Obowiązkowe szczepienia przeciw żółtej febrze

Już chyba z dziesięć razy wspominałem, że kiedyś napiszę i nigdy nie napisałem dlaczego szczepienia przeciw żółtej febrze są obowiązkowe przy wjeździe do wielu krajów, głównie afrykańskich. Pomyślałem, że chcę mieć to w końcu odhaczone, więc zrobię to teraz. Napiszę jednak chętnie bo jest tu pewna ciekawostka.

Żółta febra to choroba wirusowa, roznoszona podobnie jak malaria przez komary. Około dziesięć procent przypadków kończy się śmiercią (tak podaje WHO, choć w innym miejscu znalazłem informację, że rocznie choruje na nią około 200 tys osób, z czego umiera 50 tys.). Na nasze szczęście występowanie tej choroby ograniczone jest do pasa okołorównikowego; głównie do krajów afrykańskich i krajów Ameryki Południowej i Łacińskiej.

Jest wiele chorób śmiertelnych przeciw którym istnieją podobnie jak przeciw febrze szczepionki, jednak febra ma tą unikalną cechę, że są na świecie kraje, do których bez szczepienia przeciw tej chorobie nie wjedziesz. A ściślej – z nich nie wyjedziesz. Jest to odgórny nakaz ze strony Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Dlaczego organizacji tej zależy na tym byśmy szczepili się przeciw tej jednej chorobie, a przeciw innym jak sobie chcemy? Spisek koncernów farmaceutycznych produkujących szczepionki? 😉

Nie. Żółta febra była jeszcze dwadzieścia lat temu chorobą endemiczną, to znaczy ograniczoną do specyficznych obszarów odseparowanych od siebie gdzieś w okolicach równika. Mniej więcej jak jest teraz z przerażającym wszystkich wirusem ebola, który co prawda zabija ale daleko mu do pandemii.

W przeciągu ostatnich dwudziestu lat tak zwiększył się jednak ruch turystyczny, że wraz z turystami podróżującymi z kraju do kraju zaczął podróżować także wirus żółtej febry. W wielu krajach, w których choroba ta nie występowała nagle stała się chorobą lokalną.

Co więcej zauważono, że na świecie wciąż są kraje, w których wirus ten mógłby potencjalnie się zadomowić. Kraje o sprzyjającym klimacie oraz w których już występuje komar, który mógłby chorobę tą roznosić. Wtedy właśnie WHO wprowadziło obowiązek szczepień przeciw febrze.

Nie jest więc tak, że WHO zależy jakoś szczególnie abyśmy nie zachorowali na żółtą febrę wjeżdżając powiedzmy Etiopii (a już na pewno nie zależy jakoś szczególniej niż abyśmy nie zachorowali na przykład na tężec). Szczepienia przeciw żółtej febrze i żółta książeczka, którą każdy zaszczepiony powinien okazać wraz z paszportem zostały wprowadzone po to, abyśmy już będąc zarażonym choroby tej nie wywieźli do kolejnych krajów.

Wg mnie ruch jest dobry, choć jakiś taki bezduszny. Odgórne wyrachowanie, choć w słusznym celu. Zastanawia mnie jednak – i nie znam odpowiedzi – pewna niekonsekwencja. Otóż obowiązek szczepień został wprowadzony przy wjeździe tylko do niektórych krajów; wciąż są kraje w których żółta febra występuje (Wenezuela, Kolumbia) a mimo to możemy do nich wjechać, zarazić się i zawieźć chorobę dalej, do kraju w którym jeszcze jej nie ma, a być może (np Erytrea).

0

W osiem lat zwiedzić świat

Z racji przygotowań do wylotu do Gruzji wyciągnąłem swój paszport, a w nim znalazłem (co jednak nie było niespodzianką) książeczki szczepień, jakie wykonałem sobie dwa lata temu przed wyjazdem do Rwandy. Szczepień było sześć, a przy każdym z nich na szczęście podana jest data do kiedy szczepienie będzie skuteczne. Niestety jedno szczepienie już się przeterminowało, ale wiele ważnych jest przez 10 lat (czyli od dziś jeszcze 8 lat). Zatem jeśli byłbym sknerą (a byłbym) to muszę wyrobić w osiem lat ze zwiedzaniem  świata, a wtedy oszczędzę na kolejnych szczepieniach 😉

Może “pochwalę” się jakie to szczepienia. Myślę, że przyda się to ludziom, którzy właśnie szperają w internecie szukając takiej informacji przed wyjazdem, jeśli nie do Rwandy, to do któregoś z innych krajów subsaharyjskich, jak Tanzania czy Kenia. Jeśli więc czytelniku, który to czytasz jesteś takim szperaczem, częstuj się tą wiedzą, ale pamiętaj, że musisz ją spożywać z ostrożnością. Nie jestem lekarzem i nie traktuj tej listy szczepionek jako ostatecznej i uniwersalnej. Najlepiej przed wyjazdem skonsultuj się z lekarzem lub przynajmniej zajrzyj na stronę Centrum Informacji Medycyny Podróży.

I tak: pierwsza książeczka zawiera następujące pozycje:

  • szczepienie przeciw polio, ważne przez dziesięć lat
  • szczepienie p. tężcowi i błonicy (podane w jednej strzykawce) ważne także 10 lat
  • szczepienie przeciw durowi brzusznemu ważne 3 lata (czyli kończy mi się w 2011)
  • szczepienie przeciw meningokokom ważne 3 lata
  • …i szczepienie przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby typu A (WZW A) ważne jeden rok (czyli już nie jestem odporny)

Druga książeczka choć zawiera tylko jedno szczepienie, jest ładniejsza, żółta, ma logo WHO i nazywa się Międzynarodowym Certyfikatem Szczepienia. Jedyne szczepienie jakie zawiera to szczepienie przeciw żółtej febrze, które jest ważne przez 10 lat. Jest to jedyne szczepienie jakie jest wymagane przez WHO w czasie podróży do różnych tropikalnych krajów (z tym wymaganiem jest pewien myk, który opiszę kiedy indziej).

Jak widzicie część szczepień brzmi dla Was (i dla mnie znajomo). Wszyscy bowiem w dzieciństwie byliśmy szczepieni na przykład przeciw durowi czy polio. Jednak powiem szczerze, że dopiero jak dostałem książeczkę przed wyjazdem do Rwandy uświadomiłem sobie, że szczepienia te nie były na całe życie. Szczepi się dzieci, bo one są najbardziej narażone na różnego typu zakażenia (na przykład dzieci często ranią się i mają kontakt z brudnym piaskiem co może skończyć się tężcem).

Jak także widzicie w książeczkach nic nie ma o malarii i słusznie. Powtórzę kolejny raz (dla googlających), że przeciw tej chorobie szczepionki nie ma. Jednak o malarii pisałem już wiele razy, w tym jak się jej ustrzec, zatem przejrzyjcie bloga 🙂 Pewnie coś się automatycznie pojawi pod spodem w powiązanych, więc nie linkuję.

0

Paul Kagame znów prezydentem / Wybuchł (kolejny) granat

Niespodzianki nie było: obecny prezydent Paul Kagame został wybrany ponownie już na trzecią kadencję (druga była przedłużona za sprawą zmian w konstytucji zatwierdzonych w referendum). Wynik wyborczy prezydenta Kagame to 95% i według obserwatorów międzynarodowych głosy były oddawane i liczone bez fałszerstw.

Po ogłoszeniu wyniku wyborów wczoraj w centrum Kigali (gdzieś w tych okolicach) wybuchł granat wskutek czego zginęło 7 osób, a 20 zostało rannych. Granat został rzucony przez ekstremistów wywodzących się z Hutu, którzy twierdzą, że byli zmuszani do oddawania głosów na Paula Kagame.

Nie jest to pierwszy taki incydent w tym kraju, właściwie co roku zdarzają się podobne w rocznicę wybuchu ludobójstwa. Jednak chyba pierwszy raz aż tak wiele osób ucierpiało (okolice dworca autobusowego w centrum są bardzo zatłoczone) i chyba pierwszy raz usłyszałem o tym w serwisie informacyjnym w TVN24.

Szkoda, że o Rwandzie słychać tylko przy okazji takich złych wydarzeń. Choć właściwie we wtorek Jacek Pałasiński relacjonując wyniku wyborów opowiadał jak bardzo ten kraj się zmienił od czasów ludobójstwa. Zatem cofam pierwsze zdanie tego akapitu 😉

Więcej o wybuchu w relacji Radio France Internationale

0

Ale się walnąłem

Tydzień temu pisałem, że trwają wybory w Rwandzie. Zmylił mnie człowiek, który odezwał się do mnie na maila, że właśnie poleciał do Rwandy fotografować wybory (a pisał to ponad tydzień temu).

Wybory w Rwandzie odbywały się oczywiście wczoraj. I jeśli się nie mylę przeciągnięte zostały na poniedziałek.

W ramach rekompensaty podrzucam link do ciekawego tekstu.

0

Przygody z Thematic cz. 2 – przenosimy menu

Czas opisać kolejne rzeczy, które możemy zrobić z skórką-szablonem jakim jest Thematic. Dziś napiszemy bardzo mało kodu (czyż to nie wspaniale?), ale nieco się rozpiszę, po to, by wyjaśnić Wam dlaczego właśnie robi się to tak, a nie inaczej.

Domyślnie w Thematicu menu znajduje się pod tytułem bloga i jego jednozdaniowym opisem. Ja jednak postanowiłem sobie, że owo menu chce mieć na samej górze strony, tak jak to teraz widzicie na blogu. Jako, że blog będzie się zmieniał, a artykuł ten ktoś może przeczytać, gdy wygląd już będzie zupełnie inny, oto dwie ilustracje.

Tak wygląda blog przed zmianami:

Menu położone pod nagłówkiem

Menu położone pod nagłówkiem

A tak będzie wyglądał na koniec:

Menu położone nad nagłówkiem

Menu położone nad nagłówkiem

Teraz chyba wszystko jest jasne, co chcemy osiągnąć. A oto opis jak to zrobić.

Firebugiem sprawdziłem w jakim miejscu kodu HTML znajduje się menu. Wynik: jest to element wewnątrz diva o id “header” i jest ostatnim elementem w tym divie (jako element rozumiem zbiór tagów HTML tworzących te menu).

Intuicja mi podpowiedziała by zajrzeć do pliku header.php Thematica. Wszystko co tam znalazłem objęte divem “header” to ten fragment:

<div id="header">
 <?php
        // action hook creating the theme header
        thematic_header();
 ?>
</div><!-- #header-->

Jak widać wiele tam nie ma. Jedna php-owa funkcja thematic_header(), która w efekcie działania tworzy wszystkie elementy wewnątrz diva. Musimy więc znaleźć tę funkcję i zobaczyć jak wygląda.

Już wcześniej przejrzałem sobie strukturę plików i katalogów thematica i wiem, że wszystkie funkcje znajdują się w plikach zawartych w katalogu /library/extensions. Akurat pliki w tym katalogu są dość logicznie nazwane i wystarczy szybki rzut okiem by domyśleć się, że funkcje pliku skórki header.php znajdują się w wyżej wymienionym katalogu w pliku header-extensions.php. Po otworzeniu pliku okazuje się, że mam rację, definicja funkcji thematic_header() wygląda następująco:

// Used to hook in the HTML and PHP that creates the content of div id="header">
function thematic_header() {
    do_action('thematic_header');
} // end thematic_header

Króciutkie i na pierwszy rzut oka może nam niewiele mówić. Trzeba więc grzebać dalej. Przyznam, że to jest moment, w którym przychodzi do głowy aby chrzanić rozgrzebywanie tego i po prostu w naszej nowej skórce ‘szkicownik’ utworzyć własny plik header.php i napisać w nim wszystko od nowa.

Takie rozwiązanie byłoby jednak okropne. Po pierwsze musielibyśmy napisać cały kod typowy dla plików header.php od nowa. Wszystkie tagi HTML, wszystkie tagi PHP, wszystkie template tagi WordPressa. Kłóci się to kompletnie z ideą instalowania Thematica – zainstalowaliśmy go bowiem po to, by uniknąć właśnie pisania kodu.

Po drugie wyobraźmy sobie, że twórcy Thematica dodają w swojej skórce jakieś ulepszenie w pliku header.php. Jeśli stworzymy własny plik header.php z owego ulepszenia nie skorzystamy. Musielibyśmy w przyszłości śledzić zmiany w skórce thematic, analizować czy dane zmiany są istotne dla naszej skórki potomnej i ręcznie nanosić je (lub nie) w nadpisanych przez nas plikach. To niepotrzebna praca. Jeśli mamy tylko jeden blog to pół biedy. Jeśli jednak jesteśmy developerami stron opartych na WP i mamy ich wiele opartych na na Thematicu, będziemy musieli poświęcić naprawdę sporo czasu na wprowadzanie poprawek, na których raczej nie zarobimy (chyba, że ciężar wprowadzania poprawek w umowie przeniesiemy na klienta, ale wg mnie jest to rozwiązanie nieuczciwe).

OK, zatem skoro już korzystamy z Thematica korzystajmy z niego prawidłowo. Spójrzmy jeszcze raz na kod powyżej.

Co robi ta funkcja? Jej działanie można sprowadzić do takiego opisu:

“Odnajdź w kodzie skórki (oraz w kodzie skórki potomnej) wszystkie wywołania add_action odwołujących się do haka o nazwie ‘thematic_header’ i wykonaj je w tym miejscu”

Innymi słowy, jeśli w kodzie thematica lub skórki potomnej występuje przykładowo kod:

add_action('thematic_header', 'nasza_funkcja');

Zostanie w tym momencie wykonana funkcja nasza_funkcja() (którą musimy gdzieś zdefiniować, jeśli jeszcze takiej definicji nie ma).

Zatem kod z pliku header.php tak naprawdę wykonuje wszystkie znalezione akcje (add_action) odwołujące się do haka “thematic_header”. Wykona akcje zdefiniowane w samym thematicu, ale także akcje jakie samemu zdefiniujemy w naszej skórce potomnej w pliku functions.php (co ciekawe zostaną także przeskanowane aktywne pluginy w poszukiwaniu odwołania do tego haka, ale tym na razie się nie przejmujmy; nadmieniam to tylko aby dać znać, że także przez pluginy możemy modyfikować skórki).

Okej, znajdźmy więc akcję, która powoduje wykonanie funkcji tworzącej menu. Dalej w tym samym pliku header-extensions.php możemy znaleźć szereg linijek powodujących wykonanie kolejnych akcji skojarzonych z hakiem ‘thematic_header’, na interesuje ta, która powoduje stworzenie elementu HTML o id “access” (czyli naszego menu):

// Create #access
// In the header div
function thematic_access() { ?>
<div id="access">
<div class="skip-link"><a href="#content" title="<?php _e('Skip navigation to the content', 'thematic'); ?>"><?php _e('Skip to content', 'thematic'); ?></a></div>
<?php wp_page_menu('sort_column=menu_order') ?>
</div><!-- #access -->
<?php }
add_action('thematic_header','thematic_access',9);

Co tu mamy? Najpierw jest definicja funkcji thematic_access(), która w ostatniej linijce jest “podhaczana” za pomocą add_action do dobrze nam już znanego haka “thematic_header”. Dziewiątka na końcu oznacza, że akcja ta ma się wykonać jako dziewiąta: jeśli gdzieś są akcje odwołujące się do “thematic_header” o niższych liczbach (a są, przejrzyjcie plik header-extensions.php), mają się one wykonać najpierw.

Jak obejrzycie plik header-extensions.php, zobaczycie, że przed wyżej zacytowanym przeze mnie fragmentem kodu są inne funkcje podhaczone w ten sposób: jest funkcja powodująca dodanie tytuły bloga, opisu bloga, kilka pomniejszych…

OK, oglądanie kodu w tym momencie możemy uznać za zakończone. Wiemy już wszystko co powinniśmy wiedzieć. Jak teraz jednak dzięki tej wiedzy dodać menu nad tytułem bloga i jak usunąć menu pod tytułem bloga?

Pierwsze co przychodzi do głowy to pliku tym po prostu zmienić cyfrę ‘9’ na mniejszą, tak aby tworzenie menu wykonało się jeszcze przed stworzeniem innych elementów (w tym tytułu naszego bloga). Kusi naprawdę, aż się chce zmienić cyferkę na ‘1’.

Jednak nie. Znów przez to zepsulibyśmy ideę Thematica: gdy w przyszłości twórcy tej skórki wydadzą jej nowszą wersję, nasza zmiana zostałaby nadpisana. Po to właśnie stworzyliśmy w poprzedniej lekcji skórkę potomną, by właśnie w niej robić zmiany bez obawy o nadpisanie ich.

Otwórzmy więc katalog naszej skórki i utwórzmy tam plik functions.php. Wewnątrz dodajmy następujacy kod:

<?php
add_action('thematic_header', 'thematic_access',1);

Banalnie proste, prawda? Spowodowaliśmy, że funkcja thematic_access() tworząca menu wykona się jako pierwsza w ramach haka ‘thematic_header’.

Odśwież teraz stronę bloga. Zobaczysz taki widok:

Menu nad nagłówkiem oraz pod nim

Menu nad nagłówkiem oraz pod nim

To nie do końca to, co chcieliśmy osiągnąć. Co prawda menu pojawiło się nad nagłówkiem, ale wciąż znajduje się także pod nim. Dzieje się tak dlatego, że akcja z pliku header-extensions.php (ta z dziewiątką) nadal się wykonuje. Musimy ją więc odwołać, a robi się to za pomocą “antyhaka” remove_action(). Dodajemy następujący kod do naszego pliku functions.php:

add_action('init', 'usun_standardowe_menu');
function usun_standardowe_menu() {
 remove_action('thematic_header','thematic_access',9);
}

Za pomocą akcji ‘init’ wywołujemy własną funkcję usun_standardowe_menu(). Funkcja ta natomiast odwołuje wszystkie akcje ‘thematic_access’ odwołujące się do haka ‘thematic_header’ z priorytetem ‘9’. W ten oto sposób powiedzieliśmy wordpresowi aby zignorował odpowiednią akcję z pliku header-extensions.php.

Proste? Oceńcie sami. Opis jaki zamieściłem jest bardzo długi, ale zauważcie, że ostatecznie piszemy tylko 4-5 linijek w naszym pliku functions.php. Najwięcej czasu zajmuje ustalenie “co gdzie i jak” jest robione w Thematicu, ale jeśli dobrze się pozna tę skórkę, w przyszłości zmiany takie jak wyżej zajmą nie więcej niż kilka minut.

0

Jak testowałem kawę

O Flakerze pisałem Wam wiele razy. Serwis nieco na wzór Twittera, Facebooka i innych społecznościówek. Więc na razie więcej o nim pisać nie będę, wspomnę tylko o tym, że na Flakerze organizowane są tak zwane flaktesty.

Flaktesty jeśli się nie mylę zapoczątkował już nieobecny na Flakerze Viren i jego sklep skarpetkowo.pl; przynajmniej ja wtedy pierwszy raz usłyszałem o obydwu serwisach. Viren rozdawał wśród flakerowiczów skarpetki, a obdarowywani opisywali swoje wrażenia z ich użytkowania. Brzmi jakoś tak dziwnie, ale pomysł chwycił i od tamtej pory wiele różnych firm przeprowadzało na Flakerze swoje flaktesty. Jakiś miesiąc temu mistrzostwo świata osiągnęła firma handlująca diamentami – rozdała pięciu osobom ot tak po diamencie 🙂

Ja właśnie załapałem się na flatesty kawy ze sklepy Świeżo Palona. Trzeba było sfotografować swój ekspres do kawy; udało mi się być szybkim i dostałem się do testów. Po mniej więcej tygodniu otrzymałem paczuszkę 125 g. kawy Espresso Royale.

Paczka mała (taka właśnie w sam raz na spróbowanie), bardzo surowa w designie, ale ładna. Kawa ziarnista, co mi bardzo odpowiada, bo wolę kawę sam mielić (czasem gdy kupię już zmieloną, ta jest zmielona zbyt drobno przez co zapycha mi się sitko w ekspresie). Jednak jak ktoś nie ma młynka, w Świeżo Palona kawę można zamówić od razu zmieloną.

Pierwsze co zrobiłem po wypiciu pierwszego kubka kawy to… się rozczarowałem 🙂 Nie wiem skąd mi weszło do głowy, że kawa ta ma być super mocna w smaku; może właśnie przez to ascetyczne opakowanie? Kawa natomiast była bardzo łagodna.

Rozczarowanie oczywiście nie było dyskwalifikujące. Kawa bowiem była dobra, łagodna ale bardzo dobra. Kubek po kubku przestałem oczekiwać goryczy i naprawdę przyjemnie mi się ją piło. Taka z delikatnym smakiem czekolady. Świetnie z tym smakiem według mnie nadaje się jako druga kawa dnia, pita po południu. Rano coś mocnego na pobudzenie, po południu kolejny zastrzyk energii, ale już mniejszy tak by nie mieć problemu z zaśnięciem.

Teraz przed napisaniem tego tekstu ponownie wziąłem paczkę kawy do ręki i… po raz pierwszy przeczytałem jej opis:

Świeżo Palona Espresso Royale jest starannie dobraną mieszanką najszlachetniejszych odmian arabiki, o pełnej cielistości i bardzo delikatnym smaku.

No więc wszystko się zgadza 🙂  Gdybym od razu przeczytał jaką kawę wylosowałem, nie byłoby nieporozumień. Na stronie sklepu doczytałem także, że kawa ta jest z “wyraźnie wyczuwalnym posmakiem czekolady”. No kurcze, okazuje się, że Świeżo Palona nie kłamie i rzetelnie informuje co ludziom sprzedaje, a ja chyba powoli mogę zacząć nazywać się kiperem od kaw 😉

* * *

Na Świeżo Palona jest fajna opcja zamówienia subskrybcji kaw. Płacimy raz i potem przez 3 lub 6 miesięcy dostajemy paczki z różnymi kawami tak byśmy mogli spróbować różnych smaków. Chyba się na to skuszę 🙂

0

Przygody z Thematic cz. 1 – instalacja i tworzenie tematu potomnego

Jak widzicie, tak jak zapowiedziałem kilka dni temu, zniknął temat graficzny jaki był do tej pory na tym blogu i zastąpiłem go tematem-frameworkiem o nazwie Thematic. Mam zamiar go rozbudowywać dzięki tematowi potomnemu, co już powoli się dzieje. Oto pierwszy z  wpisów opowiadających o moich przygodach podczas rozwoju skórki na bazie Thematica.

Odnośnie instalacji Thematica nie mam żadnych zastrzeżeń. Przebiegła bez problemu, jak zresztą każdej innej skórki.

Założeniem Thematica jest aby skórki tej nigdy bezpośrednio nie edytować. Jeśli chcemy zmienić wygląd naszego bloga, tworzymy nowy katalog i w nim umieszczamy pliki, które będą zmieniać zachowanie i wygląd  Thematica. W takim układzie Thematic nazywany jest tematem-rodzicem (parent theme) natomiast nasza skórka modyfikująca tematem potomnym/dzieckiem (child theme). Oto jak stworzyłem temat potomny.

W katalogu ze skórkami wp-content/themes utworzyłem nowy katalog i nazwałem go ‘szkicownik’ – taką bowiem na szybko wymyśliłem nazwę dla mojej skórki.

W katalogu tworzymy plik style.css, który rozpoczyna się od komentarza informacyjnego:

/* 
Plugin Name: Szkicownik
Template: thematic
*/

Komentarz ten jak widać zawiera tylko dwie informacje (można oczywiście dodać więcej jak w zwykłej skórce):

Plugin Name – czyli informację o nazwie naszej skórki
Template – nazwę tematu rodzica. Tu ważna uwaga: pomimo tego co pisze w tutorialach w sieci, nazwa musi być podana z małej litery (a właściwie prawdopodobnie musi być taka sama jak nazwa katalogu, w którym temat-rodzic się znajduje).

Jeśli teraz włączymy naszą skórkę ‘szkicownik’, wyświetli nam się strona kompletnie bez stylów. Prawidłowo. Od tej pory WordPress wszystkie pliki szkieletu strony (index.php, header.php, sidebar.php, footer.php) bierze z katalogu skórki Thematic, natomiast style z katalogu skórki Szkicownik. Jako, że plik style.css w katalogu ‘szkicownik’ nie zawiera żadnych definicji, strona wyświetla się goła.

Możemy w tym momencie zacząć albo samemu definiować nowe style dla strony od początku, możemy także zaimportować style z katalogu Thematica i potem je modyfikować. Wybrałem to drugie rozwiązanie, tak aby bazować na gotowym, jako tako ładnym, choć bardzo skromnym wyglądzie.

Style importujemy przez CSSowe polecenie @import url(‘sciezka’). Thematic swoje style ma rozbite na wiele plików, każdy odpowiedzialny za co innego. Co więcej wiele plików jest w kilku wariantach i to my sami decydujemy, który z nich zechcemy użyć. Przykładowo w katalogu z Thematikiem znajdziemy plik layouts/2c-r-fixed.css, który daje nam layout z dwoma kolumnami, z których prawa ma określoną na sztywno szerokość, zaraz obok jest plik layouts/2c-l-fixed.css, który daje układ podobny, tyle, że sidebar o stałej szerokości znajduje się po stronie lewej. Sami wybieramy, który z tych (jak i kilku innych) layoutów wybierzemy.

Oto jakie pliki postanowiłem sobie zaimportować na początek:

@import url('../thematic/library/styles/reset.css');

Plik zawierający tak zwany ‘reset css’. Kto tworzy strony już zna tę metodę tworzenia CSS, a kto jeszcze nie zna, prędzej czy później pozna. Pliki reset css służą wykasowaniu wszystkich specyficznych ustawień, różnych dla różnych przeglądarek. Przykłądowo Opera inaczej niż inne przeglądarki podchodzi do problemu marginesów i paddingów elementu BODY. Zazwyczaj pisanie CSS zaczynało się właśnie od podania takiej definicji dla Opery, jak dla innych przeglądarek. I właśnie takie niwelacje przeglądarkowych niuansów gromadzi plik reset.css.

Warto tu jeszcze zwrócić uwagę na ścieżkę do pliku. Aby dostać się do katalogu Thematica, najpierw musimy wyjść z naszego katalogu ‘szkicowanik’, w którym znajduje się nasz plik style.css (stąd te dwie kropki, kłania się lekcja DOSu; ale chyba nikomu czytającemu ten tekst nie muszę tego tłumaczyć).

Kolejne importujące linijki:

@import url('../thematic/library/styles/typography.css');

Plik powyższy zawiera definicje czcionek.

@import url('../thematic/library/layouts/2c-r-fixed.css');

O tym pliku już było wyżej. To nasz dwukolumnowy layout.

@import url('../thematic/library/styles/images.css');

Plik dba o prawidłowe wyświetlanie się obrazków wstawionych do tekstu wpisu.

@import url('../thematic/library/styles/default.css');

Mało wyjaśniająca nazwa, więc wyjaśnię sam: w pliku tym mamy informacje o schemacie kolorystycznym naszej strony (czyli taki szaro-czarno-biały).

@import url('../thematic/library/styles/plugins.css');

I to plik z kilkoma definicjami stylów dla elementów HTML tworzonych najczęściej przez pluginy (np w widgetach).

I to tyle. Po dodaniu tych kilku linijek nasz temat potomny Szkicownik wygląda identycznie jak Thematic. Nic więc jeszcze tak naprawdę nie osignąlieśmy. Przygotowaliśmy jedynie szkielet tak aby w następnych krokach móc zacząć go modyfikować.

Ale o tym w kolejnych wpisach.

0

Wybory prezydenckie w Rwandzie

Właśnie trwają. Wygra je Paul Kagame (po raz już trzeci).

Jeśli ktoś chce popatrzeć jak wyglądają The Guardian pokazał małą galeryjkę zdjęć. Dla mnie jest ona szczególnie przyjemna, bo miejsca ze zdjęć od trzeciego do siódmego włącznie są mi znajome; sam tam byłem. A ta pani co siedzi na zdjęciu szóstym, to nawet siedziałem przy stoliku, przy którym musi siedzieć fotograf robiący jej zdjęcie 🙂

0

No to sobie pochorowałem :)

Ale mnie trzepło 🙂

W poniedziałek z wielką ulgą wysłałem maila, że skończyłem stronę nad którą głowiłem się przez ostatnie ponad dwa miesiące i – choć wcześniej nic a nic na to nie wskazywało – w zaledwie trzy godziny wylądowałem w łóżku trzęsąc się i oblewając potem. Zdecydowanie choroba była odpychana koniecznością skończenia zadania, a gdy te zostało już skończone, zupełnie jakby ktoś przekłuł balon. Bum i leżę.

We wtorek jedyne co mi się udało to dodreptać (wciąż trzęsąc się) do sklepu spożywczego i apteki i wrócić do łóżka. Musiałem dziwnie wyglądać, bo w sklepie ekspedientki równie dziwnie na mnie patrzyły.

Dopiero w środę dreszcze i poty w miarę ustąpiły i zacząłem widzieć na oczy. Do teraz została mi lekka gorączka i kaszel i już będzie ok 🙂

* * *

Wam też, jak czytacie o tych moich dreszczach przyszła na myśl, że to może być malaria? 😉 Przyznam się, że we wtorek w nocy zacząłem sobie liczyć ile to czasu minęło od mojego ostatniego dnia w Afryce. Wyszło mi coś koło półtorej roku. Granicą ryzyka jest rok. Ale dlaczego nie miałbym być wyjątkiem? Objawy wypisz wymaluj jakby pasują. W łazience nawet sam sobie zajrzałem za powieki. Niestety lub stety nic nie zauważyłem. Nawet nie wiem czego miałemm szukać 🙂

A nawet jak nie malaria z Afryki to – nie wiem czy wspominałem – na malarię można zachorować także w Polsce. Ryzyko jest mikroskopijne ale jest. Lekarze uznają, że obszary zagrożone to te w promieniu 100km od lotnisk międzynarodowych. Do Warszawy mam 200km, ale dlaczego znowu nie miałbym być wyjątkiem? Gdzie ja trzymam te ciągle nie “zjedzone” malarone? Jak to było? Profilaktycznie jedna tabletka, a gdy jesteś chory – dwie?

* * *

Oczywiście pomimo tych wszystkich podejrzeń dobrze wiedziałem, że się sam wkręcam. Dopadło mnie jakieś zwykłe przeziębienie, ponoć jakiś wirus szaleje. To jak z totolotkiem: wiesz, że na wygraną masz mikroskopijne szanse, ale im dłużej o tym myślisz, tym bardziej wierzysz, że to możesz być właśnie ty. Ja piszę co chwila o malarii i polecam strony o malarii, im dłużej o tym myślę, zaczynam się rozglądać czy w Polsce na pewno jestem bezpieczny 🙂 Jestem, ale… 😉

* * *

Dobra, wracam do siebie, oczywiście kilkudniowe leżenie zaowocowało zapchaną skrzynką mailową i nagromadzeniem roboty, więc trzeba będzie to jakoś rozładować. W międzyczasie jednak jak obiecałem wyrzuce ten design i zainstaluje thematica.

p.s. stroną zrobioną się jeszcze nie chwalę, ale przyjdzie na to czas 🙂

0

Przyszedł do mnie radny

W poprzednim tygodniu zapukał do moich drzwi jakiś człowiek. Przedstawił się, że jest radnym i że zbiera podpisy za rozbudowaniem parkingu pod moim blokiem, bo prosili go o to mieszkańcy mojej ulicy. Oczywiście podpisałem, choć samochodu nie mam już od jakiegoś czasu. Po godzinie szesnatej nie da się właściwie zaparkować nawet na chodniku, a parkowanie na chodniku – od kiedy jestem tylko-pieszym – jakoś zaczęło mi przeszkadzać. 🙂

Chwilę poopowiadał jak ma wyglądać nowy parking, wtrącił co już załatwił. Na koniec zostawił wizytówkę i powiedział, że gdybym miał jeszcze jakieś lokalne uwagi śmiało mogę dzwonić i pisać maile.

Tak się powinno prowadzić właśnie kampanię wyborczą przed wyborami samorządowymi!

* * *

p.s. Dziś w nocy wysłałem do radnego maila z pytaniem czy dałoby się w okresie wakacyjnym wprowadzić nocne autobusy nie tylko w weekendy ale i przez cały tydzień. W tym roku Rynek Kościuszki w Białymstoku naprawdę żyje. Codzinnie są koncerty, tłumy turystów. Nie mamy się już czego wstydzić nawet według mnie w porównaniu z takim Poznaniem, aż trudno uwierzyć że kilka lat temu w wakacje jedyne co można było zrobić w Białymstoku to z niego wyjechać. Jedyny mankament którego władze niedopilnowały to właśnie brak całotygodniowych nocnych autobusów, pomimo, że miasto imprezuje już całotygodniowo.

0

Ten zarąbisty design niedługo zniknie

Obecna skórka na moim blogu – Paper – nie ma jeszcze roku, a już postanęowiłem ją zmienić. Już jakiś czas temu dostrzegłem to, co wyście dostrzegli już dawno, mianowicie, że najładniejsza ona nie jest 🙂 Opatrzyła mi się.

Próbowałem od kilku miesięcy zrobić coś innego, projektowałem kilka skórek, kilka nawet pociąłem wstępnie ale nawał pracy nie pozwolił mi ich skończyć. Skórkę jednak chcę zmienić; wpadłem zatem na inny pomysł.

Postanowiłem, że zainstaluję sobie czystego Thematica i będę go dzień po dniu, po kawałeczku w wolnych chwilach rozwijał. Thematic bowiem jest tak zwaną “skórką frameworkiem” – daje po zainstalowaniu bardzo prosty wygląd, ale dzięki tematom potomnym można go dowolnie przerabiać – do tego właśnie został stworzony.

Zatem – jeśli nikt z Was  mnie nie powstrzyma – za kilka dni usunę obecną skórkę, zastąpi ją coś co będzie zwykłym czarnym tekstem na białym tle i będzie na Waszych oczach rozwijać się w kierunku jakiegoś designu. Jakiego  – jeszcze nie wiem, będzie to podróż w nieznane i ciekawi mnie co z tego może wyjść 🙂

Co Wy na to? Naprawdę bardzo proszę o wyrażenie swojego zdania w komentarzach o takim pomyśle. Jeśli wszyscy się skrzynką, że ta skórka ma zostać – zostawię. Z drugiej strony – choć bardzo chcę zrobić ten eksperyment – trochę mi brakuje odwagi, więc także słowa wsparcia są bardzo mile widziane 🙂

Wczoraj zapytałem o to samo na flakerze robiąc tam ankietę. 91% osób powiedziało, że to bardzo dobry pomysł, 9% że skórkę powinienem zmienić, ale na jakąś ostateczną, a calutkie 0 (zero) osób stwierdziło, że obecna skórka im się podoba 🙂 To jednak Wy jesteście czytelnikami tego bloga, więc chcę wysłuchać Waszej opinii 🙂

0

Jakie są objawy malarii?

Pewnie już wiecie, że nie jadę do Syrii, a zamiast niej ostatecznie przesiadłem się do samolotu do Gruzji? Syrii sobie jednak nie odpuszczę i kiedyś także i tam dotrę. Także i Wam dotrzymam słowa i – choć plany się zmieniły i póki co sam znów nie zwiedzę kraju malarycznego – kontynuuję moje wakacyjne pisanie o malarii. Ostatnio było o sposobach jak można przed nią się zabezpieczyć, warto przeczytać. Dziś napiszę co nieco na temat tego jak możemy samemu rozpoznać czy to co nam się przytrafiło to jest właśnie malaria, czy też inna choroba przeciw której powinniśmy się byli zaszczepić (lub po prostu zwykła choroba, jak przeziębienie, bo i te się zdarza w tropikach).

Pierwsza ważna zasada: cokolwiek nam nie jest, ale czujemy, że coś jest nie tak, postarajmy się dotrzeć jak najszybciej do lekarza. Ja wiem, że mój blog jest niesamowity 😉 i uwierzycie we wszystko co napiszę 😉 ale poważnie: nie jestem lekarzem i żadne forum, wikipedia czy choćby ja lekarza Wam nie zastąpimy.

Tym bardziej, że objawy malarii są naprawdę różne i dość niespecyficzne.

Podstawowe objawy, jakie znamy chyba wszyscy po lekturze “W pustyni i w puszczy” to oczywiście dreszcze i wysoka temperatura (około 40 stopni). Staś nawet bez lekarza wiedział, że to czego musi szukać po takim widoku to chinina (która nota bene obecnie za bardzo by już się nie sprawdziła). Kolejnymi objawami, które pojawiają się po jakims czasie to poty i obniżenie temperatury.

Ciekawe i charakterystyczne – ale występujące tylko przy niektórych typach malarii – jest cykliczne pojawianie się objawów i ich zanikanie. W przypadku malarii trzeciaczki objawy pojawiają się co trzy dni, natomiast w przypadku malarii czwartaczki – co cztery. Niestety są także malarie, w których objawy nie ustępują przez cały czas jej trwania. Jednak jeśli jest tak, że chorujemy, potem mamy dwa lub trzy dni przerwy i znów chorujemy i znów ta sama przerwa – możemy być niemal pewni, że to malaria.

Jest jeszcze jeden objaw, o który nie zdąrzyłem zapytać, a który lekarze starali się u mnie sprawdzić gdy było podejrzenie, że mam malarię. Mianowicie po krótkim wywiadzie w gabinecie lekarskim w Rwandzie lekarz stanął przede mną i odchylił swoimi palcami moje dolne powieki, tak jak się to robi, gdy chcemy sprawdzić czy komuś nie wpadł do oka jakiś paproch. Czego tam szukał, niestety nie wiem 🙁 Może ktoś z Was potrafi mi to wyjaśnić? Podejrzewam, że mógł szukać pprzekrwienia oczu, ale to tylko moje gdybanie.

Jeśli ktoś z Was wyjedzie do krajów malarycznych aby pracować na przykład w szkole gdzie jakimś cudem będzie miał dostęp do mikroskopu i sprzętu laboratoryjnego – i nie wiedzieć czemu nadal upiera się by nie udać się do lekarza – może spróbować sprawdzić samemu obecność pasożytów w swojej krwi. Robi się to tak zwaną metodą tak zwanej grubej kropli krwi. Bierzemy mianowicie kroplę własnej krwi obwodowej i rozsmarowujemy na szkle mikroskopijnym do średnicy monety; następnie barwimy ją metodą Giemsy. Jest to dość popularna metoda wśród akwarystów, barwnik Giemsy dostaniecie między innymi właśnie w sklepach akwarystycznych. Tak wybarwiony preparat umieszczamy pod mikroskopem. W erytrocytach powinny (lub nie) być widoczne pasożyty. Ale zdaję sobie sprawę, że taki sposób diagnozowania malarii dla większości jest jedynie abstrakcyjną ciekawostką 😉

* * *

Bardzo ważna sprawa: wystąpienie lub nie wystąpienie powyższych objawów nie jest w żaden sposób obligatoryjne. U różnych osób malaria będzie przebiegać nietypowo. Szczególnie różne odchylenia od standardowego sposobu przebiegu występują u osób stosujących profilaktykę antymalaryczną (do której gorąco zachęcam). W takim wypadku część objawów może być bardzo złagodzona. Podobnie afrykańscy lekarze sami przyznają, że diagnozowanie malarii u osoby białej i czarnej to nie jest to samo. Dopiero laboratoryjne badanie krwi daje niemal stu procentową pewność. Objawy wizualne to za mało.

* * *

I jeszcze jedna bardzo ważna zasada: jak już pisałem wielokrotnie, na malarię można zachorować nawet w rok po powrocie do Polski. Dzieje się tak dlatego, że zarodziec malarii jest zdolny do wytwarzania tak zwanych hipnozoitów, form przetrwalnikowych, które nie dają żadnych objawów przez bardzo długi okres czasu. Biorąc pod uwagę ten fakt oraz to, że wiele z powyżej opisanych objawów, może przypominać inne, typowe dla Polski choroby, przez przynajmniej rok uważajcie szczególnie na siebie i odwiedzając gabinet lekarza sami podpowiedzcie mu, że to mimo wszystko może być malaria.

Na koniec poraz kolejny przypomnę, że wiele informacji o tej chorobie możecie znaleźć w serwisach Centrum Informacji Medycyny Podróży oraz na stronie malaria.com.pl.

0

Konrad leci do Syrii… to znaczy do Gruzji

Pamiętacie jak kilka razy na blogu zapowiadałem, że jesienią tego roku polecę do Syrii? No więc właśnie chwilę temu kupiłem bilet, tyle, że nie do Syrii, a Gruzji, a decyzję o zmianie podjąłem w ciągu ostatnich dwóch dni.

Syria jest fajnym krajem i na pewno chcę tam kiedyś się znaleźć. Bilet lotniczy kosztuje – jeśli się go kupi dostatecznie wcześniej – około 1250zł w obie strony. Linie lotnicze Malev, z Warszawy do Damaszku z jedną przesiadką. Już dawno sobie zaplanowałem, że 15 lipca to ostateczny termin, kiedy dokonam zakupu. Potem cena może urosnąć nawet o kolejne 400zł.

Czekałem jednak do 15 lipca bo cały czas przeglądałem oferty czy przypadkiem nie trafię nic taniej. Z tego też powodu już chyba z pół roku w RSSach mam quasi-blog fly4free.pl, który zamieszcza wyłapane promocje po całym świecie (Barcelona za 60zł, Ameryka Południowa poniżej 2 tysięcy). Nic jednak się ciekawszego na trascie do Syrii nie pojawiało.

Aż do przedwczoraj. W poniedziałek na fly4free pojawiła się informacja o promocyjnym locie, tyle że do Gruzji. Ale cena – 566zł w obie strony – sprawiła, że miałem naprawdę wielki problem 🙂 Niby przygotowuję się do Syrii, czytam, szperam, paszport pod wizę rozkładam, a tu nagle o połowę taniej, bez wizy, bez przesiadki z Warszawy do samego Tbilisi.

Raz się jednak żyje. Syria przecież nie ucieknie, tym bardziej, że może dalej na nią czekając jednak w końcu pojawi się jakaś wypaśna promocja. Tymczasem Gruzja zawsze była jednym, z tych krajów, które kiedyś odwiedze. Dlaczego więc nie teraz?

Kiedy to do Was piszę, bilet do Tbilisi mam już kupiony 🙂 Czekajcie więc cierpliwie na opis mojego tuptania po Gruzji 🙂

0

Czarny bez bata nie ujdzie

Coraz częściej się z tym spotykam. Afryka potrzebuje kolejnej kolonizacji. Tylko jak biały złapie za mordę murzyna, murzyn będzie szczęśliwy. Walnął taką głupotę jakiś czas temu jeśli się nie mylę Cejrowski, a stado pelikanów łyknęło to bez refleksji.

Afryka cierpi i sama jest sobie winna. Bambo mieszkają w lepiankach, tak jak mieszkali tysiąc lat temu i trzeba natychmiast ten stan rzeczy zmienić. Trzeba znów przejąć władzę na tym kontynencie i pokazać im co to jest prawdziwe zachodnioświatowe szczęśćie.

Tylko wyjaśnijcie mi jedną rzecz: dlaczego ja, dlaczego inni, którzy z Europy wynieśli się do Afryki na kilka miesięcy, złapali doła dopiero jak wrócili do ojczyzny? Dlaczego zamiast już na płycie lotniska się rozpłakać jaką to wielką tragedią jest dwa dolary na dzień, płakać się chce dopiero jak się wróci do Europy, a w telewizji Jacykow nam powie, że żaden normalny człowiek nie może być normalny jeśli nie włoży na siebie sweterka w serek? Dlaczego zamiast – sam już nie wiem – powiedzmy rozpaczać że te wszystkie dzieci tam bose, ja rozpaczam, że te wszystkie dzieci tutaj z komórką, laptopem i rowerem na komunię?

Człowiek ma jakąś taką paskudną zdolność do konkwisty i zawsze mu się wydaje, że te całe mordowanie, zabieranie ziemi, narzucanie swojego swiatopoglądu jest dla najechanego dobre. W średniowieczu z krzyżem zasuwaliśmy do krajów arabskich, w XVI wieku krzyżem i prochem witaliśmy Indian. Jestem pewien, że pierwszym co zrobimy po odkryciu obcych form życia w kosmosie będzie próba przekonania ich do oddychania tlenem, picia wódki i chodzenia do kościoła. Te rzeczy są przecież takie zajebiste, więc zajebiste muszą być także i dla innych. Niepojęte, że te arabusy się nawet napić nie mogą.

Logika rekolonizacji sprowadza się do zdania: “skoro murzyni tysiąc lat mieszkali w lepiankach i po epoce kolonializmu nadal mieszkają w tych samych lepiankach, to znaczy, że kolonializm należy powtórzyć”. Żaden bowiem rozsądny człowiek w lepiance przecież żyć nie chce. Człowiek nie może być szczęśliwy zarabiając na miesiąc dwa – trzy razy mniej niż zarabiamy w Polsce. Jeśli człowiek ginie w Kongo od wybuchu przewróconej cysterny, z której – zamiast uciekać – kradł wyciekające paliwo, to przecież aż słów brakuje. Czarny bez bata będzie żył w lepiance i kradł ropę. Pojedźmy tam znów, odbierzmy im władzę nad samymi sobą i pokażmy im polish high life.

A teraz sobie wyobraź, że Afryki nie ma.

Po prostu nie ma takiego kontynentu. Nie ma i nigdy nie było. Sama woda i nic więcej. Ale reszta świata jest mniej więcej taka sama. Ameryka jest tam gdzie jest Ameryka, dzień trwa 24 godziny, podstawą życia jest DNA, a Polak zarabia średnio tysiąc ileś, no chyba, ze na kasie w biedronce, to wtedy na pewno tyle nie. Uprzedzam, że jeśli się długo będziesz nad tym zastanawiać nagle uświadomisz sobie, że w tym alternatywnym świecie, to właśnie ty jesteś murzynem.

W w tym alternatywnym świecie wielkie głowy uniwersystetów w USA zastanawiają się jak pomóc mieszkańcom Europy Wschodniej. Washington Post nawołuje do obalenia władzy w Polsce i uczynienia z tego kraju czegoś na kształt terytorium zamorskiego Stanów Zjednoczonych. To przecież niepojęte, że jest gdzieś na świecie kraj, w którym od setek lat praktykuje się barbażyński zwyczaj zabijania karpi w święta, gdzie ludzie zarabiają kilka razy mniej niż przeciętny amerykanin, gdzie na popegierowskiej wsi piją wina zamiast pracować, gdzie kradną węgiel w biedaszybach, śpią na dworcach, pod mostami i w ogórdkach działkowych, gdzie potrafi się spalić cały budynek pełen ludzi wykluczonych w jakiś sposób ze społeczeństwa. I w ogóle nie piją ponchu ani syropu klonowego. Thanks god przynajmniej walentynki i halloween łyknęli.

Nadal uważasz, ze kolonizacja jest najlepszą formą rozwiązania problemów? Nadal uważasz, że wszelkie problemy na świecie da się w ogóle rozwiązać? Nadal uważasz, że wszystko co według ciebie jest problemem, jest problemem dla wszystkich innych?

Chodzi mi to, że to co uważamy za problem zawsze jest względne. Chodzi mi o to, że nazywanie czegoś problemem na odległość to chamski egoizm. Uwierzcie mi, większość rzeczy jakie wydają nam się problemem w Afryce, tak naprawdę problemem nie jest. W Rwandzie prawnie się ludziom zabrania chodzenia na boso, mandat wynosi około 50 dolarów, ale ludzie mi to chodzą na boso. Bo chcą, ja też wolę chodzić na boso; spróbuj i zobacz jakie to fajne (a Cejrowski?). Dla nich mieszkanie w lepiankowatych chatach (btw, których w Rwandzie jest mniej więcej tyle, ile w Polsce jest zamieszkałych ogródków działkowych; większość tak naprawdę to jakaś forma cegły) nie jest żadnym problemem. Na równiku naprawdę nie trzeba stawiać wielkich molochów z wielkiej płyty z centralnym ogrzewaniem.

Naprawdę warto do Afryki pojechać, by zobaczyć jaką głupotą jest nasze europejskie myślenie, że europejskie standardy życia są idealne pod każdą szerokością geograficzną.

0

Malaria, niechciana pamiątka z wakacji

Pamiętacie moją serię artykułów o malarii, jaką pisałem ostatniej zimy? Wydaje mi się, że wakacje to lepsza pora na przestrzeganie przed zagrożeniami jakie nas mogą spotkać na wakacjach. Postaram się aby było ciekawie. Tamte wpisy zapewne mało kto już pamięta, a tymczasem na pewno jakaś część z Was właśnie pakuje paszporty, okulary słoneczne i rusza do ciepłych krajów (tak jakby dziś w Polsce wcale nie było ciepło).

Na początek mapka zapożyczona z Wikipedii pokazująca obszary, które malarią są zagrożone. Odnajdźcie na niej swój kraj docelowy. Jeśli jest nim, któryś z krajów “kolorowych” czytajcie dalej, aby się dowiedzieć, czy musicie się bać i jak zminimalizować ryzyko zarażenia się zarodźcem malarii.

(Pamiętajcie też, że na pewno rzetelniejsze informacje o malarii znajdziecie znajdziecie na takich stronach jak malaria.com.pl czy Centrum Informacji Medycyny Podróży, a już na pewno w gabinetach lekarzy medycyny tropikalnej)

Najpierw ta zła wiadomość: malaria bywa chorobą śmiertelną, przeciw której nie można się zaszczepić. Na szczęście tu właściwie się kończą złe wiadomości (jakkolwiek strasznie by nie zabrzmiały).

Prawda jest jednak na szczęście taka, że w przeciągu ostatnich dziesięciu lat stwierdzono tylko jedenaście przypadków “zaimportowania” malarii do Polski (liczba Polaków chorujących na miejscu w krajach tropikalnych nie jest mi znana, ale jestem pewien, że jest o wiele rzędów wartości większa). Malarię roznoszą komary widliszki, ale tylko statytycznie co trzechsetny kłując nas wstrzykuje nam zarodźca. Z tego właśnie powodu oraz także dlatego, że wielu turystów świadomie zabezpiecza się przed tą chorobą, tak rzadko słyszymy o jej przywiezieniu do Polski jako niechcianej pamiątki z wakacji.

W jaki sposób można sie choroby ustrzec? Załóżmy, że porada typu “nie jedź do krajów malarycznych” nie wchodzi w grę (i słusznie). Zatem podstawowe rzeczy jakie musisz zrobić to:

Po pierwsze dowiedz się o tej chorobie jak najwięcej. Tutaj u mnie na blogu, w gabinetach lekarzy medycyny tropikalnej (zwłaszcza tam) czy na wspomnianych wyżej dwóch stronach. Poznanie wroga to już połowa sukcesu.

Po drugie jadąc do krajów tropikalnych zabierz ze sobą leki przeciwmalaryczne. Nazw specjalnie nie będę wymieniał, bo różne leki stosuje się w różnych częściach świata. Leki jak sama nazwa wskazuje służą do leczenia, gdy już jesteśmy chorzy, ale normalną praktyką, zalecaną jest ich branie w czasie całego pobytu w krajach zagrożonych malarią. W takim wypadku nabywamy coś w rodzaju odporności: gdy do naszej krwii trafi zarodziec malarii, lek zwalczający jego już będzie tam na niego czekał.

Po trzecie (notujecie to sobie? 😉 ) repelenty. Najlepiej jest je kupić w miejscowej aptece w kraju docelowym, ale także w Polsce wypatrujcie środków zawierających w składzie DEET. To substancja uważana obecnie za najbardziej nielubianą przez komary i mogę to potwierdzić na bazie własnych doświadczeń. Najlepszy (bo najtańszy i skuteczny) jest preparat firmy Bros, ale możecie oczywiście kupić także inne.

Po czwarte unikajcie tak zwanych szarych godzin. Komary najaktywniejsze są podobnie jak i w Polsce, o zachodzie i wschodzie słońca. Te momenty przeznaczcie raczej na śniadanie i kolację wewnątrz budynków niż na zwiedzanie.

Po piąte i chyba ostatnie (a może ktoś z Was w komentarzach coś dopowie na bazie własnych doświadczeń?) moskitiery. W hotelach zwróćcie uwagę czy takie znajdują się nad łóżkiem (najczęściej tak właśnie będzie), a jeśli ich nie zauważycie, zapytajcie o nie obsługę. Jestem niemal pewien, że nie będzie z tym problemu. Możecie też na wszelki wypadek kupić swoją własną, ale zdecydowanie w kraju do którego jedziecie! W Polsce moskitiera kosztuje nawet 80zł podczas gdy w krajach Afryki nie będzie kosztowała drożej niż kilka dolarów. Zwyczajnie szkoda pieniędzy.

I tyle na poczatek (bo jak wspomniałem przez wakacje ukazywać się będą kolejne antymalaryczne wpisy tutaj). Pięć słów: wiedza, leki, repelenty (spraye), szare godziny, moskitiery. Te kilka prostych zasad sprawi, że jedyne wspomnienia z Waszych wakacyjnych wyjazdów do ciepłych krajów nie będą miały nic wspólnego z malarią.

P.s. Pochwalcie się gdzie jedziecie w komentarzach 🙂 Ja też w tym roku wybieram się do kraju, który delikatnie zahacza o kolorowe obszary na powyższej mapie, więc na pewno opiszę tutaj także swoje przygotowania do “wyprawy” 🙂

0

Nie mogę się doczekać The Office w polskiej telewizji

Jakiś czas temu wzruszałem się tutaj jakim to fajnym serialem jest My Name Is Earl, dziś będzie o serialu jeszcze lepszym.

Nie wiem co wokół serialu The Office – bo o nim teraz mowa – dzieje się w Stanach Zjednoczonych, ale jestem całkiem pewien, że dorównuje on obecnie popularnością serialowi Przyjaciele w czasach jego świetności. Świadczyć może o tym to, jak często na różne wzmianki odnośnie Biura trafiam w tej amerykańskiej części sieci. Choćby na przykład dziś, ktoś na diggu dał powiększenie dyplomu Michaela wiszącego w jego biurze. Kilka dni temu moim Google Readerem wstrząsnęła wiadomość o tym, że aktor grający Michaela ma zamiar odejść z serialu. Miesiąc temu Amerykanie śmiali się z tej fotografii, podczas gdy przeciętny Polak zapewne nie wiem co w niej może być specjalnie śmiesznego.

Jakby nie było, internet mi podpowiada, że oglądam ten serial razem z zapewne milionową widownią po drugiej stronie Atlantyku. Tymczasem do obejrzenia The Office na razie udało mi się skłonić jedną osobę i po kilku odcinkach, podobnie jak ja, została fanem owego serialu. Ja obejrzałem już wszystkie odcinki (czyli jak na tą chwilę 118).

Czym jest The Office, serial, który w Polsce nie jest wyświetlany przez żadną telewizję, a tymczasem na świecie doczekał się już wielu “lokalizacji” (własne wersje ma telewizja kanadyjska, brazylijska, czilijska, niemiecka, a sam The Office oryginalnie był serialem brytyjskim)? Niby nic wielkiego: opowiada o firmie sprzedającej papier do drukarek. Jest szef (Michael Scott), jest sekretarka (Pam), dział sprzedaży (w którym najważniejsze postacie to Jim i Dwight) oraz dział kadrowy. Aha, jest też koleś z działu kontroli jakości 😉 (puszczone oczko zrozumieją osoby, które serial widziały). Serial opowiada o tym jakim dupkiem może być szef, jak wkurzający może być twój współpracownik z sąsiedniego biurka, jest też biurowy romans (albo biurowe romanse). I tyle. Kurcze, raczej poprzednimi zdaniami nie zachęciłem Was do obejrzenia, co? 😉 To tak jakbym napisał, że serial Przyjaciele jest serialem o grupce zwykłych ludzi.

Ciekawa jest forma w jakiej kręcony jest serial. Jest to tak zwane mockumentary czyli coś pozorowanego na dokument. Bohaterowie często zwracają się bezpośrednio do kamery, kamera często filmuje ich z ukrycia, wykorzystane są ujęcia z kamer przemysłowych. Całość ma sprawiać wrażenie dokumentu opowiadającego o pracy w biurze; jest jednak oczywiście reżyserowana. Z mockumentary spotkaliście się na pewno oglądając Blair Witch Project czy też odcinki My Name Is Earl, kiedy to gościł u głównego bohatera program Cops.

Najważniejsze w serialu są osobowości wszystkich bohaterów, specjalnie groteskowo przesadzone. Jedyne normalne osoby w biurze to sekretarka Pam oraz sprzedawca Jim. Obok nich wszyscy inni mają jakieś wady. Michael Scott to szef będący totalnym idiotą (ale jak się często okazuje o wielkim sercu). Dwight Shrute – sprzedawca z sąsiedniego biurka względem Jima – to koleś, który zrobi wszystko by przypodobać się szefowi. Kelly jest intelektualną blondynką (choć włosy ma czarne, jak przystało na hinduskę), jest też kobieta z totalnie niską samooceną, jest facet, który nie ma pojęcia co robi w tej firmie, jest zimna suka i inne archetypy.

Stałym elementem serialu są dowcipy jakie robi Jim (czasem w asyście Pam) dla Dwighta. Oto krótki filmik ze zbiorem kilku z nich. Nie wiem czy potrafi on rozśmieszyć kogoś, kto jeszcze serialu nie widział, ale proszę bardzo:

http://www.youtube.com/watch?v=3Pw_eX97TUw

To tyle 🙂 Jest tu ktoś poza mną, kto ten serial oglądał? 🙂

* * *

Trochę się boję, że serial ten nigdy nie trafi do polskiej telewizji w wersji amerykańskiej, a jedynie obejrzymy jego lokalizację. 🙁 Kiedy pomyślę co np z oryginalną Nianią zrobił TVN, przychodzą mi pesymistyczne myśli.

0

Tak wygląda i mówi Paul Barera z Rwandy

Jeśli ktoś jeszcze pamięta, Paul Barera był moim szefem w Rwandzie. To z nim cały czas pracowałem, mieszkałem w jednym domu i na niego co chwila narzekałem 😉

Paweł Makowiecki podesłał mi link do filmu, gdzie Paul wypowiada się, więc możecie go nie tylko zobaczyć, ale i posłuchać. Opowiada o tym, jak w Nyamata (przypominam, że to miasteczko w którym mieszkałem) ludzie dzięki telecentrum (przypominam, że to miejsce gdzie pracowałem) nie muszą już jeździć do stolicy by zapłacić za prąd, a mogą to zrobić na miejscu.

Paul Barera on mobile phones and sustainable telecentres from CTA on Vimeo.

0

O kurczaki, mój blog nie jest mój!

To będzie wpis o tym, że jak instalujesz mnóstwo pluginów i skórek do WordPressa, któregoś dnia może się okazać, że zostałeś zhakowany.

Niewiele osób wie jak wiele może zrobić twórca skórek czy pluginów do WordPressa (ale od razu mówię – ten tekst mógłby być o dowolnym systemie CMS), w tym także jak wiele złych rzeczy może zrobić.

Wyobraź sobie, że znajdujesz w sieci rewelacyjny plugin, który sprawi, że – wymyślam na poczekaniu – pod twoimi wpisami będą pojawiać się wpisy z nim powiązane. Instalujesz go i faktycznie – pod każdym wpisem pojawiają się odnośniki do innych wpisów z Twojego bloga. Plugin więc spełnia swoje działanie.

Tymczasem jednak twoja strona z dnia na dzień zostaje wyrzucona z indeksu Googla. Osoby, które zamieściły kiedykolwiek komentarz na Twoim blogu (a więc także podały swój adres email) codziennie z Twojej domeny dostają dziesiątki spamów. Któregoś dnia nie możesz zalogować się do panelu administracyjnego, a za kilka kolejnych dni znikają Twoje wszystkie wpisy, a zamiast nich blog jest pełen reklam viagry i podrabianych roleksów. Twój blog nie jest już twój.

Brzmi nieprawdopodobnie? Uwierzcie mi, że jest to jak najbardziej możliwe, a co więcej właściciel sam jest sobie winien doprowadzenia do takiej sytuacji. I to niezależnie od tego czy korzystamy z WordPressa, Joomli, Drupala czy czegokolwiek innego. Ja akurat piszę o WordPressie, bo nim się zajmuję.

Częścią z moich zadań jest właśnie ratowanie blogów z podobnych opresji jak te opisane wyżej. Widziałem już w kodach pluginów, skórek (skórka to tak naprawdę z grubsza także plugin) czy też innych dodatków wiele mniej lub bardziej zaevalowanych instrukcji, które mają za zadanie po cichu zrobić krzywdę właścicielowi strony (a właściwie raczej przynieść korzyść twórcy dodatku kosztem właściciela strony).

Dowolny plugin czy skórka poza robieniem tego, do czego zostały stworzone według opisu na stronie dodatku może w ukryciu robić dosłownie wszystko z Twoją stroną. Najczęściej ogranicza to się do z pozoru niewinnego dodawania odnośników pozycjonujących w stopce strony, jednak i takie działanie czasami może dla nas źle się skończyć – Google potrafi wyrzucić ze swojego indeksu takie strony, zwłaszcza jeśli inne odnośniki w  stopce są serwowane dla czytelników strony, a inne dla robota google. Czy tak się właśnie dzieje, przeciętny użytkownik wordpressa jednak wiedzieć nie może.

Na szczęście jest kilka mniej lub bardziej prostych sposobów aby ustrzec się przed zhakowaniem naszej strony w ten sposób. Oto one.

  • Nie instaluj wszystkiego co znajdziesz w sieci! Jeśli tak robisz, aż się prosisz o kłopoty. Ja jeśli znajduję jakiś nowy plugin najczęściej czytam jego kod aby zobaczyć co mniej więcej robi, potem instaluje na wordpressie testowym i dopiero wtedy – jeśli zdecyduje, że jego funkcjonalności są mi przydatne – ląduje on na muzungu.pl
  • Jeśli szukasz pluginów lub skórek, szukaj ich w pierwszej kolejności w repozytorium WordPressa. Teoretycznie zanim autor wtyczki/pluginu doda go do owego repozytorium, administrator serwera przegląda jego kod w poszukiwaniu niebezpiecznych jego fragmentów, a zatem jesteśmy nieco bezpieczniejsi. (Niestety nie jest to zabezpieczenie doskonałe, bo złośliwy kod i w takiej sytuacji da się przemycić)
  • Jeśli już musisz zainstalować coś spoza repozytorium, wybieraj skórki i pluginy bardziej popularne, których autor jawnie podpisuje się pod swoim dziełem. Taka osoba raczej nie odważy się na próbę wstrzyknięcia złośliwego kodu i utratę reputacji.
  • Przynajmniej pobieżnie obejrzyj kod wszystkich plików składających się na skórkę lub plugin. Otwórz je przed instalacją choćby zwykłym notatnikiem i wyszukaj frazy ‘eval’ i ‘base64_decode’. Jeśli je znajdziesz, zrezygnuj z instalacji (jednak ich obecność nie musi oczywiście od razu oznaczać złych intencji twórcy).

Nie byłbym sobą, jeśli nie pozwoliłbym bym sobie na małą reklamę 🙂 Jeśli nie jesteś pewien czy twoja skórka i zainstalowane już pluginy są bezpieczne, napisz do mnie a za opłatą zajmę się takim audytem. Jeśli nie chcesz mi tego zlecać, proponuję dodać takie ogłoszenie na WPzlecenia.pl – na pewno ktoś się tym zajmie.

W jednym z kolejnych wpisów opiszę w jaki sposób ratować wordpressa gdy został już zarażony. Nie  jest to zadanie proste, jednak wykonalne. Nie zapomnij dodać do swojego czytnika mojego kanału RSS aby nie przegapić tego zapowiadanego wpisu 🙂

0

Gęstnieje sytuacja w Rwandzie

Podobnie jak w Polsce, także w Rwandzie zbliżają się wybory prezydenckie. Z tego też powodu atmosfera wokół tego kraju, a także w nim staje się coraz bardziej gęsta. Bez obaw, jestem pewien, że po wyborach wszystko wróci do normy.

Im więcej obserwuję rwandyjską demokrację, tym bardziej jestem przekonany, że jest to demokracja na wzór kremlowski. Od dziesięciu lat ten sam prezydent, który także i w tych wyborach będzie startował i jestem pewien, że w nich zwycięży. Także podobnie jak w Rosji Putin/Miedwiediev oficjalnie cieszy się wysokim poparciem wśród obywateli, i podobnie jak w przypadku władz rosyjskich, nawet jeśli jest krytykowany za łamanie praw człowieka (The Economist napisał kiedyś, że nawet w rządzonym przez Mugabe Zimbabwe obywatele mają większe swobody wypowiedzi), to wszyscy równo przyznają, że w kwestiach ekonomii i gospodarki nie ma nic do zarzucenia, a inne kraje mogłyby z Rwandy brać przykład (nawet przez Polskę jakiś czas temu przewinęła się fala artykułów zachwycających się rozwojem tego kraju, a i ja co nieco też o tym pisałem).

To co skłoniło mnie do napisania tego wpisu, to aresztowanie kilka dni temu amerykańskiego prawnika w Rwandzie, które pokazuje w całości jak wygląda obecna sytuacja w Rwandzie i jak wygląda przywiązanie Paula Kagame do urzędu prezydenta.

Prawnik ów to Peter Erlinder, dość kontrowersyjny pan, który lubi podejmować się spraw, które w oczach opinii publicznej są skazane na przegraną. Swego czasu pomagał obywatelowi Kanady oskarżonemu (i skazanemu) o wspieranie al-Quaidy. Ostatnio dowodzi grupą prawników broniących przez międzynarodowym trybunałem ludzi oskarżonych o ludobójstwo w Rwandzie.

Został aresztowany w maju 2010, tuż po tym jak wylądował na lotnisku w Kigali, gdzie przyleciał bronić przed więzieniem rywala w prezydenckim wyścigu Paula Kagame, Victoire Ingabire wtrąconego do więzienia po oskarżeniu o wspieranie ruchów dążących do ponownego ludobójstwa w Rwandzie.

Tu mi się przypomina jak będąc w Rwandzie słyszałem, że wszyscy wspierają w tym kraju prezydencką partię RPF, bo jeśli ktoś jej nie wspiera od razu pojawia się podejrzenie o związki z ludobójcami. Tu też mi się przypomina Putin, który w podobny sposób czyścił opozycję przed wyborami parlamentarnymi czy prezydenckimi wtrącając jej członków do więzienia pod zarzutem działań antypaństwowych.

No więc Peter Erlinder nie godzi się na to by Paul Kagame przed wyborami prezydenckimi wsadzał do więzienia swojego wyborczego rywala, więc leci do Rwandy by go z tego więzienia wydostać. Czeka go jednak niemiła niespodzianka (choć nie do końca niespodzianka, bo był o tym przed przylotem uprzedzany): na lotnisku zostaje aresztowany pod zarzutem negowania faktu, że w 1994 doszło w Rwandzie do ludobójstwa.

Podobnie jak my mamy coś takiego jak kłamstwo oświęcimskie, za które można trafić do więzienia, podobnie w Rwandzie jest prawo, które zabrania twierdzić, że wcale nie było ludobójstwa. Jest to dość rozsądne i na takie ograniczanie wolności słowa się godzę.

Czy Peter Erlinder jednak faktycznie twierdzi, że do ludobójstwa nie doszło? Byłoby to nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że przez trybunałem w Tanzanii broni ludzi z “plemienia” Hutu oskarżonych o owe ludobójstwo.

Otóż właśnie. Erlinder nie zaprzecza, że do ludobójstwa doszło, ale jedynie stwierdził, że “nie jest właściwym oskarżanie o przemoc tylko jednej ze stron konfliktu” (“He doesn’t deny massive violence happened but contends it’s inaccurate to blame just one side.”). A stwierdzenia tego się dopuścił… w czasie obrony Hutu przed międzynarodowym trybunałem w Tanzanii.

Tu mi trochę witki opadają. Że nie tylko Hutu w czasie ludobójstwa zabijali Tutsi, ale także Tutsi w ramach odwetu zabijali Hutu czytałem w książkach wypożyczonych w rwandyjskiej bibliotece. Także w Rwandzie na ulicy słyszałem, że są teorie obwiniające Paula Kagame o rozpętanie ludobójstwa (choć są przez Rwandyjczyków odrzucane i także przeze mnie). Jakby nie było to należąca do Paula Kagame partia (a wtedy ugrupowanie zbrojne) RPF ostatecznie zwyciężyła walki w czasie ludobójstwa i albo wybiła albo wypędziła z kraju Hutu.

Tak więc Erlinder chyba nie powiedział nic, co by nie było prawdą (choć tu się nieco zasłonię tym, że być może cytat z jego wypowiedzi nie jest dokładny, a przytaczam go za Yahoo News). Ponadto nawet jeśli skłamał, czy obrońca, który przed sądem stwierdza, że jego klient nie jest do końca winien swojej winy, może zostać pociągnięty za to do odpowiedzialności?

W więzieniu (a właściwie areszcie) siedzi więc teraz nie tylko rywal Paula Kagame w wyborach prezydenckich, ale także adwokat owego rywala. Trochę mi szczęka opada jak doczytałem, że za swoja wypowiedź Erlinder może zostać w Rwandzie skazany na 25 lat więzienia.

Stany Zjednoczone już zaapelowały do rządu Rwandy o uwolnienie prawnika (Peter Erlinder jest obywatelem USA) jednak z jednej strony apel nie jest jakoś wyjątkowo silny, z drugiej strony wiem z obserwacji polityki Paula Kagame, że póki co uwolnienia na pewno nie będzie. Może po wyborach, ale póki co na pewno nie.

0

Przypadkiem uruchomiłem WPzlecenia.pl

Dwie rzeczy sprawiły, że wystartował w poniedziałek serwisik (a przyszłości – ogromny portal freelancerski) pod zdradzającym funkcję tytułem Wpzlecenia.pl.

Pierwsza rzecz to mój wpis sprzed tygodnia, w którym radziłem Wam, gdzie freelancer może szukać zleceń związanych z WordPressem. Zacząłem się po nim zastanawiać dlaczego nie ma jeszcze takiego serwisu jak Wpquestions.com, ale dla osób, które wolą wszystko robić w granicach Polski; przynajmniej w językowych granicach.

Druga rzecz to coponiedziałkowy natłok maili na skrzynce. Powoli wychodzę już z fazy freelancingu, w której freelancer rzuca się na każde zlecenie, robi ich 4-5 równocześnie i w efekcie zawala terminy i część zleceń – co tu ukrywać – jednak robi tak, że potem poprawki zajmują więcej czasu niż samo zlecenie. Dlatego postanowiłem sobie, że nie więcej niż jedno duże zlecenie na raz. Szkoda nerwów.

W poniedziałek więc odpisywałem ludziom, że jeśli chcą to i owszem, mogę się zająć ich zleceniem ale najwcześniej gdzieś w okolicach końca czerwca. Wtedy właśnie przyszła mi myśl: może czas na polski serwis wp-lancerski? (właśnie wymyśliłem to słówko, fajne, nie?)

I tak oto po kilku godzinach (najwięcej zajęło dodanie formularza dodawania zleceń) działa: wpzlecenia.pl. Zapraszam, oczywiście całość za darmo i nie planuję zarabiać na tym póki co. Jest już nawet pierwsze zlecenie (prawdę mówiąc myślałem, że z 2 tygodnie będzie tam pusto), ale z tego co wiem, wykonawca już się znalazł po kilku godzinach.

Aha, mam do Was prośbę. Czy możecie mi pomóc w wypromowaniu tego serwisu? Jak wspomniałem całość działa za free dla użytkowników, więc fajnie by było jakby ktoś to docenił. Jak możecie pomóc?

Jeśli masz stronę wu wu wu: wklej proszę gdzieś ten krótki kod html:

<a href=”http://wpzlecenia.pl” title=”Wordpress zlecenia”>WPzlecenia.pl – płatne wsparcie dla WordPress</a>

Jeśli macie jakiegoś bloga, szczególnie na WordPressie, może choć krótko wspomnicie, że jest taka strona jak Wpzlecenia.pl? Nie zapomnijcie w tekst wpleść takich zwrotów “jak rewolucja w polskim internecie”, “najlepszy startup 2010 roku”, “miażdżący pomysł” itp itd 😉 A tak poważnie, napiszcie cokolwiek.

Jeśli macie konto na facebooku, można zostać lubisiem tej strony. Tutaj.

I przede wszystkim: dodawajcie tam zlecenia lub zaglądajcie sprawdzając czy są nowe 🙂

0

Coraz więcej białostoczan w Rwandzie

Już nie tylko ja mogę się pochwalić, że wyjechałem z Białegostoku do Rwandy 🙂 Kolejna dwójka ludzi jedzie do tego kraju.

Tu więcej informacji.

0

Gdzie freelancer może znaleźć zlecenia związane z WordPressem?

Postanowiłem choć trochę i przez chwilę nie być psem ogrodnika i podzielę się z Wami informacjami, gdzie w sieci są dedykowane miejsca, w których każdy, kto zna WordPressa choć trochę bardziej niż na poziomie dodawania do niego wpisów i zmieniania opcji w Kokpicie, może zarobić trochę grosza. Niestety miejsc takich nie jest dużo (a może po prostu ja nie znam więcej?)

Jobs.Wordpress.net

To chyba najpopularniejsze miejsce. Codziennie pojawia się około 10 ogłoszeń ze zleceniami, których charakter jest naprawdę różny. Od prostych próśb o modyfikację stylów, po zlecenia stworzenia zaawansowanych serwisów społecznościowych w oparciu o BuddyPress. Przy ogłoszeniach nie są publikowane budżety, jakie zleceniodawcy są w stanie nam zaoferować, więc odpisując na ogłoszenie sami musimy napisać ile sobie za naszą pracę liczymy (ja także dodaje termin wykonania prac). Dodatkowym plusem jest to, że w serwisie nie musimy sie rejestrować. To zwyczajna tablica ogłoszeń, na którą każdy może wysłać ogłoszenie podając dane kontaktowe (email) i my te dane widzimy od razu.

Mniej więcej rok temu dość intensywnie korzystałem z tego serwisu i przyznam, że niektóre ogłoszenia udało mi się przechwycić. Dużym utrapieniem jest jednak spora liczba ogłoszeń od ludzi – pośredników. Wiele bowiem osób wyłapuje lepiej płatne zlecenia odnośnie wordpressa w serwisach ogólno-freelancerskich (jak np elance.com) udając, że się zna na WordPressie, a gdy takie ogłoszenie mu się dostanie, wtedy szuka podwykonawcy  na jobs.wordpress. Komunikacja w takim wypadku jest fatalna, ostatecznie zlecenie okazuje się dotyczyć czegoś zupełnie innego niż pierwotnie i szczerze nigdy nie udało mi się go sfinalizować. Tak więc z miejsca odradzam przyjmować zlecenia z jobs.wordpress od osób, których nazwisko lub email wskazują, że są hindusami (przepraszam  za ten nacjonalizm, ale każda lepiej zorientowana osoba, wie jaka jest rola hindusów w informatycznym outsourcingu: to zleceniobiorcy, a nie zleceniodawcy).

Obecnie ze strony nie korzystam już w ogóle, bo jestem w tej komfortowej sytuacji, że (odpukać) nie muszę szukać klientów, a to klienci sami mnie znajdują.

WP Questions

Strona mniej popularna, ale musze przyznać, że ogłoszeń jest tam już coraz więcej. Kiedyś jak startowała było jedno ogłoszenie na kilka dni, obecnie jest już nawet kilka dziennie.

Strona działa zupełnie inaczej niż poprzednia. Trzeba się zarejestrować (zarówno zleceniodawcy jak i -biorcy), zleceniodawca dodając pytanie od razu wyznacza ile chce zapłacić temu, kto mu pomoże. Następnie wszyscy mogą w określonym czasie zamieszczać (jawnie w postaci komentarzy) swoje odpowiedzi na pytanie i na koniec zleceniodawca decyduje komu zapłaci (a zapłacić komuś musi, bo zadając pytanie dokonuje przedpłaty na konto WP Questions, serwis ten zresztą pobiera swoją prowizję).

Czy jest to skuteczne, nie wiem 🙂 Zawsze gdy tam zajrzę jest już tyle odpowiedzi na pytanie, że nie chce mi się dopisywać kolejnej. Widziałem, że Wojtek czasem udziela tam odpowiedzi, więc może wypowie się czy udało mu się coś w ten sposób zarobić 🙂

* * *

To wszystkie mi znane serwisy. Bierzcie i korzystajcie, albowiem jak napisałem, ja już z nich nie korzystam, nie muszę.

A może ktoś zna inne miejsca gdzie wordpressową wiedzę można realnie spieniężyć? Oczywiście wszystkie większe strony freelancerskie mają dział odnośnie wordpressa (jak wspomniany przeze mnie wyżej Elance), ale jeśli ktoś ma jeszcze coś do dodania, zapraszam do podzielenia się tym w komentarzach!

0

Bambi Killer

Kolejna, osiemnasta i –  jak się dowiedziałem ostatnia już na szczęście – moja wyprawa do Zakopanego przybrała nieoczekiwany przebieg. Gdzieś pod Kielcami o drugiej w nocy w świetle reflektora zobaczyłem głowę sarenki, tak mniej więcej 4 metry od samochodu i w czasie mniejszym pewnie niż 1/4 sekundy ciało doczepione do owej głowy zrobiło porządne wgniecenie w samochodzie.

Z jednej strony zgadzam się z opinią przybyłych na miejsce zdarzenia policjantów, że winę tutaj ponosi sarna, bo gdy jedziesz sto kilometrów na godzinę, w dodatku po czymś co wygląda jak droga ekspresowa (drogą ekspresową nie jest, ale po obu stronach są barierki i na środku wysepka z barierkami) nie masz szans w cztery metry wyhamować gdy wbiega ci pod koła zwierze. Z drugiej strony szkoda zwierza, nieważne jak głupim zwierzem jest.

Choć w pierwszej chwili podejrzewałem, że to będzie już koniec mojej wyprawy – spod samochodu wypływała coraz większa kałuża czegoś co wziąłem za płyn chłodniczy, reflektor nie działał, a cały przód był ogólnie pogięty – na miejsce dojechałem jeszcze tej samej nocy. Kałuża była kałużą płynu do wycieraczek, a naprawa reflektora sprowadziła się do ponownego podłączenia rozłączonej siłą uderzenia wtyczki.

W Zakopanem lekarz spojrzał na mnie, powiedział, że wszystko jest ok (to jest k*wa najlepsze: raz na pół roku muszę przejechać całą Polskę, potem wrócić przez całą Polskę, czasem zaliczyć bonus w postaci sarnich flaków na samochodzie, tylko po to by lekarz spojrzał na mniej i powiedział, że wszystko jest ok) i następną wizytę mam za trzy lata, przy czym nie jest ona już obowiązkowa. Pozwolę sobie więc nie skorzystać.

Trzeba będzie na przyszłość zmienić upodobania i na podróże wybierać raczej dzień niż noc. Bo jestem pewien, że nawet jakbym jechał cały czas szepcząc sobie pod nosem “uważaj na sarenki, uważaj na sarenki” jak drugi raz taka Bambi wwaliła by mi się pod koła, znów by przegrała ten wyścig. W 4 metry przy 100kmh nawet nie zdąży się przełożyć nogi z pedału gazu na pedał hamulca. Zresztą i przy 50kmh też raczej nie.

* * *

Zastanawiam się jak długo trzeba czekać na pierwszy komentarz pod wpisem, w którym ktoś nazwie mnie piratem drogowym, za to, że przyznaję się publicznie, że przy ograniczeniu do 90kmh jadę setką. I to w środku nocy!

0

Demotywatory: óczą, bawioł, wyhowujom

Jedną z moich licznych wad mózgu – jak nazywam wszelkie ludzkie odchyły od przeciętności, zarówno te na plus, jak i minus – jest to, że gdy poznaję jakąś nową informację, staram się ją zweryfikować. Św. Tomasz z Akwinu mawiał: “Bałbym się człowieka, który wiedzę czerpie z tylko jednej książki”.

Przed wyjazdem do Rwandy mieliśmy trening, a w czasie treningu testy z psychologami czy się nadajemy na taki wyjazd. Poległem na jednym zadaniu (ale bez obaw, na innych poszło mi całkiem ok). Zaczynało się ono mniej więcej od słów “13 maja 2001 roku, w niedzielę grupka ludzi postanowiła…” cośtam cośtam. Zadanie polegało na sprawdzeniu czy owa grupka prawidłowo zaplanowała sobie rozwiązanie jakiegoś tam projektu związanego z pomoca afrykańskiej ludności, czy coś w tym stylu. Niestety nie pamiętam treści zadania, bo cały czas na jego wykonanie spędziłem sprawdzając czy 13 maja 2001 roku faktycznie była niedziela. (Dla ciekawych podpowiem, że była, jednak wyliczenie tego na papierze zajęło mi sporo czasu; niestety wśród licznych wad mózgu nie mam zdolności typowych dla sawanta).

I tak już mam w życiu. Co chwila coś sprawdzam. Dlatego też niezmiernie długo mi zajmuje czytanie strony Demotywatory.pl. Co chwila pojawia się niby demotywator, w którym albo ktoś dowodzi, że Gauss wymyślił krzywą Gaussa gdy był w szkole podstawowej (nie, nie wymyślił jej wtedy, co sprawdziłem), albo, że Adolf Hitler przywiózł na pogrzeb Piłsudskiego wielki winiec pogrzebowy (jeśli pamiętacie tamten demotywator: Hitler nie przyjechał na pogrzeb Piłsudkiego, ale faktycznie urządził uroczystości żałobne w III Rzeszy).

Albo na przykład wielka rewelacja, że na produkcję pałeczek do ryżu zużywa się 1,7 mln metrów sześciennych drewna lub 25 milionów dorosłych drzew (sorry, ale ja od razu widzę, że jeśli by to była prawda, wychodziłoby że aby uzyskać jeden metr sześcienny drewna trzeba ściąć ponad 14 drzew).

Dziś jednak Demotywatory pobiły jak dla mnie rekord, a rekordowy jest demot doszukujący się podobieństw między śmiercią Lincolna a Kennedy’ego. Tylu bzdur w jednym obrazku juz chyba dawno nie widziałem 🙂

Dla porównania, oto demotywator w oryginale:

A oto demotywator z moimi korektami i moim podpisem:

Jak widać ludziom można wcisnąć każdą głupotę, byle wyglądała atrakcyjnie.

btw, jeśli ktoś chce wysłać mój demot na główną demotywatorów, to zapraszam pod ten link 🙂

0

Kurcze, może jednak książka?

Włączyłem wczoraj na chwilę Gadu Gadu (co otstatnio robię bardzo rzadko, nie wiem czemu ale co minutę mnie rozłącza) i wyskoczyło mi okienko z takim tekstem:

“Witaj, jestem studentką II roku dziennikarstwa, chciałabym napisać o Panu reportaż, jeżeli oczywiście uzyskam Pana zgodę”

Nie powiem, takie coś naprawdę nieźle łechcze 🙂 Troche nieufnie – podejrzewałem, że to może być jakaś podpucha – odpisałem, ze nie ma problemu i od słowa do słowa jak w poprzednich przypadkach doszło do tego, dowiedziałem się, że jak zwykle chodzi o Rwandę i że na maila dostałem listę pytań, na które właśnie przed chwilą dość szybko odpisałem.

Pytania zawsze są te same: co jadłem, jakie wrażenia, gdzie mieszkałem… To wszystko już opisywałem na poprzednim blogu, więc odpowiadanie na pytania sprowadziło się do pomocy w wyszukaniu moich tekstów i wklejenia linków do treści odpowiedzi.

…a teraz kurde siedzę i zaczytuję się we własnych wpisach. Muszę nieskromnie przyznać, że nawet mi się podobają. 🙂 Większość niestety już nie pamiętałem, więc czytałem jak opowieści kogoś innego. Pamiętacie na przykład tekst o jajecznicy? Ja nie pamiętałem, nie pamiętałem nie tylko tekstu ale i samej sytuacji i na koniec lektury aż parsknąłem śmiechem.

Fajnie się to czyta. Szkoda, że tak bardzo brakuje mi czasu by złożyć to wszystko w książkę. Ale póki co zapraszam do lektury online. Przynajmniej jest za darmo 😉

0

MediaMarkt jest jednak dla idiotów

Tydzień temu byłem w MediaMarkt i wypatrzyłem sobie fajny telewizor: Toshiba 40 LV 685 DG. W dość atrakcyjnej cenie, bo coś około 1800 złotych, to naprawdę mało jak za 40 cali LCD.

Mam jednak tak, że zanim nie sprawdzę ceny w innych sklepach, nie kupuję rzeczy powyżej kilkuset złotych. Wróciłem więc spokojnie do domu i sprawdziłem na ceneo. Akurat tam też w najtańszym sklepie kosztuje około 1800 złotych, więc spoko. Właściwie nie ma różnicy czy kupić go w MM czy zamówić do domu przez internet.

Wczoraj jednak na flakerze matipl dał cynk, że dziś wszystkie ceny w MediaMarkt obniżone są o VAT czyli 22%. Wow, czyli mógłbym go dziś kupić za naprawdę śmiesznie niską cenę 1475 złotych. 40 cali!

Oczywiście wziąłem kartę płatniczą i wybrałem się do sklepu. Szaleństwo, nigdy nie widziałem tam tyle osób kupujących elektronikę. Normalnie pracownicy z nudów oglądają sobie filmy na jakimś kinie domowym, dziś ludzie ustawiali się do nich w mini kolejki.

Trudno mi było znaleźć ową Toshibę, nawet przez chwilę myślałem że się spóźniłem i już kupili.

Ale jest! Stała w nieco innym miejscu, ale ta sama. Obok ceny oczywiście kartka, że 2 maja 2010 wszystkie ceny należy podzielić przez 1,22 i jak coś to pracownicy służą kalkulatorami.

Ale cena jaka widniała dziś przy tym telewizorze to nie 1800 złotych tylko… 2299 złotych!

Wyjąłem kalkulator, podzieliłem tą kwotę przez 1,22 i wyszło mi 1884 złotych.

Rozejrzałem  się po sklepie. Podjarani ludzie ładowali do koszyków wieże, oglądali laptopy, sprzedawca jakiejś kobiecie podawał zapakowany w pudełko monitor komputerowy. Czyli innymi słowy robił ją po prostu w chuja.

Oczywiście wyszedłem. Jednak kupię przez internet, nawet jeśli miałbym zapłacić drożej.

0

Odwołane loty to mały pikuś

Czas zdradzić Wam okrutną prawdę: wszyscy zginiemy. No może nie zginiemy (przynajmniej nie na razie), ale okrutna prawda jest taka, że chleb będzie kosztował 9 złotych. Czy jakoś tak.

(więcej…)

0

Read-ability czyli czytaj strony w spokoju

Już od dłuższego czasu używam w swojej przeglądarce prostego przycisku, który strasznie ułatwia czytanie stron. Najwyższa pora pochwalić się tym dla Was 😉 (więcej…)

0

Wierzysz w Internet?

Ostatnia tragedia uświadomiła, przynajmniej mi, że mimo wszystko telewizja jest nadal najbardziej wiarygodnym źródłem informacji. I wcale nie chodzi mi o to, że w internecie obecnie po kilku dniach od katastrofy łatwiej jest trafić na artykuł o tym, że samolot spadł w skutek syjonistycznego zamachu.

Pierwszym miejscem, gdzie dowiedziałem się, że samolot prezydencji rozbił się pod Smoleńskiem była Wirtualna Polska. Niby całkiem wiarygodne źródło informacji, ale gdy zobaczyłem tytuł o tym mówiący, pierwsze co mi przyszło do głowy, to że WP znów tytułem próbuje zwiększyć sobie ilość kliknięć.

Drugie co mi przyszło do głowy, to aby włączyć telewizor. I wtedy już byłem pewien, że to nie żart.

W filmach często możemy spotkać scenę kiedy gdy coś istotnego się dzieje, jedna postać dzwoni do drugiej i mówi aby szybko włączyła telewizor. Podejrzewam, że ta scena jeszcze długo nie zostanie zastąpiona sceną, w której jedna postać twituje do drugiej aby szybko weszła na facebooka.

Internet to śmietnik i informacje jednak wolę się udać do telewizji, nawet jeśli muszę przy tym godzić się na jakąś ich odgórną moderację czy cenzurę.

0

Jak zrobić żałobne obrazki na stronie?

W sieci zapanowała szarość. Jeśli jesteś webmasterem i też chcesz okazać szacunek wobec zmarłych na swojej stronie, jednak nie chcesz na stałe zmieniać wszystkich obrazków na stronie na odcienie szarości, znalazłem dwulinijkowy sposób w javascript pozwalający na żywo zamienić wszystkie obrazki ze znacznika <img> tak aby były pozbawione kolorów.

Po kolei.

Wchodzimy na stronę pixastic i pobieramy skrypt. Na stronie jest fajny konfigurator, który pozwala pobrać tylko co nam potrzebne. Jako, że niemal każdy chyba na wordpressie ma aukatywnione jQuery, polecam zaznaczyć opcje ‘Pixastic Core’, ‘jQuery plugin’ i ‘Desaturate’.

Pobrany plik umieść na serwerze i w nagłówku strony podlinkuj go (zakładam, że masz podłączone także jQuery).

W stopce strony dodaj skrypt js:

$d = jQuery.noConflict; 
$d("img").pixastic("desaturate");

I to wszystko.

Oczywiście skrypt nie załatwia wszystkiego. Nadal pozostaną kolory czcionek czy tła zdefiniowane w CSS, także obrazki tła nie zostaną podmienione.

Jak działa skrypt możecie zobaczyć na stronie HR Standard

0