Kategoria: Muzungu skomputeryzowany

Jak wyłączyć wkurzające powiadomienia?

Piętro wyżej trwa jak co dzień od rana libacja, za ścianą szczeka znowu pies sąsiadów, na podwórku dzieciaki kopią piłkę, a ja zamiast pracować wciąż to słyszę. Cóż, takie już uroki pracy w domu. Mam na to dawno wypracowaną choć banalną metodę: słuchawki w uszy, włączyć odtwarzacz muzyki i w nim puścić którąś ze stacji radiowych. Najlepiej jakiś ambient, chillout czy choćby muzyka klasyczna. Ważne by grało cicho i nie rozpraszało.

Włączam więc w nowym 11.04 dostarczony wraz z systemem odtwarzacz Banshee. Klikam na radio – lista jest pusta. Hmm, w poprzedniej wersji było sporo predefiniowanych stacji (ale wtedy to był Rhythmbox a nie jakiś Bunshee). Da się przeżyć, poszukałem w sieci jakichś stacji i już gra muzyka.

Wyskakuje mi powiadomienie systemowe o tytule i wykonawcy. Do niczego mi to nie jest potrzebne, ale ok. Znika.

Dziesięć sekund później znów wyskakuje to samo powiadomienie. Ten sam wykonawca, ten sam utwór. Zgrzytam zębami, ale wracam wzrokiem do edytora stron.

Po kolejnych dziesięciu sekundach znów wiem kto i co mi gra. No co jest do licha?

Nie napisałem jeszcze ani jednej linijki kodu i zamiast tego wchodzę na google i wpisuje ‘ubuntu unity how to remove desktop notifications’. Nic nie ma na ten temat.

Dziesięć minut przeklikuję się przez ustawienia Banshee. Jeśli dobrze pamiętam w Rhythmbox była opcja wyłączenia tej chmurki. Tutaj – nie ma.

Dziesięć minut przeklikuje się przez ustawienia Unity i przez CompizConfig. Też nic nie widzę.

Ostateczna desperacja: włączam pomoc systemu. Wpisuję ‘notifications’ (gdyby pomoc systemu Windows była po angielsku, wszyscy by zakrzyczeli Microsoft na śmierć, tutaj jednak muszę potulnie przyjąć to do wiadomości – w końcu nie płacę, nie mogę czepiać się takich drobiazgów). I znajduję jeden rozdział na ten temat:

Małe jednozdaniowe powiadomienie na dole ekranu? Jak kliknę w nie pojawi się większy opis? Chyba czytam opis nie tego, o co mi chodziło. Już pomijam fakt, że nie ma tu ani słowa o tym jak się tego pozbyć.

Chwila. Czy mi się to przypadkiem z czymś nie kojarzy? Ach tak: choć używam Ubuntu z Unity, to instrukcje pozostawiono dla Ubuntu z Gnome Shell 🙂 Ślicznie, Mark, więc jednak Shell jest lepszy? 😉

No nic, wracam do pracy, bo Rhythmbox zdążył mi się już zainstalować i gra tak jak tego oczekuję. I ma od razu listę stacji. Mark, kolejny raz pokazujesz mi, że chyba nie używasz systemu, który sam tworzysz. Po co wkładasz do niego oprogramowanie, które działa jak klocek? Czy naprawdę usunięcie rozpraszającego elementu musi być niemożliwe?

(Uwaga: powyższe to jest opis tylko jednej niedogodności w tylko jednym programie. Jeśli mnie sprowokujecie, wypiszę tutaj całą litanię na temat niedociągnięć każdego piksela tego interfejsu graficznego i zestawu aplikacji out-of-the-box 😉 )

0

Ubuntu 11.04 – to już nie jest Linux

Minął tydzień od kiedy używam najnowszego Ubuntu (z numerkiem 11.04). Jest to jedyny system jaki używam na co dzień, co więcej używam do bardzo intensywnie. Popracowałem, obejrzałem filmy, Banshee umilał mi muzyką czas spędzony przed ekranem. Mogę więc śmiało pozwolić sobie na recenzję tego systemu. I podejrzewam, że będzie o wiele lepsza niż to, co ludzi pisali o jedenastce tuż po zainstalowaniu.

Nie opisze bowiem tego co widziałem, ale tego jak mi się z tym systemem koegzystowało. Jakie są odczucia i jakie mam przemyślenia.

Przyznam, że na 11.04 i nowy rewolucyjny interfejs czekałem z niecierpliwością. Jakiś miesiąc temu obejrzałem sobie przez kilka godzin Gnome 3 z interfejsem Shell. Nowy Ubuntu też korzysta z Gnome, jednak tu zamiast Shell mamy bardzo podobny Unity. Nieważne – jak napisałem poużywałem Shella i spodobał mi się całkiem mocno. Pomyślałem więc, że Unity też mi się spodoba.

W czasie tygodniowej pracy odczucia mi się zmieniały diametralnie. Od początkowego zachwytu, przez potężny kryzys po – nadal trwające – pogodzenie się z tym, jakie Ubuntu teraz jest. Z jego wszystkimi wadami i zaletami.

Mark zapowiedział, że nowy interfejs Ubuntu stawia przede wszystkim na prostotę i wygodę użytkowania. Teraz stwierdzam, że był to zwykły marketingowy bełkot, mający na celu jedynie przykryć to o co twórcy Ubuntu tak naprawdę chodzi. Mark zachwycił się Apple. Wróć: Mark zachwycił się Stevem Jobsem i postanowił dać linuksowemu światu swój własny iSystem. “Nieważne co ludzie chcą, będą chcieli moje nowe Ubuntu”. Ma być ładne, ma błyszczeć, nie musi być za bardzo funkcjonalne.

Dziesięć lat temu, gdy przesiadałem się na Linuksa (wtedy jeszcze Mandrake) komputerowy świat był dość wyraźnie opisany. Windows to był system od wirusów. Maki to były komputery bardzo proste w obsłudze ale kosmicznie drogie. Linux był trudny w obsłudze, ale stabilny.

I miał to coś ulotnego: Dawał wybór. Pierwszym wyborem było przejście z płatnego/pirackiego Windows na darmową alternatywę. Można w nim było wybrać czy chcemy używać KDE, czy Gnome. Można było wybrać jakim programem sprawdzamy pocztę, a jakim przeglądamy strony internetowe, w jakim edytorze piszemy nasze CV. Konfigurowalność pulpitu była tym, czym w każdej dyskusji o wyższości jednego systemu nad drugim można było pokonać dowolnego windziarza czy makówkarza. Na każdym brzegu ekranu można było dodać pasek (ba, można było tych pasków dodać wiele), na każdym z nich umieścić dowolny aplet, dowolnie rozmieścić ikony uruchomiania ulubionych programów, od razu zerknąć na obciążenie procesora, szybkim ruchem myszy do lewego dolnego rogu ekranu zminimalizować wszystkie okna.

Ostatecznie kończyło się to setkami brzydkich screenshotów wykonanych przez kolejnych użytkowników systemu. Co drugi pulpit wyglądał jak panel sterowania statku kosmicznego w kiczowatym filmie S-F. Ale taki był Linux. Jeśli ktoś chciał mieć go niczym malucha po wiejskim tuningu, mógł mieć.

A jak jest w Unity? Paski są dwa i nie może być ich ani mniej, ani więcej. Ulubione programy można umieścić tylko na pasku lewym i nigdzie indziej. Pod nimi mamy ikony otwartych programów i nie ma znaczenia, że każdy odruchowo szukałby ich na dole ekranu.

Górny pasek – chcesz tego czy nie – jest kompletnie poza twoją kontrolą. Od prawej: wyłącz system, spójrz na swoje imię, zobacz godzinę, kopertkę, głośniczek i tyle. Choćbyś klikał prawym klawiszem myszy w nieskończoność, Unity będzie miało to gdzieś.

Do tego konfigurowalność wszystkiego, dosłownie wszystkiego jest mikroskopijna. Zachwycasz się ładną przezroczystością pod dokiem szybkiego wybierania programów? Good for you. Jeśli jednak któregoś dnia zdasz sobie sprawę, że ta przezroczystość bardziej przeszkadza (zwłaszcza jeśli pod spodem masz inne ikony) niż zachwyca, to sorry batory. Nie masz szans już tego zmienić.

Szybkość korzystania z systemu? Kilka przykładów.

Jeśli chcesz zobaczyć pulpit by szybko otworzyć jakiś plik znajdujący się na nim, musisz zapomnieć o słowie szybko. Minimalizuj wszystkie okna jedno po drugim. Jeśli masz ich otwartych kilkanaście, oznacza to, że pulpit zobaczysz po jakiejś połowie minuty.

(A bardzo łatwo jest dojść w Unity do *nastu otwartych programów. Boczny panel z listą otwartych okien domyślnie się chowa, a wraz ze sobą chowa informacje o tym jakie programy masz po głównym oknem. W ciągu ostatniego tygodnia kilka razy zdarzyło mi się otworzyć ten sam folder kilka razy bo zapomniałem, że pod spodem przecież już mam otwarty ten sam katalog)

Spójrz na zrzut ekranu. Wyobraź sobie, że chcesz szybko zamknąć okno znajdujące się w tle. Kiedyś po prostu kliknąłbyś w |x| je zamykający. Teraz musisz kliknąć najpierw na oknie, a potem je zamknąć. Drobiazg, ale po tygodniu sprawia ze zamykasz z trzaskiem pokrywę laptopa i idziesz na spacer bo masz już dość Marka i jego ‘wiem od ciebie lepiej jak powinieneś pracować na własnym komputerze’. Poważnie wczoraj miałem taki kryzys, że musiałem po prostu wyjść na powietrze by nie roztrzaskać komputera o ścianę.

O tym jak genialne dotychczas było potrójne menu w Ubuntu człowiek się przekonuje dopiero, gdy już go nie ma. Wszystko było ładnie jak na dłoni. Od razu wiedziałeś jakie masz programy zainstalowane, pogrupowane w szybko dostępne grupy programów. Teraz zdarzyło się, że dwa razy instalowałem Gimpa, bo zapomniałem, że już jest zainstalowany. Nigdzie nie widać co tak naprawdę jest już w systemie, a czego nie ma (ok, widać, ale sposób przeglądania tego jest tragiczny).

Czy jednak Unity ma przed sobą jakąś przyszłość? Niestety muszę stwierdzić, że tak. W sieci widzę sporo wciąż pozytywnych o nim opinii, więc nie jest aż takie zapewne złe. Dla mnie jest kiepskie, cienkie, wydłuża czas mojej pracy z komputerem, jednak będę go nadal używać.

Ale to już nie jest Linux, jaki wybrałem na początku.

0

2011 miał być rokiem urządzeń mobilnych. Według mnie nie będzie.

W czasie WordCampu, jaki zorganizowaliśmy w grudniu ubiegłego roku ktoś z prowadzących prezentacje powiedział, że rok 2011 ma być rokiem przełomowym dla urządzeń mobilnych. Jakaś ważna instytucja (przepraszam za ogólniki, ale nie pamiętam na kogo się wtedy powołano) prognozowała, że w tym roku liczba wejść na strony z urządzeń z małym ekranem ma być większa niż liczba wejść z tradycyjnych PC-tów czy laptopów.

Wszyscy się wtedy tym przejęliśmy. Brzmiało to wielce. I kłopotliwie zarazem bo prawdę mówiąc wielu z nas do tamtej pory nawet nie sprawdzało jak nasze strony wyglądają na komórkach.

Za chwilę mamy maj, za dłuższą chwilę minie pół owego przełomowego roku. Postanowiłem więc zajrzeć do statystyk moich stron. Nie są to na pewno do końca wiarygodne dane – nie odwiedza mnie na pewno tak bardzo statystyczny czytelnik jak na przykład czytelnik onetu czy demotywatorów – jednak stron mam kilka i na wszystkich wynik jest zadziwiająco podobny.

Na stu odwiedzających, zaledwie jedna osoba (w porywach do półtorej) łączyła się z urządzenia mobilnego (komórki lub tabletu). A z nich tylko 10% użytkowników podłączyło owe komórki i tablety do sieci za pośrednictwem ery, plusa, playa czy orange.

Gdzie tu jest więc mobilność? Jedna osoba na tysiąc pod koniec kwietnia łączy się z siecią spoza domu i przegląda strony na małym, dotykowym ekranie. W życiu nie uwierzę, że jeszcze w tym roku liczba ta wzrośnie 500-krotnie.

Czyżby kolejna bańka spekulacyjna? Domyślam się, że taka zapowiedź, jaką usłyszeliśmy w grudniu podziałała nie tylko na nas – twórców stron – ale także naszych klientów. Wielu z nich na pewno słysząc podobne słowa zdecydowało się wydać dodatkowe kwoty, tylko po to by nie przegapić tych potencjalnych 50% klientów własnych, którzy będą szukać ich usług mobilnie.

Jak widać – nie będą.

Ale może się mylę. Jak u Was wyglądają statystyki odnośnie odwiedzin mobilnych?

0

Jest już Ubuntu 11.04, a ja już je mam

To nie będzie na razie żadna recenzja. Ot takie krótkie info, że Ubuntu 11.04 już jest i udało mi się je zainstalować. Nie czuję potrzeby by pędzić z pisaniem recenzji, niech sobie piszą inni.

Ja też napiszę, ale jak poużywam dłużej niż kilka dni. Na razie od trzech godzin klikam, sprawdzam, doinstalowuję. Nowy interfejs jest uciążliwy, ale nie sądzę by sprawił, że zrezygnuję z tej dystrybucji. Do kilku rzeczy albo się przyzwyczaję, albo znajdę jakieś zastępniki.

0

Zrobiłem sobie nową skórkę

Od jakiegoś czasu zachwycam się jednokolumnowymi, prostymi w wyglądzie blogami. Przez cały czas w wolnych chwilach rysuję sobie w Gimpie kolejne pomysły na design. Zawsze mi to wychodziło fatalnie, więc nigdy nie wyszło poza konceptualny plik graficzny.

Tym razem jednak pomyślałem, że to może się udać. W sobotę rano zacząłem rysować, dokończyłem już w HTMLu i CSS. W sobotę wieczór zmieniłem w wordpressowy szablon, dziś trochę go jeszcze dopieściłem i oto jest. Jak Wam się podoba?

Miało być skromnie i jest skromnie. Wiem jednak, że wielu rzeczy jeszcze brakuje. Na głównej stronie z listą wpisów przydałby się na końcu treści link do skomentowania. Coś jeszcze, biorąc pod uwagę, że ma być niezbyt kolorowo i pstrokato?

Sama skórka ma zdefiniowanych aż 7 obszarów do wyświetlania widgetów – na wszelki wypadek. Teraz wykorzystuję dwa, jeden widzicie, czy ktoś z Was zgadnie, gdzie jest drugi? 😉

0

Czy z WordPress 3.1 zniknęły Własne Pola (Custom Fields)?

Dzieje się w sieci, to czego się spodziewałem: od czasu wydania WordPressa w wersji 3.1 na różnych forach trafiam na pytanie “gdzie się podziały “Własne Pola”?”. Czy zostały usunięte?

Odpowiedź brzmi: nie, zostały jedynie ukryte. Oto szybka instrukcja jak je ponownie pokazać.

Będąc w trakcie edycji wpisu lub strony spójrz w prawy górny róg ekranu. Zobaczysz tam odnośnik “Opcje ekranu” (Screen Options). Kliknij w nią i zobaczysz specjalne menu, w którym można wybrać co chcemy aby wyświetlało się, a co nie. Włącz w tym miejscu “Własne pola”, a znów pojawią się pod polem dodawania treści wpisu.

Obrazkowo wygląda to tak:

Jak włączyć własne pola w WordPressie?

Jak włączyć własne pola w WordPressie?

Wraz z WordPressem 3.1 ekrany edycji wpisów zostały uproszczone. Zniknęły (zostały ukryte, bowiem tak naprawdę nadal istnieją i działają) nie tylko owe własne pola, ale i Wypis (Excerpt) i kilka innych rzeczy. Choć moje wtyczki silnie wykorzystują custom fields, to jednak jestem zwolennikiem ich ukrycia.

Przeciętnemu użytkownikowi nie są do niczego potrzebne, a jedynie sprawiają wrażenie, że WP jest trudny. Dopiero dzięki wtyczkom je wykorzystujemy. Tu właśnie pojawia się zgrzyt w postaci coraz częstszych pytań jak mam sobie włączyć te pola / wtyczka nie działa bo ich nie ma. Jednak wierzę, że twórcy wtyczek z czasem dostosują się do nowych warunków.

Jak? Wykorzystując tak zwane ‘custom meta box’. Tu możecie sobie o tym poczytać, a ja się przygotowuję powoli do opisania jak to zrobić szybciej, wygodniej i ładniej.

0

Nadszedł ten dzień: zostałem spiracony :)

Jak to było? “Naśladowanie jest najwyższą formą uznania”? Czy jakoś tak.

Wiecie wszyscy dobrze, że jestem autorem wtyczki WP-Sprzedawca, right? Wiecie o tym, że pomysł na wtyczkę narodził się na wordpressowym forum GoldenLine? Najwidoczniej przynajmniej jedna osoba o tym nie wiedziała. I teraz będzie miała problemy 😉

Wszedłem sobie dziś jak co dzień na owe forum, tam zajrzałem do jednego z wątków i oto co zobaczyłem:

Pomyślałem sobie: shit, mam konkurencję. Ktoś zrobił dokładnie taką samą wtyczkę jak ja, też można zablokować dostęp do treści. Też można kazać zapłacić za pobranie pliku. Też wykorzystuje Dotpay jako kanał płatności…

Zaraz, czy ten opis mi czegoś nie przypomina? Jakbym go gdzieś już czytał… Szybki rzut okiem na opis mojej wtyczki:

Przypadek? 🙂 Niby przecież “gdyby tysiąc małp przez tysiąc lat… i tak dalej”. Czy jednak nasz freelancer Artur jest małpą?

Teraz się zastanawiam co zrobić z panem Arturem. W komentarzach zbieram Wasze pomysły jakby tu pogratulować naszemu młodemu przedsiębiorcy. Najfajniejszy pomysł jeśli nie zastosuję, to na pewno jakoś nagrodzę 🙂 Wymyślcie coś z jajem.

Ja tymczasem idę sobie kupić na Allegro moją wtyczkę i postaram się wynegocjować od sprzedawcy obniżenie ceny do zera 😉

A jeśli ktoś z Was naprawdę chce mieć taką wtyczkę i to taniej (biznesman Artur sprzedaje ją za dwie dychy, podczas  gdy u mnie jest za 15 PLN) i do tego chce mieć do niej wsparcie techniczne (ciekaw jestem co zrobi Artur, syn Bębenkowskiego gdy ktoś zgłosi mu jakiś problem techniczny) to zapraszam do zakupu 🙂

Innych potencjalnych piratów informuję, że mam jeszcze jedną wtyczkę, którą można by opchnąć za jeszcze większą kwotę na Allegro. TradeMatik to bowiem taka wtyka, że pójdzie spokojnie za 100 złotych za sztukę, a na sam jej widok kobiety mdleją i rzucają się na szyję jej twórcy (true story)

 

P.S. Na początek pomóżcie zrobić szum i wykopcie to 🙂

0

Po 24 godzinach używania Firefoksa 4

Że Chrome jest moją podstawową przeglądarką, wiecie już chyba dobrze. Postanowiłem jednak zrobić całkiem gruntowny test najnowszego Firefoksa spędzając z nim cały dzień w sieci. Niestety, wszystko o czym się przekonałem to to, jak naprawdę dobrym produktem jest program od Google.

Firefox 4 nie jest zły. Firefox stał się nagle zły gdy pojawiła się rzeczona chromowana konkurencja. Bardzo szybko przeglądarka, bardzo szybko startująca. Włączasz i używasz. Tymczasem lisek przez kilka kolejnych lat potrzebował na obudzenie się kilkunastu (co najmniej sekund).

Najnowsza jego wersja nie ma już tej wady. Od kliknięcia w ikonę do pełnego uruchomienia programu mijają dwie niezauważalne sekundy. Pomyślałem sobie: skoro naprawili, to na co narzekałem, może dać mu kolejną szansę? Spędzę na nim 24 godziny i zobaczę czy to jest to, czego potrzebuję.

Cały dzień jednak spędziłem na dostrzeganiu kolejnych rzeczy, których Firefox nie ma. Przede wszystkim nie miał zakładek przeniesionych na pasek tytułu okna przeglądarki, tak jak ma to Chrome (mówię tu o wersji dla systemu Linux Ubuntu). Niby drobny szczegół, jednak sprawił, że cały czas dostrzegałem ten niepotrzebnie zajmowany obszar ekranu, kosztem którego jest mniej miejsca na stronę. Na szczęście udało się dzięki googlaniu, dwóm rozszerzeniom i kilkunastu minutom ustawień sprawić, że Firefox wygląda pod tym względem jak Chrome.

Kolejna rzecz, na którą niestety nie znalazłem rozwiązania to autouzupełnianie paska adresu. Gdy w Firefoksie wpisałem ‘gm’ i wcisnąłem enter, trafiałem na stronę wyników wyszukiwania frazy ‘gm’. Nie o to mi chodziło. 4 lata używania Chrome nauczyły mnie, że w pasku adresu wpisane ‘gm’ są automatycznie uzupełniane do ‘gmail.com’ i po wciśnięciu enter jestem w swojej skrzynce pocztowej. W Firefoksie muszę nadal starym sposobem wpisać ‘gm’, wcisnąć strzałkę w dół by wybrać opcję z listy podpowiedzi i dopiero wtedy enter. Wiem, że chwila, ale automatyczny odruch sprawia, że zapominam o tej strzałce. I tak samo wiele razy dziś zamiast na flaker.pl lądowałem na stronie wyszukiwania frazy ‘fl’, zamiast na google.com/reader, lądowałem na wynikach dla frazy ‘goo’. Strata czasu. Niestety nie znalazłem wtyczki, która by to naprawiła.

Całkiem nieźle się zdziwiłem, gdy zobaczyłem, że nie działają animacje flash. Musiałem nieźle się naszukać i nagimnastykować by pojawiła się ta wtyczka w tym Firefoksie (w starszej wersji 3.6 była) i nawet gdy już ją mam, działa fatalnie. Animacje znikają, pojawiają się po kawałku, zatrzymują się… Poczułem się jakbym używał jakiejś bety, a nie wersji stabilnej przeglądarki. I nie sądzę by to była wina flasha – Chrome jak i Firefox 3.6 korzystają z dokładnie tej samej instalacji.

Mógłbym się jeszcze długo rozpisywać o rzeczach, których Firefoksowi brakuje w porównaniu z Chrome. O braku historii odwiedzonych stron w pasku adresu, o nadal wyskakującym i wkurzającym oknie pobranych plików (a gdy kliknę w nim w pobrany plik .txt Firefox pyta mnie jakim programem chcę go otworzyć – takie rzeczy nie powinny mieć miejsca!). O braku suwaczka do ukrywania ikon rozszerzeń.

Firefox po prostu mi uświadomił jak ważne są te małe detale, na które nigdy nie zwracałem uwagi, a bez których nie mogę teraz żyć. Twierdziłem do tej pory, że jedyną przewagą Chrome nad lisem jest prędkość działania i uruchamiani. Gdy Mozilla Team to poprawiło, dopiero teraz widzę, że jednak to nie jest wszystko. Firefox niestety został bardzo, bardzo daleko w tyle.

Wiem, że zaplanowany jest nowy, szybszy cykl wydań. To dobrze, mam nadzieję, że sprawi to, że jeszcze kiedyś zafunduję sobie kolejne 24 godziny z tą przeglądarką. Na razie jednak odstawiam ją na bok i wracam do Chrome.

0

Internet Explorer 9 już za 4 dni. No wielkie k* dzięki :/

Microsoft się chwali, że już 14 marca zostanie wydana najnowsza wersja przeglądarki Internet Explorer czyli IE9. A ja się jakoś z tego nie cieszę.

Dziewiątka od dawna była zapowiadana jako ta wersja, która w końcu dogoni konkurencję. Która w końcu nie tylko w pełni obsłuży CSS2 (standard tworzenia stron internetowych stworzony 13 lat temu!) ale także zacznie prawidłowo podchodzić do przynajmniej podstawowych rzeczy z trzeciej wersji tego języka. Tak, obiecano nam – webmasterom koniec z wyrywaniem sobie włosów podczas tworzenia stron. Bo do tej pory jest tak, że gdy tworzysz stronę piszesz jeden kod pod Google Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Safari i wszystko inne co wyświetla stronę, a potem piszesz drugi kod dla Internet Explorera. Wraz z IE9 miało się to skończyć.

Czy się skończy? Spójrzcie na tę stronę. Wersja beta dziewiątki obsługuje jak na dzień dzisiejszy 59% standardów.

Czy ktoś wierzy, że w te 4 dni wszystko to, czego nie potrafili poprawić przez kilkanaście lat rozwoju IE poprawią? Skończy się jak zwykle to się kończy w Microsofcie: wielkie obietnice, a na koniec byle co.

Na koniec nie  śmieszny obrazek

Na koniec nie śmieszny obrazek

 

0

Według mnie Google specjalnie opóźnia wydanie Chrome OS

Są już dobre trzy miesiące (przynajmniej) od planowanej premiery systemu Chrome OS i jakoś nic się nie zanosi na to, by Google podało przynajmniej szacunkową datę prawdziwej premiery. Co prawda rozesłał do testerów swoje laptopy z tym systemem ale na tym się skończyło. I znów mamy ciszę.

Wydaje mi się, że system jest gotowy, ale Google specjalnie opóźnia jego premierę by nie stał się  niewypałem.

Żeby jakiś produkt stał się hitem nie wystarczy go wprowadzić na rynek. Rynek musi być na niego gotowy. Android nie jest pierwszym systemem operacyjnym na telefony komórkowe, a mimo to to dopiero on odniósł sukces. iPod nie był pierwszym odtwarzaczem muzyki.

Tak samo Chrome OS nie jest pierwszym systemem operacyjnym, który pracuje w niemal stu procentach w internecie. Od pięciu lat mamy już przecież Ulteo. I nikt Ulteo nie używa. Google nie chce bym ich OS skończył podobnie.

Kluczowym elementem, jaki jest potrzebny, aby chmurowy system odniósł sukces jest oczywiście internet. Musi być szybki, musi być tani, a najlepiej darmowy i musi być wszędzie. Teraz internet taki nie jest. Wszystko idzie w kierunku popularyzacji darmowego internetu Wi Fi w miastach, jednak nadal takiej sieci jest wciąż za mało. Według mnie Google czeka aż ta sytuacja się zmieni i wtedy wprowadzi na rynek swój produkt.

Bo wyobraźcie sobie, że w grudniu 2010 pojawił się Chrome OS. Czy kupilibyście laptop, z którego korzystać możecie tylko w domu (bo tu macie internet), a gdy ruszycie się z nim gdzieś dalej i chcecie otworzyć jakiś plik, albo nerwowo musicie szukać hotspota, albo łączycie się przez modem G4? Kto chciałby aby operator komórkowy pobierał od nas opłatę za to, że musimy szybko sprawdzić jakiś nasz arkusz kalkulacyjny? Pakiety komórkowe są wciąż za skromne na takie korzystanie z komputera.

Jeśli by uwierzyć w to co wyżej napisałem (bo wcale nie muszę mieć racji) zupełnie inaczej wygląda wpadka Google sprzed jakiegoś czasu, gdy okazało się, że ich samochody Google Maps skanowały eter w poszukiwaniu otwartych sieci radiowych. Może to  był research w jak wielu miejscach internet jest, a w jak wielu go wciąż nie ma?

0

Jestem już chyba w księgarniach :)

Na Flakerze pojawiło się takie oto zdjęcie:

KS Ekspert

KS Ekspert

Ale fajnie 🙂 Nie wiem skąd ono, czy z redakcji, czy już z półki w księgarni. Jeśli z półki to lecę zobaczyć 🙂 Najpierw się jednak dopytam, bo jestem przeziębiony i wolę niepotrzebnie z domu nie wychodzić 🙂

0

Nadal się zachwycam Diigo

Mój zachwyt na Diigo, o którym już pisałem ani trochę nie opada. Bardzo, ale to bardzo mi się podoba, że ile razy tam nie zajrzę, widzę nowe funkcję tego serwisu grupującego zakładki. I za każdym razem pierwsze co przychodzi mi do głowy to “rewelacja, aż dziwne, że wcześniej nikt na to nie wpadł”.

Problem z serwisem zakładkowym jest jednak taki, że prawdę mówiąc rzadko się do niego wraca by coś znaleźć. Nawet jeśli znajdę w sieci jakiś rewelacyjny tutorial i dodam go do Diigo, to gdy chcę znów do niego zajrzeć, nie szukam go w Diigo a ponownie w Google.

I temu dziś jestem w takim rewelacyjnym nastroju 🙂 Zauważyłem, że jeśli coś guglam, Diigo po cichu sprawdza czy mam to już dodane do zakładek i wyświetla mi o tym informację na stronie Google:

Rewelacja 🙂

Żeby uzyskać taki efekt, musisz mieć konto w Diigo i musisz mieć dodatek “zakładkujący” tego serwisu. Nie wiem jak jest z przeglądarkami, ale na pewno działa w Chrome.

0

Wszystko, co chcecie wiedzieć o tłumaczeniu wtyczek w WordPressie

Ile razy nie przysiadam do internacjonalizacji wtyczek zrobionych przeze mnie, zawsze musze grzebać w zakładkach jak to się robiło. Część rzeczy pamiętam, część muszę przeczytać jeszcze raz. Jak na złość nie ma strony, która gromadzi te wszystkie informacje w jednym miejscu. O poEdit gdzie indziej, o load_plugin_textdomain gdzie indziej…

Już dawno chciałem spisać to sobie wszystko w jedną całość i tak właśnie zrobiłem. Przygotowałem PDF z wszystkimi wskazówkami dotyczącymi tłumaczenia. I od razu pomyślałem, dlaczego by się tym z innymi nie podzielić? 🙂

Zapraszam do chyżego ściągania.

[download id=”1″]

Plik PDF jest za darmo. Myślę, że można go potraktować jako kolejną część mojego tutorialu o tworzeniu wtyczek w WordPress

0

Czy Chrome OS przyda się dla programistów?

Wszelkie netbooki mają jedną wielką zaletę: są malutkie i aż się prosi by zabierać je ze sobą w świat. Jak do tej pory żadnego nie kupiłem, bo wiem, że nie uruchomię na nich mojego ulubionego netbeans (środowisko programistyczne, bardzo pomagające w tworzeniu kodu). Zawsze mógłbym ostatecznie zabrać się za edycję jakimś prostym notatnikiem, ale jednak mimo to na zakup się nie zdecydowałem. Po prostu netbooki z definicji nie nadają się do takich zadań. 

Tym samym w ogóle nie rozważam zakupu najnowszej zabawki (jeszcze nie dostępnej na rynku) z zainstalowanym systemem Chrome OS. Nie dość, że to kolejny netbook, to na dodatek bez żadnych aplikacji instalowanych na komputerze. Wszystkie programy muszą być uruchamiane z sieci. W tej chwili w sklepie z aplikacjami dla Chrome nie ma żadnego sensownego notatnika, a edycja kodu za pomocą Google Docs to chyba jednak nie to. To tak jakby pisać aplikację PHP za pomocą Microsoft Word 🙂 Niby można, ale…

Okazuje się jednak, że Google  chce także pomóc programistom. Pojawiła się dziś informacja, że ich platforma do hostowania kodu jaką jest Google Code uzyskała nową funkcję, jaką jest edycja zamieszczonego tam kodu. Niby drobiazg, ale brzmi całkiem dobrze:  wrzucając kod na tę platformę mamy od razu dostępny z każdego miejsca na świecie katalog z naszym kodem, możemy go edytować i od razu nie musimy się martwić o syste kontroli wersji – w każdej chwili możemy wrócić do poprzednich zmian. 

Brakuje na pewno możliwości tworzenia projektów prywatnych (a może za słabo znam Google Code?). Większość kodu jaki piszę, wykonuję na zlecenie konkretnej osoby. Ten kod nie może być dostępny do przeglądania dla każdego. Brakuje mi też możliwości wysłania skończonego zadania na serwer klienta i zainstalowanie tam (ale to być może rozwiąże webowy klient FTP jakim jest net2ftp).

Czyżbym więc któregoś dnia kupił sobie zabawkę z Chrome OS? A jakie jest Wasze zdanie? Czy na takim komputerku będzie dało się wydajnie pracować także  jako programista lub twórca stron internetowych?

0

Uznaj.pl – rewelacyjny pomysł na serwis. Tak rewelacyjny, że zrobiłem do niego wtyczkę :)

Kolejne odkrycie, którym chcę się podzielić: serwis Uznaj.pl. Ile razy zdarzyło się Wam przeczytać naprawdę wartościowy wpis w sieci, jakiś poradnik za który aż się z miejsca chce "kopsnąć" autorowi kilka złotych na piwko w ramach podziękowania? Serwis Uznaj.pl właśnie ma za zadanie wypełnić tę lukę. Po zarejestrowaniu się w nim możemy wygenerować kod ikonki, którą osadzamy na swojej witrynie i odwiedzający mogą kliknąć i przesłać nam małą darowiznę. 

Pomysł fajny. Sam myślałem od jakiegoś czasu o takiej usłudze i tym bardziej się cieszę, że ktoś zdecydował się to zrobić. 

Ma jednak pewne wady:

  • "darczyńca" musi posiadać konto w uznaj.pl i złożyć tam depozyt aby przelać nam pieniądze. Na pewno wiele osób to zniechęci do wpłaty.
  • trzeba ręcznie dodawać kod ikonki do wpisów, stron…
  • kod się gryzie sam ze sobą – na jednej stronie może być tylko jedna ikonka. Jeśli jest ich więcej (na przykład na głównej stronie bloga wyświetlającej kilka wpisów z kilkoma ikonkami), wyświetlana jest tylko ikonka przy pierwszym wpisie.

Co robi Muzungu jak zachwyci go jakiś serwis i dostrzeże w nim błędy? 🙂 Oczywiście siada i pisze plugin do WordPressa, który ułatwi korzystanie z serwisu. Plugin już jest napisany i możecie go pobrać tutaj.

Po instalacji i szybkiej konfiguracji (polegającej na wklejeniu kodu ikonki i zdecydowaniu czy ikonka ma się pojawiać na początku czy końcu wpisu) zapominamy o wszystkim innym. Od tej pory ikonka będzie się wyświetlać przy każdym wpisie i tylko wtedy, jeśli wyświetlamy pojedynczy wpis. Przykład macie na moim blogu, bo oczywiście wtyczkę już uruchomiłem (musicie wyświetlić wpis pojedynczy a nie główną stronę bloga by zobaczyć ikonę). 

Podoba się? To śmiało pobierać i klikać w Uznaj na moim blogu 😉

0

Trochę więcej bezpieczeństwa w WordPress

Każda co bardziej rozgarnięta osoba, wie, że pobieranie wtyczek i skórek do WordPressa z nieznanego źródła prędzej czy później skończy się zainfekowaniem naszej witryny kodem, który będzie nam w jakiś sposób szkodził. Najczęściej dodatek taki wstawi na naszą stronę spamerkie linki, w najciekawszych przypadkach ktoś zdalnie przejmie kontrolę nad naszym blogiem i będzie z nim robił, co chce.

Trafiłem właśnie na informację o dwóch ciekawych wtyczkach, które wyłapią na anszym blogu takie niebezpieczne dodatki. Jedna z nich to Theme Authenticity Checker, a druga to Exploit Scanner. Choć zapewne nie działają idealnie, ale można je traktować jak coś w rodzaju oprogramowania antywirusowe dla naszej witryny. 

Informajcę wrzucam także ku pamięci swojej. A skąd o tych wtyczkach wiem? A stąd. Polecam ten ciekawy artykuł o tym, dlaczego nie powinniśmy szukać w Google darmowych skórek do WordPressa (ale także i do innych systemów CMS)

0

WP Sprzedawca i różne stawki za dostęp do płatnej treści

Tworząc wtyczkę WP Sprzedawca założyłem sobie, że będzie ona służyła ukryciu treści i pobieraniu za odblokowanie opłaty. Przy czym opłata ta będzie sztywna, taka sama dla wszystkich wpisów. Dlatego też, gdy ktoś mnie pytał czy można zablokować różne wpisy i za każdy żądać inną kwotę, odpowiadałem, że nie.

Traf chciał, że jeden z klientów zamiast mnie o to zapytać, postanowił po prostu wprowadzić taką możliwość. 🙂 I okazało się, że metoda jest bajecznie prosta i aż wstyd, że sam na nią wcześniej nie wpadłem.

Całość sprowadza się do zainstalowania wtyczki w kilku kopiach na serwerze. A jest to możliwe dzięki kilku prostym krokom.

Zakładamy, że masz już zainstalowanego WP Sprzedawcę i kilka wpisów zablokowałeś/łaś już za jego pomocą. Teraz chcesz wprowadzić kolejną stawkę i zablokować kolejne wpisy. Po kolei:

  1. W katalogu wtyczek kopiujemy katalog /wp-sprzedawca i wklejamy go ponownie w tej samej lokalizacji, ale pod inną nazwą (np /wp-sprzedawca-2)
  2. W katalogu /wp-sprzedawca-2 otwieramy do edycji plik wp-sprzedawca.php
  3. Modyfikujemy w nim linijkę ‘Plugin Name: WP Sprzedawca’ (na samym początku pliku) tak by brzmiała ‘Plugin Name: WP Sprzedawca 2’
  4. Wyszkujemy wszystkie definicje funkcji (zaczynają się od słowa function i spacji) i zmieniamy je dodając cyfrę dwa na końcu nazwy. Zmieniamy też owe nazwy w wywołaniach (i odwołaniach w add_action i add_filter) funkcji.
  5. Wyszukujemy w pliku wszystkie wystąpienia zwrotu ‘platny’ i zmieniamy je na ‘platny2’ (powinny to być trzy wystąpienia)
  6. Zapisujemy plik
  7. Konfigurujemy wtyczkę tak samo jak zrobiliśmy to przy pierwszej instalacji. Oczywiście teraz podajemy inne stawki za dostęp do wpisu
  8. Aktywujemy wtyczkę

Od tej pory możemy ukrywać już wpisy i pobierać za nie inną stawkę. Ważne jest aby dodając do nich pole custom field nazywać teraz ‘platny2’ (dla nowej stawki) lub po staremu ‘platny’ (dla stawki starej).

Prawda, że proste? 🙂 Jeśli chodzi o kwestie “prawne” nie mam nic przeciwko muliplikacji instalacji wtyczki na własnym serwerze, więc śmiało – jeśli kupiliście już wtyczkę ode mnie, nie trzeba kupować jej po raz kolejny, aby stworzyć nową stawkę.

Przy okazji warto się zastanowić jakie inne wtyczki możemy w ten sposób powielać by uzyskać dodatkowe możliwości…

0

Wprawka do bycia ekspatą

Idea życia jako ekspat pociąga mnie od czasów, kiedy jeszcze nie miałem ku temu jakichkolwiek możliwości praktycznych. Móc sobie jeździć po całym świecie i nie przejmować się specjalnie zarobkami, bo pracować możemy tam gdzie akurat jesteśmy. Brzmi wspaniale, co nie? 🙂

Od ponad roku wszystko czego potrzebuję do pracy to miejsce, gdzie mogę posadzić tyłek, laptop na swoich kolanach i połączenie z internetem. Od przynajmniej pół roku intensywnie macam sobie palcem mapę i wyobrażam, że wyjeżdżam do Nepalu, gdzie do Afryki czy Argentyny. Odwagi by to zrobić jednak wciąż nie mam.

To co teraz napisze zabrzmi śmiesznie w zestawieniu do miejsc, które wymieniłem, ale dziś w nocy wyjeżdżam do Poznania 😉 Mam możliwość zatrzymać się tam na tydzień w hotelu z internetem, nic za to nie płacić i zabieram laptop. Czemu więc by nie sprawdzić w mikroskali jak to jest? Czy faktycznie będę umiał się zorganizować, by zamiast zwiedzać całymi dniami, siedzieć po kilka godzin i 'wordpressić'? W domu znajduję setki powodów by nie brać się do pracy. I zawsze sobie mówię, że jakbym wyjechał, to na pewno będzie inaczej. A więc zobaczymy. Ten tydzień wydaje się nieco luźniejszy, więc wiele nie ryzykuję.

0

Już można tworzyć polskie sklepy internetowe na bazie WordPressa!

Czyż to nie wspaniale? Aż się chce powiedzieć ‘wow’! 😉

Oczywiście przesadzam z tą radością, ale nowość jest. Do tej pory wszyscy miłośnicy WordPressa mieli tylko możliwość skorzystania z jednej z licznych wtyczek do robienia sklepów, ale jedynie z obsługą płatności PayPal lub też w ogóle bez płatności online. Na polskim rynku nie było nic, co by umożliwiało klientom zapłacić na przykład za pomocą mTransferu, czy automatycznej płatności z innych banków. Teraz się to zmieniło!

Jest już wtyczka, dzięki której można zrobić z WordPressa sklep internetowy z prawdziwego zdarzenia. Dodajemy ile chcemy produktów, definiujemy dla nich ile chcemy sposobów dostawy różniących się rodzajem i kosztem. Odwiedzający klika sobie po naszym WordPressie, przegląda produkty, które na nim umieściliśmy, wrzuca do koszyka i idzie płacić.

Wtedy łączy się z Dotpay.pl. Płaci i wraca na naszą blogo-stronę. A my wszystko to widzimy w panelu administracyjnym strony i co więcej dostajemy jeszcze email z informacją o nowym zakupie. Klient też dostaje email, że zostaliśmy poinformowani o zakupie i już bierzemy się do wysyłki. A to wszystko w dużej mierze konfigurowalne!

Dlaczego ja się tym tak zachwycam i stawiam tyle wykrzykników? Cóż, nie będę ukrywał. Taa dam! To ja jestem autorem tej wtyczki 😉

Tym razem nie jest to jakiś taki mini pluginek, a wtyka z prawdziwego zdarzenia. Szesnaście plików jak do tej pory, tysiące linii kodu, pięć czy sześć stron konfiguracyjnych. Kilka miesięcy pisania i testowania.

Pomyślałem, że to wszystko nie zasługuje na wrzucenie gdzieś jako podstrona na moim blogu. Pomyślałem, że taka wtyczka do sklepu internetowego zasługuje na swoją własną stronę internetową. Już nie trzymam dłużej w napięciu: ta strona to tradematik.pl.

A sama wtyczka nazywa się oczywiście TradeMatik 🙂

Na stronie możecie o niej poczytać więcej, możecie się o niej pouczyć albo nawet zajrzeć na forum wtyczki. I co więcej, a nawet przede wszystkim ją tam kupić. Kupić – uznałem bowiem, że wtyczka i tak da Wam miliony złotych zarobku, więc nie jest grzechem pobieranie za nią opłaty, o ileż to niższej niż owe miliony 😉

Ale wiecie co? Ja Was nawet lubię, więc przygotowałem dla Was sztuczkę: każdy, kto wejdzie na stronę wtyczki i dopisze po jej adresie /promo/muzungu będzie mógł kupić ją w promocyjnej cenie 🙂 Żeby nie było zbyt pięknie, promocja taka trwa do niedzieli do północy. Super, nie? 🙂

I tylko nie mówcie nikomu, bo wszystkie paczki wykupią! 😉

0

A wiecie już, że piszę książkę?

Tym się chyba jeszcze nie chwaliłem, a może warto. Nie, nie będzie to książka o Rwandzie, a o… (tadam, jakże by ostatnio miało być inaczej) WordPressie 🙂

Jakiś czas temu zwróciło się do mnie wydawnictwo AxelSpringer z pytaniem czy nie pomógł bym przy tworzeniu kolejnego poradnika z serii KS Ekspert. Tym razem właśnie chodzi o WordPressa. Miałem nadzieję, że napiszę całość (zwłaszcza, że stawka "za stronę" jaką mi zaproponowano bardzo mi odpowiada), ale ostatecznie stanęło na dwóch rozdziałach. Też dobrze. Jeden będzie (a właściwie już jest, bo skończyłem go pisać) o tworzeniu skórek w WordPressie, drugi (jeszcze przede mną) wstępnie można nazwać "praktyczne rozwiązania w wordpressie" i będę w nim tłumaczył jak na bazie WordPressa stworzyć specyficzne rodzaje stron, czy specyficzne działy na naszej stronie (dział pobierania plików, portfolio naszych zdjęć…).

W całości najtrudniejsze jest dostosowanie się do narzucanych przez wydawnictwo reguł. Dostałem cały kodeks zasad pisania i muszę się go trzymać. Nie  jest to tragiczne, ale troche spowalnia prace. Myślę jednak, że ostatecznie wyjdzie to na korzyść czytelnikom – książki KS Ekspert miałem już w swoihc rękach i faktycznie charakterystyczny styl pisania w nich ułatwia kontakt między autorem a właśnie odbiorcą. 

Kiedy książka się ukaże – nie wiem. Ale na pewno Was poinformuję 🙂

0

Chyba używam już Chrome OS

Siedzę na Ubuntu. Tutaj większość zasu spędzam korzystając z przeglądarki Google Chrome i co najważniejsze pobieram ją w wersji dev. Podczas gdy wszyscy o ile wiem mają obecnie w wersji 7 czy 8 u mnie już od jakiegoś czasu leci 9-tka. I od kilku dni mam silne wrażenie, że to co już widzę, jest tym samym co widzą developerzy sysemu Google Chrome OS. Przyjrzyjmy się zatem jak wygląda ów (na razie niby) system w moim przypadku.

To, że można sobie przypinać karty, nie jest żadną nowością, istnieje bowiem od dawna:

Wszystko jednak zmieniło się w chwili gdy wszedłem do Chrome App Store i spróbowałem w przeglądarce zainstalować kilka aplikacji. O dziwo, mimo, że czytałem, że się nie da, udało się. I teraz mój niby pulpit wygląda tak:

Jak widać to co było dotychczas na pierwszym planie, czyli okna najczęściej odwiedzanych stron zostało zredukowane do paska z tytułami owych. Na pierwszym planie są "ikony" aplikacji. Co więcej, pojawiło się do nich dodatkowe menu konfiguracyjne:

Tak mam od kilku dni. Dziś natomiast pobrałem najnowszą wersję dev i zarówno doinstalowałem dodatek ratujący drzewa. Wymieniam oba, bo nie wiem co jest bardziej odpowiedzialne za nową funkcję. Mianowicie od dziś dodatek ów potrafi przy starcie przeglądarki (i raz na jakiś czas) wyświetlić chmurkę "systemową" w lewym dolnym oknie przeglądarki:

Kliknięcie w klucz powoduje otworzenie nowego menu konfiguracyjnego chrome, w którym możemy określić dokładne uprawnienia dla dodatków (czy może otwierać pop-upy, czy może uruchamiać JS i czy na przykład może wyświetlać takie komunikaty jak ten powyżej).

Zastanawiam się czy to już jest Chrome OS? Czy też to macie?

Zastanawiam się też czy system ten byłby dla mnie. Pomijam kontrowersje prywatnościowe. Zwyczajnie zastanawiam się powstaną na niego aplikacje, które umożliwią mi pracę nad stronami internetowymi. Czy będzie jakaś choćby namiastka IDE dla PHP? Czy taki plik utworzony w tym IDE będę mógł zsynchronizować przez FTP ze stroną na serwerze? Byłoby ciężko, ale nie sądzę aby wykonanie takich aplikacji nie było możliwie (no może nie całe IDE, ale choćby notatnik z obsługą FTP byłby do zrobienia). 

0

Moja prezentacja na temat tworzenia wtyczek

Niedługo na stronie WordCampu pojawią się wszystkie prezentacje, ale postanowiłem, że już teraz na swoim blogu zamieszczę tę, którą używałem podczas tłumaczenia w jaki sposób tworzy się wtyczki do WordPressa.

0

Filmy z WordCampu

Osoby, które nie były, osoby, które były, ale chcą zobaczyć jak wypadły jako prelegenci lub po prostu "przeżyć to jeszcze raz" informuję, że wszystkie filmy z WordCampu są już dostępne w sieci w serwisie YouTube.

Na początku miałem się nie przyznawać, ale jak na siebie patrzę z boku to jednak wypadłem przynajmniej średnio a nie fatalnie, jak o sobie myślałem. Na ekranie nie widać jaki zestresowany byłem w środku (jednak widać, że stres ów odbił się na jakości merytorycznej wystąpienia). 

W sobotę jestem od części 18. W niedzieli jeszcze siebie nie znalazłem 🙂

0

To ja też napiszę, że wróciłem z WordCampu

Dopiero o 23:00 ale wróciłem.

"Straciliśmy dwa z trzech silników" – takie słowa padły całkiem na poważnie w czasie mojego powrotu z WordCampa. Całe szczęście, że wypowiedział je konduktor w pociągu, a nie pilot w samolocie i całe nieszczęście, że prze to jechaliśmy żółwim tempem.

Ale dojechaliśmy.

Wrażenia?

WordCamp uważam za udany. Największe rozczarowanie to chyba ilość uczestników – na 200 zarejestrowanych zjawiło się około 60 osób. Nie dotarł także jeden prelegent, ale za to w ostatniej chwili zgłosił się nowy.

Byliśmy chwaleni jako organizatorzy za ogarnięcie wszystkiego, więc chyba tu było ok 🙂 Uczestnicy, czego nie zapowiadaliśmy, dostali po kubku i koszulce, identyfikator, który właśnie wszyscy chwalą i torbę z castoramy 😉 Chciałem ogłosić, że casto nie było sponsorem campa.

Przeglądam wpisy innych uczestników, rozmawiałem z wieloma osobiście i co chwila pojawia się kwestia mniejszego lub większego rozczarowania poziomem prezentacji. Muszę przyznać rację; nie do końca się zrozumieliśmy kto na campie się zjawi. Praktycznie nie było treści do zupełnych nowicjuszy, przez to kilka osób wyszła już pierwszego dnia. Za to na sali byli praktycznie sami developerzy stron opartych o WordPress. Moja prezentacja o tworzeniu wtyczek okazała sie przez to dość niepotrzebna – tłumaczyłem oczywiste oczywistości dla ludzi, którzy dawno ten etap mają za sobą. Śledziłem komentarze na blipie (flaker tu kompletnie nawalił; choć było wiele osób, które z flakera znam, na stronie wiało pustkami) i najlepszym przykładem złego dobrania treści do uczestników było zdziwienie oglądających, że we wtyczce nie użyłem MVC 🙂 To ja może skorzystam z okazji i wyjaśnię:

Celem prezentacji było wyjaśnienie jak zrobić prostą wtyczkę pzez osobę, która dopiero raczkuje. Jeśli bym tam wplótł MVC rozmyłbym tylko główny przekaz (cały czas pamiętajcie, że zakładałem, że na sali są nowicjusze). A po drugie…: MVC dla jednego formularza? 😉 Poważnie? Jeśli poważnie w ten sposób piszecie swoje rzeczy, to ja się zastanawiam, gdzie tu jest miejsce na myślenie o wydajności 🙂

Onet

Dzięki onetowi mieliśmy na prezentacji swojego własnego Steve'a Jobsa prezentującego nowy gadżet 🙂 Onet bowiem właśnie nasz camp wybrał na premierę swojego nowego pomysłu, jakim jest blogujacy.pl. To platforma blogowa dla zwykłych użytkowników oparta właśnie o WordPressa. Wypas 🙂

Ludzie

Fajnie było zobaczyć te wszystkie twarze, które znaliśmy do tej pory tylko z avatarów. I dobrym tu pomysłem było zamieszczenie owych avatarów na identyfikatorach, dzięki czemu szybko poznawało się kto jest kto. 

Dobra kończę. O WordCampie będę jeszcze pewnie pisał. Teraz tylko na szybko melduję się wróciłem i idę spać 🙂

0

Dojazd na WordCamp z Białegostoku przez Warszawę (i inne miasta)

W sieci pojawiają się już wątki komunikacyjne* odnośnie dojazdu na WordCamp wspólnym samochodem. Pomyślałem, czemu by nie zapytać? 🙂 

Nie mam samochodu, ale jadę do Łodzi w piątek przez Warszawę z Białegostoku. Jeśli ktoś po tej trasie będzie także jechać i chce zabrać pasażera, to zapraszam do kontaktu 🙂 kkarpieszuk@gmail.com

Jak się nikt nie zgłosi, jutro, tak jak planowałem, idę kupić bilet na pociąg.

*) Inne propozycje wspólnej jazdy, jakie widziałem:

Z Legnicy/Wrocławia jest tutaj: http://www.wordpress.org.pl/Dojazd-na-WordCamp-Polska-t11498.html

Z Krakowa jest tutaj: http://wordcamp-polska.pl/aktualnosci/program-konferencji/ oraz tutaj http://www.goldenline.pl/forum/1352018/spotkanie-fanow-wordpressa/s/3#38700380 

0

Ktoś od kogoś ściąga? ;)

Obudził mnie dziś rano wpis na Facebooku, w którym Paweł Lipiec informuje nas – organizatorów WordCampa (to już ten weekend!) – że felernie wybraliśmy sobie datę, bo w tym samym czasie odbędzie  się Blog Forum Gdańsk 🙂 A ja się zastanawiam, czy to my źle wybraliśmy datę, czy to ktoś inny jednak był tym drugim, kto postanowił zrobić forum w tym samym terminie co my będziemy mieli swoje. 

O Blog Forum Gdańsk dowiedziałem się dopiero dziś, na trzy dni przed nim. Albo jestem źle poinformowany, albo… nie wiem. Według mnie taka informacja raczej nie powinna sama z siebie mnie ominąć, bo staram się śledzić co się blogowym świecie dzieje. (Co więcej wrzuciłem informacje o tym na naszą listę mailingową organizatorów i także  nikt z nas wcześniej o tym nie wiedział). Czy ktoś z Was może wiedział o tym i może zdradzić od kiedy to jest w sieci?

Właśnie – strony internetowe 🙂 Tutaj jestem niemal pewien, że  ktoś najpierw usłyszał o nas, a potem wpadł na pomysł by w tym samym czasie zrobić podobną imprezę. Spójrzcie na naszą stronę, na dział Materiały, a potem na stronę Blog Forum Gdańsk, ten sam dział 🙂 Plagiat to oczywiście nie jest, ale przyznacie, że przynajmniej mogli zmienić kolejność obrazków do pobrania 😉 Albo jakoś bardziej inaczej podpisać. To nie może być przypadek, że dwie różne firmy zrobiły tak podobne strony i żadna wcześniej nie widziała poprzedniej. A że my jesteśmy czyści – w sensie, że nie ściągaliśmy od nich – jestem dość mocno przekonany 🙂

No nic. Do zobaczenia już w sobotę! 😉

0

Czas na odwrotny adBlock?

Widzieliście już? Na pewno widzieliście, ale i tak w skrócie opiszę: USA wetknęło paluchy w ICAAN i zablokowało całemu światu dostęp do kilkudziesięciu stron. Na razie torrentowych, ale skoro takie blokuje, czemu nie miało by w przyszłości blokować innych, które np ujawniają tajne dane na temat działań wojennych?

Blokada jest łatwa do obejścia, bo zablokowane zostały tylko domeny internetowe stron, nadal można na nie wejść jeśli ktoś zna ich adres IP. Bardziej techniczne osoby już teraz mogą sobie dopisać odpowiednie reguły przekierowań w /etc/hosts, tak by wszystko działało po staremu.

A mi właśnie przyszedł pomysł na wtyczkę do przeglądarek, która będzie robić to sama automatycznie. Coś na zasadzie działania adBlocka, tylko w odrotną stronę: instalujesz wtyczkę, ta pobiera z sieci otwartą bazę takich zablokowanych stron. I działa na zasadzie: "Jeśli adres jaki user wpisał w pasek adresu znajduje się na liście zablokowanych, olej szukanie jej adresu IP i po prostu połącz z tym IP, jaki mam zapisany we własnej bazie".

Ktoś napisze? To może być sukces w obecnej sytuacji (ja niestety pisać wtyczek do przeglądarek nie umiem). A może coś takiego już jest?

0

ScribeFire dla Chrome – zobaczmy czy to działa

Zainstalowałem sobie właśnie wtyczkę ScribeFire dla Chrome i ten wpis pisze za jej pomocą. Jeśli wpis się pojawi i nie będzie żadnych z tym problemów, to chyba można powiedzieć, że ją polecam 🙂

Ze ScribeFire miałem do czynienia ostatni raz w 2008 roku, wtedy jako wtyczką do Firefoksa. Nie przypadł mi do gustu, bo działał kiepsko. Jeśli jednak od tamtej pory coś się zmieniło, mam nadzieję, że da się go używać.

Czym jest ScribeFire? To wtyczka umozliwiająca publikowanie wpisów na własnym blogu (nie tylko opartym na WordPress) bez konieczności logowania się do panelu administracyjnego, odnajdywania odpowiedniej strony itd. Klikamy guzik wtyczki i już mamy okno edycji wpisu. Jeśli przy wtyczce zostanę dlużej, spodziewajcie się tutaj więcej krótkich notek – do tej pory przed zamieszczaniem ich powstrzymywała mnie właśnie konieczność odbębnienia tego calego rytuału logowania – pisania – publikowania. 

0

Jeśli coś jest złe, zróbmy to!

Steve Jobs zwykł twierdzić, że netbooki są złe, a teraz wydał netbooka MacBook Air.

Steve Jobs jeszcze wiosną tego roku twierdził, że multitasking w kieszonkowych urządzeniach jest pomyłką, a kilka dni temu hucznie wprowadził to rozwiązanie w iOS.

Chyba odkryłem metodę na przewidywanie jakie kolejne nowości pojawią się w produktach Apple 🙂 Czy komuś przychodzi do głowy jeszcze jakaś rzecz, którą Steve skrytykował, a nie mam jej (jeszcze) w produktach jego firmy?

0

Wielka kasa w świecie open source

Używam tylko i wyłącznie Linuksa i robię tak już od chyba 8 lat, ale kilka lat temu przestałem tym systemem się pasjonować. Teraz to tylko narzędzie. Wygodne, praktycznie niezawodne i dostępne za darmo.

Kryzys był jednak, gdy sobie uświadomiłem, że wszystko potrzebuje pieniędzy. Linux bez wielkiej kasy, nawet gdyby był wielokroć  lepszy od Windowsa nigdy nie zdobędzie rynku. I nie mówię tu tylko o pieniądzach na marketing, ale przede wszystkim o pieniądzach na specjalistów innych niż programiści. Od programistów się zaczyna, ale to nie oni sprzedają produkt i nie oni opiekują się nim na dziesiątki innych sposobów. Mniej więcej to właśnie zostało opisane jakiś czas temu w tym tłumaczonym na język polski wpisie.

Dwa, trzy (szit, już cztery właściwie) lata temu gdy przyszło mi nauczać obsługi komputerów osoby, które nigdy nie miały z nim do czynienia, robiliśmy to z użyciem systemu i programów od firmy Microsoft. I co ważniejsze, Microsoft dostarczył nam mnóstwo świetnych materiałów edukacyjnych. Nie tylko o swoich produktach, ale o komputerach ogólnie. Osoba, która  nigdy nie trzymała w ręku myszki komputerowej mogła z nich bardzo łatwo dowiedzieć się czym jest to pudło pod biurkiem, co to za podłużny przycisk na dole klawiatury i na koniec kursu uczyła jak wypełnia się formularze internetowe, o lata świetlne oddalone od tych, jakie do tej pory znała z okienka urzędu skarbowego czy poczty.

Uczyła się komputerów jako komputerów, a przy okazji w tle cały czas przewijały się nazwy programów firmy Microsoft. W ten delikatny sposób Microsoft zrobił sobie kolejnych klientów, którzy jeśli kiedyś kupią jakieś oprogramowanie, będą wiedzieli do jakiego producenta powinni się po nie zgłosić.

Nawet nam do głowy nie przyszło uczyć tych osób obsługi komputerów na bazie systemu Linux. Właśnie dlatego, że właśnie  kompletnie brakowało wartościowych materiałów szkoleniowych. Linux ma man-y, how-to i F1 w programach, ale w większości z nich się dowie jak coś wygrepować, a nie wyszukać, jak coś wylistować, a nie wyświetlić zawartość katalogu. Wszelkie podręczniki na Linuksa zawsze zakładają, że nowy użytkownik tego systemu spędził już sporo czasu przed komputerem i na pewno zna już jakiś inny system operacyjny (oczywiście Windows). Nawet Linuksowcy żyją w świecie monopolu Microsoft i nie starają się tego zmienić. Nikt nie chciał napisać dobrego podręcznika do obsługi komputera zaopatrzonego w system Windows i także żadna firma nie chciała zasponsorować takiego działania, bo przecież nic by na tym nie zarobiła. Świat open source jest zakazany dla emerytów i kompletnych laików technologicznych.

Piszę o tym wszystkim, bo właśnie zauważam, że to wszystko zaczyna się zmieniać. Linux jest już coraz popularniejszy i trafia na coraz więcej urządzeń. Najpopularniejszym systemem operacyjnym na telefony komórkowe jest Android o otwartych źródłach. A wszystko nie dlatego, że jest dobry (zapewne jest), ale dlatego, że po raz pierwszy za open source  stanęła wielka firma z wielką kasą.

Google nie tylko rozwija produkty open source. Google także wspiera finansowo całą otoczkę okołoproduktową. Gdy wydano Google Chrome, firma ta nie przygotowała do niego tylko stron manuali, ale całość wsparła komiksem i dziesiątkami wirusowych filmików na YouTube.

Dziś właśnie spełniło się trochę moje marzenie. Google – zapewne przygotowując grunt pod swój nowy system operacyjny dla nie-telefonów – umieściło w sieci przewodnik po komputerach o jakim dawno marzyłem. Opis jak się korzysta z sieci zaprezentowany w postaci ilustrowanej książeczki dla dzieci. Nie ma tam co prawda wyjaśnienia czym jest procesor i z jakich elementów składa się komputer, ale materiał jest wyraźnie przygotowany pod wprowadzenie Chrome OS. Komputer tam to przeglądarka. Programy to aplikacje w jej oknie, a dane trzyma się w chmurze, a nie na dysku twardym.

Wielkie brawa ode mnie dla Google!

0