złotówkę telefon Samsung Delphi z dotykowym ekranem i wysuwaną klawiaturą QWERTY. Wsunięcie klawiatury z powrotem w 3 na 10 przypadków zawiesza telefon. Radio się losowo wyłącza (mniej więcej po 2-3 minutach słuchania).

Trzecią elektroniczną rzecz jaką kupiłem pod rząd był router wifi Pentagram. Gdy przyniosłem go wczoraj do domu, musiałem jechać od razu ponownie do sklepu by wymienić na działający.

Czy ja mam takiego pecha, czy już nikt naprawdę nie dba o jakość?

0

Okradnij mi chatę

Nie mi 🙂 Ja właśnie w niej siedzę i nie zamierzam nigdzie z niej wychodzić przez najbliższe sto lat 😉

Ale powstał właśnie kontrowersyjny i jednak fajny serwis Please Rob Me. Wpisz nazwę miejscowości (dobrze działa na miastach z USA), a zobaczysz kto właśnie wyszedł ze swojego mieszkania, przeczytasz też czasem jak długo nie będzie wracał.

Całość opiera  się na danych, jakie publicznie zamieszczamy w sieci, głównie na Twitterze.

0

Największy wyciek danych w historii Google

Jak czytam takie teksty, zastanawiam się czy nie tak właśnie powinniśmy nazwać uruchomienie przez Google nowej usługi pod nazwą Buzz. Nagle wszystkie rzeczy (a przynajmniej spora ich część) świadczące o naszej obecności w sieci, nasze komentarze w Google Readerze, nasz status w gTalku, osoby, do których napisaliśmy kiedykolwiek maila stały się jawnie dostępne dla praktycznie wszystkich w sieci. Nie dziwię się, że niektórzy mogą być nieźle wkurzeni.

Wyobraź sobie, że właśnie Twój szef zauważył, że wśród Twoich followersów na Buzzie wypatrzył kogoś w domenie zawierającej “HR” i kilka nicków “rekrutacja” w domenach konkurencyjnych firm wobec Twojej. Nigdy tak naprawdę nie miałeś zamiaru zmieniać pracy, tylko sondowałeś jakie  masz w tej kwestii szanse, ale Twoim zapewnieniem, że jesteś lojalny wobec firmy i nigdzie by ci się nie pracowało tak dobrze jak firmie szefa, ten może sobie już co najwyżej podetrzeć tyłek. Zapomnij o podwyżce, nie zapomnij, że zapewnił Ci to Google.

0

Jak wyłączyć Google Buzz?

U mnie też już uaktywnił się w skrzynce pocztowej Google Buzz, czyli gulgowski odpowiednik Twittera (czy raczej Flakera, jeśli wziąć pod uwagę dostępne funkcjonalności czy sposób odpowiadania).

Osobiście mam zamiar dać Buzzowi kilka dni testowania, bo nie wiem czy mi się podoba czy nie 🙂 Odruchowo oczywiście się nie podoba, ale zobaczymy. Coraz częściej jednak ludzie pytają jak wyłączyć Buzza.

Otóż wyłączyć jest go bardzo prosto, spójrzcie na stopkę webmaila Gmail i uważnie przyjrzyjcie się rozjaśnionemu przeze mnie elementowi:

Dziękuję za uwagę 😉

0

Kiedy już zapanowaliśmy nad spamem, wymyślono Web 2.0

Natura nie znosi próżni, nawet jeśli chodzi o spam. (więcej…)

0