Kategoria: Muzungu był na Krymie

Jak znaleźć noclegi na Ukrainie, Litwie, w Gruzji…

A właściwie bardziej generalnie: jak znaleźć noclegi na wschód od Polski?

Pytacie o to czasem w komentarzach, widzę też takie pytania często na forach podróżniczych. Ktoś prosi o podanie adresu strony, na której można zarezerwować nocleg w Kijowie czy Lwowie. To jest kompletnie złe podejście.

Przyznaję, że gdy pierwszy raz wybierałem się do wschodnich, postradzieckich krajów, też miałem jakieś obawy. Teraz jednak jechałbym w ciemno bez żadnego wcześniejszego szukania.

Tam jest zupełnie inna mentalność i zupełnie inne podejście do turystów. Jeszcze chyba długo internet nie  będzie pierwszym miejscem przez które  kontaktują się podróżni z właścicielami kwater. Pierwszym miejscem jest zawsze… dworzec. I nie ma znaczenia czy jest to stolica Ukrainy czy pomniejsze miasto na Kaukazie.

Każde miasto na wschodzie (z tych które odwiedziłem), które ma dworzec – kolejowy czy autobusowy – ma na nim też babuszki które czekają na ciebie i jak tylko zobaczą (a rozpoznają cię od razu po dużym plecaku czy walizce) w mniejszej czy większej liczbie okrążą cię i zaczną namawiać na kwatiry.

Jest to dość podobne do tego co znamy w Polsce z Zakopanego. Z małą różnicą na korzyść wschodu: w górach gdy podejdzie do ciebie jeden góral, reszta już raczej trzyma się z boku. Na Ukrainie czy Litwie działa w tym momencie konkurencja: kilka babuszek będzie się przekrzykiwać, każda albo oferując lepszą cenę, albo zachwalając, że od niej jest bliżej do centrum lub lepsze są warunki. Wtedy spokojnie stoimy i słuchamy i wybieramy.

Jeśli wybór okaże się kiepski (zdażyło się nam w ten sposób trafić na ogródki działkowe gdzie mieliśmy spać z jakimiś menelami w altance) grzecznie dziękujemy i wracamy na dworzec. I cała zabawa zaczyna się od nowa. Mam jednak nadzieję, że akapit ten was nie wystraszy 🙂 Taki przypadek miałem jeden raz w życiu i wcale nie wspominam go jakoś kiepsko – cała sytuacja działa się ciepły, letni dzień, mieliśmy sporo czasu i była kupa śmiechu.

Co jeśli jednak nie ma dworca lub nie ma nikogo na dworcu?

W takim wypadku odnajdujemy najbliższy bazar i mówimy do którejś przekupki (uwaga, to na pewno jest z błędami, nauczyłem się tego na wschodzie i wiem tylko jak mniej więcej powiedzieć): Izwienicje, wskażycie mienia kuda eto budzie: ja haczu adnu kamnatu (ew. kwatiru) z adnu krawatu. To według mojej najlepszej wiedzy oznacza mniej więcej: Przepraszam, powiedzcie mi gdzie to będzie: szukam jeden pokój z jednym łóżkiem. Od tej chwili możecie liczyć na burzę mózgów przekupek i na pewno dostaniecie kilka pomysłów lub od razu propozycji.

Inna, droższa opcja: zapytać taksówkarza. Niestety w tym wariancie usłyszycie by wsiadać i was zawiezie, a to oczywiście będzie dodatkowo kosztować.

A oto moje referencje na bazie których zdobyłem powyższe doświadczenia:

Miejsca gdzie właśnie pytając na dworcach znalazłem nocleg:

  • Sewastopol na Krymie (spora konkurencja wśród oferentów więc można wybierać)
  • Ałuszta na Krymie (jak wyżej)
  • Sighaghi w Gruzji (to nawet nie był dworzec a po prostu miejsce gdzie zatrzymują się marszrutki, także spora konkurencja)
  • Kazbegi w Gruzji (też duży wybór, ale miasto jest dość drogie więc  i noclegi były drogawe)
  • Kijów na Ukrainie, lotnisko Żuliany

Miejsca gdzie widziałem, że na dworcu można znaleźć nocleg ale nie korzystałem:

  • Wilno na Litwie
  • Lwów na Ukrainie
  • Grodno na Białorusi
  • Mckcheta w Gruzji
  • Simferopol na Krymie

Miejsca gdzie inaczej znalazłem nocleg:

  • Ureki nad morzem w Gruzji (strasznie mała mieścina bez dworców, więc zapytałem taksówkarza)
  • Duisi w Gruzji (wioseczka w górach, w której mieszka pewnie maksymalnie tysiąc osób, nocleg znaleźliśmy pytając ludzi na ulicy)
  • Gori w Gruzji (trafiłem do tego miasta w dziwny sposób z pominięciem dworca więc pytałem ludzi i zaprowadzili mnie pod same drzwi chyba najtańszego nocclegu jaki miałem w Gruzji u bardzo miłego małżeństwa)

Miejsca gdzie byłem a nie udało mi się znaleźć noclegu pytając na miejscu:

  • brak, ale nie wykluczam, że gdzieś taka anomalia może występować. W końcu byłe ZSRR to całkiem spora ilość miast i miasteczek

Jeśli ktoś z was ma jakieś doświadczenia w tej materii, piszcie śmiało w komentarzach. Nie chciałbym aby całość wyglądała jak jeden głos jednej osoby i co ona tam wie.

Jeśli ktoś nadal ma obawy, odwróćcie sytuację. My w Polsce mamy dość podobną mentalność jak ludzie na wschodzie. Wyobraźcie sobie, że jesteście przypadkiem na dworcu w waszym rodzinnym mieście i zaczepia was ktoś z pytaniem gdzie tu może przenocować. Co robicie?

0

Jeśli jedziesz na wakację, zastanów się nim skorzystasz z biura podróży

Sezon wakacyjny przed nami, więc to chyba dobry moment na ten krótki wpis. Jak wiecie lubię sobie czasem gdzieś wyjechać, ale jak zapewne nie wiecie, nigdy jeszcze nie jechałem z biurem podróży. Co prawda nachodzi mnie czasem myśl, by jednak spróbować, ale po relacjach innych zdania nie zmienię: wyjazd wolę sobie sam zorganizować i przynajmniej być pewnym, że nie przepłacę i dostanę dokładnie to, czego oczekuję.

Co jest złego w jeżdżeniu z biurami podróży?

Podstawowa sprawa: za kolosalne pieniądze sprzedają ci złudzenie wakacji. Oto dwa linki, które koniecznie przeczytajcie:

Co jest fajnego w jeżdżeniu na własną rękę?

Podstawowa sprawa: bo się będziesz dobrze bawił. W podpunktach:

  • zapłacisz o wiele mniej niż w przypadku wyjazdu zorganizowanego przez biuro. Już pomijam  fakt, że odpada prowizja biura, pośrednika i inne dziwne naleciałości. Wyjazd samemu jest zwyczajnie  tańszy i tyle
  • jedziesz w takim terminie, jaki ci pasuje, a nie jaki pasuje do turnusu wycieczki
  • zwiedzasz dokładnie to co sam chcesz, a nie to gdzie zaprowadzi cię przewodnik. Poświęcasz na to zwiedzanie tyle czasu, ile chcesz i jeśli coś cię zaciekawi, to to sobie dokładnie oglądasz, a nie biegniesz za przewodnikiem
  • poznajesz ludzi i społeczność do której jedziesz. Uwierz mi – w Egipcie nie wszyscy chodzą w hotelowych dwurzędowych marynarkach. Być może to będzie dla ciebie minus, ale dla mnie obejrzenie brudnej ulicy i nędzy jest o wiele lepszym doświadczeniem niż leżak nad basenem. Chcesz leżak nad basenem – jedź na mazury do Mikołajek. Dostaniesz o wiele mniejsze złudzenie rzeczywistości niż w Tunezji czy Grecji

Jak sobie zorganizować samemu wyjazd?

Za pierwszym razem zapewne będzie to dla ciebie nieco kłopotliwe, ale na pewno szybko nabierzesz doświadczenia. I nie bój się. Wiem, że wizja zorganizowania sobie przejazdu i pobytu w miejscu odległym o tysiące kilometrów od domu potrafi przerażać, ale jak mawiał Konfucjusz “podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku”. Wystarczy zacząć, a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.

Jak dotrzeć?

  • Jeśli wybierasz się do Niemiec, Austrii, Czech czy Słowacji, jedź lądem. Tu polecam polskibus.com, którym można dotrzeć w te miejsca za naprawdę śmieszne pieniądze (mnie wycieczka do Wiednia kosztowała 20 złotych w dwie strony).
  • Jeśli wybierasz się na wschód, możesz skorzystać z pociągu. Dojazd na Krym na Ukrainie – chyba z tysiąc kilometrów – to zaledwie 60 złotych w jedną stronę
  • Jeśli wybierasz się gdziekolwiek (dotyczy powyższych myślników jak i reszty świata), sprawdź oferty tanich linii lotniczych. Ale i niekoniecznie tych tanich. LOT miewa niskie ceny, a co środę organizuje mini wyprzedaże o nazwie Szalona Środa.
  • Przeglądaj fly4free.pl oraz loter.pl – to chyba główne blogoidy w Polsce, na których codziennie są doniesienia o kilku tanich połączeniach z rożnymi miejscami świata. To jest świetna metoda dla tych, którzy nie wiedzą jeszcze gdzie jechać. Sam tak pojechałem do Gruzji, Austrii i miałem kupiony za śmieszne pieniądze bilet do Syrii (jednak z okazji rozpoczęcia rewolucji w tym kraju, LOT zwrócił mi kasę za bilet i odwołał połączenia, tak oto trafiłem na Krym).
  • Możesz rozważyć autostop. Sam nigdy nie jeździłem stopem w Polsce, ale w krajach docelowych zdarzało mi się bardzo często.

Gdzie spać?

  • Sam zawsze zaczynam szukanie noclegu na hostelworld.com. Znaleźć tam można oferty nie tylko hosteli ale i bed&breakfast czy nawet hoteli. W zasięgu mają cały świat. A sortowanie ofert po cenach sprawia, że zawsze znajdziesz coś taniego.
  • Jeśli chcesz nocować za darmo, spróbuj hospitalityclub.org czy couchsurfing.com. Sam nocowałem tak tylko raz, co sprawiło, że zdecydowałem jednak korzystać z hosteli, ale u mnie nocowało tak już wiele osób.
  • Ostatnio hitem staje się airbnb.com, ale sam jeszcze nie korzystałem. Serwis ma na celu kojarzenie osób, które chcą wynająć komuś swoje mieszkanie na wakacje z tymi, którzy takich ofert szukają.
  • Są też i polskie odpowiedniki powyższej strony – chociażby WakacyjnyWynajem.pl (polskie, nie znaczy, że tylko z ofertami z Polski, bo można tam sobie zorganizować na przykład nocleg na wakacje w Chorwacji).
  • Jadąc na wschód właściwie możesz jechać na ślepo bez załatwiania noclegu. Po dotarciu na miejsce idź na miejscowy dworzec kolejowy czy autobusowy. Na pewno będą tam stać ludzie z ofertami wynajęcia kamnat, a jeśli nawet nie, zawsze możesz zapytać kogoś o to. Wystarczy się nie bać (wiem, że łatwo powiedzieć)

Jak zwiedzać?

Przyznaję się, że bardzo długo popełniałem błąd i jeździłem gdzieś bez przewodnika papierowego. Od kilku ostatnich wyjazdów jednak przekonałem się jaki to jest rewelacyjny wynalazek. Kosztuje kilkadziesiąt złotych, a sprawia, że zwiedzasz o wiele więcej, nawet więcej niż gdyby prowadził cię lokalny przewodnik.

Bez papierowego przewodnika właściwie ograniczałem się do zwiedzania głównych miast i to nie całych, a jedynie ich starówek – tego co widzą wszyscy. Z książką ręku docierałem w miejsca, o których nie miałbym pojęcia.

Już nie wspomnę, że taki przewodnik dostarcza Ci mnóstwa dodatkowych informacji o lokalnych zwyczajach, języku, kuchni, czy nawet pomoże ci we wspomnianych wyżej problemach z dotarciem czy znalezieniem noclegu.

Moje referencje?

Zapewne wpis ten przeczyta wiele osób, które parskną śmiechem gdy dowiedzą się o moim doświadczeniu. Nie dziwię się – wiele razy sam na swoich szlakach takie spotykałem (nawiasem mówiąc, jeśli też je spotkacie, na pewno spędźcie kilka chwil na rozmowie z nimi, na pewno dostaniecie sporo tips’n’tricks odnośnie tego jak podróżować), ale:

  • pierwszy raz z domu uciekłem gdy miałem trzy lata i był to też pierwszy mój kontakt z milicją 😉 Ale to historia na inną okazję
  • pierwszy raz poza Polskę na własną rękę w gronie przyjaciół wyjechałem z końcem liceum – Praga, więc nic wielkiego.
  • pierwszy raz wyjechałem gdzieś zupełnie sam organizując sobie transport: dwa tygodnie w Estonii i Finlandii (dotarłem autobusem a potem promem)
  • najbardziej spontaniczny wyjazd: w piątek wieczorem pomyślałem, że fajnie by było zobaczyć jak wygląda Ryga na Łotwie i w sobotę rano już tam byłem i nawet sobie nocleg znalazłem. Nawiasem mówiąc: wygląda bardzo ładnie
  • najdłuższy wyjazd, to jak zapewne wiecie 3,5 miesiąca w Rwandzie w Afryce
  • najmniej zorganizowane noclegi miałem w Gruzji, gdzie zwiedziłem 6 miast i miasteczek – gdy do nich jechałem nie wiedziałem jeszcze gdzie będę spał, ale zawsze coś się znajdowało
  • do tego wiele innych wyjazdów do: Włoch, Austrii, Słowacji, Danii, na Litwę, Białoruś, Ukrainę. Czuję, że o czymś zapomniałem.

I tyle. Uwierzcie, że zorganizowanie sobie zwiedzania starówki w Tbilisi jest tylko ciut ciut trudniejsze niż zorganizowanie sobie zwiedzania starówki w Warszawie czy Krupówek w Zakopanem.

0

Kredytobiorcą chyba już nigdy nie zostanę

Zostać specjalnie nie chce, bo boję się czy nie jestem typem człowieka, który po kilku latach bierze kolejny kredyt aby spłacić część już wcześniej zaciągniętych. Nie znam siebie w tym wymiarze i raczej doświadczalnie sprawdzać tego nie chcę.

Zdarzyło się jednak, że na lotnisku w Katowicach przed wylotem na Krym dopadła mnie dziewczyna z CitiBanku z pytaniem czy nie chcę ich karty kredytowej Wizz City. Odruchowo nie chciałem, zawsze nie chcę, gdy dzwoni do mnie mBank pytając czy nie chcę karty kredytowej. Dziewczyna jednak miała argumenty: nie będę płacił w Wizz Airze opłaty za rezerwację, dodatkowo z miejsca mam darmowy bilet w jedną stronę w tej sieci. Karta rocznie kosztuje 5 złotych, a zrezygnować mogę kiedy chcę. Po zakupie czegoś kartą mam 52 dni na spłatę bez procentów, więc w kredyt wcale nie muszę wchodzić.

Pomyślałem więc, że co mi szkodzi. Tym bardziej, że jeszcze jedną wycieczkę w tym roku sobie planuję, więc czemu by nie skorzystać. Podpisałem na lotnisku papierki i tyle.

Dziś przyszła do mnie koperta z CitiBank. Miękka, bez karty w środku. Za to miała liścik z informacją, że z przykrością, ale nie mogę mi kredytu udzielić. Czemu nie napisali, ale jasne jest, że według ich procedur pewnie okazałem się niewypłacalny 🙂

Myślę, że jakoś to przeżyję. 😉

0

Dzwonimy z Ukrainy do Polski

Nie będzie to długi wpis, ale mam nadzieję, że przyda się tym z Was, którzy wybiorą się na Ukrainę, będą musieli często dzwonić do Polski i krew ich zaleje, gdy uświadomią sobie, że minuta połączenia (przynajmniej w T-Mobile, ale w innych sieciach jest podobnie) kosztuje około 5 złotych. To już lata temu w audiotele było chyba taniej.

Opcja instalacji Skype w smartfonie w przypadku wyjazdu w teren właściwie odpada. Na całym Krymie udało mi się znaleźć darmowe Wi-Fi tylko w Ałuszcie, a jego prędkość była tragiczna. Nie udało mi się otworzyć więcej niż jednej podstrony Onetu, potem cierpliwość się skończyła.

Najlepszym wyjściem jest kupno startera prepaid lokalnej sieci. Której? Posiadaliśmy (jako grupa wyjazdowa) startery dwóch sieci:

Life – cena za połączenie do Polski wysoka, więc się nie nadaje, ale warto rozważyć dla połączeń między sobą. Z Life do Life rozmowy są darmowe i używaliśmy go by się odnajdywać.

KievStar – i to jest właśnie ta sieć, z której należy dzwonić do Polski. Koszt smsa: 1,20 hrywny (40 groszy). Koszt minuty połączenia: 4 hrywny (1,33 złotego). Od 20:00 i przez cały weekend koszt jest o połowę niższy, czyli za minutę do Polski zapłacimy 2 hrywny (około 70 groszy). To już się da znieść.

Minusem jest to, że starter kosztuje 20 hrywien, z czego tylko 5 jest na rozmowy.

Aby połączyć się z KievStar z polską piszemy w telefonie 015-48-xxxxxxxxx (czyli zastępujemy plus na początku przez 015, potem kierunkowy kraju i numer na jaki dzwonimy). Wszystko to jest wyjaśnione w książeczce w starterze i wyjaśniają też w salonie.

"zero piętnaście... i dalej numer do Polski"

"zero piętnaście... i dalej numer do Polski"

I jeszcze ciekawostka: zdrapki doładowań mają na sobie napisaną wielką czterdziestkę (co oznacza wartość doładowania) ale w każdym kiosku kosztowały 42 hrywny. Kioskarz dolicza sobie 2 hrywny prowizji (dotyczy to wszystkich sieci)

0

Ukraina i Krym – ceny, noclegi, przejazdy

Bardzo popularny – szczególnie w okresie wakacyjnym – jest mój poprzedni podobny wpis o cenach w Gruzji, pomyślałem sobie, że i tym razem popełnię taki sam tekst, tylko odnośnie Krymu. Lub szerzej całej Ukrainy, bo chyba ceny w obu wypadkach nie odbiegają od siebie znacznie. Proszę też brać poprawkę, że chyba na całym świecie w miejscu kojarzącym się z tłumem zachodnich turystów zawsze będzie nieco drożej, niż w zacisznej uliczce w mniej nawiedzanym mieście.

Zaczynam. Przelicznik: 10 hrywien (UAH) to około 3,60 złotego. Aby daną cenę przeliczyć z hrywien na PLN należy ją podzielić przez mniej więcej 2,75. Myśmy jednak najczęściej zakładali, że dzielić trzeba na trzy i dodać nieco (np 20 hrywien to według nas było około 7 złotych).

Generalnie: jest taniej niż w Polsce.

Noclegi

Za hotelik Ecos w Kijowie płaciliśmy 100 hrywien od osoby, czyli 36 złotych. Stancja w Sewastopolu, w samym centrum wyniosła nas jeśli dobrze pamiętam 40 hrywien od osoby (14 złotych). Za całe mieszkanie w bloku w Ałuszcie płaciliśmy 250 hrywien za dobę. Było nas sześciu, więc od osoby wyszło też 40 hrywien.

Noclegi znajdowaliśmy u ludzi stojących na dworcach (w Kijowie pod lotniskiem nikt nie stał i hotelik polecił na taksówkarz, kiepsko na tym wyszliśmy). Dodam, że w sytuacji umawiania się z babuszką na dworcu nie ma żadnego wybacz między owymi babuszkami: gdy inne zobaczą, że z kimś rozmawiasz, zaraz podejdą i będą także cię namawiać na wybranie jej oferty. Dochodzi nawet do kłótni między nimi, ale dla turysty taka oferta jest świetna – spokojnie słuchasz kłótni i wybierasz najtańszą / najlepszą ofertę.

Bo najtańsza nie musi być najlepsza 🙂 W Ałuszcie kobieta zaproponowała nam nocleg za 200 hrywien i… zaprowadziła nas na coś w rodzaju ogródków działkowych, abyśmy spali z bezdomnymi. Nie zdecydowaliśmy się.

Dodam też, że na Krymie popularne jest nocowanie na dziko pod gołym niebem lub w namiocie (nie ma tam za to mandatów). Ma to jednak swoje minusy: klimat latem jest okropnie suchy i musisz się pogodzić z tym, że namiot będziesz rozbijał wśród ostów i innej roślinności, która wbija się we wszystko. To boli. Ponadto ludzie trochę dziwnie patrzą 😉 Po dwóch takich nocach daliśmy sobie więc spokój. 16 złotych za noc to jest nic, a o wiele wygodniej.

Przejazdy

O kosztach dojazdu i powrotu z Krymu już pisałem wczoraj. Przejazdy wewnątrz miast: najtaniej wychodzą autobusy miejskie lub trolejbusy. Za dojazd z lotniska w Symferopolu na dworzec (całkiem spory odcinek, szacuję z 10 km) trolejbusem zapłaciliśmy po hrywnie (40 groszy). Marszrutki miejskie (minibusy) to koszt od 2 do 3 hrywien.

Przejazd około 30 kilometrów z Sewastopola autobusem do Ałupki to 8 hrywien (jakieś 2 złote). Tyle samo kosztował pociąg z Symferopola do Sewastopola, a za autobus z Ałuszty z powrotem do Symferopola zapłaciliśmy chyba coś około 20 hrywien (8 złotych). Jeśli ktoś nie potrafi tych cen odnieść, bo nie zna odległości, podpowiem, że to jest okropnie tanio.

Cennik pociągów jeżdżących z Symferopola w różne zakątki Krymu

Cennik pociągów jeżdżących z Symferopola w różne zakątki Krymu

A tutaj rozkłady jazdy tych pociągów, kliknij by powiększyć

A tutaj rozkłady jazdy tych pociągów, kliknij by powiększyć

Taksówka z lotniska w Kijowie do hoteliku kosztowała nas 100 hrywien (dzielone na trzy osoby, więc jakieś 13 zł osoba). Jak wspomniałem poprzednio marszrutką przejechaliśmy z powrotem ten odcinek za 2 hrywny od osoby (60 groszy).

Jedzenie

Nadal tanio. Hot dog w budce na ulicy to 10 hrywien (3,60 zł). W barach mlecznych (bez trudu jest je znaleźć jeśli poszukamy chwilę) za drugie danie (kotlet, ziemniaki, surówka) płaciłem najczęściej 20 hrywien (8 złotych). Muszę jednak ostrzec, że kotlety oni mają mikroskopijne – mielony nie  był chyba większy od mojego kciuka (sic!). Zupa soljanka – jeden z powodów czemu w ogóle jeżdżę na wschód, polecam – to koszt około 15 hrywien (6 złotych) lub mniej.

Alkohol

W tej kwestii testowałem głównie piwa. W barze cena owego to maksymalnie 12 hrywien (4-5 zł), ale spokojnie nawet na kijowskim majdanie można je kupić w plastikowym kubku za 6 hrywien (2 złote). W sklepach ceny od 4 do 7 hrywien. Najtańsze wino stołowe – i całkiem niezłe jak na swoją kategorię – kupiłem w sklepie za 10 hrywien (3,60zł), ale najczęściej ceny były powyżej 20 UAH.

Dodam, że dwa razy udało nam się zapłacić sporo za piwo, a było to na promenadzie w Sewastopolu (wiadomo – tłum turystów). Płaciliśmy tam po 20 hrywien (7-8 złotych) za piwo i co więcej w jednym z miejsc bez naszej wiedzy do rachunku doliczono nam 10 hrywien za samo wejście.

Inne

Toalet publicznych jest dużo i ceny to najczęściej 2-3 hrywny. Znaleźliśmy jedną w Jałcie za hrywnę, ale stan jej był fatalny. Jedna w dziewczyn zrezygnowała z korzystania z niej. Faktycznie, smród i widok potrafił wypędzić z takiego miejsca 🙂

Trzeba też się nastawić, że w niektórych knajpach za toaletę płaci się dodatkowo owe 2 hrywny lub toalety zwyczajnie nie ma i trzeba szukać publicznej.

Zwiedzanie miejsc turystycznych też bywa płatne. Wejście do jaskini kosztowało podobno 30 hrywien (12 zł). Tyle samo zapłaciłem za przepłynięcie się łódeczką po podziemnym schronie łodzi podwodnych w Bałakławie. I tyle samo kosztuje zwiedzanie monastyru w Kijowie.

Na pierwszym planie Chmielnicki. W tle monastyr, którego zwiedzanie kosztuje 30 UAH

Na pierwszym planie Chmielnicki. W tle monastyr, którego zwiedzanie kosztuje 30 UAH

Także niektóre plaże – takie widzieliśmy w Ałuszcie – są płatne. Od 10 do 20 hrywien. Jest też darmowa plaża miejska, ale na niej możemy liczyć na obrzydliwy tłum ludzi i kamieniste dno. Już lepiej wydać te 4 złote i poleżeć bez ścisku na drobnych kamyczkach.

I tyle. O inne rzeczy pytajcie w komentarzach, może będę wiedział 🙂

0

Dojazd i powrót z Krymu, czyli będzie się działo w czasie Euro 2012

O ile dojazd wyszedł nam całkiem nieźle, bo się do niego przygotowaliśmy, powrót momentami przypominał horror 😉 Kilka razy się podśmiewaliśmy, że co to będzie jak Ukrainę nawiedzą zachodnioeuropejscy kibice, zakładający, że nie ma czegoś takiego jak czekanie na granicy, a jak chcesz kupić bilet na pociąg to go po prostu kupujesz. Czytajcie, będzie ciekawie

Tam: WizzAir

Wylot z Katowic, dwie noce w Kijowie i dalej nadal WizzAirem do Simferopolu. Jak się pokombinowało, udało nam się uzyskać cenę 300 złotych za cały przelot (dwa loty, oba w jedną stronę). Na pewno można taniej gdy rezerwuje się jeszcze wcześniej, my jednak dość późno wpadliśmy na pomysł wyjazdu i temu taka cena.

Pierwsza uwaga: kupując bilet w wizzie warto rozważyć wykupienie wcześniej członkostwa w Wizz Exclussive Club. Kosztuje około 120 złotych, ale upoważnia do kupowania biletów tańszych o jakieś 40zł przez rok. I to nie tylko dla siebie, ale i dla osób towarzyszących (do 10 osobników). Jeśli się leci w 3 osoby, dwoma lotami (czyli w sumie 6 przelotów) od razu kosztem 120 złotych, płacimy za loty o 240 złotych mniej. Czyli 120 do przodu. Tak też zrobiliśmy. Dodatkowo, jako, że członkostwo w klubie jeszcze trwa przez rok, zamówiłem sobie już ich specjalną kartę kredytową. Odejmuje to dodatkowe 40zł za rezerwację lotu, więc teraz będę latał jeszcze taniej.

Druga uwaga: nazywanie lotniska w Katowicach lotniskiem w Katowicach to zdecydowane nadużycie. Pyrzowice (bo tam znajduje się lotnisko) leżą chyba równie daleko od Katowic co Częstochowy. Wyprawa z dworca do Pyrzowic, to naprawdę kawał całkiem sporej wycieczki.

Nocleg w Kijowie

Trafiliśmy do Hoteliku Ecos. Zawiózł nas tam taksówkarz, a więc całkiem nieźle przepłaciliśmy. Niestety na kijowskim lotnisku Żuliany nie ma babuszek z tekturkami z napisami żulie (tłumaczy się to chyba jako nocleg), więc daliśmy się naciągnąć na zapłacenie 100 hrywien (36 zł) za całkiem krótki kurs. Na lotnisko po 2 dniach wracaliśmy już marszrutką za 2 hrywny (60 groszy). Sam hotelik jest ok (ale brak ciepłej wody). 30 złotych za noc.

Z powrotem: pociągiem, ale nie tak łatwo

Jako, że nie było tanich połączeń lotniczych z powrotem, wymyśliliśmy, że wrócimy słynnym pociągiem sypialnym do Lwowa (26 godzin jazdy). I dalej coś się wymyśli. Bilety ponoć ciężko dostać, więc kupimy je od razu po wylądowaniu z Simferopolu na dwa tygodnie na przód. Nie wiedzieliśmy jak ciężko.

Poszliśmy do kasy i pytamy, czy są jakieś bilety do Lwowa na 31 sierpnia. Nie ma. Na dni obok? Też nie ma. Na wrzesień? Ponownie – nie ma nic. Na cały wrzesień biletów nie ma.

Jesteśmy trochę w tyłku. Może nawet bardzo. Do sąsiedniego z Lwowem Kowela też nic nie było. Nie pozostaje nam nic innego jak jechać zwiedzać Krym, a po drodze się coś wymyśli. Może w innym mieście bilety będą. Może jakiś bus. Ostatecznie autostop.

A więc jak kupuje się bilety, gdy ich nie ma?

Zatrzymaliśmy się na 4 noce w Sewastopolu. Któregoś dnia odwiedziliśmy dworzec z nadzieją, że coś się znajdzie, ale znaleźliśmy tylko naszego gospodarza, który z karteczką żulie wypatrywał kolejnych turystów. Miły starszy pan, więc porozmawialiśmy z nim jaki mamy problem. Powiedział, że zobaczy co się da zrobić. Wiedzieliśmy, że bilety można kupić czasem od koników, ale jak znaleźć konika? Tu miał właśnie pomóc nam gospodarz.

Wieczorem na stancji powiedział nam, że musimy być z samego rana na dworcu. Bo jest tak, że każdego dnia są jakieś zwroty rezygnujących z przejazdu, ale te są szybko wykupowana. Rzeczywiście: rano na otwarcie kasy czekało z nami kilkanaście osób. Niestety okazało się, że są tylko do Lwowa w klasie lux po 300 złotych za sztukę (normalna cena to jakieś 40-60 zł). 300 to całkiem sporo, zwłaszcza, że nadal będziemy musieli dostać się jakoś na polską stronę granicy, a nie wiemy ile to będzie kosztować.

Elwis (ksywa kumpla) zaczepił pod dworcem taksówkarza z pytaniem czy nie wie kto tu działa jako konik od biletów. Ten wskazał nam panów, których o to podejrzewaliśmy od początku. Kilku panów, których widzieliśmy to już nie raz, zawsze grających z tryktraka. Widoczni z całej okolicy, a nie robiący nic innego jak tylko ta gra.

I rzeczywiście. Bilety da się załatwić, ale 3 bilety będą kosztować jak 5. Na to się już zgadzamy. Co ciekawe  po ustaleniu prowizji, mężczyzna jak gdyby nigdy nic wrócił do gry. Dopiero jak ją skończył zaczęło się całe przedstawienie.

Najpierw udaliśmy się do zwykłej kasy by ustalić ile bilet kosztuje – konik nawet nie znał ceny 🙂 Następnie opuściliśmy dworzec i zaczęliśmy iść gdzieś daleko. Pan był na tyle miły, że wytłumaczył nam na czym cały myk polega. Biletów nie ma, ale jest specjalny dworzec wojskowy. Tam bilety przeważnie jakieś są. Sęk w tym, że trzeba być wojskowym by tam kupować.

W tym celu na owym dworcu wojskowym nasz pomocnik zniknął na dłuższą chwilę w jakimś pokoju. Potem pojawił się ze specjalną przepustką upoważniającą do zakupu trzech biletów przez cywili. Poszliśmy do kasy. Tam po okazaniu przepustki okazało się do Lwowa to już naprawdę nie ma, ale do Kowela 3 sztuki na 31 sierpnia się znajdą. Bierzemy, płacimy z własnej kieszeni, ale bilety przechwytuje konik.

Po opuszczeniu dworca przypomina nam jakie było ustalenie i po zapłaceniu mu jak za dwa bilety, dostajemy te prawdziwe do ręki.

Cała operacja przebiegła całkiem miło, a z konikową prowizją kosztowało nas to 100 złotych od osoby. Uważam, że to nadal tanio jak za przejazd przez całą Ukrainę.

Dodam jeszcze, że w dniu odjazdu na dworcu w Simferopolu znaleźliśmy ekran, na którym wyświetlana jest ilość dostępnych biletów na dziś i na następny dzień. Na dziś nic nie było, ale na dzień po przy Lwowie wyświetlana była liczba 038. Jak widać przed samym odjazdem ludzie bilety masowo zwracają. Jeśli ktoś chce ryzykować taki zakup, można spróbować.

Horror jest dopiero na granicy

Dwadzieścia sześć godzin w pociągu okazało się niczym (zwłaszcza, że jest wagon restauracyjny z piwem po 3 złote i tatarami, którzy widząc turystów z Polski kupują im całą butelkę koniaku) w porównaniu z dalszym odcinkiem jazdy. W Kowelu udaliśmy się na dworzec autobusowy, by kupić jakiś bilet do Polski – pociąg do Lublina kosztował ponad 100 złotych. Bus kosztuje 70 złotych i jedzie do Warszawy. Da się znieść.

Elwis, ja i wagon restauracyjny

Elwis, ja i wagon restauracyjny. Ostatnio domagaliście się bym uśmiechał się na zdjęciach, więc macie.

Bus wyjeżdża o 19:00 i o 5:00 jest w Warszawie. Tak przynajmniej miało być według planu, a nie było.

Zaraz po ruszeniu w busie nagle słychać zewsząd odgłos rozwijanej taśmy klejącej. Wszyscy, pomagając sobie nawzajem, obklejają się paczkami papierosów. Zaczynamy się podśmiewać, ale tylko dlatego, że jeszcze nie wiemy jaka czeka nas noc.

Na granicy jesteśmy po godzinie, czyli około 20:00.

Opuszczamy ją o 10:00 rano. Po 13 godzinach (biorąc pod uwagę zmianę strefy czasowej).

Samo stanie w kolejce do kontroli zajęło stosunkowo mało czasu. 3 godziny okazały się niczym wobec tego, co stało się po zebraniu paszportów przez straż graniczną.

W busie pojawił się celnik i kazał wszystkim wysiąść, zabrać swoje bagaże z luku i udać się budynku kontroli. Tam w zimnie spędziliśmy czas do samego rana. Staliśmy, nasze bagaże leżały, przemytnicy wywalali papierosy do kibla, a kolejne autokary szybko przechodziły kontrolę. Inni wchodzili do pokoju kontroli i wychodzili zaraz, a my staliśmy. W między czasie udało nam się zagadać z celnikiem czemu tak. Dowiedzieliśmy się, że i tak nas na razie nie mają jak skontrolować, bo nawet po kontroli nie mamy gdzie wrócić. Autobus jest na kanale rozkręcany i dopiero jak go złożą z powrotem, ruszymy dalej.

Sama kontrola przebiegła dość szybko. U przemytników oczywiście nic nie znaleźli, u nas tym bardziej. Dziwiło ich tylko, że ludzie z jadący z Krymu są na tak dziwnym przejściu granicznym w busie, który słynie ponoć z tego, że nawet kierowca zawsze wiezie ze sobą kupę fajek i co więcej owi turyści po dwóch tygodniach pobytu na plażach praktycznie mają puste plecaki. Żadnych ubrań i pamiątek. Wyjaśniliśmy zgodnie z prawdą jak to się stało, że trafiliśmy do Kowela i że bagaże nasze jadą samochodem. Wyprawa bowiem była większa, a tylko my jechaliśmy pociągami. Reszta wróciła wraz z naszymi bagażami samochodem.

Salka, w której spędziliśmy 9 godzin

Salka, w której spędziliśmy 9 godzin

Po kontroli musieliśmy jeszcze 2 godziny poczekać w busie. Przemytnicy nie tylko wywalali fajki do kibla, ale gdzie popadnie, w tym i na ziemię w sali kontroli. Celnicy takich fajek zebrali stertę rozmiarami mogącą zapełnić całkiem spory karton po pralce i powiedzieli, że nie ruszymy póki nie znajdzie się osoba, która to wywaliła. Tu zaczęły się dyskusje w busie, kto weźmie na siebie mandat (3000 złotych). Gdy znalazł się śmiałek przeszedł się po busie, każdy z przemytników rzucił sto złotych i tak uzbierała się kwota, a figurant udał się do celników by odebrać karę.

Po tym ruszyliśmy dalej. Autobusem, w którym oczywiście nadal było papierosów więcej, niż tych, które udało się zarekwirować. Porada dla celników: kontrolujcie także stojące na granicy kosze na śmieci. Przemytnik wysiada z busa, wrzuca do kosza paczkę z papierosami, idzie na kontrolę, a wracając wyciąga pakunek z kosz z powrotem. 🙂

0

Krym w kilku słowach

Wróciłem. Nie będzie to jednak długi wpis, jak ten o Wiedniu i Bratysławie, a jedynie meldunek, że jestem i żyję. Całość, jeśli starczy mi zapału, rozbiję na kilka wpisów. Inaczej się nie da.

Kurcze, cały czas mi się marzy jakiś dodatkowy netbook, który zabierałbym na takie wyprawy, by pisać na bieżąco. Tak jest najlepiej, bo teraz już część emocji uleciała. Może ktoś chce zasponsorować w ramach reklamy na blogu? 😉

Góra Ajudah - jeden z symboli Krymu

Góra Ajudah - jeden z symboli Krymu

Podstawowe wrażenie: trzeba tam będzie wrócić, może już na wiosnę za rok. Wyznaję zasadę “jeden wyjazd w życiu w jedno miejsce, życie jest zbyt krótkie, a świat zbyt wielki, by tracić czas na deptanie tych samych ulic i szlaków po kilka razy”. Problem jednak w tym, że sam Krym jest zbyt duży, by udało się go zwiedzić w dwa tygodnie. Kilka dni przed wyjazdem wyciągnęliśmy mapę, by się przekonać jak malutki kawałek tego półwyspu udało nam się zobaczyć. I jeśli tylko ten fragment zaparł nam dech w piersiach, to co z nami będzie, gdy ruszymy kiedyś dalej?

Miejsca jakie odwiedziliśmy na Krymie

Miejsca jakie odwiedziliśmy na Krymie. Interaktywna pełna wersja po kliknięciu na obrazku.

Było i wspaniale, ale i były chwile, że miało się wszystkiego dość. Niesamowite barwy wody czasem przestawały mieć znaczenie, gdy ostre kamienie dna raniły stopy. Dwudziestosześciogodzinna podróż pociągiem z Krymu do polskiej granicy okazała się chwilą w porównaniu z trzynastoma godzinami na granicy. “Krym to stan umysłu” – myśli sobie człowiek, gdy przechodzi przez proces zakupu biletu kolejowego, czy choćby odwiedza toaletę 😉

Wszystko to wyjaśnię –  mam nadzieję – w kolejnych wpisach.

0