Jak wygląda składanie reklamacji w Orange?

Witaj drogi czytelniku! Myślisz, że wymyślałem mówiąc, że każdy telefon do Orange gdy coś chcemy (zamówić, zmienić zamówienie lub zareklamować) kończy się niepowodzeniem? No to posłuchaj sam.

Od czasu ostatniego wpisu o Orange (ubiegły tydzień):

  • wczoraj odebrałem telefon z pytaniem czy chce ich światłowód. Przypominam nieuważnym czytelnikom, że od jakiegoś czasu nie jestem klientem Orange i mam solenne zapewnienie z biura prasowego Orange, że takie telefony już sie nie powtórzą (powtarzają się)
  • dziś rano odebrałem kolejny telefonz  pytaniem czy chce ich światłowód

W czasie dzisiejszej porannej rozmowy zapytałem panią:

– A co mam zrobić, aby te telefony w końcu ustały?

– Proszę zadzwonić pod numer 801 234 567 i złożyć reklamację.

A więc dzwonię. Czy może to być w jakiś sposób trudne? Czy coś możę pójść nie tak? Ja proszę by nie dzwoniono do mnie, firma mówi, że już dzwonić nie będzie. Banał, prawda?

No to sami posłuchajcie jak Orange z banalnej rozmowy może zrobić cyrk wariatów by na koniec wrzucić cię do czarnej dziury (przewińcie pierwsze 17 sekund):

(Ciach. W tym miejcu było nagranie, ale postanowiłem je usunąć, nie sądzę by pan do którego się dodzwoniłem chciał by ludzie słuchali go w internecie, choć schrzanił sprawę. Więc jedynie streszczę co było:

Dodzwoniłem się i powiedziałem, że chcę aby usunięto moje dane z rejestrów Orange. Powiedziałem, że mam już dość słuchania o światłowodzie na co pan… próbował mi ten światłowód polecić. Trochę się z nim posprzeczałem – ale dość kulturalnie – na co odpuścił. Zebrał moje dane upewniając się, że jestem klientem biznesowym i powiedział, że musi mnie przełączyć na obsługę.

Po przełączeniu “na obsługę” automat zapytał mnie o numer telefonu. Gdy raz podałem numer, stwierdził, że jest nieprawidłowy. Gdy podałem jeszcze raz, stwierdził, że to numer klienta biznesowego, a dodzwoniłem się na obsługę dla zwykłych ludzi i… rozłączył mnie. To był koniec tej reklamacji, tak to działa w Orange za każdym razem gdy chcesz coś załatwić)

Uwagi, bo nie wszystko się nagrało (wybieranie tonalne się najwidoczniej nie nagrywa):

Pod sam koniec nagrania, zanim automat mówi “twój numer jest nieprawidłowy” podaję numer telefony skojarzony z moją (nieistniejącą już) usługą, ale kończę go krzyżykiem. Potem podaję jeszcze raz ten sam numer bez krzyżyka i wtedy automat mówi, że dodzwoniłem się nie tam gdzie trzeba i mnie rozłącza bez pardonu. 5 minut czasu stracone na nic.

Czytelniku, czy chcesz być klientem takiej firmy?

Przy okazji: jest tu jakiś prawnik, który chciałby pomóc? Ja poważnie chętnie pójdę skończyć ten cyrk w sądzie. Nie chcę z tego żadnych pieniędzy dla siebie, wystarczy mi satysfakcja (i tak jak mówię na nagraniu, chciałbym by jednak Orange to drogo kosztowało na rzecz jakiejś fundacji czy domu dziecka).

0

Przełom w Rwandzie i w Kościele

“…ludzie uciekali do świątyń z nadzieją na schronienie za plecami księdza. A ci tymczasem zawiedli. Nie wpuszczali za drzwi kościoła, jeśli wpuszczali, nie dawali żadnej nadziei na ochronę i przeżycie. I przeraża mnie stwierdzeniem: sami donosili do Hutu, że w ich kościele są pasożyty, które trzeba zabić. Sami chwytali za pistolety i rozstrzeliwali ludzi.”

To cytat z mojego dawnego wpisu o tym, jak wyglądał udział Kościoła w ludobojstwie w Rwandzie. Jeśli ktoś nie czytał tamtego wpisu, bardzo zachęcam by jednak poświęcił na to trochę czasu. Uprzedzam, tekst jest długi i bolesny. Znajdziecie go tutaj (ctrl i klawisz plus powiększą tę mikroskopijną czcionkę).

Przypominam ten cytat bo wczoraj był wyjątkowy dzień. Konferencja Episkopatu w Rwandzie zrobiła to, co powinna była zrobić: przeprosiła za udział Kościoła Katolickiego w ludobójstwie w Rwandzie. Bez żadnego “wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, bo tu nikt chyba wobec Kościoła nie zawinił, a był to drastycznie przykry przykład kompletnej kompromitacji (nawet słowo kompromitacja jest za słabe, jeśli się weźmie pod uwagę, że mówimy o na przykłąd księżach zabijających kobiety i dzieci).

To bardzo dobry gest, szkoda, że tak późno.

Zastanawiam się czy skończy się na geście, czy też wciąż żyjący księża, którzy uciekli po tym co zrobili do francuskich parafii wrócą do Rwandy i odpowiedzą przed sądem.

 

0

Nieeeeee! Orange jednak jest gorszy od kiły! To dno!

Kurwa mać!

Sorry, to chyba pierwsze przekleństwo na tym blogu, ale nie wyrabiam już.

Tym razem będzie krótko.

Dla tych, którzy nie śledzą, szybkie streszczenie:

  • mój wpis sprzed tygodnia o tym, że w Orange to co usłyszysz od ich pracowników się nie sprawdzi. Do tego, choć nie jestem już ich klientem, odebrałem pięć lub więcej telefonów tak jakbym był ich klientem i czy chce ich jebany światłowód. I że nie da się od tego uwolnić.
  • wpis sprzed dwóch dni, że dowalili mi fakturę na 250zł i że po poprzednim wpisie skontaktowała się ze mną osoba z Orange obiecując, że faktura zostanie skorygowana i że już naprawdę znikam z ich baz jako klient. I że to już naprawdę koniec moich udręk z tą firmą.

A teraz to:

20 minut temu odbieram takiego smsa:

15039655_1337983292893208_7221691032116283711_o

Co do k…? Jakie zgłoszenie? Przecież wszystko miało być załatwione?!

I w 5 minut po smsie dzwoni telefon z Orange. Pomyślałem sobie, że dzwonią szybko wyjaśnić pomyłkowy sms.

Co usłyszałem? Posłuchajcie sami!

Ja p.i.e.r.d.o.l.ę.

0

Prawie wyleczony z Orange – epilog

Aktualizacja: cofam wszelkie dobre słowo o Orange, jakie się pojawia poniżej we wpisie. Okazuje się, że zostałem okłamany przez tę firmę: nadal dzwonią i proponują światłowód (zobacz nowsze wpisy).

W poprzednim wpisie stwierdziłem, że Orange jest gorsze od kiły, bo z kiły można się przynajmniej wyleczyć a z Orange nie. Okazuje się, że i z tego ostatniego można jak się narobi trochę szumu.

Ale po kolei. Najpierw chciałem Wam opisać jak wyglądał dzień, w którym opublikowałem poprzedni wpis; miał to być dowód że miałem rację. Bo zdarzyło się trochę ciekawych rzeczy. Jeszcze ciekawsze zdarzyły się w drugiej połowie dnia.

Gdy tylko opublikowałem wpis, przeszedłem do sprawdzania emaili. A tam faktura wysłana przez nich dosłownie dzień wcześniej. Na kwotę 250 złotych.

To zdecydowanie więcej niż płaciłem normalnie (około 81 złotych) i od razu sobie przypomniałem pożegnanie z T-mobile. Tylko, że tu jest jeszcze ciekawiej, bo ja przecież klientem Orange nie jestem już od jakiegoś czasu.

Zadzwoniłem więc na ich infolinię dla klientów biznesowych.

Przez pierwsze pół minuty musiałem wysłuchać nagranego z automatu czegoś w stylu “nie działa ci nasza telewizja? upewnij się, że …, potem sprawdź czy podłączyłeś …”. Genialne, prawda? Pomyślcie jak to cudownie działa z punktu widzenia PR: nie wiadomo kto dzwoni, może ktoś, kto chce zostać klientem. A ty mu na start serwujesz informację, że mamy coś tak zwalone, że trąbimy o tym nawet komuś, kto dzwoni zareklamować fakturę i nie ma pojęcia co to za telewizja. Ale informację przyjąłem i przekazuję Wam dalej: pamiętajcie, że z telewizją w Orange są kłopoty.

Pominę szybko przebijanie się przez selekcję tematów (“jeśli dzwonisz w sprawie… wciśnij …”). Tu zawsze polegam i ostatecznie łączę się z konsultantem wciskając zero – jakoś tak jest, że mojego tematu nigdy nie ma tam gdzie trzeba.

Po połączeniu z konsultantem przedstawiłem sprawę, pani otworzyła moją fakturę i powiedziała, że jak najbardziej mam płacić. Faktura jest tak duża z dwóch powodów:

  • miesięczny okres wypowiedzenia to nie 30 dni od daty złożenia, a 30 dni od tej daty a potem jeszcze aż do końca pełnego miesiąca kalendarzowego.
  • jako, że skończyła się moja umowa promocyjna, w tym okresie wypowiedzenia nie mam już co liczyć na niższy abonament (81 to ten niższy) i muszę płacić drogo.

Odpowiedziałem, że ja się z tym nie zgadzam bo:

  • złożyłem wypowiedzenie dokładnie w ostatni dzień trwania umowy między nimi, a mną i jak mnie poinstruowano, mam miesięczny okres, a nie “miesięczny okres z gwiazdką, czytaj drobnym drukiem”
  • skoro mi się skończyła umowa podstawowa (ta promocyjna na 81 zł) to ja nie zaakceptowałem, żadnej nowej umowy wg której mam płacić drogo. Składając wypowiedzenie mówię firmie, że się nie zgadzam na nowe propozycje (w tym wypadku droższe)

Tu pani natychmiast przyznała mi rację i powiedziała, że piszemy reklamację. Że tu faktycznie musi być jakaś pomyłka, bo ona widzi, że składałem wypowiedzenie i że już klientem być nie powinienem, a pewnie winny jest system, bo było jakieś przejście ze starego systemu fakturowego na nowy i nie wszystko się pewnie zmigrowało…

Od razu wtrącenie: po kilku rozmowach, jakie przeprowadziłem z różnymi osobami już po omawianym tu telefonie na infolinię trochę się skłaniam do tego, że w pierwszym przypadku Orange mogło mieć rację co do tego “miesięcznego” okresu wypowiedzenia. No ale, tu właśnie konsultantka przyznała mi rację (zgaduję, że raczej w obawie bym nie dał jej niskiej oceny po rozmowie: popchnąć klienta dalej i niech mu się wydaje, że sprawa została satysfakcjonująco załatwiona). I wcześniej jak składałem wypowiedzenie, nie było mowy, że będę ich klientem dłużej niż faktyczny miesiąc.

Wracając do rozmowy, nie uwierzycie ale… w między czasie konsultantka mnie zapytała czy nie chcę ich światłowodu 🙂 Jako, że rozmowa była dość luźna powiedziałem jak wygląda sprawa (że jestem nękany przez nich tym światłowodem do znudzenia) i spytałem, czy oni naprawdę nie widzą w żadnym zapisie rozmów ze mną, że mam ich już cholernie dość.

Nie dostałem odpowiedzi czy widzą, czy nie, ale usłyszałem, że “wie pan, światłowód to jest teraz taki temat, że normalnie… że musimy o to pytać. I dzwonić”. Na pytanie co mam więc zrobić, pani poprosiła mnie bym uzbroił się w cierpliwość, bo jak już zniknę ich bazy to wtedy dopiero przestaną dzwonić.

Przypomniałem sobie w czasie rozmowy, że cały czas mam ich modem neostrady (miesięczna opłata za wypożyczenie 8zł) i co mam z nim zrobić. Pani powiedziała, żebym odniósł do salonu i oddał tylko koniecznie wziął pokwitowanie.

Po rozmowie (i znów wystawieniu piątkowej oceny firmie Orange, bo pani przecież prosiła – i w sumie ma rację, bo przecież rozmowa przebiegła po mojej myśli) udałem się więc z modemem do salonu.

…i z tego salonu do domu z modemem wróciłem. Bo oni widzą w systemie, że jestem ich klientem i póki jestem klientem modemu ode mnie przyjąć nie mogą.

I tu właśnie miałem pisać wpis by jeszcze raz pokazać jak zrypaną firmą jest firma Orange. Kobieta z infolinii wysyła mnie do salonu (gwoli ścisłości zaproponowała też, że przyjedzie ich technik za co od razu podziękowałem – technicy Orange nigdy nie przyjeżdżają w umówionym terminie), salon wysyła mnie z powrotem do domu gdzie mam czekać aż mnie wygumkują z tabelek. Rozumiecie? To teraz pomnóżcie to sobie razy kilka, bo takie fuck upy zdarzały się co chwila gdy tylko przyszło mi coś załatwić w tej firmie.

W międzyczasie jednak, w świecie wirtualnym toczyły się także inne wydarzenia: mój wpis trafił na twittera i facebooka, gdzie został podlinkowany do rzecznika Orange, nawet się okazało, że mamy z rzecznikiem wspólnych znajomych (w jakiejś dalszej relacji).

To chyba sprawiło, że wieczorem odebrałem telefon od Orange. Dzwoniła Pani, zaznaczyła, że ma do mnie kontakt z biura prasowego i że nagrywa tę rozmowę (na co odparłem zgodnie z prawdą, że też nagrywam, taki nawyk właśnie spowodowany przez Orange), i że chce pomóc rozwiązać te wszystkie problemy (głównie z wysoką kwotą za fakturę). Rozmowa była krótka, dowiedziałem się, że musi pogadać z kimś decyzyjnym co ze mną zrobią i jeszcze raz zadzwoni.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Chyba następnego dnia (albo później tego samego, nie pamiętam) zadzwoniła jeszcze raz mówiąc, że wprawdzie Orange się ze mną nie zgadza i te 250 złotych powinienem zapłacić, ale w drodze wyjątku chcą się jednak ze mną zgodzić i kwota będzie tylko za faktyczne 30 dni okresu wypowiedzenia i to w wysokości z umowy.

I że uwaga, uwaga: od razu w czasie tej rozmowy oznaczają mnie w swoim systemie jako klienta z zakończoną umową. I że mogę już odnieść modem naprawdę.

Akurat zaczynał się długi weekend, więc postanowiłem odczekać do poniedziałku z tym modemem. Ale potwierdzam: byłem wczoraj w salonie i wróciłem z pokwitowaniem odbioru modemu!

Dodatkowo od czasu poprzedniego wpisu nie odebrałem ani jednego telefonu z propozycją światłowodu.

Czekam już jedynie na skorygowaną fakturę i wygląda na to, że faktycznie etap życia pod nazwą Orange mam już za sobą. Naprawdę czuję ulgę.

Jaki z tego morał? Nie wiem. Nie chciałem by na górze tego bloga nadal straszył wpis z porównaniem Orange do kiły i zarazem chciałem dopisać tę historyjkę do końca. Temu też piszę ten wpis.

Orange nie polecam. Ostatnia pani dzwoniąca na prośbę biura prasowego aż tak bardzo mnie nie kupiła, nie zmieniam zdania o tej firmie. No może nie będę nazywał ich kiłą, ale z pewnością syf mają w obsłudze klienta okropny (co potwierdzają także znani mi byli pracownicy tej firmy).

Ale doceniam, że na sam koniec postanowili działać. Po moim wpisie o T-mobile nie było żadnej reakcji ze strony operatora (ale nie rozpaczam z tego powodu).  Widać, że Orange pomimo skopanego systemu CRM (czy też jak wynika z informacji od Was skopanego stosu różnie posklejanego oprogramowania) chce jednak spełnić oczekiwania klienta.

0

Nawet kiła jest lepsza od Orange

Z kiły można się wyleczyć, ale od Orange się nie uwolnisz.

Szukałem internetu do firmy, padło na Neostradę (żaden świadomy wybór, po prostu w ówczesnej lokalizacji nie było nic innego). W rozmowie z konsultantem zamówiłem więc z instalacją za dwa dni o 12:00.

Jest już dwa dni później i jest 13:30, więc dzwonię na infolinię.

“Aaaale pan u nas nic nie zamawiał, nie mamy w systemie. Zresztą najpierw musimy panu kurierem wysłać router, a potem przyjdzie instalator.”

Zamawiam więc jeszcze raz i czekam na kuriera.

Mija tydzień. Oczywiście nie ma kuriera, więc dzwonię jeszcze raz.

“Na pewno wysłaliśmy. Tu jest numer listu przewozowego, proszę sobie zapisać.” Zapisuję.

Gdy sprawdzam w internecie śledzenie przesyłki, widze, że to jest coś, co zostało nadane do województwa opolskiego (ja jestem w podlaskim). Konsultant nie chciał załapać negatywnej oceny (po każdej rozmowie dostaję smsa z prośbą o ocenienie) więc musiał coś skłamać.

Po dwóch tygodniach bojów w końcu mam neostradę.

(Tu robimy szybki przeskok o dwa lata, pomijając kilka podobnych bojów na infolinii, reklamację zawyżonych rachunków – wg internetu to standardowa praktyka Orange, które ma nadzieję, że ludzie się nie zorientują – i co chwila nie działający router).

Jestem już w nowej lokalizacji, gdzie nareszcie mogę wybrać innego operatora niż Orange i akurat umowa z tym ostatnim mi się kończy. Bez wahania rezygnuję i przenoszę się do nowego dostawcy.

Mija tydzień.

Telefon #1
Orange: “Dzień dobry, jest już możliwość instalacji w pana firmie nowego łącza światłowodowego…”
Ja: “Tydzień temu zrezygnowałem z waszej firmy”
Orange: “To nie chce pan nowego łącza światłowodowego?”

Kolejne kilka dni później.

Telefon #2
Orange: “Widzę, że zrezygnował pan z naszych usług. Czy to decyzja ostateczna?”
Ja: “Ostateczna”

Kilka dni spokoju.

Telefon #3:
Orange: “Dzień dobry, jest już możliwość instalacji w pana firmie nowego łącza światłowodowego…”
Ja: “Nie jestem już waszym klientem od pół miesiąca”

Telefon #4:
Orange: “Dzień dobry, dzwonię bo jest możliwość zmiany obecnej neostrady na łącze światłowodowe”
Ja: “Nie chcę”
Orange: “A można wiedzieć czemu? Przecież obecne łącze jest o wiele wolniejsze”
Ja: “Nie chcę dlatego, że macie tam śmietnik. Nawet pani nie wie, że owe obecne łącze zostało już zlikwidowane 3 tygodnie temu, prawda?”
Orange: “No faktycznie, nic tu takiego nie widzę”
Ja: “Proszę więc zanotować w systemie, że nie jestem waszym klientem i nie chcę być”

Telefon #5:
Orange: “Dzień dobry, właśnie w pana lokalizacji rozpoczynamy podłączanie łącza światłowodowego. Czy nie chce pan zmienić obecnej neostrady na nowe łącze?”
Ja: “Przecież mówiłem już pana koleżankom, że nie mam neostrady”
Orange: “Oooo, a co się stało”
(Tu opowiadam dość grzecznie jak to się zaczęło od ściemniania o wysłanym ruterze i o całym pierdzielniku gdzie nikt w tej firmie nie wie co się dzieje)
Orange: “Uh, w sumie rozumiem. Ale jest pan obrażony tak już na zawsze, czy może kiedyś zmieni pan zdanie”
Ja: “Nie no. Jak za 2 lata znów wpadnę z lokalizacją firmy, w miejscie gdzie jest tylko Orange, to wtedy pewnie będę znów musiał”

Tydzień później, dzień dzisiejszy:

Telefon #6
Orange: “Dzwonię w sprawie pana firmy pod adresem (tu pada prawidłowy adres), chcemy założyć u pana neostradę”
Ja: “A czy widzi pani w komputerze historię naszej korespondencji? Poprzednie telefony?”
Orange: “Nie, nic tu nie ma, dzwonimy pierwszy raz.”


Czytelniku tego bloga: przenigdy nie korzystaj z usług firmy Orange. Jeśli czytałeś już wcześniej w sieci o legendarnym już rozgardiaszu jaki panuje w tej firmie, to wszystko prawda. Oni nie mają żadnego systemu CRM, jeśli konsultant coś ci obieca przez telefon, możesz mieć 99% pewność, że tak nie będzie. Uczciwie przyznam, że w przypadku jednego mojego telefonu, sprawa została raz załatwiona bez opóźnienia i dopominania się. Ale: raz. Poza tym nic nigdy nie było załatwione bez ponownych telefonów i składania dyspozycji od nowa, bo “nie widzę w systemie by pan dzwonił już w tej sprawie”. Dopiero podanie numeru zgłoszenia, który nauczyłem się notować sprawiało, że po tym następowało “A rzeczywiście, jest. Ale wie pan co, musimy zrobić nową dyspozycję”

Do tego choć mam na papierze z pieczątką (z rezygnacją poszedłem do salonu, bo wiedziałem, że przez telefon ona zaginie) potwierdzenie, że już półtorej miesiąca nie jestem ich klientem, cały czas dostaje takie telefony jak powyżej.


Dyrektorze z Orange z jakiegokolwiek szczebla: mam nadzieję, że ktoś ci podeśle link do tego wpisu. Wiedz, że masz totalnie skopany system. Albo wasz CRM nie działa, albo wasz system motywacji pracowników nie działa. Naprawdę jest przykro słuchać nie tylko wspomnianych wyżej kłamstw (konsultanci się boją, że w smsie po rozmowie wystawię im słabą ocenę) albo naprawdę żebrzącego proszenia (sic!) abym w smsie nie wystawiał im słabej oceny, bo oni widzą, że składałem dyspozycję tydzień temu, która gdzieś przepadła ale to przecież nie ich wina tylko kolegi ze zmiany tydzień temu.

Ale tak poważnie: naprawdę macie tak zjebany system, że od 6 tygodni nie ma odnotowanego, że nie jestem waszym klientem, czy jednak “pieprzyć to, widzę, że gośc jest wkurwiony, ale wynik musi być. Dzwonimy i udajemy, że wszystko jest ok”?

No to macie wynik. Ten wpis jest wynikiem. Wasza opinia w internecie jest wynikiem.


Kiedyś napisałem negatywny wpis o T-mobile, bo jak się z nimi żegnałem wysłali mi ostatni rachunek dwa razy. Jakiż ja byłem naiwny i głupi, że uznałem coś takiego za bałagan w systemie!

T-mobile, przepraszam.

W różnych firmach, dużych korporacjach zdażają się fuck-upy i ja to rozumiem, że coś czasem może nie zadziałać i gdzieś jakaś cyferka przeskoczy. Ale przepaść pomiędzy “coś czasem może nie zadziałać”, a Orange jest aż niewyobrażalnie ogromna. Gdybym tego nie doświadczył, nie uwierzyłbym, że jakakolwiek firma może działać tak źle.


Uwaga, w tej sprawie jest epilog, przeczytaj go tutaj.

2

“Otwarte serce”

Dziś o 23:20 w TVP2 można będzie obejrzeć dokument o Rwandzie.

http://www.tvp.pl/tvp2/v4tvp2/v4listing-polecane/otwarte-serce/26115851

0

Wyniki mojej ankiety wyborczej

Na blogu cicho, a ja muszę gdzieś zamieścić wyniki ankiety odnośnie zbliżających się wyborów. Można więc blog choć na chwilę ożywić.

Tydzień temu zadałem na moich profilach na Facebooku, Google+ i Wykopie trzy pytania: na kogo masz zamiar głosować w drugiej turze, czy masz zamiar iść oraz na kogo głosowałeś w turze pierwszej. Odpowiedziało ponad 160 osób.

Jaki wniosek? Przede wszystkim zacznę od tego, że wyniki nie są miarodajne, nawet pomijając to jak mała grupa ludzi odpowiedziała. Skąd to wiem?

Oto wyniki odpowiedzi na pytanie na kogo głosowaliście w turze pierwszej (na wszystkich wykresach przedstawiony jest procent odpowiedzi):

wyniki-1-tury

Wynik kompletnie odmienny od tego oficjalnego, zatem grupa odpowiadających nie była próbką odzwierciedlającą całe społeczeństwo.

To tyle słowem długiego wstępu, teraz bawimy się dalej.

Oto wyniki odpowiedzi na najważniejsze pytanie, aczkolwiek jeszcze raz: daleko tej odpowiedzi do tego, co można by się spodziewać w niedzielę.

Na kogo macie zamiar zagłosować w drugiej turze?

wyniki-2-tury

No. Niby ma wygrać Andrzej Duda. Czy wygra, zobaczymy.

Czy można z tej kiepskiej ankiety dowiedzieć się czegokolwiek na poważnie? Można spróbować. Bardzo dużo z odpowiadających głosowało w 1. turze na Pawła Kukiza. O jego głosy zabiegają obaj kandydaci.

Oto jak wygląda odpowiedź na pytanie: “Jeśli głosowałeś w 1. turze na Pawła Kukiza, na kogo zagłosujesz w turze drugiej?”

na-kogo-wyborcy-kukiza

Większość wyborców przepływa znów na Dudę, bardzo dużo ma zamiar te wybory zbojkotować.

I to tyle. Jeśli ktoś jeszcze chce sobie powyciągać jakieś dane, tutaj jest arkusz z pełnymi wynikami.

0

Odzyskiwanie danych skasowanych z pendrive – jak to zrobić pod linuksem

W końcu się przytrafiło: zamiast skasować kilka katalogów z pendrive’a skasowało się wszystko 🙂 Nie do kosza, ale na “amen”.

Do skasowania doszło pod Windows, więc najpierw szukałem narzędzi dla tego systemu: bałem się, że wyjęcie pendrive może pogorszyć sytuację. Po sprawdzeniu dwóch, każdy się okazał programem typu “pokażemy ci co skasowałeś, ale za odzyskanie zapłać”. Dałem sobie zatem spokój i przepiąłem pendrive do mojego laptopa.

I teraz krótko jak postępujemy:

Instalujemy foremost, program do odzyskiwania danych:

$ sudo yum install foremost

Podpinamy pendrive i szukamy jego oznaczenia:

$ sudo fdisk -l

(u mnie wyszło, że pendrive ten to /dev/sdb2)

Odzyskujemy (chwilę to potrwa):

$ sudo foremost -i /dev/sdb2 -o ~/odzyskane

Utworzony na dysku katalog z odzyskanymi ma uprawnienia roota, więc poprawiamy to:

$ sudo chmod -R 777 ~/odzyskane

Wułala: w katalogu użytkownika zobaczysz katalog “odzyskane” a w nim wszystko co było na pendrive i nie zostało nadpisane

0

Co ja zrobiłem dla Ukrainy (i co możesz zrobić i Ty)

Ostatnio wszyscy się prześcigają w pomysłach jakby tu dopiec Rosji albo wesprzeć Ukrainę. Dołączę do chóru.

Usłyszałem właśnie w radio, że rosyjscy mieszkańcy Krymu już szczerzą się z radości na myśl, że półwysep ten stanie się niezależnym państwem, chronionym przez Rosję, którego gospodarka będzie oparta na turystyce. Rzeczywiście: te same babuszki, u których wynajmowałem kwatery gdy byłem tam pierwszy czy drugi raz teraz wyległy wyszczerzone na ulicę wyglądając pieriestrojki.

Wszedłem więc w Google, wyszukałem krymskie kwatery i napisałem do kilku z nich z informacją, że rozważałem w te wakacje ponowne odwiedzenie i wynajęcie u nich noclegu, ale w takiej sytuacji muszę z planów zrezygnować.

Głupie? Może i głupie, ale jeśli im się naprawdę wydaje, że turyści będą jeździć nadal do nich, może warto im uświadomić, że mołdawskie naddniestrze odwiedzają obecnie tylko hardcorowcy, szukający wrażeń.

0

Najtrudniejsze słowo przy opisie zleceń brzmi “proste”

Czytam właśnie kolejne zlecenie przesłane do mnie i kolejny raz występuje z nim słowo “proste”. Naczytałem się już w życiu jego odmian i użyć mnóstwo: “prosta strona”, “prosty plugin”, “proste ustawianie”, “prosty wybór”.

Z doświadczenia wiem, że jeśli się znaczenia tego słowa z klientem nie doprecyzuje, ktoś na koniec będzie niezadowolony: klient, albo wykonawca. Więc wyjaśnię.

Gdy klient przykładowo pisze w specyfikacji:

  • Proste wybieranie rozmiaru zdjęcia

To być może ma na myśli:

  • Aby zmienić rozmiar zdjęcia chcę złapać za jego brzeg i przeciągnąć i tyle, to jest właśnie proste a więc i tanie

Programista / webdeveloper natomiast to samo zdanie rozumie jako:

  • Aby zmienić rozmiar zdjęcia wpisz w pierwszy input jego wysokość w pikselach, a drugi input szerokość. I błagam nie każ mi sprawdzać czy wpisałeś tam liczbę czy jakiś przypadkowy ciąg znaków. Jeśli rozumiesz proste jako tanie, to to jest właśnie proste.

Drodzy klienci, którzy w przyszłości być może traficie na ten wpis, a potem do mnie: dajcie od razu znać, czy rozumiecie, że “proste w użytku” to coś na kompletnie drugim końcu skali wobec “prostego w wykonaniu” 😉

Kiedyś darłem koty z klientami, z którymi nie doprecyzowaliśmy tego słowa, potem widząc słowo proste od razu kasowałem maila ze zleceniem, ale może teraz nam się uda porozumieć?

Zwykły czytelniku, może też freelancerze: nie krępuj się zacytować tego wpisu w rozmowie ze swoim klientem, jeśli oczywiście zgadzasz się z powyższym 😉 Niech i Twoje nerwy nie cierpią.

 

0

Pomysły na fajne filmy do obejrzenia

Jeśli kogoś z Was właśnie naszło pytanie, co by tu dziś wieczorem obejrzeć, to mam propozycje, raczej z różnych parafii, więc każdy znajdzie coś dla siebie:

Jabłka Adama – rewelacyjna komedia! Bardzo dawno już się nie popłakałem ze śmiechu, a podczas oglądania tego filmu przez łzy w oczach (ze śmiechu) musiałem film pauzować. Uprzedzam, że to czarny humor i uprzedzam, że to kino europejskie (jeśli się nie mylę to Dania).

Polowanie – w oryginale Jagten, także duński film. To już nie komedia, ale bardzo dobry i drażniący film obyczajowy. O tym jak pomówienie i nieporozumienie potrafi zniszczyć człowieka i o skazywaniu podejrzanego zanim sąd faktycznie wyda wyrok.

Drogówka – wielu już pewnie widziało, nowy film Smarzowskiego i chyba najlepszy jak do tej pory (a poprzednie też były świetne). Jeśli ktoś do tej pory widział tylko te zajawki specjalnie wypuszczone do sieci (filmiki, w których w śmieszny sposób policjanci dowodzą jak są skorumpowani) informuję, że to był tylko słodki lukier na grubej warstwie bardzo gorzkiego ciasta. Ciężko te ciasto się je, ale naprawdę warto.

Star Trek (ten z 2009 roku) oraz jego kontynuacja W ciemność. Star Trek. Nigdy nie byłem jakimś specjalnym fanem tych filmów, ale oba okazały się dobrym pakietem startowym, dla kogoś kto właśnie nie miał z nimi do tej pory do czynienia. Bardzo dobra, logiczna opowieść dziejąca się w przyszłości. Chyba tak właśnie powinno wyglądać science fiction, gdzie słowo science nie jest przypadkowe.

Sztanga i cash – znowu dobra komedia, taka w hollywódzkim stylu. Oparta na faktach, o czym co chwila przypominają napisy w trakcie filmu. Bo przypominać trzeba – historia jest tak niesamowita, że ciężko uwierzyć, że nie jest to wytwór wyobraźni scenarzysty.

Miłego wieczoru!

 

0

Kilka razy w roku piszę książkę

Oglądałem właśnie film “Capote”. Opowiada o tym jak ten słynny pisarz pracował nad jedną ze swoich książek “Z zimną krwią”. W pewnym momencie wypowiada słowa:

Naprawdę chciałbym już z tym skończyć. Siedzę nad tą książką już cztery lata.

Nie czytałem tej książki, ale według internetu ma ona między 500 a 600 stron. Chwała za tyle pracy.

Ale zastanowiłem się po ilu latach ja napisałbym równoważnik takiej książki. Jakby nie było kodując też piszę; inny to rodzaj literatury, ale też muszę wszystko od początku do końca sobie rozplanować, przewidzieć w którym momencie będą najważniejsze zwroty akcji, a co więcej być jednocześnie i pisarzem i korektorem: wystarczy zapomnieć o jakiejś kropce czy średniku i książka okazuje się totalną klapą.

Wziąłem do ręki tylko ostatnie moje dzieło, skórkę do WordPressa napisaną na zlecenie. Uruchomiłem w konsoli:

find . -name ‘*.php’ -o -name ‘*.css’ -o -name ‘*.js’ -o -name ‘*.less’ | xargs wc -l

Zlicza to linie we wszystkich napisanych przeze mnie plikach. Wynik: 19401.

Na jednej stronie A4 mieści się 57 linii pisanych czcionką 11tką. Nie wiem czy to dobre porównanie do faktycznie książek drukowanych, ale gdyby to wydrukować wyszłoby 340 stron.

To tylko jedna skórka, a tych piszę w roku kilka. Do tego wtyczki, czy pełne zlecenia na całe strony.

Tak teraz myślę, że mój kod bardziej to wiersze niż proza. Linijki rzadko zajmują całą szerokość karty i mało kto je rozumie. A już na pewno nikt poza mną ich nigdy nie przeczyta.

0

Obiecanki, cacanki

Pierwsze telefony z systemem FirefoxOS są już na rynku. Ja tymczasem postanowiłem odnaleźć filmik, który prezentował koncept takiego telefonu w dniu, gdy Fundacja Mozilla postanowiła, że zrobi taki właśnie system.

Zobaczcie, uśmiech sam się pojawia na twarzy jak wiele chciano, a jak mało wyszło 🙂

 

0

Płoną swiatła ramp

Najdroższe Google, najmilsze NSA,

ten wpis jest moimi przeprosinami i wielką prośbą abyście nie wpadali do mnie jutro rano znienacka. Nie teraz. Jutro wyjeżdżam na urlop, bardzo długo na niego czekałem, a właśnie zrobiłem w sieci coś bardzo niedobrego. Wy już dobrze wiecie co zrobiłem, więc wytłumaczę to tylko czytelnikom, którzy nie wiedzą o co chodzi.

Otóż właśnie czytałem o szybkowarach. Poważnie.

Czytałem  o szybkowarach, bo czytała o nich pewna pani mieszkająca w USA. W tym samym czasie w tym samym domu i tej samej sieci, ale z innego urządzenia jej mąż czytał o plecakach. Chwilę wcześniej informacji o szybkowarach i plecakach szukali oni w Google. Chwilę później pod ich drzwiami stała jednostka antyterrorystyczna.

Okazuje się, że czujniki Google ustawione są tak, że googlanie tych dwóch informacji włącza gdzieś tam czerwoną lampkę, a przynajmniej gdzieś na czyimś ekranie zaczyna migać – jak w kiepskim filmie sensacyjnym – wielki napis “terrorist detected!”.

Poważnie, to co wyżej opisałem faktycznie się wydarzyło. Pewne małżeństwo szukało jakichś informacji w google, a antyterroryści w supermagiczny sposób o tym wiedzieli. Czujecie to?

Zapewne zadajecie sobie pytanie co mają oba zwroty do terroryzmu. Też sobie zadałem to pytanie. OK, ja mniej więcej po zamachach w bostonie domyślam się czemu zestawianie z jakimś terrorystycznym terminem słowa “plecak” może budzić niepokój u wielkiego brata, ale czemu terminem terrorystycznym jest szybkowar?

Głupi ja, postanowiłem pogooglać. Tak – chwilę temu czytałem, że Google donosi o googlaniu i chwilę później sam googlam i to bardzo dogłębnie na dokładnie ten sam temat. Dogooglałem się do filmików z wybuchami, do artykułów naukowych. Po całych tych poszukiwaniach wiem już wszystko, ale pojawił się kac “co ja do cholery właśnie zrobiłem?”

Drogie Google, najmilsze NSA, pozwólcie więc, że przynajmniej na koniec powstrzymam innych przed błędem jaki właśnie popełniłem, a zrobię to wyjaśniając co ma szybkowar do terroryzmu.

Bez wgłębiania się w szczegóły: w szybkowarze wyprodukować można dwutlenek difluoru (szit! właśnie kolejny raz użyłem Google by sprawdzić czy to właśnie tak będzie po polsku), który w temperaturze pokojowej (a nawet bardzo bardzo nisko poniżej zera) rozpuszcza wszelkie substancje organiczne, w tym i ludzkie ciało.

Zestawienie więc wyszukiwania informacji o plecakach (które jak wiadomo są podstawowym narzędziem do roznoszenia terroryzmu) z urządzeniem do produkcji substancji rozpuszczającej ludzkie tkanki – nawet jeśli większość ludzi urządzenia tego używa do gotowania – zaczyna nabierać sensu.

Nabierać sensu zaczynają także wyznania Snowdena. Straszne.

0

Jaka temperatura w Białymstoku?

Taka szybka informacja. Gdyby ktoś potrzebował sprawdzić ile stopni jest właśnie w Białymstoku, czy też tę informację pobrać do jakiejś swojej aplikacji, którą tworzy, widżetu na pulpit czy gdziekolwiek indziej, gdzie może się ona przydać, to uprzejmie informuję, że mój blog może służyć za źródło.

http://muzungu.pl/met/ – pokazuje duży napis z temperaturą, odświeża się co 5 minut

http://muzungu.pl/met/?plain – żadnych formatowań, bez kodu HTML i brak odświeżania. Po prostu temperatura zapisana zwykłym tekstem.

http://muzungu.pl/met/?float – to co powyżej, tyle, że bez °C na końcu.

Informację o temperaturze pobieram z tej stacji meteorologicznej.

OK, właśnie udowodniłem, że jestem tak leniwy, że nawet nie chce mi się podchodzić do termometru za oknem 😉

 

0

Dolny Śląsk będzie miał swoją Wikipedię

Grzegorz Marczak tłumaczy czemu portal dla Dolnego Śląska musi kosztować 65 mln.

OK. Pytanie kolejne: czy DŚ musi koniecznie wydać 65 milionów na coś, co każdy już teraz znajdzie na Wikipedii i Google Maps?

Jeśli DŚ ma coś przeciwko Wikipedii i Google Maps (bo przecież niepolskie, szpiegujące i tworzone prez gimbazę), zmieniam pytanie: czy DŚ musi wydać 65 milionów na coś, co każdy znajdzie już teraz na encyklopedia.pwn.pl czy tworzonym z podatków GeoPortal.gov.pl

Już pomijam fakt, że za owe 65 milionów DŚ dostanie oczojebne wideobanery. Nie wiem jakie Wy tam macie do nich podejście we Wrocławiu, ale tu w Białymstoku ludzie skargi na nie piszą do Rady Miasta, a ja jak przechodzę wieczorem obok, ledwo się powstrzymuje by nie rzucić kamieniem. A we Wrocławiu miasto samo będzie oślepiać mieszkańców.

0

Setny raz o Asanie

I będę o niej pisał jeszcze milion razy. Do momentu aż wszyscy zaczną jej używać, lub innego narzędzia do panowania nad zadaniami. Po prostu jest genialna, co udowodnia mi właśnie kolejny raz i udowodni na pewno jeszcze w wielu przypadkach.

Uwaga, to nie będzie wpis o tworzeniu stron. OK, jako przykład podam swój własny przypadek, a że ten polega na realizacji wordpressowego zlecenia, to nie ma znaczenia. Asanę używam i każdy może używać do zapanowania nad dowolnym problemem. Przygotowujesz się do wyjazdu na wakacje i nagle zdajesz sobie sprawę jak wiele jeszcze rzeczy musisz załatwić zanim stawisz się na lotnisku? Wróciłeś właśnie z urlopu i na biurku masz milion notatek od współpracowników z zadaniami, przez co jedyny pomysł jaki przychodzi ci do głowy, to rozłożyć ręce i płakać? W najbliższym tygodniu masz dwie klasówki, każda z czterech działów, do tego jeszcze wypracowanie do napisania, i kilka prac domowych? Oto jak ja to rozwiązuję.

Pod koniec czerwca dostałem zlecenie na całkiem sporą stronę dla pewnego znanego zespołu muzycznego (szczegóły wkrótce). Termin wykonania to koniec lipca. Prawie niemożliwe do wykonania (strona naprawdę spora), ale się zgodziłem.

W ostatnią środę – 17 lipca – wpadłem w panikę. Końca prac nie widać, a zostały niecałe dwa tygodnie.

Wziąłem kartkę A4, narysowałem na niej kalendarz pozostałych dni. W każde pole wpisałem kolejne elementy, które trzeba jeszcze wykonać, zaznaczyłem w jakim dniu zacznę, w jakim skończę. Prawdę mówiąc wyszła mi tragedia, bo upchałem wszystko na styk wykorzystując nawet weekendy na pracę. Ponad dwadzieścia elementów do wykonania, z czego 1/3 to elementy duże, zajmujące więcej niż dzień pracy. A dni trzynaście.

Zacząłem pisać maila do zespołu, że niestety nie uda się dotrzymać terminu. Przerwałem jednak i postanowiłem wrzucić wszystko w Asanę. Pooznaczać daty, przypisać wszystkie zadania dla mnie (tak bym rano na maila dostawał powiadomienia co dziś mam zrobić). I co ważne otagowałem każde zadanie: duże, wielodniowe dostały tag ‘big’, średnie, kilkugodzinne to ‘medium’, a zadanka do zrobienia w parę chwil – ‘small’.

Efekt? Od środy minęły 4 dni, a na liście zadań, z ponad 20tu zostały… cztery!

todo

(Powyższy zrzut ekranu wykonałem 22 lipca, zobaczcie jak wiele zadań zrobiłem przed czasem)

Nie, to nie Asana wykonała za mnie te zadania, ale to ona zmobilizowała mnie do pracy. Przez cztery dni co rano dostawałem listę rzeczy, które muszę jeszcze zrobić.

Nikomu nie chce się z rana brać do pracy (bo oczywiście najpierw kwejk, potem facebook, kawka, albo w innej kolejności…). Ale rzut oka na listę zadań, przefiltrowanie by pokazało tylko te najmniejsze – przecież jeśli mam zrobić coś, co zajmie mi góra pół godziny, mogę się przemóc i zrobić to przed facebookiem.

Piętnaście minut i zrobione! Odhaczam zadanie w Asanie, ono się ładnie przesuwa i robi szare. Teraz, skoro już mam otwarty edytor i wszystko inne, można śmiało zrobić coś ‘medium’. Co tam medium, spróbujmy ‘big’.

I tak dzień po dniu, w cztery dni siedemnaście problemów, które jeszcze w środę wydawały mi się niemożliwe do pokonania po prostu zniknęło.

Niekoniecznie namawiam Was na Asanę; po prostu namawiam Was na jakikolwiek system GTD. Takie coś naprawdę pomaga i sprawia, że coś, co wydaje się niemożliwe do zrobienia w wyznaczonym czasie, kończymy na długo przed terminem. Nawet jeśli nie chcecie korzystać z narzędzi online, wystarczy poczciwa stara metoda: kartka, długopis i robimy listę.

0

Och przestańcie już

Ja wiem, że ten blog jest super, ale bez przesady. 🙂

cfd629ba2811a1d840e776d9c52bba3515330957

A poważnie: Panie Jarosławie, dziękuję za promocję 😉

Znalezione na pudelku.

0

Fedora 19 – nie będzie recenzji

Przy każdym kolejnym wydaniu systemu jaki używam pisałem mniejszą lub większą recenzję. Teraz tylko nadmienie, że jest już Fedora 19 i używam jej od dnia jej wydania (czyli już 2 tygodnie).

Nie mam niestety co o niej napisać. Instalacje kolejnych wersji tej dystrybucji Linuksa zaczynają chyba przypominać instalacje kolejnych wersji przeglądarek (nawet numeracja jest już podobnie wysoka). Wszystko działa, dodano kilka usprawnień, czasem całkiem przydatnych. Nic chyba specjalnie nie popsuli.

Jedyna oczekiwana przeze mnie grupa zmian to usprawnienia w pracy z wieloma oknami i w samym Nautilusie (przeglądarce plików). Do wydania 18 Fedory przeniesienie pliku z okna do okna przez przeciągnięcie było właściwie niemożliwe, póki okno było zmaksymalizowane. Teraz jest dość podobnie, jak ma to miejsce w Windows (przynajmniej jeśli chodzi o filozofię działania): chwytamy plik, kierujemy go do górnego lewego rogu ekranu (w tym momencie pokazują się nam wszystkie okna jak na zrzucie ekranu) i przenosimy plik do okna, w którym chcemy go otworzyć. Tak właśnie powinno to się odbywać (wcześniej musiałem okna umieszczać obok siebie ręcznie).

Zrzut ekranu z 2013-07-16 12:16:42I tyle. Wszystko pozostałe jest właściwie po staremu. A przynajmniej nic więcej chyba się nie zmieniło w obszarach, w których poruszam się w systemie.

0

Uwaga, ten wpis może zaboleć

Niestety, ale jeśli chce się zabierać udział w dyskusji, która się teraz toczy, trzeba to zobaczyć. Ciężko mi było, ale dotrwałem do końca.

I pamiętajcie: to na co patrzycie nie jest tym co się Wam wydaję. To po prostu sposób na walkę z bezrobociem jaki proponuje PSL, Solidarna Polska i większość Platformy Obywatelskiej. Oglądajcie i powtarzajcie sobie to w myślach.

Znalezione tutaj.

0

Białystok najlepszym miastem do życia. Był.

Tak dobrze żarło i zdechło. Chyba z dwa razy z rzędu Białystok był wybierany przez mieszkańców jako najlepsze miasto do życia. Raz nawet był najlepszy w całej Europie. Nie powiem, napawało to dumą i człowiek myślał, że już będzie super. Będę sobie mieszkał w raju, na ulicach pojawią się zagraniczni turyści. Zrobi się światowo i zarazem zacisznie.

I bęc. Po kolei, dla tych którzy zastanawiają się co to jest ten Białystok, gdzie on jest i co tam się dzieje.

Turyści, na których tak liczyłem już niedługo przestaną kojarzyć to miasto z przyjaznością. Przynajmniej ci z za granicy, bo Polacy już od kilku miesięcy kojarzą je z czym innym: rasizmem i podpaleniami domów. I to wszystko przy przychylności władz, o których wcześniej myślałem, że to ich sukcesem jest wygrywanie owych rankingów. Wychodzi na to, że sukces ten chyba wyszedł miastu przypadkiem. Władze, jak słyszę to co chwila wśród ludzi i mówi o tym minister Sienkiewicz, silnie uwikłane są w kontakty z naszymi skinami. Prokurator uznaje ludzi za debili, którzy łykną ściemę, że swastyka jest w Polsce symbolem szczęścia, naczelny rasista Białegostoku podobno ma dobre stosunki z prezydentem miasta (złapano go na ściskaniu mu ręki, nie wiem czy to od razu oznacza sympatię), a mąż minister Kudryckiej po kolei jako adwokat wyciąga kolejnych ksenofobów z aresztu i broni przed wymierzeniem kary.

Władza – właściwie sam prezydent – okazał ostatnio całkiem sporą arogancję i hucpę. Trochę ponad miesiąc temu było referendum w sprawie prywatyzacji MPEC. Zdawałem sobie sprawę, że lokalna opozycja stara się wykorzystać referendum jako rodzaj wotum nieufności wobec prezydenta (wywodzącego się z PO, na które sam głosowałem w lokalnych wyborach), jednak stanąłem po stronie owej opozycji i głosowałem przeciw prywatyzacji – nie z pobudek politycznych, a zwyczajnie po zrobieniu własnego rachunku zysków i strat po owej prywatyzacji. Okazało się, że podobnie jak ja zagłosowało coś około 90% innych głosujących.

Tymczasem prezydent miasta stwierdził, że wynik ten jest wielkim sukcesem jego właśnie. Referendum było bowiem nie ważne, poszło na nie mniej niż połowa uprawnionych. To jest całkiem niezły tupet uznawać, że wynik 90% głosów przeciwko nie ma znaczenia, bo nie mamy kworum. “Robić dobrą minę do złej gry” – tak to się chyba nazywa, a w tym przypadku prezydent robi ową minę do gry, którą obserwowało kilkadziesiąt tysięcy osób.

Odejdźmy od polityki, budujmy drogi. Faktycznie w Białymstoku się wiele buduje, zastanawiam się tylko czy potrzebnie. Wielu krytykuje władze miasta za budowanie obwodnic śródmiejskich (dzięki nim TIRy bardzo płynnie, choć z rykiem przejadą przez białostockie osiedla sypialnie). Ja jednak nie o tym.

Główną ulicą miasta jest Aleja Piłsudskiego. Obecnie kompletnie zamknięta z powodu jej przebudowy na prawie całej długości. Oczywiście powoduje to korki, ale miasto jak zwykle tłumaczy, że dzięki temu będzie już niedługo lepiej i płynniej.

Dziwię się trochę, że nikt nie zadaje pytania jakim cudem remontowana jest ulica, która – jeśli mnie pamięć nie myli – 5-6 lat temu już raz była w remoncie. Wtedy tez mówiono, że będzie lepiej i płynniej. Poważnie, jak można dwa razy w ciągu dekady kompletnie przebudowywać najważniejszą arterię miasta?

Tu jeszcze miałem coś napisać o śmieciach, które walają się już nie tylko w podmiejskich laskach ale i na miejskich trawnikach (nie mówię o papierkach rzuconych przez kogoś, ale całych workach ze śmieciami), ale już nie mam siły (i szczerze mam nadzieję, że to tylko problemy przejściowe). Poważnie, nie rozumiem jak można było tak spieprzyć tak dobrze rokujące szanse dla miasta. Jeszcze rok, dwa lata temu byłem dumny, że mieszkam w najlepszym mieście do życia. Teraz czekam na kolejny donos o pobiciu kogoś, zabiciu czy podpaleniu.

0

Papierek

Człowiek rzucił papierek po lodzie na chodnik. Miał pecha, bo nie zauważył, że idą za nim strażnicy miejscy. Sto złotych z kieszeni człowieka szybko podreperowało budżet miasta.

Dwa dni później był już drugi dzień lipca i całe miasto zostało zasypane śmieciami. Bo urząd miasta który niedawno zarobił sto złotych na obywatelu spieprzył sprawę na większą skalę.

Nikt nawet się nie zastanawia czy miasto powinno ponieść odpowiedzialność finansową. Obywatel mandat dostanie na poczekaniu, władzy nikt nie zaczepi.

0

Sprawa MegaUpload jak w filmie kryminalnym

Kim Dotcom mówi, że to rzeź na plikach (chodzi o skasowanie danych MegaUpload), LeaseWeb, firma która je przechowywała mówi, że zachowała się ok: że powiadamiała, że będą usuwać, a nikt się nie interesował i nie odpowiadał od ponad roku więc usunęli. Dotcom nadal grzmi.

Myślę, że Dotcom postępuje po prostu chytrze: zależało mu na skasowaniu plików, modlił się o to, a teraz udaje, że jest inaczej.

Bo może mi ktoś wyjaśnić, niby dlaczego Kim miałby żałować, że wykasowano pliki, które USA uważa za nielegalne i od których zaczął się cały proces? Nie ma narzędzia zbrodni, nie ma ofiary – nie ma przestępstwa.

0

Zostawmy dzieci głupszymi?

Nie jestem rodzicem, więc może dlatego nie rozumiem przesłanek jakimi kierują się osoby mające sześcioletnie dzieci, ale według mnie coś jest nie halo. Coś się zmieniło od czasów, gdy to ja byłem sześcioletnim dzieckiem.

Dzisiejsi rodzice zebrali milion podpisów by ich sześcioletnie dzieci nie szły do szkół, a pozostały jeszcze ten rok w przedszkolu.

Ja pamiętam, że gdy sam byłem taki mały rodzice kombinowali co by tu zrobić bym do szkoły w tym wieku poszedł. Były jakieś rozmowy ze szkołą, aby przyjąć mnie wcześniej do pierwszej klasy, chyba zdawałem mini egzamin (ale tego pewien nie jestem, dawno to było).

I nie tylko moi rodzice robili takie starania. Wtedy to była całkiem częsta praktyka, rodzice rozumieli, że sześcioletnie dziecko w szkole, a nie przedszkolu to lepszy start w życie i jakby nie było duma z pociechy, że jest mądrzejsza od innych. Ja mądrzejszy się nie okazałem, nie przyjęto mnie przed czasem. Ale znam przynajmniej dwie osoby, które dzięki staraniom rodziny poszły do szkoły szybciej.

A teraz rodzice szkoły się boją. Co się stało przez te ostatnie 20 lat, że już nam nie zależy?

0

Plus dla Red Hata

Choć sam nie mam nic przeciwko Gnome Shell i używam z przyjemnością, to chociaż jedna firma pokazuje, że liczy się ze swoimi klientami i nie ma zamiaru wzorem Microsoft czy Cannonical na siłę uczyć ich nowych nawyków

W Red Hat 7 domyślnie Gnome będzie działał w classic mode, a jeśli ktoś będzie chciał nowości, włączy sobie sam. Tak się robi soft do pracy, a nie eksperymenty na ludziach

źródło

0

Ale głupi ci dziennikarze

Wywiad USA ma dostęp do wszystkiego, co znajduje się na komputerach z Windowsem, na tabletach od Apple. Zastanawiam się czy któryś dziennikarz śmignie się zapytać polskich polityków czy nadal uważają, że zakup owych tabletów, by na nich czytać i przeglądać wszelkie rządowe dokumenty był dobrym ruchem i jeśli nie – co zamierzają z tym zrobić.

Czy jednak dalej – tak jak wczoraj usłyszałem to w Panoramie na TVP2 – dziennikarze  bujając w obłokach  będą radośnie twierdzić, że wywiad USA szpieguje tylko swoich obywateli.

0

Na nowy mBank jeszcze poczekasz

Wczoraj miała być premiera nowej wersji serwisu transakcyjnego mBank. Tymczasem wszystko co można było wczoraj zrobić to zobaczyć totalnie rozwaloną stronę główną (ktoś tam zapomniał, że jak zmienia się pliki to wraz z ich nazwami lub przynajmniej dokleja w wywołaniu parametr w stylu ?v=04062012) i wypełnić formularz z prośbą o wpuszczenie do nowego systemu.

Tymczasem czuję, że tu właśnie o to chodzi: by nie wpuścić wszystkich od razu. mBank wyciągnął lekcję z porażki NC+, które zamiast stać się nowym lepszym stało się znienawidzonym od razu. Dlatego wpuszczać ludzi będzie porcjami, by nie dać szans na jeden wielki hejt, który owczym pędem opanowałby wszystkich użytkowników, powstałyby anty-fanpejdże

Na Google plusie już widzę, że nieliczni mają dostęp do nowego serwisu transakcyjnego i oczywiście wyrażają się o nim negatywnie (oczywiście, bo nie znam żadnej zmiany wyglądu jakiejkolwiek strony, która nie spotkałaby się z taką reakcją). Tyle że właśnie ci nieliczni nie mają szans na rozpędzenie kuli śniegowej. Gdy im już hejt minie, wtedy dopiero ktoś kolejny będzie mógł wejść i napisać w sieci, że jest źle, bardzo źle. Ci, którzy byli tam przed nim odpiszą, że na dłuższą metę da się tego używać i nawet jest super.

Sprytny myk.

0

Sztuczki z touchpadem, czyli co można robić oprócz przesuwania palcem kursora?

Stawiam wniosek o niedodawanie fizycznych przycisków do prawo i lewokliku w najnowszych laptopach, wyposażonych z touchpad z funkcją multitouch. Bo wszystko można już zrobić na takim gładziku; sam przycisków nie dotykałem już od miesięcy. Zajmują tylko miejsce, które spokojnie można by wykorzystać albo na zmniejszenie rozmiarów komputera, albo na powiększenie gładzika.

Nie każdy wie jak wiele rzeczy można zrobić na touchpadzie, nawet takim zwykłym bez multidotyku. Wypiszę więc wszystkie znane mi “sztuczki”, a może dzięki temu ktoś z Was znajdzie coś dla siebie.

Zaznaczam, że opisuję touchpad z multidotykiem, działający pod Linuksem. Pod Windows nie wszystko musi działać.

Zaczynamy:

Przesunięcie kursora na ekranie – to oczywiście banał, ale jak wypisywać wszystko to wszystko 😉 Przykładamy palec do gładzika i przesuwamy. Proste

Kliknięcie elementu (odpowiednik lewokliku) – uderzamy raz w gładzik jednym palcem

Dubleclick – po prostu dwa razy uderzamy w gładzik

Wywołanie menu kontekstowego (odpowiednik prawokliku) – uderzamy raz w gładzik dwoma palcami

Kliknięcie środkowym przyciskiem myszy (odpowiednik np kliknięcia rolką, w przeglądarkach otwiera kliknięty element w nowej karcie) – uderzamy raz w gładzik trzema palcami

Przewinięcie strony w pionie (odpowiednik rolki w myszce) – przykładamy dwa palce i przesuwamy je od góry do dołu

Przewinięcie strony w poziomie (odpowiednik rolki w myszce używanej wraz z przyciskiem alt) – tak jak wyżej, tyle, że przesuwamy palce na boki

Przeniesienie elementu (odpowiednik kliknięcia na elemencie i przesunięcia elementu podczas trzymania klawisza myszy) – trudniejsze ale po przyzwyczajeniu działa idealnie. Uderzamy szybko dwa razy jednym palcem, jednak po drugim uderzeniu nie podnosimy już palca, a przesuwamy go na bok; element pod nim będzie “złapany” i przesunie się wraz z kursorem. Ciekawostka: jeśli zabraknie nam miejsca i np gładzik pod palcem się skończy, wystarczy położyć drugi palec na gładziku i podnieść pierwszy – element nadal będzie wykonywany. Przypomina to trochę moonwalk wykonywany palcami 😉

Ergo: mysz jest już zupełnie nie potrzebna. Przyciski pod gładzikiem też

1

Samsungu, sorry, to przeze mnie dostałeś karę 2 milionów złotych

Wpis ten piszę na szybko, więc będzie trochę nieskładny, ale posłuchajcie. 🙂

Chwilę temu przeczytałem na Spidersweb, że Samsung właśnie dostał ponad 2 miliony złotych kary od UOKIK. Kara jest za wprowadzanie klientów w błąd i sugerowanie, że przy cyfryzacji telewizji (to o czym teraz trąbią codziennie) należy używać dekoderów czy telewizorów tej firmy. Czy jakoś tak.

Gdy zacząłem czytać ten wpis szczęka mi lekko opadła i w głowie pojawiło się ciche “o kurde…”. A zaraz po “o kurde” pojawiła się kolejna myśl “więc to o to chodziło te kilka miesięcy temu”. I poczułem się nieco winny, że ta kara to przeze mnie.

Już wyjaśniam. Kilka miesięcy temu (nie pamiętam dokładnie, było to zimą, jeszcze przed moim wyjazdem do Iranu) odwiedziła mnie ankieterka z jakiejś renomowanej firmy. Nie pamiętam nazwy, ale jeśli miałbym teraz strzelać był to OBOP lub któryś z równie szanowanych ośrodków. Była to wizyta, po której na twarzy pozostał mi cyniczny uśmieszek w stylu jeśli tak wygląda prowadzenie ankiet przez renomowane firmy za każdym razem, nigdy więcej nie spojrzę poważnie na wyniki jakichkolwiek badań.

Pani powiedziała, że zostałem wylosowany i czy mam chwilę by odpowiedzieć na pytania. Z jednej strony jak usłyszałem nazwę ośrodka od razu pomyślałem jupi, więc będę jednym z tych Polaków, którzy pojawią się jako jeden piksel któregoś ze słupków poparcia którejś z partii na wykresie w telewizji. Z drugiej jednak pani ankieterka zapukała idealnie w momencie gdy nałożyłem sobie obiad na talerz. Pewnie wiecie jakie to uczucie, gdy właśnie macie zacząć jeść obiad a tu ktoś przerywa.

Powiedziałem więc, że niespecjalnie dam radę teraz, bo obiad, ale pani przekonała mnie, że to tylko 5 minut. No dobrze, weszliśmy do kuchni, ja schowałem talerz do piekarnika, a pani wyciągnęła i uruchomiła laptopa. Jeśli ktoś pyta o szczegóły był to starszy model IBM ThinkPad.

I tu zaczęły się cyrki.

Pani powiedziała, że musi mi pokazać pewną reklamę i zada mi w związku z nią kilka pytań. Siedziała tak, że nie widziałem ekranu, usłyszałem tylko, że ona nie wie jak włączyć tu dźwięk, więc będzie bez dźwięku (sic!), po krótkiej chwili się zorientowała, że ja nawet obrazu nie widzę, obróciła więc laptop w moim kierunku i tak oto obejrzałem bez dźwięku ostatnie jakieś 5-7 sekund reklamy.

I zaczęły się pytania. Czy zauważyłem, że jest to reklama Samsunga? Zupełnie szczerze odpowiedziałem, że nie zauważyłem, że wszystko co widziałem to jakiś człowiek trzymający telewizor. No więc pani przewinęła mi film do momentu, w którym widać logotyp Samsunga. OK, odpowiedziałem więc, że potwierdzam że to Samsung.

W tym momencie byłem przekonany, że badania zlecił Samsung bo chciał sprawdzić jak jest z rozpoznawalnością swojej marki.

Kolejne pytanie (żadne z pytań jakie tu cytuje niestety nie przytaczam dosłownie, wybaczcie, ale to było kilka miesięcy temu): Czy według mnie przekaz reklamy wyraźnie wskazuje na dekodery? (Pytanie brzmiało zgrabniej). Odpowiedziałem, że na to pytanie nie mogę odpowiedzieć, bo nic kompletnie nie słyszałem.

Pani zaczęła mi więc opowiadać co było słychać w reklamie. Że ten pan czy pani na filmie mówi o dekoderach, mówi o telewizorach… No więc potwierdzam, że jest o dekoderach skoro ona mi mówi, że jest o dekoderach, czy nie potwierdzam?

To już było tak głupie, ja się robiłem głodny i czułem, że ta ankieta jest psa warta, więc aby nie robić problemu działowi marketingu Samsunga (cały czas myślałem, że to Samsung sprawdza jak skuteczni są w reklamowaniu), odpowiedziałem tak jak to pani sugerowała.

Pytań było oczywiście więcej. Dochodziło do takich kuriozów, że – znów nie wiem czy dobrze pamiętam pytanie – po obejrzeniu reklamy bez dźwięku musiałem ankieterce odpowiedzieć na pytanie czy uważam ton lektora za przekonujący.

Ergo: widziałem kilka ostatnich sekund reklamy, nie słyszałem w niej ani jednego słowa, odpowiadałem na pytania tak, jak chciała pani ankieterka. Tak wyglądało profesjonalne badanie rynku przez profesjonalną firmę ankieterską.

Na koniec pani zapytała mnie czy mogę jej powiedzieć gdzie w mojej klatce mieszka jakaś starsza osoba po 60tce, bo takiej jej brakuje do odpytania. A więc tak wygląda losowanie respondentów, pomyślałem.

Pamiętam, że całe badanie było tak idiotycznie głupie, że chciałem od razu opisać je tu na blogu. Wygrał jednak głód, a po obiedzie już mi się nie chciało.

A dziś czytam, że Samsung dostaje od UOKiK karę dwóch milionów za sugerowanie w reklamie by kupowali ich dekodery. Kilka miesięcy wcześniej jakaś kobieta odpytuje mnie czy też uważam, że reklama sugeruje kupowanie ich dekoderów i prowadzi ankietę tak, by odpowiedzi były pod z góry zaplanowaną tezę.

Nie wiem czy moje zdarzenie ma cokolwiek wspólnego z ową karą. A jeśli ma, czy tylko u mnie ankieta wyglądała tak idiotycznie. Nie wiem jak wielki miało wpływ na decyzję UOKiK i czy UOKiK wiedział jak nieprofesjonalnie prowadzone były badania. Ale jeśli tak jest i na bazie takiego chłamu – bo tylko tak mogę nazwać takie badanie opinii – wymierza się komuś dwa miliony złotych mandatu to – wybaczcie mi język – to ja pierdolę 🙂

Samsungu, wybacz. Ja nie chciałem, zrobiono mnie na szaro (a zaraz po mnie na szaro dał się zrobić mój 60letni sąsiad zapewne).

I odwołuj się. Ja się nawet mogę stawić w jakimś sądzie, by opowiedzieć o tym durnym zdarzeniu 🙂

0

Dopadła mnie nostalgia

Nagle przypomniał mi się adres pewnej strony – webesteem.pl – wszedłem i okazało się, że nadal działa i nadal wygląda jak przed laty. Kurcze, internet sprzed lat nie zniknął. On nadal jest, choć ja przestałem go odwiedzać. I w jednej chwili powróciły mi wspomnienia, które zaczęły się od modemu z numerem 0202122 (dobrze pamiętam?) i które kończyły mniej więcej na stronie wspomnianej wyżej. Pozwólcie, że wyleje je tu z siebie, napiszcie w komentarzach jak zaczęła się Wasza przygoda z siecią.

Choć jestem już dość stary, to z komputerami mam do czynienia od dość niedawna. Pierwszy dostałem jak poszedłem na studia, w roku 1999 roku. Rakieta średniego zasięgu: dysk twardy 6,4 GB, procesor chyba celeron 266MHz, 64 MB ramu i karta graficzna 2 MB ram. Miała być czteromegowa, ale jak się okazało w sklepie albo mnie oszukali, albo się pomylili, a ja dopiero po latach zorientowałem się. Cóż, pierwszy komputer.

Pierwszy komputer nie miał modemu, a tym bardziej karty sieciowej, ale miał za to od razu zainstalowanego windowsa, grę quake, grę abbys word i jeszcze kilka innych. Wszystko pirackie, choć o to nie prosiłem. Po latach przeczytałem w Porannym, że sklep, w którym kupiłem mój zestaw został zamknięty po nalocie policji. Widać ktoś zamiast usiąść i grać w bonusowego quake-a poszedł to zgłosić.

Pierwszy raz wszedłem w internet na studiach, w kawiarence internetowej. Kawiarenka oczywiście już nie istnieje, ale dobrze pamiętam, że pierwszą stroną, jaką odwiedziłem było Yahoo. Kupiłem szybko w empiku jakiś kieszonkowy przewodnik po internecie i odwiedzałem kolejne wymienione w nim strony.

Uzależniłem się od kawiarenek dość mocno, a miejscem w którym byłem najczęściej to był czat. Pamiętam, że w czasie jednej z takich wizyt usłyszałem od znajomych, że na świecie jest już taki internet, za który nie trzeba płacić za każdą minutę, a w miarę niską opłatę miesięczną. Nie mogłem uwierzyć.

W kawiarence internetowej spróbowałem pierwszy raz wejść w Usenet. Bez rezultatu. Wpisałem w pasek adresu przeglądarki pl.sci.cośtam, a ta stwierdziła, że nie można wyświetlić strony. Prawdę mówiąc nie mam się chyba teraz czego wstydzić, bo podejrzewam, że ten wpis czyta już też takie pokolenie, które nie wie co tu jest wstydliwego. Drogie dzieci, nie tak się wchodzi w Usenet 😉

Jakoś w międzyczasie dokupiłem do swojego domowego komputera modem, przez co rodzice zaczęli o wiele rzadziej rozmawiać przez telefon, za to o wiele więcej za niego płacić. Pamiętam, że sam siebie limitowałem. Na ścianie wisiała kartka, na której notowałem ile minut już siedziałem w sieci (drogie dzieci, kiedyś za internet płaciło się za każdą minutę) i starałem się nie przekraczać miesięcznego limitu.

Takie limitowanie rozwinęło we mnie żyłkę archiwisty. Strony szybko (“szybko”… dobre sobie) ściągałem na dysk, zapisywałem i czytałem po rozłączeniu. Wtedy ponownie podszedłem do usenetu i tym razem już z powodzeniem. Już wiedziałem, że usenet wymaga czytnika wiadomości i – co było najfajniejsze – wystarczyło połączyć się, zsynchronizować i rozłączyć.

Tak oto pobrałem między innymi chyba całe archiwum grupy pl.comp.www, przeczytałem na nim z tysiąc wiadomości (może i trzy tysiące, trwało to wiele dni) i zanim odważyłem się coś napisać, poszedłem szukać kursu tworzenia stron. Tu specjalne podziękowania dla Pawła Wimmera.

Long story short, świat ujrzał moją pierwszą stronę o mojej pasji – mrowisko.of.pl. Już teraz nie działa, traktowała o mrówkach. Ale przyznać muszę, że wtedy jeszcze bardzo wielką zasługę w jej powstaniu miał Microsoft Front Page.

Stron było jeszcze kilka, z tych ważniejszych muszę wspomnieć o VivaMozilla.civ.pl (też już jej oczywiście nie ma). Strona ważna z wielu powodów. Po pierwsze była to dość ważna strona fanowska – jak na tamte czasy. Mozilla dopiero raczkowała, a stronę moją, obok mozillapl.org (miałem ich koszulkę ze zlotu fanów Mozilli w Poznaniu!) polecali wszyscy w sieci. Uznanie było tak duże, że jeśli ktoś w Mozilli wszedł w menu Pomoc, tam wszedł w O autorach i doczekał do podziękowań (lista autorów przewijała się jak napisy końcowe w filmie) byłem tam wymieniony z imienia i nazwiska! Moje nazwisko w Mozilli. Fakt, że to była wersja 0.9 tego programu, że to było wieki temu i nikt nawet nie słyszał o Firebirdzie (potem przemianowanym na Firefoksa). ale zawsze coś. Pamiętam, że na VivaMozilla na górze miałem taki licznik, który wskazywał, że użytkowników Mozilli w Polsce jest już 40 tysięcy. Takie to były czasy.

VivaMozilla to też moja pierwsza strona napisana w PHP i to z autorskim systemem CMS, stworzonym przeze mnie. Głównym powodem stworzenia go był fakt, że nie umiałem zainstalować żadnego gotowego i że gotowe wymagały bazy danych MySQL, czego moje konto nie zapewniało – takie to były czasy. Napisałem więc system, który gromadził newsy w plikach tekstowych na serwerze. System któregoś dnia został zhakowany przez Turków, po kilku dniach znów został zhakowany, a ja strzeliłem focha, wrzuciłem newsa, że ja tu hobbistycznie żyły wypruwam i jak oni mnie tak, to ja stronę zamykam. I zamknąłem.

Równolegle bardzo intensywnie udzielałem się w Usenecie. Drogie dzieci, Usenet to takie miejsce, w którym wszyscy mogli zapytać o wszystko innych, wszyscy starali się nie dać sprowokować trollom, wszyscy pisali mniej lub bardziej anonimowo i mieli internetowych znajomych. Tak, coś jak Facebook, tylko ze zgaszonym światłem.

Aż dotarłem do grupy pl.pregierz – miejscu, o którym się mówiło, że jak się raz tam wejdzie to nie można wyjść. To prawda. Wiele osób próbowało przestać tam pisać, ale po kilku miesiącach wracali. pl.pregierz bardzo rzucał się na mózg. To było tak, że gdy jakaś ekspedientka w sklepie krzywo na ciebie spojrzała, już z myślach układałeś sobie “piętnuję sklep ABC za zatrudnianie leniwych, starych bab…” i po powrocie do domu tekst ten wrzucałeś na pręgierz. I zaczynała się dyskusja albo i nie.

pl.pregierz bardzo szybko z miejsca narzekania ogólnego zmienił się w miejsce sporów politycznych. Prawica mówiła lewicy (przepraszam, lewakom) jak ma żyć, a ci im odpowiadali by spier*lali. Takie to było miejsce i taki język. Upadek totalny zaczął się od zjawienia się na pręgierzu moona – jakiegoś już starszawego prawicowca, który nie wahał się wyjaśnić ci, że jeśli nie głosujesz na Giertycha, to jesteś chu*em.

I wtedy pojechałem do Afryki, do Rwandy i wszystko się zmieniło. Udało mi się wyjść z pręgierza i nigdy już tam nie wróciłem. Udało mi się zobaczyć, że poza internetem jest fajniej, a jak się weszło w jakieś internetowe bagno, da się z niego wyjść. Temu tak łatwo udało mi się opuścić wykop.pl – obecnie bardzo przypomina to, co kiedyś działo się na pręgierzu.

Strony jednak robię dalej. Jak wiecie już nie na autorskim CMSie 😉 a na solidnym WordPressie. Mam kilka swoich, co jakiś czas powstaje też kolejna robiona któremuś z moich klientów. Tylko usenet – niegdyś bardzo ważny (nie tylko pregierz odwiedzałem, ale wiele grup naukowych i tchnicznych), a teraz jak zaglądam wiejący pustkami – zastąpiłem Google Plusem i trochę facebookiem.

Kurcze, to tylko 13 lat, a czuję się jakbym opowiadał historie sprzed dziesięcioleci.

0