Autor: Konrad Karpieszuk

Czytam ponownie Thorgala

Ostatni raz czytałem go jak byłem małym dzieckiem, gdzieś pewnie w szkole podstawowej.

Zupełnie nie pamiętałem o czym jest to historia (a może nawet nigdy wtedy zupełnie tego. Ile rozumiałem), więc tym bardziej jestem pod wrażeniem jak dobry to ma scenariusz.

Co jakiś czas pojawia się mniej lub bardziej poważna sugestia, że komiks ten zostanie zekranizowany. Mam nadzieję, że tak się stanie. Ostatnie zapowiedzi, choć aż z 2018 roku, brzmią poważnie: ma się za to wziąć reżyser Życia nad podsłuchu, a prywatnie wielki fan tego komiksu.

Trzymam kciuki.

1

Nikt nie chce ci płacić tysiąc złotych dziennie za lajkowanie wpisów

Taki wiadomości jak wyżej dostaję ostatnio trochę na Telegramie i oczywiście wiem, że to oszustwo. Ale jako, że co chwila słychać w mediach, że ktoś stracił olbrzymie kwoty bo dał się nabrać, to wyciągnę to na bloga:

Jeśli dostałeś propozycję super pracy to zablokuj taką wiadomość

  • jeśli by to była naprawdę super praca, to nie pracodawca by starał się o to byś ją podjął, a to on by przebierał w aplikacjach
  • tysiąc złotych za dzień pracy polegający na lajkowaniu rzeczy na Insta i YT? C’mon, nie jesteś aż tak głupi, by uwierzyć, że ktoś chce ci tyle zapłacić za coś, co ludzie trzeciego świata robią za kilka dolarów miesięcznie, prawda?

Tu nie ma żadnej pracy: dostaniesz kilka linków do polajkowania, potem będziesz poganiany by pracować szybciej, tak że stracisz czujność, będziesz proszony o zakładanie kont, będziesz dostawać powiadomienia na sms by coś tam autoryzować i zanim się obejrzysz albo stracisz pieniądze z konta bankowego, albo będziesz mułem wykorzystanym do transferu skradzionych pieniędzy.

I nic na tym nie zarobisz.

Odpisałem oszustowi, że wiem, że to oszustwo, a mimo to:

Yup: drugi dzień próbuje mi zaoferować coś, do czego normalnie nie trzeba szukać ludzi bo sami by się zgłosili.

Bo jestem wyjątkowy. Nikt tak jak ja nie będzie umiał klikać w linki, prawda? 😉

1

Moim superpower/hobby jest znajdowanie miejsc na podstawie zdjęć

Dwa lata temu szwagier wysłał mi takie zdjęcie pisząc, że jest na Korfu:

widok z jego domku. Korfu to duża wyspa, długa mniej więcej jak z Gdańska do Władysławowa. Na takim terenie jest dużo domów.

Jakie są szanse, że na podstawie takiego zdjęcia można ustalić gdzie zostało ono zrobione?

W moim przypadku bardzo duże: zajęło mi to niecałe pół godziny. Oto lokalizacja jaką ustaliłem na Google Maps, a szwagier potwierdził, że się nie pomyliłem (tak naprawdę napisał, że przerażam go, ale odebrałem to jako komplement dla moich zdolności).

Skuteczność w znajdowaniu miejsc mam niemal stuprocentową. Napisałbym, ze stuprocentową bo nie przypominam sobie przypadku bym nie ustalił jakiejś lokalizacji, ale zwyczajnie nigdy tego dokładnie nie liczyłem.

Ustalam tak sobie zawsze lokalizacje domków AirBNB, które jak wiadomo nigdy nie podaje dokładnego miejsca aż do momentu na kilka dni przed przyjazdem, ale to akurat jest łatwe, bo przybliżona lokalizacja jest znana i do tego zdjęć jest sporo. A więc i detali sporo.

Przeglądam sobie domy do kupienia w różnych miejscach świata i tu też gdy jakiś mnie zaciekawi, zanim napiszę do agencji, już wiem gdzie dom się znajduje, ile ma do plaży itp.

Gdy jakiś znajomy wysyła mi zdjęcie, że siedzi w jakiejś knajpie na piwie / obiedzie w innym mieście i gdy wiem jakie to miasto, dla żartu podsyłam mu informacje co mają ciekawego w karcie (albo w drugą stronę: gdy widzę zdjęcie karty, to na bazie menu staram się ustalić gdzie to jest).

To taki mój sposób spędzania wolnego czasu, który chyba przekształciłem już w swoją super moc. Niezbyt przydatną w życiu (ale jeśli ktoś potrzebuje mojej pomocy z tym, piszcie w komentarzach): coś jak rozwiązywanie krzyżówek, granie w tetris itp.

Jak to robię? Patrze na detale i staram się zobaczyć jak najwięcej się da.

Wracając do zdjęcia szwagra:

Po pierwsze od razu na nim widzę, że fotograf ma słońce za plecami. W Grecji słońce jest dość wysoko i cienie są krótkie ale przyjrzyjcie się donicom przy schodach:

widać nawet, że słońce jest trochę z lewej, a wiedząc, że szwagier wysłał mi zdjęcie niemal w południe (założyłem, że scenariusz był taki jak zawsze: wchodzisz do nowo wynajętego domku, jesteś zachwycony widokiem więc cykasz zdjęcie i od razu wysyłasz), kierunek cienia wskazuje dokładną północ.

Dom jest więc ustawiony w kierunku północ-północny-zachód.

Po drugie widzimy morze po lewej. Tak więc mamy już bardzo ważną informację: dom znajduje się przy zachodnim wybrzeżu wyspy. To już z naprawdę dużego obszaru wyspy robi nam wąski pasek na zachodnim brzegu. Długi na kilkadziesiąt kilometrów, ale spróbujmy go skrócić.

Po trzecie widzimy góry. Akurat znam mniej więcej geografię Korfu i wiem, ze gór nie ma w południowej części, więc ten obszar wyspy mogę pominąć (a gdybym nie znał, sprawdziłbym to i tak).

Po czwarte jest zatoka. A przynajmniej nawet jeśli nie zatoka, widzimy charakterystyczne miejsce: część linii brzegowej ułożona będzie na mapie mniej więcej równoleżnikowo (poziomo) z wodą na dole i lądem na górze. Takich miejsc jest już kilkadziesiąt lub kilkanaście (jeśli się doda do tego fakt, że na końcu widać cypel z górką).

Tu odpalam mapę Google i przeglądam pasujące miejsca. Wyszukuje ujęć z plaży, jedno po drugim aż znajdę mniej więcej ten sam widok:

Bingo! Chciałoby się powiedzieć, że jesteśmy w domu, no ale w domu jednak de facto jeszcze nie jesteśmy, ale już blisko.

Po piąte i szóste charakterystyczna okolica domu. Widzimy podejście z łukowatym murkiem. Trudno go będzie od razu wypatrzeć, więc najpierw spójrzmy na dom po lewej:

Jest podłużny z dachami opadającymi na wschód i zachód (choć na dolnej części mapy będziemy mieć już w tym domu pewien galimatias spadów, ale za to kolejną charakterystyczną rzeczą jest inny rodzaj dachówki). Takie coś będzie łatwo wypatrzeć z widoku satelity i rzeczywiście tak właśnie było:

Potem tylko wystarczy spojrzeć w prawo, czy murek i schody pasują i rzeczywiście jesteśmy w domu:

Ciekaw jestem czy taką moją umiejętność dałoby się przekształcić w źródło dochodu 😉

1

Zapisuje by nie zginęło

Mentzen też nie jest moim bohaterem, ale to jak wyłożył tutaj dlaczego komisja d/s pegasusa powinna powstać to jest po prostu nic dodać nic ująć. Z całych rządów PiS nic mnie tak bardzo nie rozłożyło jak właśnie ta afera szpiegowska (a raczej jak absolutnie została zamieciona pod dywan), więc lecę po zapasy popcornu i komisję będę oglądał jak najwierniejszy widz.

A teraz film:

0

Mózg zgnieciony, wyciśnięty jak cytryna i wykręcony jak szmata. Czyli o moich doświadczeniach z muzyką. Lub raczej braku doświadczenia.

Uwielbiam te momenty gdy odkrywam jakąś muzykę. Muzykę, która jest generalnie dobrze znana i rozpoznawalna, ale ja, po ponad 40 latach życia trafiam na nią pierwszy raz. Z jednej strony lekkie zmieszanie, że jak ja mogłem tego nie znać, ale z drugiej… ale to jest dobre.

I mówię tu o odkryciach, które mają specyficzną wspólną cechę: choć nazwa artysty była mi znana od dawna, unikałem go świadomie, bo spodziewałem się czegoś zupełnie innego niż, to co właśnie odkrywałem. Totalne zaskoczenie.

Miałem tak przy odkryciu kilka lat temu Die Antwoord. Znałem tylko nazwę i spodziewałem się jedynie jakiegoś beznadziejnego niemieckiego techno (wiecie: die).

Potem przydarzył mi się Funkadelic, choć tu skończyło się na jednym utworze Maggot Brain. Cała reszta okazała się taka sobie, ale gdy usłyszałem ten kawałek, na słuchawkach założonych na uszy, włosy stanęły mi dęba i aż prosiło się by do odsłuchu dołożyć całą masę innych doznań. Zgaście światła i posłuchajcie, sami zrozumiecie o czym mówię.

Funkadelic unikałem, bo po prostu nie lubię muzyki funk, a na taką wskazywała nazwa zespołu. Z tego samego powodu dotychczas nie słuchałem tego artysty, który prowokuje ten wpis. Bo tak proszę państwa: aż do tej pory nie dotykałem Franka Zappy w ogóle, bo miałem skojarzenia tego nazwiska z tym rodzajem muzyki i to w najgorszym możliwym skojarzeniu (byle jakie plumkanie do tańca, bez żadnego większego wyrazu).

Fani Zappy pewnie się teraz na przemian śmieją ze mnie i pałają nienawiścią do mnie, bo to faktycznie muzyk funkowy, ale ku* jaki!

Już sam tytuł pierwszego utworu jaki mi się włączył na Spotify mówi jak bardzo nie jest to to, czego się spodziewałem: Why Does It Hurt When I Pee?

Ale to jest dobre!

Mieliście tak z jakąś muzyką? Jeśli tak, dawajcie w komentarzach: może odkryję coś kolejnego!1

Ilustracje do wpisów

Wpisy będą się teraz pojawiać na moim blogu nieco częściej i będą ilustrowane obrazkami zajawkowymi (wyróżniającymi) utrzymanymi w stylu XVIII-wiecznych rycin. Nie mam talentu graficznego, dlatego ilustracje są generowane przez ChatGPT.

Prawda, że fajne? Obejrzyjcie kilka ostatnich wpisów, bo pododawałem takie ilustracji do już istniejących, wcześniej nie ilustrowanych.

Sprawdziłem licencję na wszelki wypadek i jest lepiej niż się spodziewałem: OpenAI, twórca DALL-E używanego przez ChatGPT do generowania obrazów twierdzi, że wg ich regulaminu zupełnym właścicielem takich wygenerowanych obrazów jest ten, kto je sobie generuje.

1

Listopad miesiącem bez Facebooka

Właśnie odinstalowałem z telefonu aplikację Facebooka, a na komputerze dodałem do pliku /etc/hosts wszystkie jego domeny i subdomeny jako zablokowane. Spróbuję wytrzymać bez tego serwisu przez miesiąc, a potem zobaczymy co dalej.

Nim to zrobiłem, pokasowałem wszystkie swoje wpisy z tego roku. I tu kilka komentarzy z tym związanych:

Po pierwsze nie jest to dla mnie nowość: wpisy kasuję regularnie raz na jakiś czas. Jest to bardzo wyzwalające uczucie, polecam wszystkim. Z jakiegoś powodu jesteśmy przywiązani do tego co zamieszczamy w różnych miejscach. Po skasowaniu pojawia się niepokojąca świadomość, że już ich nie ma i zarazem otwierająca umysł myśl, że… że już ich nie ma.

Po drugie skasowanie wszystkich wpisów z 10 ostatnich miesięcy zajęło mi tyle czasu, ile kiedyś zajmowało mi kasowanie wszystkich wpisów z jednego miesiąca. Wyraźnie widać, że piszę tam już o wiele mniej.

Kasując zobaczyłem, że na początku tego roku wrzucałem wpis z badaniami, w których powiązano używanie sieci społecznościowych z ryzykiem wystąpienia depresji i niskich nastrojów. Odstawienie fejsa na listopad to więc jak najbardziej dobry ruch.

Z ciekawostek nieodnotowanych wcześniej: z początkiem sierpnia udało mi się w końcu skutecznie pozbyć Instagrama, konto zupełnie skasowane.1

ChatGPT obsłużył mi “klienta” i klient jest zadowolony. A wszystko to, gdy spałem :)

Zupełnie przypadkiem mam o jedną robotę mniej.

Znalazłem jakiś ChatBot bazujący na ChatGPT, którego zadaniem jest pomaganie na Githubie przy PR: tworzysz pull request z proponowaną zmianą kodu, a chatbot podpowiada czy wszystko jest ok, co trzeba zmienić itp. Normalny code review.

Jako, że tworzę swoją wtyczkę WC Price History zupełnie sam pomyślałem, że przyda mi się taki mechaniczny pomocnik, więc zainstalowałem Chatbota w repozytorium tej wtyczki.

Nie byłem jednak świadomy, że chatbot odpowiada też w issues – ticketach jakie tworzę tam zanim zajmę się kodowaniem rozwiązania. Takie tickety tworzą też użytkownicy mojej wtyczki i dziś w nocy ktoś utworzył właśnie ticket z pytaniem jak rozwiązać pewien problem.

W tej samej minucie chatbot odpowiedział mu z proponowanym rozwiązaniem. Użytkownik nie zorientował się, że to nie ja mu odpowiadam, a maszyna, podziękował za szybką reakcję, potwierdził, że proponowane rozwiązanie jest sensowne i od razu zamknął zgłoszenie 🙂

Korzystam z ChatGPT od grudnia, ale mimo wszystko zrobiło to na mnie duże wrażenie 🙂2

Formuła 1 dla początkujących

To będzie krótko-długi wstęp dla wszystkich, którzy chcieliby zacząć oglądać Formułę 1.

Krótko-długi bo mam zamiar go napisać tak aby już po pierwszych akapitach można było przestać czytać i usiąść do oglądania mając jakąś tam wiedzę. Ale jeśli ktoś chce się wgłębiać, może albo czytać od razu dalej, albo wrócić do wpisu np po pierwszym wyścigu by dowiedzieć się dalej co to są te pit stopy, DRSy i inne dziwne rzeczy, których prezenterzy nigdy nie wyjaśniają (to niestety przypadłość wszystkich dyscyplin sportowych).

No więc zaczynamy od absolutnych podstaw, ale nie przejmuj się: absolutne podstawy wystarczą by cieszyć się tym sportem, a te niepodstawy wcale nie są takie trudne do zrozumienia.

Absolutną podstawą jest to, że zawodnicy jadący samochodami po torze ścigają się ze sobą i wygrywa ten, który zjawi się na mecie jako pierwszy. I tak: już możesz siadać w najbliższą niedzielę do relacji z wyścigu i już wiesz o co chodzi. Ale chyba właśnie tego się spodziewałeś/łaś, więc czytaj dalej.

Wyścig składa się z wielu okrążeń (od mniej więcej 50 do 70, w zależności od toru) i aby wygrać należy przejechać je wszystkie jako pierwszy.

Kierowcy startują do wyścigu, który odbywa się w niedzielę w kolejności wyłonionej w kwalifikacjach, które odbywają się dzień wcześniej czyli w sobotę. Do zasad kwalifikacji jeszcze wrócę, na razie zostańmy przy niedzielnym wyścigu.

Po wystartowaniu w owej kolejności jadą kolejne okrążenia i żeby nie było tak nudno (zasnąć przy wyścigu F1 to nie grzech, bywa nudnawo, a dźwięk silników to idealny szum do usypiania) wprowadzono zasadę, że podczas wyścigu muszą przynajmniej raz zmienić opony i w tym celu zjeżdżają na tak zwany pit stop (i oto mamy pierwszy trudny termin z wstępniaka odhaczony). Sam zjazd zabiera czas – kierowcy do pit stopu dojeżdżają tak zwaną pit lane, gdzie prędkość jest ograniczona – i daje to szanse innym na wyprzedzenie owego kierowcy, ale zmusza zespoły do opracowania najlepszej strategii kiedy zjechać i ile razy.

Ile razy, bo opony różnieszybko się zużywają i im dłużej kierowca jedzie na jednym komplecie, tym jedzie wolniej. Po wymianie opon, znów ma szybkie tempo i wielokrotnie się zdarza, że zaraz dogania tego, który go wyprzedził. Czasem warto zjechać po nowe opony jak się jedzie tuż za innym kierowcą z równie starymi oponami: on za chwilę także zjedzie ale my już na nowych oponach w te kilka okrążeń go wyprzedzimy po takiej podwójnej wymianie (nazywa się to podcięciem).

Zanim przejdę do wyjaśnienia co znaczy powyższe “różnieszybko”, powiedzmy o innej strategicznej rzeczy jaką jest DRS. Zapewne zauważyliście, że samochody wyścigowe mają z przodu i z tyłu spojler. Sprawia on, że samochód lepiej trzyma się toru (powietrze trafiające na spojler dociska samochód) i ułatwiają na przykład pokonywanie szybko zakrętów, ale na prostych stawia niepotrzebny opór. Dlatego kierowcy mogą tylny spojler z pochyłej pozycji \ ustawić w poziomą pozycję -. Samochód traci docisk ale jedzie o wiele szybciej.

DRS nie można aktywować jednak gdzie się chce i kiedy chce. Po pierwsze aktywować można go tylko w odpowiednich częściach toru nazywanych strefami DRS i można to zrobić tylko jeśli się jest za innym kierowcą mając do niego nie więcej niż sekundę straty. Jak się pewnie domyślasz kierowca na czele nie może więc go aktywować (spokojnie, wyjątki omówię dalej; jak mówiłem zaczynamy od podstaw a w szczegóły brniemy dalej), ale pozwala to wszelkim goniącym dogonić samochód przed nami.

Nie wiedziałem gdzie wcisnąć omówienie kierowców i zespołów. Już i tak trochę późno na to, ale pozwólcie, że przynajmniej wspomnę, że kierowców jest 20 w 10 zespołach, po dwóch kierowców każdy. Zespoły to często firmy produkujące samochody jak Ferrari, McLaren czy Mercedes, ale są także zespoły niezwiązane bezpośrednio z motoryzacją jak Haas czy Red Bull.

Do kierowców jeszcze wrócimy, ale na razie zajmijmy się szybkością opon. Kierowcy mają do dyspozycji trzy rodzaje opon (można je rozróżnić po kolorze paska na bokach):

  • miękkie, które są najszybsze, ale najszybciej się zużywają i dość prędko tracą swoją szybkość
  • twarde, które są najwolniejsze, ale najdłużej trzymają swoje tempo
  • pośrednie, czyli plasujące się między miękkimi i twardymi

Kierowca ma obowiązek użyć przynajmniej dwóch różnych kompletów opon w czasie wyścigu, stąd powyższa konieczność wykonania przynajmniej jednego pit stopu.

Tu po prostu nie da się nie wspomnieć o deszczu w czasie wyścigu: wtedy kierowcy mogą użyć dwóch dodatkowych kompletów opon: przejściowych które zapewniają dobrą przyczepność na średniej wielkości deszczu lub deszczowe gdy pada porządnie. Jeśli w czasie deszczu pojawią się warunki deszczowe znika obowiązek używania dwóch różnych rodzajów opon, ale w czasie trwania warunków deszczowych znika też możliwość użycia DRS (złożenia tylnego spojlera by jechać szybciej).

W czasie wyścigu zdarzają się wypadki i inne incydenty i wpływa to znacząco na przebieg wyścigu i czasem strategie zespołów (wyścig wtedy mocno zwalnia, więc jeśli jakiś zespół planował pit stop, to jest idealny moment by go wykonać nie tracąc za dużo czasu).

Gdy jakiś kierowca wypada z toru, szybko pojawia się żółta flaga, która mówi innym kierowcom, że muszą zachować ostrożność i unikać ścigania się z innymi (wyprzedzanie innego kierowcy jest praktycznie zabronione). Jeśli problem jest większy ogłaszany jest wirtualny samochód bezpieczeństwa (virtual safety car, VSC) i wtedy kierowcy muszą mocno ograniczyć swoją prędkość (widzą na wyświetlaczu na kierownicy informację jak bardzo).

Gdy sprawa jest bardzo poważna (np na torze muszą pojawić się pracownicy porządkowi by uprzątnąć szczątki rozbitego samochodu) na tor wjeżdża faktyczny samochód bezpieczeństwa (SC) jadący dość wolno jak na warunki F1 i kolejni kierowcy nie mogą go wyprzedzić i z biegiem czasu jadą w rządku za nim (siebie też nie mogą wyprzedzać). Gdy tor jest już posprzątany najpierw pozwala się kierowcom zdublowanym wyprzedzić SC, potem SC zjeżdża na pit lane, a kierowcy wracają do ścigania.

Komu kibicować i czego się spodziewać po zespołach i kierowcach? Obecnie nie ma w stawce żadnego polskiego kierowcy, więc musimy wybrać inaczej niż z patriotycznych pobudek (albo można uwzględnić w patriotycznych pobudkach, że zespół Alpha Tauri sponsorowany jest przez polską firmę paliwową, która przez ostatni rok zawyżała nam ceny paliwa).

Zaczyna się nowy sezon i jak co roku każdy zespół przygotował nowe samochody, które w momencie gdy to piszę są sporą zagadką, ale w ostatnich latach najmocniejsze drużyny to Mercedes i Red Bull, a w ostatnim roku do dobrej kondycji po wielu latach przerwy wrócił Ferrari.

To trzech faworytów do wygrania tytułu mistrza konstruktorów, ale jeśli ktoś ma z nimi powalczyć (raczej na pewno nie o pierwsze miejsce, ale wygryźć przynajmniej pozostałą dwójkę) to będą to Aston Martin, który wypadł dobrze w testach przedsezonowych, Alpine albo właśnie Alpha Tauri. McLaren to też historycznie dobry zespół, ale w testach wypadł poniżej oczekiwań.

Dalej za nimi są Alfa Romeo, Haas i Williams (kolejność przypadkowa, bo każdy z nich aspiruje by być wyżej i każdy właściwie ma na to szansę).

Co jeszcze wpływa na przebieg i strategię kierowców i zespołów? Samochody mają nie tylko silnik spalinowy, ale także elektryczny ładowany systemem ERS (nie mylić z DRS): część energii odzyskiwana jest z hamulców – znamy to z obecnych już na ulicach naszych miast elektryków – oraz z odzyskiwanej energii cieplnej silników spalinowych. Daje to porządnego kopa bolidom, ale wystarcza tylko na chwilę jazdy. Kierowcy najczęściej jeżdżą na zasadzie: jedno lub dwa okrążenia na ładowanie ERS i jedno niepełne okrążenie zużywając doładowanie. Trzeba czasem wyczuć w jakiej fazie jest kierowca za nami lub przed nami i odpowiednio to wykorzystać (jeśli kierowca jest przed nami mamy łatwiej, bo w czasie ładowania ERS migają u niego czerwone tylne światła).

Kolejną rzeczą są polecenia zespołowe. Jak już wspomniałem kierowcy startują w dwuosobowych zespołach i często zdarza się, że kierowca prowadzący z jakiegoś powodu dostaje informację, że ma przepuścić kolegę z zespołu jadącego za nim. Polecenie najczęściej pada, gdy przepuszczany kierowca jest z jakiegoś powodu faworytem: albo w całym sezonie ma już więcej punktów i chce mieć ich jeszcze więcej by powalczyć o lepsze miejsce z innymi zespołami, albo ten z przodu ma jakiś defekt samochodu i lepiej nie blokować “kolegi” jadącego za nim. “Kolegi” specjalnie wziąłem w cudzysłów, bo bardzo często członkowie zespołu są tak naprawdę swoimi rywalami.

Zespoły już wymieniłem, to może teraz kierowcy. Nie wymienię całej dwudziestki, ale poznajcie must know oraz tych, na których zwracam uwagę.

Lewis Hamilton jeżdżący Mercedesem to mistrz wszechczasów, który pobił już chyba wszystkie rekordy legendarnego Michaela Schumachera. Jednak w ostatnim roku Mercedes nie miał dobrej passy, a Hamilton został nawet pokonany przez drugiego kierowcę Mercedesa, Georga Rusella (którego osobiście uważam za spory talent, który jeszcze się objawi). Obecnym mistrzem świata jest Max Verstappen jeżdżący Red Bullem i tytuł wywalczył ten dwa ostatnie lata z rzędu zasłużenie (no, może… ale dobra, to jest wpis dla nowicjuszy więc koneserzy znający końcówkę sezonu 2021 niech mi wybaczą, faktem jest, że jeździ rewelacyjnie). Kolejny warty zwrócenia uwagi jest wg mnie Charles Leclerc z Ferrari i fajnym choć kontrowersyjnym kierowcą jest Fernando Alonso z Aston Martin. Z nowych kierowców w tym roku będę kibicował Nickowi De Vries z Alpha Tauri. Poza wymienionymi jest jeszcze 14 pozostałych kierowców, więc każdy może wybrać sobie swojego faworyta nie patrząc na moje propozycje.

Dzień przed wyścigiem rozgrywane są kwalifikacje, które mają wyłonić ustawienie kierowców na starcie wyścigu. Polegają one na tym, że kierowcy wyjeżdżają na tor kiedy chcą i próbują ustanowić jak najszybsze okrążenie. Kto będzie najszybszy jedzie jutro pierwszy, kto najwolniejszy – ostatni. Kwalifikacje podzielone są na trzy etapy. Po pierwszym odpada 5 najsłabszych kierowców i oni zajmą miejsca od 20 do 16. W kolejnym znów odpada pięciu i w ostatnim rywalizuje już ze sobą 10 kierowców walcząc o pozycje 10-1.

Cały sezon Formuły 1 to w 2023 roku 22 wyścigi w różnych zakątkach świata. Po każdym wyścigu 10 pierwszych kierowców dostaje punkty, gdzie dziesiąty dostaje 1 punkt, a pierwszy 25 – widać więc, że ilość punktów nie wzrasta liniowo (drugie miejsce to już na przykład 18 punktów, więc naprawdę warto być pierwszym). W czasie wyścigu można dostać dodatkowy jeden punkt jeśli wykona się najszybsze okrążenie z wszystkich kierowców (przez to na przykład pod koniec wyścigu niektórzy kierowcy zjeżdżają po nowe opony, jeśli następny kierowca za nimi jest dostatecznie daleko by nie wyprzedzić nas na pit stopie) i zakończy wyścig w pierwszej dziesiątce.

Wspominałem o dublowanych kierowcach, którzy mogą się oddublować na safety carze. Różnica w osiągach różnych zespołów i różnych kierowców jest tak duża, że na przestrzeni kilkudziesięciu okrążeń ci najszybsi doganiają “od tyłu” tych najwolniejszych. W takiej sytuacji ci najwolniejsi mają obowiązek przepuścić tych najszybszych, a wiedzą o tym, bo marshallowie (ubrani na pomarańczowo pracownicy pilnujący porządku na torze) machają im niebieską flagą. To także jedyna okazja by kierowca prowadzący skorzystał z systemu DRS: jak mówiłem tylko kierowca mający dystans 1 sekundy do kierowcy przed nim może opuścić tylny spojler i może to też zrobić jadąc za dublowanym kierowcą.

Zostało jeszcze wiele do omówienia, a ja jestem fanatykiem formuły i mógłbym tak pisać i pisać, ale na razie skończę. Dajcie znać w komentarzach czy wpis się wam podobał i jeśli tak, opublikuję kolejny, gdzie wejdziemy w szczegóły całej struktury weekendu wyścigowego, dowiemy się jakie kary może dostać zespół lub kierowca, co to jest czerwona flaga, sprint, jakie części można zmieniać w samochodzie i kiedy i wiele wiele innych. Powyższe jednak to jest aż nadto by zasiąść w niedziele przed telewizorem i zacząć wrzeszczeć z emocji na widok safety car wjeżdżającego na tor zaraz po pit stopie gonionego lidera (lub gdy lider opóźnia pit stop i w efekcie łapie gumę w jednej z opon).

8

WooCommerce i Omnibus – moja wtyczka

Najnowsza dyrektywa Unii Europejskiej wymaga od sklepów internetowych wyświetlania najniższej ceny jaką produkt miał w ostatnich 30 dniach przed rozpoczęciem promocji. Osobiście uważam ten przepis za bardzo dobry (dlaczego, możecie dowiedzieć się z mojego już ponad 10-letniego wpisu jak Media Markt oszukiwał swoich klientów sztucznie zawyżając ceny tuż przed pseudo-promocją).

Przepis uważam za tak dobry, że aż postanowiłem ułatwić jego przestrzeganie właścicielom sklepów zbudowanych na bazie WooCommerce i opublikowałem wtyczkę, która z automatu konfiguruje sklep by był zgodny z dyrektywą popularnie nazywaną Omnibus.

Wtyczkę znajdziecie w oficjalnym repozytorium WordPressa (a więc także i w Kokpicie WordPressa po wpisaniu “wc price history” czy po prostu “omnibus” w pole wyszkiwania wtyczek), ale także rozwijam ją publicznie na GitHubie więc każdy może coś zaproponować od siebie, czy zgłosić błąd.

P.S. wtyczka stała się tak popularna, że poczułem się zmotywowany do tworzenia nowych pluginów i udostępniania ich za darmo w repozytorium 🙂 Jeśli więc ktoś z Was ma pomysł na kolejną, która przydałaby się wielu osobom, dajcie znać w komentarzu, a zobaczę co się da zrobić 😉

2

Podręcznik rosyjskiego żołnierza

Proszę śmiało kopiować i udostępniać, nawet bez podania autora (czyli mnie).



3

Corry Miller testuje Editor Box

Corry Miller z PostStatus.com testuje moją wtyczkę Editor Box.

Linkuję bo czemu nie: z Editor Box napisanie takie wpisu jak właśnie piszę jest super łatwe (a taki był plan bym dzięki temu częściej blogował).

I linkuję na wypadek gdybym kiedyś zbierał testimonials. Jego komentarz chyba nadawałby się idealnie 😉2

Najlepszy lep na klientów

W swoim życiu usłyszałem to pytanie na tyle dużo razy, że wielokrotnie zastanawiałem się jak powinna wyglądać na nie odpowiedź. Kilka razy podchodziłem do napisania wpisu o tym i za każdym razem wpis ten kończył co najwyżej jako szkic.

Pytania “Jak zostać dobrym programistą?”, “Skąd znajdować zlecenia na strony?” i różne ich wariacje.

Bo kimże ja jestem bym wypowiadał się na ten temat jak jakiś autorytet? 🙂 To prawda: jakoś tak się ułożyło że od momentu zrobienia pierwszej strony “za pieniądze” – a było to już z 14 lat temu – ani razu nie miałem momentu bym musiał szukać kolejnego zlecenia. Odwrotnie: to zleceniodawcy ustawiali się w kolejkę, czasem tak długą, że wpadłem na pomysł zrobienia strony wpzlecenia.pl – początkowo miejsca gdzie chciałem odsyłać część z nich z mniej ciekawymi propozycjami, a z czasem dobrze rozpoznawalnej marki w WordPressowym świecie.

Choć już od ośmiu lat nie zajmuję się przyjmowaniem zleceń – pracuję na etat w firmie wykonującej WordPressowe wtyczki – to wciąż raz na jakiś czas dostaję zapytanie o wycenę zlecenia i czy się jego podejmę.

Więc jak mi się to wszystko udaje i to mimo tego, że programistą jestem co najwyżej średnim?

Na szczęście nie muszę się rozpisywać. Zobaczcie ten wpis: Do Things, Tell People. Serio, idźcie tam przeczytajcie (nie jest długi, ale idealnie mówi to, co chciałem napisać wiele razy ale mi się nie udawało) i potem tu wróćcie (lub nie).

Poza robieniem ludziom stron, pisaniem wtyczek, poprawianiem już istniejących wyprysków internetowych, to co robiłem i sprawiło, że klienci ustawiali się w kolejki to fakt, że pisałem i mówiłem o tym.

Gdy zrobiłem pierwszą stronę, napisałem o tym na tym blogu i zaraz miałem kolejnego klienta, bo przeczytał mój wpis. O jego stronie też napisałem i napisałem nie tylko tu, ale i na flakerze (już nie istnieje, taki trochę twitter z Polski) i miałem kolejnych klientów.

Występowałem na WordCampach przez co stałem się widoczny w kolejnych miejscach i stamtąd też przychodzili klienci.

(Współ)napisałem książkę od WordPressie! Organizowałem WordCampy i WordUpy! Prowadziłem stronę z poradnikami jak coś zrobić w WordPressie!

Gdy podesłałem poprawkę do samego WordPressa i została ona zaakceptowana i włączona do niego, napisałem o tym gdzie tylko się dało.

Stworzyłem swoją własną wtyczkę do tworzenia sklepów internetowych na bazie WordPressa. I kilka innych wtyczek.

Z ręką na sercu, przyznajcie, że właśnie macie wrażenie, że czytacie wpis kogoś, kto się na WordPressie zna, co nie? Wiem, że tak. Bo tak to właśnie działa.

Co więcej, ilu z Was się zorientowało, że macie taką właśnie opinię o mnie, choć nigdy nie widzieliście ani jednej linijki mojego kodu?* A może mój kod jest brzydki i w ogóle działa tylko w środy albo jeszcze rzadziej? 😉

To powyżej na tym etapie nie ma znaczenia. By znaleźć klienta, musisz być rozpoznawalny. By być rozpoznawalny, musisz być widoczny. By być widoczny, musisz zacząć mówić i pisać o sobie. Łuhu, właśnie odkryliśmy marketing (i branding).

Ciekawostka: napisałem kiedyś wpis, że mam zamiar się uczyć Drupala. I tyle. Nic jeszcze nie umiałem i nawet nie było wiadomo jak mi ta nauka pójdzie (nie poszła). To nie przeszkodziło w tym, że w dwa tygodnie po wpisie w mojej skrzynce pojawiła się propozycja pracy przy stronie opartej na Drupalu.

Mówienie o tym, co się robi zawodowo to najlepszy lep na klientów.

___
*) Jedna linijka kodu to dokładnie tyle, ile dodałem do samego WordPressa i zostało to zaakceptowane. Ale bez wspominania o tym, moja kontrybucja brzmi o wiele poważniej.1

Dlaczego po latach opublikowałem nową wtyczkę do WordPressa?

Blog przez lata podupadał (ale teraz się odradza) z wielu powodów. Nie będę teraz omawiał wszystkich, ale wspomnę o tym, który skutkował stworzeniem przeze mnie wtyczki do WordPressa.

Era blogów trochę minęła i chyba wszyscy się zgodzą, że głównym tego powodem był wybuch popularności sieci społecznościowych: kiedyś Naszej klasy, Flakera czy Blipa, a teraz głównie Facebooka i Twittera. Każdy, kto blogował coraz rzadziej wrzucał coś na swój pamiętnik, a coraz częściej do którejś ze społecznościówek.

Powodów tej zmiany też jest wiele, ale teraz wspomnę tylko o jednej, która skutkowała stworzeniem wordpressowej wtyczki.

To proste: serwisy społecznościowe doprowadziły prostotę dodawania wpisów do ekstremum.

Podczas gdy na swoim blogu – załóżmy, że właśnie WordPressowym – aby coś opublikować trzeba wejść nie na stronę główną, a podstronę /wp-admin (i tu często się zalogować po automatycznym wylogowaniu co jakiś czas), potem kliknąć znaczek plus na górnym pasku (lub wybrać jakiś inny sposób do przejścia do ekranu dodawania nowego wpisu), to na Facebooku czy Twitterze nie ma tych wszystkich kroków: jesteśmy zawsze zalogowani, a publikować możemy od razu ze strony głównej.

I wiele razy tak miałem, że choć wolałbym coś napisać na swoim blogu, to jednak wygrywało lenistwo i umiłowanie do prostoty. “F” w pasku adresu przeglądarki, enter, klik w pole publikowania, szybki wpis i klik w przycisk “Opublikuj”.

Pomyślałem: co gdyby zrobić publikowanie na blogu tak samo łatwe jak na Facebooku?

I tak oto narodził się pomysł na wtyczkę Editor Box.

Po jej zainstalowaniu na stronie głównej swojego bloga będziecie mieć pole dodawania wpisu podobne do tego znanego z Facebooka czy Twittera. Zresztą zobaczcie sami jak to działa w praktyce:

“Muz” w pasek adresu przeglądarki, enter, szybki wpis i klik w “Publikuj”. Nie da się prościej, prawda?

Dodawanie tagów, kategorii i tytułu jest opcjonalne (bo na Facebooku/Twitterze tych pól też nie ma). Do tego w najnowszym wydaniu doszła opcja nie publikowania, a zapisywania wpisu jak szkic, by dokończyć go w pełnym edytorze wpisów (wystarczy wcisnąć przycisk Ctrl nad przyciskiem publikacji, wsparcie na telefonach komórkowych dodam wkrótce):

Wtyczkę stworzyłem dwa lata temu dla siebie, teraz zrobiłem ją publicznie dostępną

Wtyczka jest dostępna w wordpressowym repozytorium wtyczek od niecałego miesiąca, ale jej pierwsza wersja powstała chyba ponad dwa lata temu. Zrobiłem ją najpierw dla siebie, ale myślę, że jest wiele innych osób, które czują sentyment do blogowania, ale nie mogą przemóc się i zrezygnować z wygody, jaką daje Facebook/Twitter. Dlatego też postanowiłem uczynić ją publiczną i zachęcam wszystkich do instalacji.

Wtyczka oczywiście rozwiązuje tylko jeden problem będący powodem schyłku blogowania. Zdaję sobie z tego sprawę i nie mam zamiaru udawać, że jest szwajcarskim zegarkiem rozwiązującym wszystkie niewygody.

Ale mam dobrą wiadomość: widzę, także inne aspekty i mam zamiar je także pokryć kolejnymi wtyczkami 🙂 Najpierw dla siebie, a potem dla reszty jeśli będzie taka potrzeba z Waszej strony. Co nowego planuję, nie będę jeszcze zdradzał, ale… zachęcam do kliknięcia serduszka po tym wpisem. Oj, trochę się wygadałem 😉

A czemu w ogóle znów robię darmowe wtyczki?

Lepsze pytanie powinno brzmieć: czemu w ogóle przestałem je robić.

Choć ostatnie osiem lat, a może nawet więcej to było niemal kompletnie komercyjne eksploatowanie wordpressowego ekosystemu (ok, nie było aż tak źle, bo dawałem jednak coś w zamian społeczności, jak choćby moje prelekcje na WordCampach i organizacja lokalnych WordUpów w Białymstoku i wciąż darmowy serwis WPzlecenia), to jednak właśnie za wolność i otwartość kocham tę platformę najbardziej.

Gdy pracujesz na etat po osiem godzin dziennie i w ciągu tych ośmiu godzin wszystko co musisz robić to tworzenie wtyczek, nie ważne jak dużą frajdę ci to sprawia, to jednak po pracy nie masz już chęci by robić cokolwiek innego związanego z programowaniem. Tym bardziej jak masz rodzinę.

Ostatnie tygodnie z powodu rezygnacji z pracy w firmie dały my więcej czasu dla siebie. Dlatego też zacząłem intensywnie poprawiać mój niepublicznie dostępny Editor Box by w końcu pod koniec grudnia wypuścić go do repozytorium.

I czuję się z tym wspaniale! Fajne jest te uczucie, że robisz coś fajnego za darmo i fajnie jest wiedzieć, że tu sam jestem sobie szefem i decydentem. Mam wielkie doświadczenie odnośnie programowania wyniesione z firmy i staram się je stosować przy tej wtyczce, a równocześnie wiem, że robię to wszystko bo chcę, a nie muszę.

6

Unpacking

Dzieciaki grają w Unpacking: gra na konsolę, w której trzeba urządzać mieszkania. Przy rozdziale w urządzanie mieszkania z 1999 roku pytają mnie co to za skrzynka stoi pod biurkiem.

W sumie faktycznie, w domu mamy trzy laptopy ale nigdy nie widziały stacjonarnego peceta.
2

Zainstalujcie Bridgefy póki jeszcze możecie

Kazachstan właśnie zablokował internet, by przeszkodzić protestującym w organizowaniu się. Gdy na Białorusi wybuchły protesty rok temu, było tak samo.

Bridgefy to komunikator działający bez dostępu do sieci – wykorzystuje wbudowane w telefonie bluetooth do przesyłania wiadomości wszystkim w zasięgu 100 metrów (można też tworzyć prywatne czaty jeden na jeden).

Zainstalujcie go więc, póki możecie i niech sobie leży na telefonie. Gdy będzie faktycznie potrzebny, instalacja nie będzie już tak łatwa czy w ogóle możliwa.

1

Opuszczam WPML, przechodzę do WPforms

Właśnie mam kilka chwil czekając na rozmowę z HRką w naszej firmie, więc poświęcę je na napisanie wpisu o tym, że będzie to rozmowa pożegnalna i od przyszłego tygodnia będę już pracował gdzie indziej.

“Przez osiem ostatnich lat” (skojarzenie przypadkowe) pracowałem w OnTheGoSystems rozwijając wordpressową wtyczkę WPML. To jest niewyobrażalny szmat czasu, tym bardziej, że dołączając do tej firmy zakładałem, że pobędę w niej co najwyżej kilka miesięcy i wrócę do pracy freelancera. Nie widziałem siebie pracującego na stałym etacie. Teraz nie wyobrażam sobie bym wracał do freelancingu.

Te osiem lat to przede wszystkim olbrzymia lekcja. Nowych umiejętności, ale i pokory.

Wszystkim freelancerom chciałbym doradzić by jeśli nawet nie chcą się zatrudnić na stały etat, próbowali w mniejszym lub większym stopniu pracy z innymi ludźmi. Freelancer w ogromnej większości przypadków pracuje zupełnie sam. Bardzo łatwo jest wtedy uwierzyć w swoją wielkość i nieomylność.

Gdy pracujesz z innymi, bardzo szybko nauczysz się, że there’s always a bigger fish. W pracy “na własne” ego rośnie do olbrzymich rozmiarów, gdy trafisz do teamu, opublikujesz swój pierwszy kod po czym w trakcie code review w twoich 20 linijkach zostanie wytknięte 6 błędów (lub po prostu rzeczy, które można zrobić lepiej) nabierzesz pokory i zrozumiesz, że nigdy nie powinieneś przestawać się uczyć.

To jest najważniejsza i najlepsza rzecz jaka mnie spotkała, gdy dołączyłem do OnTheGoSystems. Bolesna, ale potrzebna lekcja. Zacząłem znów czytać książki, eksplorować także inne języki programowania, używać narzędzi poprawiających jakość twojego kodu, pokrywać go testami (coś, co absolutnie nie istnieje, gdy tworzysz kolejną skórkę na stronę sklepu jakiejś firmy), doceniać ważność code review i zastanawiać się trzy razy zanim zdecyduję się przesłać swoją zmianę kodu do repozytorium. Może kiedyś napiszę serię osobnych wpisów o każdej z tych zmian w podejściu do programowania, bo każda z nich osobno jest ogromnie ważna. Ach! Jeszcze debugger! Moje największe odkrycie, na które nigdy nie było czasu by je poznać gdy czekała do mnie kolejka klientów, a tu gdy odkryto, że go nie znam, mój przełożony zostawił swoje zadania i zaczął mnie go uczyć. Najlepsza inwestycja w przyszłość moją, teamu i firmy. Jeśli jeszcze nie używacie debuggerów, zacznijcie, serio. Nawet jako “klepacze skórek” sprawi, że zaczniecie pracować szybciej, a więc i więcej zarabiać.

Patrzyłem jak OnTheGoSystems rośnie: dołączyłem jako mniej więcej dwudziesty pracownik, a odchodzę gdy OTGS zatrudnia około 100 ludzi.

Dlaczego odchodzę? Przez te powody, które wymieniłem wyżej. Od mniej więcej roku zdałem sobie sprawę, że nie uczę się nowych rzeczy (albo rzeczy, które w firmie uważa się, że powinienem się nauczyć, mnie nie interesują). Stagnacja. Zacząłem pracować coraz mniej wydajniej, z coraz mniejszą chęcią siadać do pracy. Przyszedł nawet taki moment, że zdałem sobie sprawę, że nie czuję się z tym komfortowo, że właściwie mój szef marnuje na mnie pieniądze. Czas więc coś zmienić.

Tak oto od przyszłego tygodnia dołączam do AwesomeMotive gdzie będę rozwijał inną wtyczkę – WPforms. Z jednej strony to właściwie to samo (inna firma, inna wtyczka do WordPressa, ale to nadal ten sam rodzaj pracy), więc nie mam żadnych obaw związanych z tą zmianą, na pewno szybko wdrożę się w nowe zadania. Z drugiej wiem od ludzi, którzy tam pracują – a szczególnie od ludzi, którzy pracowali w OTGS a teraz tam przeszli – że zmiana taka to bardzo dobra decyzja. Mówią, że jeśli czuli wypalenie zawodowe, to bardzo szybko odzyskali chęć programowania. To na pewno terapia, której potrzebuję.

Zatem pamiętajcie, że to już nie jest “ten Konrad od WPML” tylko to będzie “ten Konrad od WPforms” 😉 I dajcie znać w komentarzach czy chcecie bym trochę pomętorzył dzieląc się w kolejnych wpisach doświadczeniem jakie zdobyłem pracując na etat, a jakie przyda się też freelancerom. Mogę też poopowiadać o blaskach i cieniach pracy zdalnej (zarówno OTGS jak i AM to firmy zatrudniające wszystkich kompletnie zdalnie).

11

Projektanci w HP nie używają zaprojektowanych przez siebie laptopów

Projektanci laptopów w HP zdecydowanie nie używają zaprojektowanych przez siebie produktów. Ilekroć muszę podłączyć laptop do prądu i równocześnie na nim pracować, drżę czy tym razem nie wyłamię tej wtyczki.


2

Podłączyłem właśnie Kindle do ładowania….

Podłączyłem właśnie Kindle do ładowania. Pierwszy raz od conajmniej początku października. A może nawet i od początku sierpnia, ale tego nie jestem zupełnie pewien.

Pewien jestem, że gdy w październiku wyjeżdżałem do Hiszpanii przyszło mi do głowy, by przed wyjazdem Kindle naładować. Ale szybko zrezygnowałem z tego pomysłu, bo pomyślałem że nie ma szans by w kilka dni zupełnie się rozładował. Miał wtedy sporo baterii, ale ile – nie pamiętam.

No więc sobie teraz notuję tu, że 2 stycznia przy dziesięciu procentach Kindle powiedział mi, że chce się znów najeść. Wrócę do tego wpisu gdy będzie jadł znów, po trzech albo może właśnie sześciu miesiącach.

Bateria naprawdę nieźle trzyma (ale i ja czytam raczej coś około poziomu, który nazwałbym średnim).2

W pierwszych trzech miesiącach pandemii covid-19 na całym świecie ilość burz spadła o 10%.

Naukowcy sądzą, że to przez lockdawn, który spowodował mniej smogu, a tym samym mniej naelektryzowanych mikropyłów w powietrzu.

źródło0

Dwa sezony i koniec

Co to jest: 40 minut smętnych rozmów w zamkowej scenerii i potem 15 minut walki z potworami?

Yep, drugi sezon Wiedźmina.

To nie pierwszy i nie ostatni serial, jaki Netflix przeżuje i zaora po drugim sezonie. Ich spece od excela już dawno wyliczyli że “dobry pierwszy sezon i byle jaki drugi sezon” to model przynoszący największe zyski.

2

Rower w mieście jest tak samo szybki jak samochód

Coraz bardziej przesiadam się ostatnio na rower, także do codziennej jazdy po mieście (do pracy, do lekarza…). Już kilka razy to ze zdziwieniem zauważyłem, ale czas przejazdu rowerem jest niemal taki sam jak samochodem.

Oto przykład z nawigacji, ale potwierdzone z praktyce:

Ze dziwieniem, bo Białystok nie jest zbytnio korkującym się miastem, a samochód przecież jeździ zdecydowanie szybciej niż rower.

Przy dzisiejszych cenach paliwa, polecam wszystkim spróbować przesiadkę na dwa kółka 🙂 Sam mam zamiar tak przejeździć całą zimę.

1

Certyfikaty szczepienia wymagane na lotniskach? Nic nowego, ja taki mam od dawna

Szczepienia przeciwcovidowe powoli nadcierają a wraz z nimi informacje o różnych aspektach je otaczających. Jedną z nich jest sugestia, że linie lotnicze lub kraje do których chcemy polecieć mogą wymagać przedstawienia zaświadczenia o szczepieniu.

To mnie akurat nie zszokowało bo sam mam już takie:

Od razu wyjaśnię, że nie mam tam oczywiście jeszcze szczepienia p/cars-cov-2, bo nie byłem jeszcze szczepiony. Mam tam informację o tym, że byłem szczepiony przeciw żółtej febrze.

Jak widać szczepienie już mi się przeterminowało. Książeczkę jednak trzymam, są tam kolejne strony, na które można wpisać następne szczepienia i jak chcecie wrzucę zdjęcie jak pojawi się tam już wpis o szczepieniu przeciwcovidowym.

Wpis publikuję, żeby uświadomić, że idea wpuszczania do jakiegoś kraju tylko z zaświadczeniem o szczepieniu nie jest nowa. W Afryce jest wiele krajów gdzie żółta febra to wciąż problem i kraje te nie zgadzają się na przyjazd osób, które mogą być potencjalnie chore.

Podobnie będzie z COVID-19: dopóki nie wykształcimy odporności stadnej (jeżeli w ogóle wykształcimy) to było dla mnie zupełnie naturalne, że Miedzynarodowe Książeczki Szczepień WHO stanie się popularna w o wiele szerszych kręgach.

1

Znów przegraliśmy “test cukierka”

Niby się człowiek łudził, ale… Niby człowiek wie, do kogo pisze ten wpis, ale… Ale mimo wszystko napiszę.

W latach siedemdziesiątych na Uniwersytecie Stanforda psycholog Walter Mischel przeprowadził jeden z najsłynniejszych eksperymentów: położył przed dzieckiem cukierka (dokładniej: piankę marshmallow ale, że nie jest to zbyt znane w Polsce, mówi się u nas o cukierku) i powiedział, że jeśli dzieciak zaczeka 15 minut i nie zje go, dostanie jeszcze jeden.

W efekcie dalszych badań wykazano powiązania pomiędzy zachowaniem w eksperymencie, a cechami i inteligencją dziecka. W skrócie, dzieci które zmusiły się do odczekania są lepsze: lepiej radziły sobie w szkole, ich inteligencja jest statystycznie wyższa itd.

Z drugiej strony oczywiście natychmiastowa nagroda jest lepsza od większej nagrody, ale w przyszłości i to niepewnej bo jedynie obiecanej.

Wnioski z tego eksperymentu wyciągają też politycy. I tu nie będę złorzeczył tylko na obecnie rządzących, ale też opozycję. Bo rządzący wiedząc, że dając szybko cukierka co prawda perfidnie wykorzystali nasze ułomności, ale też opozycja już zrozumiała, że w świecie łakomych dzieci krzyczenie, że takie zachowanie jest złe to strzał w stopę i poddała się już. Ja to rozumiem ale się nie zgadzam.

I jako, że się nie zgadzam a nie jestem politykiem to mogę głośno napisać: rozdawnictwo socjalne jest złe. I to, że się na to łapiecie nie najlepiej świadczy o was samych.

Co jest złego w 500+? W czasie ostatniej kampanii wiele razu usłyszałem od moich znajomych co jest dobrego: bo rząd w końcu coś dał, a nie tylko zabiera. Bo te 500 złotych bardzo pomaga w domowym budżecie. Jak ktoś miał wiele dzieci było mu ciężko, a teraz jest to przeszłością.

To w sumie jest racja jak się spojrzy na sprawę tylko z jednej strony, ale pozwólcie, że wypiszę niżej to, co wolelibyście nie widzieć.

  • koszt programu 500+ w 2020 to będzie 41 mld złotych (zauważcie, że mamy kilka innych programów socjalnych wprowadzonych przez PiS ale wspominam tylko o tym)
  • żadna partia ani żaden rząd nie daje pieniędzy, truizm o którym każdy zapomina
  • pieniądze na ten program trafiają z waszych (i moich) własnych kieszeni wraz z podatkami jakie nieustannie płacimy: vatem doliczonym do każdego zakupu w sklepie, opodatkowaniem umów o pracę (jeśli kiedyś narzekałeś, że to niesprawiedliwie, że w umowie masz kupę kasy, a “na rękę” dostajesz coś skandalicznie niższego, no to heloł)
  • ile to jest? Najłatwiej licząc podzielmy te 41 mld przez +/- ilość ludzi w Polsce i wychodzi, że każdy z nas płaci rocznie 1100 zł na 500+. 90 złotych miesięcznie od osoby.
  • Czy byłbyś tak zadowolony z 500+ gdyby rząd powiedział ci, że “oto 500 złotych na twoje dziecko, ale aby brać udział w tym programie zapisz się do naszego programu. Miesięczny abonament to 90zł”. Brzmi już mniej przyjemnie niż “dzięki PiS i prezydentowi każde dziecko dostaje 500 złotych”, prawda? 🙂
  • Ale pamiętaj, że to jest 90 złotych od każdej osoby. Masz dwoje dzieci, które mają także drugiego rodzica i jakichś dziadków?
  • Każde twoje dziecko wpłaca na 500+ 90 złotych gdy kupujesz im pieluchy czy lizaki.
  • Ty i drugi rodzic też wpłacacie po 90 złotych każde z was
  • Nie wiem ilu dziadków mają twoje dzieci, ale sam policz i pomnóż to przez 90 złotych miesięcznie (i weź pod uwagę, że może mają więcej wnuków niż tylko twoje dzieci, wtedy ich udział w “twoim 500+” jest mniejszy
  • Każda rodzina 2+2 wpłaca więc na program 500+ co najmniej 360 złotych miesięcznie plus wpłata od dziadków.
  • Nie jest już tak przyjemnie, co nie? Fakt, nadal wychodzisz na tym na plus, ale tylko dzięki temu, że w Polsce mnóstwo ludzi nie ma jeszcze dzieci i to oni dorzucają się na wypłatę dla twoich dzieci.

Dlaczego ja w ogóle jestem taki zawistny i o tym piszę? 🙂 Sam nie mam dzieci i skąpię na innych? 🙂 Dzieci mam i też wychodzę na tym “na plus” jak inni rodzice. Ale chcę by każdy widział, że to nie jest tak, że dostaje dokładnie 500 złotych na każde dziecko, bo dostaje mniej – musi od tego co miesiąc odliczyć owe 90 złotych na osobę “abonamentu” za udział w zabawie.

Program 500+ jednak zostanie z nami na lata przez owy wspomniany wyżej cukierek. Cukierek jest bardzo słodki, tak słodki, że ogromnej masie ludzi pozwala zapomnieć o goryczy innych działań rządu. To jest nagroda tu i teraz, a inne nagrody – jak choćby pewność, że wasze dzieci gdy dorosną wciąż będą mieszkać w kraju z wysokim poziomem rozwoju gospodarczego, a nie bankrutującej Wenezueli – to odległa przyszłość i zresztą kto to widział by się tym zajmować?

1

Gdy amerykańscy żołnierze nie podlegają pod lokalne prawo

Dziś, zupełnie bez związku z czymkolwiek, chciałbym przypomnieć co się wydarzyło w Cavalese, włoskim kurorcie narciarskim.

W latach dziewięćdziesiątych stacjonowali tam amerykańscy żołnierze na zasadach na jakich chcieliby stacjonować teraz w Polsce: jeśli coś przeskrobią, nie mogą być sądzeni przez kraj gdzie stacjonują, a jedynie przed amerykańskim sądem.

W efekcie czując, że mogą zrobić wszystko i nic im za to nie grozi, zachowywali się adekwatnie do tego samopoczucia. Brawurowe loty samolotami, często testując swoje umiejętności w niebezpiecznych zachowaniach. Według mieszkańców Cavalese normą było, że w ramach popisów startujące samoloty przelatywało nisko nad ziemią, także pod liną kolejki linowej.

W 1998 taki przelot poszedł nie pomyśli pilota, samolot zerwał linę i zginęło 20 turystów, w tym także z Polski.

Zaraz po wypadku żołnierze zniszczyli nagranie przelotu.

Włosi nie mogli nic im zrobić, bo ja wyżej napisałem spisane zasady stacjonowania wyłączały amerykańskich żołnierzy spod włoskiej jurysdykcji.

W Stanach żołnierze doczekali się takiego procesu, o jakich słyszymy gdy na przykład policjant zabija zatrzymanego człowieka. Gdyby nie międzynarodowy skandal, zapewne uszło by im to na sucho, ale wyroki jednak zapadły. Żołnierze zostali skazani nie za zabójstwo 20 osób, a za “zachowanie niegodne amerykańskiego żołnierza” i nieumyślne spowodowanie śmierci.

Rodziny ofiar dostały odszkodowania, ale nie od władz amerykańskich a włoskich.

Więcej:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cavalese
http://www.geociekawostki.pl/2014/05/amerykanski-samolot-vs-woska-kolejka.html

1

To już 9 lat od kiedy mamy podniesiony VAT tylko na dwa lata.

Mija 9 lat od kiedy Platforma podniosła VAT na dwa lata i nie obniżyła.  Potem przyszedł PiS w 205 obiecując, że VAT obniży i nie obniżyli. I dlatego teraz trzeba zastąpić PiS Platformą ponownie. Czego nie rozumiesz?
0

Rozwój epidemii COVID-19 w Polsce

0

Policz kropki

0

Albo: Trwa usuwanie demokracji

0

Blogowanie może być sposobem na cenzurę w mediach społecznościowych