Wyszedłem właśnie kupić kapcie i pidżamę, jednak od razu się wróciłem. Właściwie to nawet nie wyszedłem. Stanąłem w pełni ubrany (chłodno dziś) w progu i pomyślałem sobie, że Iwona ma rację. Wystarczą klapki, co je kupiliśmy dwa miesiące temu w Zakopanem, a pidżamę z powodzeniem mogą zastąpić spodnie dresowe i jakaś koszulka.
Wczoraj przed zasnięciem znów sobie przypomniałem o Ryśka pracy magisterskiej z filozofii i o tym, że pisał coś, że w życiu tak naprawdę zataczamy koła. Nie zdarza się nic nowego, a jedynie powtarzamy coś, co już przeżyliśmy. Tylko inaczej, bo jesteśmy bardziej doświadczeni.
Kolejny raz wydaje mi się, że coś w tym jest. Mam dwadzieścia osiem lat i znów wracam tam, gdzie byłem czternaście lat temu. Życie mi się dzieli na odcinki po czternaście lat. Ciekaw jestem co będzie po kolejnej czternastce.
Kilka dni temu odkryłem, że zupełnie się nie stresuję. Nie boję się tak jak niby powinienem się bać. Według niektórych chyba powinienem się bać, widzę to z ich oczu. Opowiadam im więc, że to banał, błahostka i tak naprawdę nie ma o czym myśleć. Za czternaście dni będzie po wszystkim. Tak naprawdę nie wiem jak będzie, ale wierzę, że mam rację.
Wkurza mnie jedynie, że zostało coraz mniej czasu. Wkurza mnie, bo w takich sytuacjach chce się jeszcze coś zrobić, coś co się na pewno nie zdąrzy ukończyć. Ułożyć podłogę, skończyć serwisik internetowy nad którym pracuję od jakiegoś czasu, dziś nawet wiem, że nie uda mi się wyjść na piwo. Powinienem odprowadzić rower do domu mamy, bo potem nawet tego mogę nie dać rady.
I trzeba więc już tylko spakować się i siedzieć bezradnie i czekać. Pociąg odjedzie w niedzielę po dwudziestej.
Co kilka dni przypominają mi się drobiazgi sprzed tych czternastu lat. Pamiętam dmuchanie w wiatraczek aby rozciągnąć zbyt małe płuca. Pamiętam omdlenie i upadek i zaraz potem rodziców w moim pokoju. Gdy tylko otworzyłem oczy, kazali szybko spróbować poruszyć nogami. Udało się, ale strachu się wszyscy najedliśmy.
Wyjazd jest niczym w porównaniu z powrotem. Pakuję się więc jak najskromniej, bo wiem, że założenie nawet małego plecaka może być dużym problemem. Prawdę mówiąc chyba się poddam i zadzwonię po wszystkim do kogoś, by po mnie przyjechał.
Zadzwoniła do mnie we wtorek Justyna, zapytała kiedy wyjeżdżam. Odpowiedziałem, zapytałem czemu pyta. Nie odpowiedziała, powiedziała, że ot tak sobie i się rozłączyła. Uśmiechnąłem się, bo widać wyraźnie, że coś kombinują. W pierwszej chwili pomyślałem, że szykuje się pożegnalna impreza – niespodzianka. Ale teraz obstawiam, że chcą mnie odwiedzić gdy będę tam.
Dwa miesiące temu. Szpital w Zakopanem nieco się zmienił. Pałac wygląda jak wyglądał, ale nie jest to już szpital tylko dla dzieci. Teraz dzieci wracają tam już jako dorośli. Wąski korytarz poczekalni, wtedy zatłoczony ludźmi został zastąpiąny obszerną poczekalnią, z wygodnymi, skórzanymi fotelami. Przejechałem całą Polskę i obojętnie rozłożyłem się w jednym z nich. Nie zastanawiałem się na co czekam. Wiedziałem to dobrze. Pokazać zdjęcie, zaakcpetować diagnozę, podpisać zgodę, wyznaczyć termin.
Pozwoliłem sobie jednak wypytać od razu lekarza o wszystkie za i przeciw, choć wiedziałem, że jeśli nie teraz, to kiedyś i tak będę musiał być za.
Tym razem to bardziej zabieg niż operacja. Zostanę na dwa tygodnie i wracam do domu. Rozcięcie, wycięcie, zaszycie i pa pa. Oczywiście ryzyko jest, bo zawsze jest. Mogę umrzeć, mogę nie chodzić do końca życia. Może się coś nie udać.
Może mnie ktoś zabić, może mnie potrącić samochód, mogę mieć zawał serca, może się zdarzyć wiele pozaszpitalnych okazji do pożegnania się z tym światem. Szalki wagi stoją właściwie na równi, więc podpisałem. Kolejny raz do Zakopanego mam przyjechać 4 maja. I zostać na dwa tygodnie.
Trzy miesiące temu. Ból w krzyżu tym razem nie ustępuje, więc idę do lekarza. Od noszenia mebli minął już dłuższy czas. Ból zazwyczaj przechodził w kilka dni. Tym razem to już przecież ponad miesiąc. Trzeba więc zrobić zdjęcie rentgenowskie.
Zdjęcie pokazuje, że to już ten moment.
Nie przejąłem się specjalnie. W dużej mierze o dziwo dzięki stronie nasza-klasa.pl. Niesamowite było znów spotkać tych wszystkich znajomych i przyjaciół sprzed czternastu lat. Ha, z Łukaszem z Żywca tak nam się stara przyjaźń odbudowała, że był już u mnie kilka razy, ja byłem u niego, byliśmy na Ukrainie i przeszliśmy pieszo niemal cały Bornholm!
A przy okazji odkryłem, że jedno mnie różni od nich wszystkich. Ola jest już po operacji wyjęcia implantów. Ewa też. Beata, Kaśka i Magda tak samo. Kogo bym nie zapytał, zostałem już tylko ja. To nie może być przypadek, a ja nie jestem wyjątkowy. Jeśli oni już są po, to znaczy, że ja po prostu jestem jeszcze przed. Pytanie brzmi nie “czy?”, ale “kiedy?”.
Spoglądam na zdjęcie i widzę, że to właśnie już teraz. Już za kilka dni czy miesięcy. Idę do lekarza rodzinnego, pokazuję palcem na złamany implant, mówię, że kiedyś był prosty i w jednym kawałku. Lekarz oczywiście daje mi skierowanie do Zakopanego, ja oczywiście jadę tam i oczywiście lekarz mówi, że implanty trzeba wyjąć. Oczywiście się zgadzam i dołączam do pozostałych znajomych ponownie znalezionych na Naszej Klasie. I tyle.
Huston, mamy problem 😉
Czternaście lat jako dziecko żyłem bez implantów, ale z krzywym kręgosłupem. Czternaście lat dorastałem z implantami, ale prosty. Teraz będę pewnie czternaście lat dorosły, a potem czternaście lat stary. Wychodzi 58 lat życia.
* * *
W listopadzie gdy wracałem z Rwandy, pełen optymizmu i pomysłów snułem plany co będę teraz robił. Kolejne podróże, super praca, własny biznes. Taki scenariusz nie przyszedł mi do głowy.
* * *
Kwestie zdrowotne dla wielu osób to sprawa intymna. Dlaczego więc napisałem ten wpis?
Po pierwsze sam bardzo długo uważałem to za sprawę intymną. Jako piętnastolatek nie wychodziłem na plażę, nie zdejmowałem przy nikim koszulki, bo wstydziłem się swoich blizn na plecach. Minął jednak jakiś czas, przymyślałem kilka spraw. I wpadłem na to, jakie to jest głupie wstydzić się siebie samego. Jakie to małe przeżyć całe życie zakompleksionym. Położyć się kiedyś na przysłowiowym łożu śmierci i powiedzieć sobie: “kurwa… przez kreskę skóry innego koloru, zjebałem sobie całe życie. Nie wychodziłem na plaże, nie zwiedzałem świata, pewnie i wstydziłem się rozebrać przy dziewczynie. I co z tego mam? Nic.” Tak się składa, że życie to nie gra komputerowa i jak jest game over, to jest to game over i nie da się nic zrestartować. Mam pójść do piachu nie przeżywszy swojego życia?
Tak więc teraz paraduję sobie po plażach i nawet mi się podobają te spojrzenia ludzi. Ten wstyd w ich oczach, że się patrzą, bo przecież nie wypada. Widzę, że to oni mają problem, a nie ja 🙂
Tak samo nie widzę powodu aby zniknąć na dwa tygodnie i nawet nie napisać na blogu dlaczego nie będzie nowych wpisów prze jakiś czas. Zatem już wiecie 🙂 Czujecie się zażenowani tym wpisem? 😉 Że nie powinniście go czytać? ;P
Drugi, ostateczny powód dla którego zdecydowałem się jednak napiać to blog http://l73th.blox.pl/, na który wczoraj trafiłem. Człowiek opisywał swoją śmiertelną chorobę dzień po dniu aż do samego końca. Ten mój jeden wpis powyżej zatem przy tym to betka. 🙂
Do zobaczenia za dwa tygodnie!
0