Nagle przypomniał mi się adres pewnej strony – webesteem.pl – wszedłem i okazało się, że nadal działa i nadal wygląda jak przed laty. Kurcze, internet sprzed lat nie zniknął. On nadal jest, choć ja przestałem go odwiedzać. I w jednej chwili powróciły mi wspomnienia, które zaczęły się od modemu z numerem 0202122 (dobrze pamiętam?) i które kończyły mniej więcej na stronie wspomnianej wyżej. Pozwólcie, że wyleje je tu z siebie, napiszcie w komentarzach jak zaczęła się Wasza przygoda z siecią.
Choć jestem już dość stary, to z komputerami mam do czynienia od dość niedawna. Pierwszy dostałem jak poszedłem na studia, w roku 1999 roku. Rakieta średniego zasięgu: dysk twardy 6,4 GB, procesor chyba celeron 266MHz, 64 MB ramu i karta graficzna 2 MB ram. Miała być czteromegowa, ale jak się okazało w sklepie albo mnie oszukali, albo się pomylili, a ja dopiero po latach zorientowałem się. Cóż, pierwszy komputer.
Pierwszy komputer nie miał modemu, a tym bardziej karty sieciowej, ale miał za to od razu zainstalowanego windowsa, grę quake, grę abbys word i jeszcze kilka innych. Wszystko pirackie, choć o to nie prosiłem. Po latach przeczytałem w Porannym, że sklep, w którym kupiłem mój zestaw został zamknięty po nalocie policji. Widać ktoś zamiast usiąść i grać w bonusowego quake-a poszedł to zgłosić.
Pierwszy raz wszedłem w internet na studiach, w kawiarence internetowej. Kawiarenka oczywiście już nie istnieje, ale dobrze pamiętam, że pierwszą stroną, jaką odwiedziłem było Yahoo. Kupiłem szybko w empiku jakiś kieszonkowy przewodnik po internecie i odwiedzałem kolejne wymienione w nim strony.
Uzależniłem się od kawiarenek dość mocno, a miejscem w którym byłem najczęściej to był czat. Pamiętam, że w czasie jednej z takich wizyt usłyszałem od znajomych, że na świecie jest już taki internet, za który nie trzeba płacić za każdą minutę, a w miarę niską opłatę miesięczną. Nie mogłem uwierzyć.
W kawiarence internetowej spróbowałem pierwszy raz wejść w Usenet. Bez rezultatu. Wpisałem w pasek adresu przeglądarki pl.sci.cośtam, a ta stwierdziła, że nie można wyświetlić strony. Prawdę mówiąc nie mam się chyba teraz czego wstydzić, bo podejrzewam, że ten wpis czyta już też takie pokolenie, które nie wie co tu jest wstydliwego. Drogie dzieci, nie tak się wchodzi w Usenet 😉
Jakoś w międzyczasie dokupiłem do swojego domowego komputera modem, przez co rodzice zaczęli o wiele rzadziej rozmawiać przez telefon, za to o wiele więcej za niego płacić. Pamiętam, że sam siebie limitowałem. Na ścianie wisiała kartka, na której notowałem ile minut już siedziałem w sieci (drogie dzieci, kiedyś za internet płaciło się za każdą minutę) i starałem się nie przekraczać miesięcznego limitu.
Takie limitowanie rozwinęło we mnie żyłkę archiwisty. Strony szybko (“szybko”… dobre sobie) ściągałem na dysk, zapisywałem i czytałem po rozłączeniu. Wtedy ponownie podszedłem do usenetu i tym razem już z powodzeniem. Już wiedziałem, że usenet wymaga czytnika wiadomości i – co było najfajniejsze – wystarczyło połączyć się, zsynchronizować i rozłączyć.
Tak oto pobrałem między innymi chyba całe archiwum grupy pl.comp.www, przeczytałem na nim z tysiąc wiadomości (może i trzy tysiące, trwało to wiele dni) i zanim odważyłem się coś napisać, poszedłem szukać kursu tworzenia stron. Tu specjalne podziękowania dla Pawła Wimmera.
Long story short, świat ujrzał moją pierwszą stronę o mojej pasji – mrowisko.of.pl. Już teraz nie działa, traktowała o mrówkach. Ale przyznać muszę, że wtedy jeszcze bardzo wielką zasługę w jej powstaniu miał Microsoft Front Page.
Stron było jeszcze kilka, z tych ważniejszych muszę wspomnieć o VivaMozilla.civ.pl (też już jej oczywiście nie ma). Strona ważna z wielu powodów. Po pierwsze była to dość ważna strona fanowska – jak na tamte czasy. Mozilla dopiero raczkowała, a stronę moją, obok mozillapl.org (miałem ich koszulkę ze zlotu fanów Mozilli w Poznaniu!) polecali wszyscy w sieci. Uznanie było tak duże, że jeśli ktoś w Mozilli wszedł w menu Pomoc, tam wszedł w O autorach i doczekał do podziękowań (lista autorów przewijała się jak napisy końcowe w filmie) byłem tam wymieniony z imienia i nazwiska! Moje nazwisko w Mozilli. Fakt, że to była wersja 0.9 tego programu, że to było wieki temu i nikt nawet nie słyszał o Firebirdzie (potem przemianowanym na Firefoksa). ale zawsze coś. Pamiętam, że na VivaMozilla na górze miałem taki licznik, który wskazywał, że użytkowników Mozilli w Polsce jest już 40 tysięcy. Takie to były czasy.
VivaMozilla to też moja pierwsza strona napisana w PHP i to z autorskim systemem CMS, stworzonym przeze mnie. Głównym powodem stworzenia go był fakt, że nie umiałem zainstalować żadnego gotowego i że gotowe wymagały bazy danych MySQL, czego moje konto nie zapewniało – takie to były czasy. Napisałem więc system, który gromadził newsy w plikach tekstowych na serwerze. System któregoś dnia został zhakowany przez Turków, po kilku dniach znów został zhakowany, a ja strzeliłem focha, wrzuciłem newsa, że ja tu hobbistycznie żyły wypruwam i jak oni mnie tak, to ja stronę zamykam. I zamknąłem.
Równolegle bardzo intensywnie udzielałem się w Usenecie. Drogie dzieci, Usenet to takie miejsce, w którym wszyscy mogli zapytać o wszystko innych, wszyscy starali się nie dać sprowokować trollom, wszyscy pisali mniej lub bardziej anonimowo i mieli internetowych znajomych. Tak, coś jak Facebook, tylko ze zgaszonym światłem.
Aż dotarłem do grupy pl.pregierz – miejscu, o którym się mówiło, że jak się raz tam wejdzie to nie można wyjść. To prawda. Wiele osób próbowało przestać tam pisać, ale po kilku miesiącach wracali. pl.pregierz bardzo rzucał się na mózg. To było tak, że gdy jakaś ekspedientka w sklepie krzywo na ciebie spojrzała, już z myślach układałeś sobie “piętnuję sklep ABC za zatrudnianie leniwych, starych bab…” i po powrocie do domu tekst ten wrzucałeś na pręgierz. I zaczynała się dyskusja albo i nie.
pl.pregierz bardzo szybko z miejsca narzekania ogólnego zmienił się w miejsce sporów politycznych. Prawica mówiła lewicy (przepraszam, lewakom) jak ma żyć, a ci im odpowiadali by spier*lali. Takie to było miejsce i taki język. Upadek totalny zaczął się od zjawienia się na pręgierzu moona – jakiegoś już starszawego prawicowca, który nie wahał się wyjaśnić ci, że jeśli nie głosujesz na Giertycha, to jesteś chu*em.
I wtedy pojechałem do Afryki, do Rwandy i wszystko się zmieniło. Udało mi się wyjść z pręgierza i nigdy już tam nie wróciłem. Udało mi się zobaczyć, że poza internetem jest fajniej, a jak się weszło w jakieś internetowe bagno, da się z niego wyjść. Temu tak łatwo udało mi się opuścić wykop.pl – obecnie bardzo przypomina to, co kiedyś działo się na pręgierzu.
Strony jednak robię dalej. Jak wiecie już nie na autorskim CMSie 😉 a na solidnym WordPressie. Mam kilka swoich, co jakiś czas powstaje też kolejna robiona któremuś z moich klientów. Tylko usenet – niegdyś bardzo ważny (nie tylko pregierz odwiedzałem, ale wiele grup naukowych i tchnicznych), a teraz jak zaglądam wiejący pustkami – zastąpiłem Google Plusem i trochę facebookiem.
Kurcze, to tylko 13 lat, a czuję się jakbym opowiadał historie sprzed dziesięcioleci.